Jak ktoś ma zabobonem umysł zaczadzony, to głupoty wypisuje – taka myśl przychodzi mi do głowy po lekturze tekstu prof. Dakowskiego.
Profesor Dakowski niepotrzebnie zaczął od Godela – niewiele z niego zrozumiał. Twierdzenie Godela nie nadaje się zbytnio do obalania prób naukowego wyjaśniania świata. Wynika z niego jedynie (ale zarazem aż), że matematyka lub każdy inny język formalny charakteryzuje się tym, że w jego ramach nie da się w kategoriach prawdy lub fałszu rozstrzygnąć wszystkich zadań zapisanych w tym języku.
Jeśli się jednak dobrze zastanowić, nie ma w tym absolutnie nic niezwyklego – matematyka np. nie zajmuje się dowodzeniem poprawności swoich aksjomatów, bo nie jest w stanie tego uczynić. Matematyka z aksjomatami nie dyskutuje i nie stara się dowieść ich prawdziwości, lecz na ich podstawie tworzy inne zdania i bada ich poprawność. Aksjomaty matematyki są właśnie tymi “nierosądzalnymi” zdaniami o których stanowi twierdzenie Godela.
Przywołanie Godela przez Dakowskiego jest tutaj wyraźnym echem rozdygotanych emocjonalnie dociekań kosmologicznych ks. Hellera, który koniecznie chciał w twierdzeniu Godela widzieć coś w rodzaju eschatologicznego “młota” na metodę naukową, młota, który obala jej ambicje stworzenia “teorii wszystkiego”.
I o ile nie zadajemy zbyt kłopotliwych pytań czym ma właściwie być “to wszystko”, to umysły przeciętne ustępują pod siłą tego argumentu nie dostrzegając zupełnie jego trywialności. Wszak fizyka matematyczna już niejednokrotnie kazała nam ograniczać zakres swej stosowalności, której granice wyznaczają przeróżne osobliwości. Rozsądny fizyk teoretyczny ma zatem zazwyczaj coś innego na myśli mówiąc o “wszystkim” niż przeciętny humanista.
W ramach tak zawężonej definicji “wszystkiego” twierdzenie Godela nie stanowi istotnego ograniczenia metody naukowej, a brak szerszej dyskusji metodologicznej wokół tego tematu nie jest wynikiem jakiejś zmowy uczonych, lecz po prostu skutkiem wyczerpania tematu.
Przechodząc do dyskusji ewolucjonizmu, zawsze z niezmiernym rozbawieniem wysłuchuję zarzutów kreacjonistów, że “teoria ewolucji” jest niekompletna, niedostatecznie udowodniona, wręcz jest jakąś niezweryfikowaną hipotezą i jako taka nie powinna nawet znajdować się w podręcznikach.
Stwierdzenia takie są o tyle zabawne, że pojawia się natychmiast pytanie – cóż zatem powinno być w podręcznikach, jeśli nie być może poznawczo niekompletna a momentami wręcz borykająca się z dużymi trudnościami koncepja ewolucji? Czyżby wykład przyrodoznawczy powinien stać się hymnem do osoby boskiej, nieznanego i niepoznawalnego Stwórcy, który wiedziony zagadkowymi motywami, o które nie wypada pytać – łaskaw był stworzyć to wszystko – Bóg jeden wie jak?
Absurdalność tego pomysłu bije w oczy – jeśli w ogóle doceniamy metodę naukową, to nie możemy oczekiwać od przyrodników, że w zakresie tak frapującym, jak zagadnienie powstania życia i gatunków poprzestaną na biblijnych wersetach. Jest to bowiem nic innego, jak próba zamknięcia nauki w getcie tabu kulturowego, czego kreacjoniści najwyraźniej oczekują.
