Zmowa milczenia po polsku

Kilka słów w sprawie

Szanowny Czytelniku, zapewne już po pobieżnej lekturze zawartości mojego bloga dopada Cię chandra i nie masz pojęcia, o co tak właściwie chodzi t temacie. Nie dziwię się wcale, gdyż załączone, materiały – kopie poszczególnych akt ze sprawy tragicznego zgonu Marka Stróżyka, który rzekomo zdecydował się na desperacki krok samobójczej śmierci, co wynika z postanowienia o zamknięciu postępowania może do takiego stanu doprowadzić; tym bardziej, że owe postanowienie o zakończeniu śledztwa zostało wydane już w sześć dni od tragicznego zdarzenia. Jak na owe czasy tempo było niesamowicie błyskawiczne?
Z dziennikarskich ustaleń wynika, że obłożenie pracą w tamtym okresie w Komendzie Milicji i Prokuraturze na Wrocław- Krzyki było spore.
Na ten przykład „zwykła” kradzież roweru nie trwała krócej niż 30 dni, pobicie około dwóch miesięcy…

Ktoś zapytać może, dlaczego tak walczę i dlaczego moje starania są bezskuteczne. Odpowiem najprościej jak tylko potrafię – uważam, że jest to mój obowiązek, aby wreszcie prawda ujrzała światła dziennego. Uważam też, że bezskuteczność wynika z założenia, jakie przyjęto wtedy w sprawie zamknięcia tematu udziału osób trzecich w śmierci Marka Stróżyka.
To prawda, że był mi bliski. To prawda, że razem prowadziliśmy działalność gospodarczą i planowaliśmy razem przyszłość… Nieprawda, aby miał jakikolwiek powód, aby popełnić samobójstwo.

Od tamtego zdarzenia niebawem (22 lipca) minie okrągła rocznica. W tym czasie wyrosło nowe pokolenie, dla którego czas peerelu to już tylko historia, historia sprytnie zakłamywana przez tak zwane media opiniotwórcze. Na pewno pośród tej rzeszy młodego pokolenia dwudziestolatków wyrośnie jakaś grupa „młodych gniewnych”, dla których nie tylko ta historia będzie podwaliną do wnikliwych badań na rozwlekłą pajęczyną wzajemnych powiązań.

Kilku dziennikarzy pochylało się nad tematem. Kilku z nich doszło bardzo daleko. Kiedy wydawało się, że są tuż tuż…
„W czas” zareagowała prokuratura wydając takie oto oświadczenie?

pismo_do_rtv.jpg

Wydaje mi się, iż jestem Szanownym Czytelnikom winna kilku słów wyjaśnienia. W tym celu przedstawię zbitkę suchych faktów starając się odsączyć emocje, aby nie „ubarwiać” mojej opowieści w jakiekolwiek kwiatki, bo takich nie było. Przepraszam, był jeden, nazywał się Robert Kwiatek funkcjonariusz MO, który nadzorował śledztwo, jakie wznowiono na podstawie zażalenie, które prowadziła Komenda Rejonowa Policji Wrocław – Krzyki Też w pewnym sensie kuriozum, albowiem ten funkcjonariusz milicji nie był nigdy zatrudniony w KRMO Wrocław – Krzyki. Z tego, co udało się ustalić, oddelegowany był z KW MO Wrocław.

R. Kwiatek wpierw znacząco sugerował, a potem użył groźby: „proszę pamiętać, kij ma dwa końce”.
Przyznaję. Już wtedy to rozumiałam. Dziś mam tego dowody.
Zapewne dwanaście włamań do siedziby prowadzonej działalności gospodarczej nie były dziełem przypadku, jak nie było przypadkiem podawanie się policjantów (zmiany ustrojowe w kraju) za urzędników policji skarbowej. Fałszywych inspektorów rozpoznała pracownica.
Prowadzono postępowanie pod sygnaturą I Ds. 6632/92

Liczne najścia na mieszkanie, w którym popełniono zbrodnię, nieznajomych „pracowników gazowni” też nie były zapewne przepadkiem. A jeśli to zapewne należę, choć osobiście uważam, że nie – do największych pechowców na świecie. Zastraszanie i groźby kierowane do mojej nieletniej córki w stylu „ej ty… i tak zabijemy twoją starą”...

Tadeusz Samotyj, z Dzielnicowego Urzędu Spraw Wewnętrznych Wrocław – Krzyki, postanowieniem z dnia 28 lipca 1989 postanowił umorzyć dochodzenie w sprawie samobójstwa i odmówić sądowej sekcji Marka Stróżyka, co zatwierdziła prokurator mgr Janina Orłowska z Prokuratury Rejonowej.

