Zmowa milczenia po polsku (2)

Skoro już wiemy to, co wiemy to dodajmy jeszcze, aby dopełnić obowiązku w sprawie dokończenia tematu wpisu zatytułowanego „Zmowa milczenia po polsku”

ten epizod z prowadzenia śledztwa w dniu zdarzenia.
…Na miejsce przybywa ekipa dochodzeniowa, którą dowodzi Marek Okruciński.

Lekarz pogotowia ratunkowego po kilku chwilach dociera do mieszkania na poddaszu. Nie zastaje wisielca; zwłoki leżą na podłodze w pozycji na wznak z rozrzuconymi rękami.
Ustala zgon i wypisuje stosowną dokumentację medyczną, którą sporządziła z dowodu osobistego denata. Zauważa nietypowe plamy opadowe w okolicach lędźwi, zleca przeprowadzanie sądowej sekcji zwłok.
Jak później (11 kwietnia 1991 r.) zeznała:

„wnioskowałam o sekcję sądową lekarską. Adresując ją na protokóle zgonu którą oddałam ekipie dochodzeniowej, oraz udzieliłam stosowne uwagi, które nie podobały mi się a dotyczyły samej sytuacji jaką zastałam w momencie przyjazdu na miejsce zdarzenia…
Pamiętam też że zasugerowano mi że mi gdzieś, że denat mógł się urwać w trakcie kołysania przez jakąś kobietę. Kto mi to sugerował nie pamiętam. Sugestia była dla mnie absurdalna, ponieważ wygląd kabla opisany przeze mnie wydawał mi się zaprzeczać o takiej możliwości.
…Ciało przekazałam ekipie milicyjnej.

Okruciński na miejscu przesłuchuje świadków. W pewnym momencie w obecności świadka Wandy S pada pytanie o dowód osobisty denata. Wanda S zauważa na stoliku pod schodami saszetkę, otwiera i stwierdza, że nie jest to saszetka Stróżyka. Odłożyła na miejsce w przekonaniu, że to kogoś z ekipy.
Nie wiadomo dlaczego nagle po tym fakcie (ujawnieniu saszetki) Okruciński nakazuje wszystkim opuszczenie mieszkania w celu odnalezienia dowodu osobistego Stróżyka. W tym celu wszyscy udają się na drugą stronę ulicy gdzie parkował samochód Marka S.
Po jakimś czasie wracają na poddasze celem wykonania dalszych czynności. Przez ten czas ciało pozostało samo(?) W tym czasie znika saszetka.

Przy pierwszym pozostawieniu zwłok samych sobie te nagle zostają odcięte i rozpętane z kabli, na których został powieszony Stróżyk. Ciało znajduje się w pozycji niezgodnej do tej, w której wisiało – a dodatkowo ktoś podrzuca listy pożegnalne (W temacie listów wkrótce ujawnimy detale dotyczące sporządzenia i ich pochodzenia).
Sześć dni później sprawa zostaje umorzona.

Śledztwo zostaje wznowione po wykryciu i wskazaniu przez adwokata, Jan W. Kocot, 19 poważnych uchybień. Między innymi, co zostało wspomniane już TUTAJ został sfałszowany protokół z przesłuchania kluczowego w sprawie świadka: podrobiono jego podpisy i zmieniono treść zeznań tego świadka.

W sprawie mamy doświadczonego funkcjonariusza (byłego esbeka) – Roberta Kwiatka. Początkowo wszystko wskazuje, że tym razem sprawa pójdzie jak z płatka. Jednak już na samo „dzień dobry” podczas rozmowy z Teresą Jankowiak prowadzący ją (Robert Kwiatek) wpierw świadkowi oferuje pomoc w jej sprawie prywatnej potem, kiedy widzi, że Teresa J nie jest zainteresowana niczym innym jak tylko wyjaśnieniem sprawy, Kwiatek zmienia optykę o 180° i zaczyna grozić stwierdzając m.in. „proszę pamiętać, kij ma dwa końce” i dodaje „nie uda się pani, z tej sprawy zrobić się sprawy politycznej” (?)

Czyżby Kwiatek już wtedy wiedział, że ta sprawa będzie należała do tych nie do wykrycia? Czy nie za bardzo się przypadkiem wychylił ze swoją wiedzą?
Na zakończenie przesłuchania optyka Kwiatka wróciła do „normy”: poprosił świadka – niech mnie pani obsmaruje tak w prasie i TV, aby odsunięto mnie od sprawy.