Zatem skoro nauki nie da się zamknąć w klatce tabu religijno-kulturowego, to nie pozostaje nic innego, jak żyć ze świadomością, że tysiące badaczy na całym świecie analizują wszystkie aspekty przyrody starając się złożyć z tego co dostępne jakiś łańcuch przyczynowo-skutkowy, który mógłby doprowadzić do powstania złożonych cząstek organicznych oraz zjawiska, które nazywamy życiem.
Probabilistyka nie jest tutaj szczególnie pomocna, ponieważ nie do końca można założyć, że zjawiska samorganizacji podlegają trywialnym statystykom. Jeśli życie powstało na skutek procesów fizykochemicznych, to na pewno nie tak, jak to zostało przedstawione w anegdocie o wietrze wiejącym na złomowisku. Przyroda zna wiele procesów samoorganizacji, które prowadzą do wytworzenia stosunkowo złożonych struktur bez udziału sił innych, niż znane nam prawa fizyki i chemii. Ba – nawet czysto abstrakcyjne procesy, takie jak tzw. automaty komórkowe są doskonałym przykładem na to, jak zdumiewająco złożone formy mogą powstawać wyłącznie w skutek działania kilku prostych reguł oddziaływania. Przyrodnik w ogóle nie jest w stanie zrozumieć utyskiwania kreacjonistów na to, że nie mamy jeszcze przekonującej odpowiedzi na pytanie skąd się na Ziemi wzięły białka czy kwasy nukleinowe. Do niedawna podobnie zagadkowa wydawała się obecność złożonych związków heterocyklicznych w materii międzygwazdowej a przecież egzobiologia ma obecnie niepodważalne dowody ich istnienia w postaci widm w podczerwieni. Przyrodnik nie potrafi pojąć na jakiej podstawie kreacjonista domaga się kategorycznej odpowiedzi na jedno z najtrudniejszych pytań, jakie można zadać nauce już właśnie teraz, natychmiast. Przyrodnik nie nazwie inaczej, jak ideologicznym zaślepieniem próby podważania sensu stosowania metody naukowej w na tym polu jedynie dlatego, że pomimo różnorakich wysiłków nauka nie potrafi udzielić wystarczająco dobrej odpowiedzi na pytanie skąd się wzięło życie po raptem kilkudziesięciu latach badań tego tematu.
Podobie ma się sytuacja, w przypadku podważania przez kreacjonistów osiągnięć metody naukowej w zakresie badań nad powstawaniem gatunków. Kreacjoniści zupełnie pomijają skokowy przyrost wiedzy związany z opracowaniem nowych metod badawczych, dzięki czemu w ostatnich kilkunastu latach paleontologia zacząła dysponować znakomicie większą kolekcją artefaktów, co już doprowadziło do bardzo szczegółowego odtworzenia scieżek ewolucyjnych niektórych form – właściwie krok po kroku. Na tym forum podawałem już link do interesującego wykładu prof. Dzika – odkrywcy “polskiego” dinozaura, który pokrótce przedstawił rozwój aparatu badawczego paleonologa oraz wpływ, jaki na naukę tę wywarł rozwój biochemii molekularnej. Dziwnym trafem kreacjoniści starają się pominąć milczeniem zaobserwowane i potwierdzone przypadki separacji gatunkowej – dostrzeżone współcześnie w przypadku naprawdę już licznej grupy owadów i roślin. Znanym przykladem separacji allopatycznej są ptaki wójciki, których dwa gatunki występujące w Syberii nie krzyżują się, połączone są jednak wąskim pasem populacji “mieszańców” poprzez Wyżynę Tybetańską. Wszysko to są namacalne i bezpośrednie dowody na to, że proces powtawania gatunków trwa cały czas, jest jednak niesłychanie powolny a zarazem nierównomierny. Oskarżycielski ton kreacjonisty – dlaczego pomimo wielu lat badań nauka nie potrafi jeszcze tego wszystkiego dobrze wyjaśnić jest przykładem tej samej ignorancji, co podobnie oskarżycielskie pytanie, dlaczego medycyna nie ma jeszcze skutecznego lekarstwa na raka.
