...to w polskiem znaczyło być myszygene, co znaczyło to samo, ale po góralsku. Z gór Golan. Ale syrio, znaczy serio, to stoi przede mną dylemat – czy znowu mieć kota?
Bo już miałem i to parę razy. Trzy razy.
Raz pierworodna przeszmuglowała i w pokoiku tydzień dokarmiała chucherko, nim odkryliśmy znajdę i przysposoblili oficjalnie do rodziny. Drugim razem przylazła stara kocica pod otwarte drzwi, w których Naj rozmawiała z sąsiadką, i sama wlazła do domu bez miuknięcia, ale z miną “tu będę mieszkać”, co zostało ze zdumieniem zaakceptowane. Trzeci raz był w pełni zbiorowo rodzinnie świadomy – koleżanka miała parę maine coonów, w skrócie MC, i zaprosiła nas do zobaczenia świeżutkich kociąt. Nic nie mówiła o oddaniu w dobre ręce – wiedziała, że sami będziemy na kolanach prosić o tę łaskę!
Rodzinne szukanie imienia zakończyło się nadaniem mu Elvis. Bo miało się momentalnie kojarzyć z krajem powstania rasy, czyli z USA. Pożył z nami osiem lat i zmarł, prawdopodobnie zatruty, bo nie dopuszczam do siebie myśli, że otruty. Był wspaniałym kotem z osobowością. Jak to u MC – spokojny był, dystyngowany, leniwy w domu i błyskawiczny w polowaniu. Z charakteru wielce “psi”. Na powitanie Naj, którą najbardziej kochał, bo ona najczęściej otwierała drzwi do lodówki, wychodził daleko przed dom. Zawsze wiedział, kiedy wraca. Mnie, kierowcę, ledwie zauważał...
I teraz koleżanka ze szkolnych lat ma do oddania w dobre ręce pięć kotków rasy ogólnodachowej, z dużą domieszką perskości. Tak między 25 a 12,5 %... Kobiety już zdecydowały, że wezmą. Ja krecio wyliczam, że to koło tauzena rocznie na samo żarcie. A obsługa medyczna, szczepienia, jakieś leki czy witaminy? Na razie nie działa! Panie Redaktorze, to co ja mam robić???
Mieć kota...
...to w polskiem znaczyło być myszygene, co znaczyło to samo, ale po góralsku. Z gór Golan. Ale syrio, znaczy serio, to stoi przede mną dylemat – czy znowu mieć kota?
Bo już miałem i to parę razy. Trzy razy.
Raz pierworodna przeszmuglowała i w pokoiku tydzień dokarmiała chucherko, nim odkryliśmy znajdę i przysposoblili oficjalnie do rodziny. Drugim razem przylazła stara kocica pod otwarte drzwi, w których Naj rozmawiała z sąsiadką, i sama wlazła do domu bez miuknięcia, ale z miną “tu będę mieszkać”, co zostało ze zdumieniem zaakceptowane. Trzeci raz był w pełni zbiorowo rodzinnie świadomy – koleżanka miała parę maine coonów, w skrócie MC, i zaprosiła nas do zobaczenia świeżutkich kociąt. Nic nie mówiła o oddaniu w dobre ręce – wiedziała, że sami będziemy na kolanach prosić o tę łaskę!
Rodzinne szukanie imienia zakończyło się nadaniem mu Elvis. Bo miało się momentalnie kojarzyć z krajem powstania rasy, czyli z USA. Pożył z nami osiem lat i zmarł, prawdopodobnie zatruty, bo nie dopuszczam do siebie myśli, że otruty. Był wspaniałym kotem z osobowością. Jak to u MC – spokojny był, dystyngowany, leniwy w domu i błyskawiczny w polowaniu. Z charakteru wielce “psi”. Na powitanie Naj, którą najbardziej kochał, bo ona najczęściej otwierała drzwi do lodówki, wychodził daleko przed dom. Zawsze wiedział, kiedy wraca. Mnie, kierowcę, ledwie zauważał...
I teraz koleżanka ze szkolnych lat ma do oddania w dobre ręce pięć kotków rasy ogólnodachowej, z dużą domieszką perskości. Tak między 25 a 12,5 %... Kobiety już zdecydowały, że wezmą. Ja krecio wyliczam, że to koło tauzena rocznie na samo żarcie. A obsługa medyczna, szczepienia, jakieś leki czy witaminy? Na razie nie działa! Panie Redaktorze, to co ja mam robić???
jotesz -- 01.10.2008 - 12:10