No cóż z uznaniem należy stwierdzić, że ów pan wiedział, co czyni i co mówi. W końcu nie był byle jakim milicjancikiem, tylko funkcjonariuszem nie byle jakiego resoru lecz Biura (SB). Biura, które planowało różne gry na różne okoliczności i ewentualności.

Kwiatek przesłuchuje resztę świadków w obecności biegłego mecenasa. (To mecenas J.W. Kocot natrafia na ślad działania służb – WSW.).
Po odczytaniu zeznań te są podpisywane w obecności biegłego przez świadków i mecenasa w odpowiednich miejscach i na każdej ze stron.

W dniu 29 czerwca 2009 roku przedkładam w kancelarii mecenasa, Jan Witold Kocot, kilka kserokopii z akt sprawy Nr RSD 1275/89, aby zechciał na nie rzucić swym fachowym okiem i potwierdzić lub zaprzeczyć, czy widniejące na tych protokółach podpisy na pewno zostały sporządzone przez mecenasa. A wszystko to po to, gdyż w aktach znajduje się wiele kart, które są kontrowersyjne ze względu na ich autentyczność – najpewniej zostały wyprodukowane na okoliczność skręcenia sprawy, i dlatego, że natrafiamy znowu na ten sam problem – podpisy niektórych świadków zostały sfałszowane.

Mecenas Kocot rozpoznaje swoje dwa podpisy. Jeden przy przesłuchaniu świadka Agaty M. Drugi pod zeznaniami prowadzącego tę sprawę – Marka Okrucińskiego.
Stwierdza, że widniejące na stronach drugich protokołów zeznań tych świadków podpisy faktycznie są jego i może do tego momentu te zeznania autoryzować. Dodaje, że nieznane są jemu kolejne strony tych dwóch protokółu przesłuchań świadków i nie wie nic na temat trzeciego protokołu gdyż nie figuruje na mim jego własnoręcznie sporządzony podpis pomimo, ze jego nazwisko zostało maszynowo wpisane w stosownej rubryce. Dodaje: nie brałem udziału przy tym przesłuchaniu.

Zatem zatrzymajmy się na chwilę przy tym zeznaniu faktycznego świadka Joanny S., pod którymi nie ma podpisu biegłego.

„Teresa otworzyła nam drzwi do wewnątrz jej mieszkania stanęła na progu przemieszczając się wraz z kierunkiem otwieranych drzwi. Wówczas gdy jeszcze Teresa stała plecami do wnętrza mieszkania zobaczyłam nad jej głową/Teresa jest niższa wzrostem odemnie/ wiszącego Marka Stróżyka. W tym momencie krzyknęłam coś i zatkałam sobie twarz ręką. Wówczas Teresa powiedziała Asiu nie bój się to jest Marek, on ci nic nie zrobi. Byłam tak przerażona, że moja mama na mój widok zabrała za rękę mnie i Teresę i udałyśmy się do naszego mieszkania.

W mieszkaniu Teresy byłam ponownie dopiero wraz z milicją. Poszłam tam po nasze wideo, ponieważ Marek w dniu poprzedzającym pożyczał je od nas coś przegrywał. Jak weszłam widziałam Marka jak leżał już na podłodze. Natomiast gdy byłam pierwszy raz w mieszkaniu Teresy to Marek wisząc miał głowę przechyloną na bok od mojej prawej ręki. Ręce jego, były uniesione do wymości ramion, sprawiając wrażenie, jakby chciał fruwać.
Kabel natomiast przewieszony był moim zdaniem w ten sposób, że jedna jego część związana była z szyją i hakami i dwa inne, sięgające w pionie od haków w stronę jego dłoni.


Ręce miał ściśnięte. Będąc poraz drugi w domu Teresy Marka widziałam już bez kabli na szyi.

W rozmowie z mecenasem podtrzymuje swoją wersję, że Stróżyk nie mógł się sam w taki sposób powiesić, co miał wykluczyć wnioskowany eksperyment, ale i z niego uczyniono parodię.
Mecenas dzień przed rzekomym samobójstwem rozmaił ze Stróżykiem, gdyż ten był jego klientem i nic nie wskazywało na jego zły stan psychiczny, wręcz przeciwnie – był w znakomitej formie psychofizycznej. Dodał również, iż jego zdaniem za śmiercią Stróżyka stały któreś ze służ. A sprawa zmakuluwania akt jest ewidentnym tego dowodem.
O tym jednak już w kolejnej odsłonie.

Średnia ocena
(głosy: 0)
Subskrybuj zawartość