Ideologiczne zacietrzewienie prof. Dakowskiego staje się groteskowe, gdy niezbyt fortunnie próbuje on zasugerować, że hipoteza hormezy radiacyjnej ma czysto propagandowy wymiar. Profesor Dakowski jako matematyk nie spotkał się zapewne nigdy z pojęciem białek czaperonowych, nie wie czym jest mortalina, nie zna badań nad apoptozą i w ogóle niewiele wie w zakresie współczesnej biologii molekularnej. Nie wie – bo gdyby wiedział, to nigdy by takich bzdur nie gadał – wręcz przeciwnie – mógłby wówczas nawet uznać za dobry przykład upolitycznienia nauki kurczowe trzymanie się urzędników WHO liniowego modelu bezprogowego.
Profesor Dakowski chętnie szermuje quasi-dowodami niemożności samoistnej organizacji materii. Jak jednak mamy się odnieść do tabelki, gdzie dominacja lewoskrętnych aminokwasów wśród organizmów żywych pojawia się jako element myślowej układanki, w której zaistnienie takiego fenomenu ma być skutkiem wyłącznie losowego mechanizmu? Prof. Dakowski chyba świadomie ignoruje znane fakty z dziedziny astrobiologii, która już dawno zwróciła uwagę na wyższą trwałość enancjomerów S względem promieniowania kosmicznego, co sugeruje, że być może pierwsze aminokwasy, które znało życie były właśnie kosmicznego pochodzenia. Ponadto, prof. Dakowski zupełnie pomija znany z termodynamiki stanów nieodwracalnych fenomen bifurkacji, czyli lawinowego narastania zmian w określonym kierunku na skutek początkowo niewielkiego, statystycznego odchylenia. Wiadomo też, że formy “lewe” i “prawe” nie są sobie równoważne – złamanie symertii cechowania obserwujemy już w rozpadach promieniotwórczych (tzw. oddziaływania słabe, rozpad beta), gdzie przyroda samorzutnie “wybiera” jeden kierunek istotnie częściej niż drugi. Należy zatem uznać, że selekcja lewoskrętnych aminokwasów nie miała czysto statystycznego mechanizmu (wówczas otrzymujemy bowiem zupełnie absurdalnie niskie prawdopodobieństwo zaistnienia takiego zjawiska), lecz że procesem tym kierował bardziej złożony mechanizm, podobnie jak np. w przypadku dominacji zwykłej materii nad anytmaterią w kosmosie. Kuriozalne już zupełnie jest przywoływanie przez prof. Dakowskiego dywagacji Ulama – Stanisław Ulam nigdy nie twierdził, że oko głowonoga powstało w wyniku “statystycznej samoorganizacji”! Jego wywód wskazujący na zupełne nieprawdopodobieństwo takiego “samorzutnego” powstania oka ośmiornicy na skutek przypadkowego połączenia się drgających cząsteczek w tak złożony twór miał za zadanie wykazać właśnie, że musi istnieć niestatystyczny mechanizm zawiadujący rozwojem biologicznym. Prof. Dakowski wziął i odwrócił wywód Ulama do góry nogami a sam Ulam musi się chyba z tego powodu w grobie przewracać.
Kończąc, dodam jeszcze od siebie, że zbombardowanie przez NASA powierzchni Księżyca nie miało na celu wykazania obecności wody, lecz oszacowanie jej ilości zaabsorbowanej w wierzchnich warstwach gruntu. Bombardowanie było konieczne, gdyż metodami zwykłej analizy spektralnej nie można było nijak określić jak gruba jest warstwa gruntu zawierająca zaabsorbowaną wodę. Nasza droga Czarna Magia jak zwykle poprzekręcała fakty żeby tylko upiec jak się da kolejną sensacyjną teorię spiskową.
Ale oczywiście można też wierzyć, że NASA zrzuciło ładunek bojowy na zalegający pod księżycowym guntem statek Marsjan :-) Można nawet wierzyć w czarną magię!