Ale wróćmy na chwile na miejsce zderzenia w dniu, w którym ono miało miejsce. Nie chcę skupić uwagi Czytelnika na widoku jaki ujrzałam – wiszące zwłoki bliskiego mi człowieka tuż przy moim łóżku przemyślnie związane jakby został ukrzyżowany – powieszenie ze skrępowanymi kończynami, a na tym co działo się w odstępie kilku, kilkunastu minut.

Kiedy ujrzałam to co ujrzałam zadzwoniłam po sąsiadkę (ważny świadek w sprawie) Wandę, która wraz z córką natychmiast przybiegły do mnie na górę. Stają w drzwiach i widzą wiszące zwłoki Marka. Przestraszone zabierają mnie do siebie dwa piętra niżej. Próbują telefonować na pogotowie i milicję.
Jednak telefon jest zablokowany, gdyż dzwoniąc po Wandę nie odłożyłam słuchawki na widełki. Wanda podczas próby wykonania telefonu stwierdza, że słyszy jakieś szelesty, odgłosy w słuchawce, które mogą pochodzić tylko z jednego miejsca – z mojego mieszkania; do sublokatora krzyczy – Tadeusz leć na górę! tam ktoś jest
Tadeusz nie spieszy się; dla niego wydawał się wybór koszuli, jaka ma na siebie włożyć. Poszedł, jakąś chwile go nie było. Kiedy wrócił usłyszałam jak prowadzi rozmowę telefoniczną. To on zawiadomił pogotowie i milicję. Ale czy na pewno był pierwszym, który zawiadomił pogotowie?
Do mnie dociera informacja, że Marek już nie wisi, że jest odcięty. Ale na pytanie Wandy, czy to on odciął zwłoki kategorycznie zaprzecza. Tak też zeznaje do akt sprawy.

Na miejsce przybywa lekarz pogotowia, która stwierdza zgon. Zauważa też, że z plam opadowych wynika, iż ciało musiało leżeć jakiś czas w innym miejscu?
Mówi: „ciało po zgonie dłużej leżało jak wisiało”
Nietypowe jak na wisielca plamy opadowe, nietypowo podkurczone nogi, nietypowy dla typowych objawów wyglądu twarzy.
Gdzie i jak długo leżały zwłoki Marka przed powieszeniem? Kto je powiesił? Kto odciął? I dlaczego leżały kilka metrów od miejsca powieszenia?

Lekarz pogotowia ratunkowego w późniejszych zeznaniach podaje, że to, co ją zastanawia i utkwiło w jej pamięci, kiedy przybyła pod wskazany adres zdarzenia, to, to, że zostawała zatrzymywana kilka razy przez nieznanych jej mężczyzn. Pierwszy raz przed samym wejściem do budynku, potem już na schodach przez kolejnego mężczyznę, a później przez kobietę, która prosiła, aby podała komuś środek na uspokojenie. Kobiecie (to była Wanda, która prosiła, aby lekarka mnie zbadała albowiem cierpię na arytmię serca) oświadczyła, że teraz nie ma na to czasu albowiem tam wisi człowiek, który może jeszcze żyje.
Lekarka dodała, że odniosła wtedy wrażenie jakby ktoś celowo opóźniał jej dotarcie do wisielca.

Zastanawiające jest to, że skoro Tadeusz idąc na górę, aby odłożyć słuchawkę telefonu na widełki wraca na dół i oświadcza, że zwłoki są odcięte a następnie wykonuje dwa telefony na pogotowie ratunkowe i milicję w wiadomym celu, to jak się to stało, że lekarz pogotowia ratunkowego zeznaje, iż była przekonana, że udaje się do osoby wiszącej?

Lekarz pogotowia ratunkowego ustala zgon i wypisuje stosowną dokumentację medyczną z ustaleniem personaliów denata. Zaleca przeprowadzanie sądowej sekcji zwłok.

Na miejsce przybywa ekipa dochodzeniowa, którą dowodzi Marek Okruciński…
CDN

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Pani Tereso!

Zaczyna się jak niezły kryminał.

Przepraszam i pozdrawiam


A ja mam pytanie!

Kim była ofiara, skoro nikt nie podejmuje się wszczęcia postępowania?
Oczywiście, oprócz tego, że bliską dla pani osobą.


Subskrybuj zawartość