@Magia
Jak ktoś ma zabobonem umysł zaczadzony, to głupoty wypisuje – taka myśl przychodzi mi do głowy po lekturze tekstu prof. Dakowskiego.
Profesor Dakowski niepotrzebnie zaczął od Godela – niewiele z niego zrozumiał. Twierdzenie Godela nie nadaje się zbytnio do obalania prób naukowego wyjaśniania świata. Wynika z niego jedynie (ale zarazem aż), że matematyka lub każdy inny język formalny charakteryzuje się tym, że w jego ramach nie da się w kategoriach prawdy lub fałszu rozstrzygnąć wszystkich zadań zapisanych w tym języku.
Jeśli się jednak dobrze zastanowić, nie ma w tym absolutnie nic niezwyklego – matematyka np. nie zajmuje się dowodzeniem poprawności swoich aksjomatów, bo nie jest w stanie tego uczynić. Matematyka z aksjomatami nie dyskutuje i nie stara się dowieść ich prawdziwości, lecz na ich podstawie tworzy inne zdania i bada ich poprawność. Aksjomaty matematyki są właśnie tymi “nierosądzalnymi” zdaniami o których stanowi twierdzenie Godela.
Przywołanie Godela przez Dakowskiego jest tutaj wyraźnym echem rozdygotanych emocjonalnie dociekań kosmologicznych ks. Hellera, który koniecznie chciał w twierdzeniu Godela widzieć coś w rodzaju eschatologicznego “młota” na metodę naukową, młota, który obala jej ambicje stworzenia “teorii wszystkiego”.
I o ile nie zadajemy zbyt kłopotliwych pytań czym ma właściwie być “to wszystko”, to umysły przeciętne ustępują pod siłą tego argumentu nie dostrzegając zupełnie jego trywialności. Wszak fizyka matematyczna już niejednokrotnie kazała nam ograniczać zakres swej stosowalności, której granice wyznaczają przeróżne osobliwości. Rozsądny fizyk teoretyczny ma zatem zazwyczaj coś innego na myśli mówiąc o “wszystkim” niż przeciętny humanista.
W ramach tak zawężonej definicji “wszystkiego” twierdzenie Godela nie stanowi istotnego ograniczenia metody naukowej, a brak szerszej dyskusji metodologicznej wokół tego tematu nie jest wynikiem jakiejś zmowy uczonych, lecz po prostu skutkiem wyczerpania tematu.
Przechodząc do dyskusji ewolucjonizmu, zawsze z niezmiernym rozbawieniem wysłuchuję zarzutów kreacjonistów, że “teoria ewolucji” jest niekompletna, niedostatecznie udowodniona, wręcz jest jakąś niezweryfikowaną hipotezą i jako taka nie powinna nawet znajdować się w podręcznikach.
Stwierdzenia takie są o tyle zabawne, że pojawia się natychmiast pytanie – cóż zatem powinno być w podręcznikach, jeśli nie być może poznawczo niekompletna a momentami wręcz borykająca się z dużymi trudnościami koncepja ewolucji? Czyżby wykład przyrodoznawczy powinien stać się hymnem do osoby boskiej, nieznanego i niepoznawalnego Stwórcy, który wiedziony zagadkowymi motywami, o które nie wypada pytać – łaskaw był stworzyć to wszystko – Bóg jeden wie jak?
Absurdalność tego pomysłu bije w oczy – jeśli w ogóle doceniamy metodę naukową, to nie możemy oczekiwać od przyrodników, że w zakresie tak frapującym, jak zagadnienie powstania życia i gatunków poprzestaną na biblijnych wersetach. Jest to bowiem nic innego, jak próba zamknięcia nauki w getcie tabu kulturowego, czego kreacjoniści najwyraźniej oczekują.
Zatem skoro nauki nie da się zamknąć w klatce tabu religijno-kulturowego, to nie pozostaje nic innego, jak żyć ze świadomością, że tysiące badaczy na całym świecie analizują wszystkie aspekty przyrody starając się złożyć z tego co dostępne jakiś łańcuch przyczynowo-skutkowy, który mógłby doprowadzić do powstania złożonych cząstek organicznych oraz zjawiska, które nazywamy życiem.
Probabilistyka nie jest tutaj szczególnie pomocna, ponieważ nie do końca można założyć, że zjawiska samorganizacji podlegają trywialnym statystykom. Jeśli życie powstało na skutek procesów fizykochemicznych, to na pewno nie tak, jak to zostało przedstawione w anegdocie o wietrze wiejącym na złomowisku. Przyroda zna wiele procesów samoorganizacji, które prowadzą do wytworzenia stosunkowo złożonych struktur bez udziału sił innych, niż znane nam prawa fizyki i chemii. Ba – nawet czysto abstrakcyjne procesy, takie jak tzw. automaty komórkowe są doskonałym przykładem na to, jak zdumiewająco złożone formy mogą powstawać wyłącznie w skutek działania kilku prostych reguł oddziaływania. Przyrodnik w ogóle nie jest w stanie zrozumieć utyskiwania kreacjonistów na to, że nie mamy jeszcze przekonującej odpowiedzi na pytanie skąd się na Ziemi wzięły białka czy kwasy nukleinowe. Do niedawna podobnie zagadkowa wydawała się obecność złożonych związków heterocyklicznych w materii międzygwazdowej a przecież egzobiologia ma obecnie niepodważalne dowody ich istnienia w postaci widm w podczerwieni. Przyrodnik nie potrafi pojąć na jakiej podstawie kreacjonista domaga się kategorycznej odpowiedzi na jedno z najtrudniejszych pytań, jakie można zadać nauce już właśnie teraz, natychmiast. Przyrodnik nie nazwie inaczej, jak ideologicznym zaślepieniem próby podważania sensu stosowania metody naukowej w na tym polu jedynie dlatego, że pomimo różnorakich wysiłków nauka nie potrafi udzielić wystarczająco dobrej odpowiedzi na pytanie skąd się wzięło życie po raptem kilkudziesięciu latach badań tego tematu.
Podobie ma się sytuacja, w przypadku podważania przez kreacjonistów osiągnięć metody naukowej w zakresie badań nad powstawaniem gatunków. Kreacjoniści zupełnie pomijają skokowy przyrost wiedzy związany z opracowaniem nowych metod badawczych, dzięki czemu w ostatnich kilkunastu latach paleontologia zacząła dysponować znakomicie większą kolekcją artefaktów, co już doprowadziło do bardzo szczegółowego odtworzenia scieżek ewolucyjnych niektórych form – właściwie krok po kroku. Na tym forum podawałem już link do interesującego wykładu prof. Dzika – odkrywcy “polskiego” dinozaura, który pokrótce przedstawił rozwój aparatu badawczego paleonologa oraz wpływ, jaki na naukę tę wywarł rozwój biochemii molekularnej. Dziwnym trafem kreacjoniści starają się pominąć milczeniem zaobserwowane i potwierdzone przypadki separacji gatunkowej – dostrzeżone współcześnie w przypadku naprawdę już licznej grupy owadów i roślin. Znanym przykladem separacji allopatycznej są ptaki wójciki, których dwa gatunki występujące w Syberii nie krzyżują się, połączone są jednak wąskim pasem populacji “mieszańców” poprzez Wyżynę Tybetańską. Wszysko to są namacalne i bezpośrednie dowody na to, że proces powtawania gatunków trwa cały czas, jest jednak niesłychanie powolny a zarazem nierównomierny. Oskarżycielski ton kreacjonisty – dlaczego pomimo wielu lat badań nauka nie potrafi jeszcze tego wszystkiego dobrze wyjaśnić jest przykładem tej samej ignorancji, co podobnie oskarżycielskie pytanie, dlaczego medycyna nie ma jeszcze skutecznego lekarstwa na raka.
Ideologiczne zacietrzewienie prof. Dakowskiego staje się groteskowe, gdy niezbyt fortunnie próbuje on zasugerować, że hipoteza hormezy radiacyjnej ma czysto propagandowy wymiar. Profesor Dakowski jako matematyk nie spotkał się zapewne nigdy z pojęciem białek czaperonowych, nie wie czym jest mortalina, nie zna badań nad apoptozą i w ogóle niewiele wie w zakresie współczesnej biologii molekularnej. Nie wie – bo gdyby wiedział, to nigdy by takich bzdur nie gadał – wręcz przeciwnie – mógłby wówczas nawet uznać za dobry przykład upolitycznienia nauki kurczowe trzymanie się urzędników WHO liniowego modelu bezprogowego.
Profesor Dakowski chętnie szermuje quasi-dowodami niemożności samoistnej organizacji materii. Jak jednak mamy się odnieść do tabelki, gdzie dominacja lewoskrętnych aminokwasów wśród organizmów żywych pojawia się jako element myślowej układanki, w której zaistnienie takiego fenomenu ma być skutkiem wyłącznie losowego mechanizmu? Prof. Dakowski chyba świadomie ignoruje znane fakty z dziedziny astrobiologii, która już dawno zwróciła uwagę na wyższą trwałość enancjomerów S względem promieniowania kosmicznego, co sugeruje, że być może pierwsze aminokwasy, które znało życie były właśnie kosmicznego pochodzenia. Ponadto, prof. Dakowski zupełnie pomija znany z termodynamiki stanów nieodwracalnych fenomen bifurkacji, czyli lawinowego narastania zmian w określonym kierunku na skutek początkowo niewielkiego, statystycznego odchylenia. Wiadomo też, że formy “lewe” i “prawe” nie są sobie równoważne – złamanie symertii cechowania obserwujemy już w rozpadach promieniotwórczych (tzw. oddziaływania słabe, rozpad beta), gdzie przyroda samorzutnie “wybiera” jeden kierunek istotnie częściej niż drugi. Należy zatem uznać, że selekcja lewoskrętnych aminokwasów nie miała czysto statystycznego mechanizmu (wówczas otrzymujemy bowiem zupełnie absurdalnie niskie prawdopodobieństwo zaistnienia takiego zjawiska), lecz że procesem tym kierował bardziej złożony mechanizm, podobnie jak np. w przypadku dominacji zwykłej materii nad anytmaterią w kosmosie. Kuriozalne już zupełnie jest przywoływanie przez prof. Dakowskiego dywagacji Ulama – Stanisław Ulam nigdy nie twierdził, że oko głowonoga powstało w wyniku “statystycznej samoorganizacji”! Jego wywód wskazujący na zupełne nieprawdopodobieństwo takiego “samorzutnego” powstania oka ośmiornicy na skutek przypadkowego połączenia się drgających cząsteczek w tak złożony twór miał za zadanie wykazać właśnie, że musi istnieć niestatystyczny mechanizm zawiadujący rozwojem biologicznym. Prof. Dakowski wziął i odwrócił wywód Ulama do góry nogami a sam Ulam musi się chyba z tego powodu w grobie przewracać.
Kończąc, dodam jeszcze od siebie, że zbombardowanie przez NASA powierzchni Księżyca nie miało na celu wykazania obecności wody, lecz oszacowanie jej ilości zaabsorbowanej w wierzchnich warstwach gruntu. Bombardowanie było konieczne, gdyż metodami zwykłej analizy spektralnej nie można było nijak określić jak gruba jest warstwa gruntu zawierająca zaabsorbowaną wodę. Nasza droga Czarna Magia jak zwykle poprzekręcała fakty żeby tylko upiec jak się da kolejną sensacyjną teorię spiskową.
Ale oczywiście można też wierzyć, że NASA zrzuciło ładunek bojowy na zalegający pod księżycowym guntem statek Marsjan :-) Można nawet wierzyć w czarną magię!
Zbigniew P. Szczęsny -- 27.10.2009 - 03:22