Working Class Hero


 

Cieszyłem się swobodą cztery dni, jak człowiek podległy którego dopadła z dnia na dzień abolicja, nadszedł jednak kres tej krótkowzrocznej wolności, rachunki trzeba płacić. Wymyśliłem sobie prostą zwykłą pracę, bez zobowiązań, płatną co tydzień, taki zmywak wydał mi się idealny.
Cohelio ten cwaniak zwierzył się w jakimś wywiadzie, kiedy zapragnął zakosztować zwykłej pracy znalazł cobie coś podobnego tutaj w Warszawie, a cóż możne być bardziej przyziemnego od zmywania talerzy?. Pobawię się w Cohelio przynajmniej na zmywaku. Nie szukałem nawet dwóch godzin, wybrałem numer telefonu z ogłoszenia i umówiłem się na spotkanie. Knajpka nawet nie tak wielka, i chociaż ludzie w środku wydali mi się dość przeciętni, bez polotu, pomyślałem: a co tam!, dwa tygodnie pomoczę ręce w detergentach i tłuszczu.
Już na starcie czekała na mnie masa utytłanych w zaschniętym żarciu talerzy, z imprezy beztroskiej i hucznej. Zdrapywałem ten syf dnia poprzedniego pod ostrzałem komentarzy jakiegoś sepleniącego dryblasa półgłówka. A nijakie kelnerki przynosiły mi kolejne porcje pomyj i szkła.
U jednej dostrzegłem ludzkie uczucia, zwykle kładła tylko dwie trzy rzeczy i jakoś przepraszająco się uśmiechała. Miała jasne niebieskie oczy zasnute lekką mgiełką jakby stale o czymś marzyła. Ubrana w zwiewną suknię przypominającą sari została moim dobrym duchem, reszta towarzystwa bez specjalnych sentymentów robiła swoje. Na kuchni królował młody chłopak. Energiczny i wytatuowany jak w kinie: macka z pleców wpełzała mu obowiązkowo na kark. Był też wulgarny. Na okrągło dośpiewywał swoje wersje szlagierów radiowych, a słowa bez wyjątku mówiły o robieniu laski, lizaniu wora czy pospolitym pieprzeniu, repertuar ten nie nudził mu się godzinami. Dwóch pomocników jeden młody i tępawy drugi starszy i zrezygnowany wydawało się na coś czekać, a masywny koleś o spokojnym spojrzeniu wychodził co chwila na papierosa.
Dobijało mnie towarzystwo, jedyny uprzejmy człowiek gdzieś znikł. Cały dzień zachowywał się tak jak ktoś kto nie może dojść do słowa i co chwila nieśmiało podnosi rękę aby coś powiedzieć. Nie miałem do kogo ust otworzyć, a kelnerki z przyczyn dla mnie nie znanych otaczały atencją kuchennego gwiazdora, który w dziwacznym kitlu podrygiwał w rytm disco powtarzając zrób mi loda, loda-loda.
Drugi dzień był beznadziejnie podobny do pierwszego i chociaż kucharze uparli się mnie przekarmić nie miałem zamiaru tu dłużej zostać. Czułem jeśli tu zostanę, zwariuję.
Wyszedłem z knajpy, po trzynastu godzinach, miałem dość. W tym przybytku nie było prysznica, wytarłem się jak mogłem papierem, ale nadal czułem się lepki i brudny. Na zewnątrz wiał lekki wiatr . Pierwsze przyjemne uczucie tego dnia. Spokojnie maszerowałem w stronę przystanku autobusów nocnych, mijałem bywalców imprez. Pojedyncze osoby i grupy, faceci i dziewczyny. Jakoś mi się lekko szło, lekko jak rzadko kiedy.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Erneście!

Tak wygląda zderzenie inteligenta z rzeczywistością klasy pracującej. :)

Pozdrawiam


.

.


Pani Magio!

Nie pamiętam czy to Jerzego Leca czy Stefana Kisielewskiego jest takie zdanie odnośnie tego co Stwórca ludziom załatwia: „Każdemu to, na czym mu mniej zależy.”

Pozdrawiam


.

.


Ernestto

No, Erni pol roku Cie nie bylo…wstyd
Pozdrawiam mimo to serdecznie;-)


Ja też robilem na zmywaku

i było to jedno z milszych wspomnień. Może dlatego, że na tym zmywaku rządziłem z kumplem. Szef, który wcześniej rzadko zaglądał do kuchni siedział razem z nami, a my kaleczyliśmy język angielski. Podrywaliśmy kelnerki z Litwy, śmiali z jankeskiego kucharza i parki Rosjan, która robiła jako pomoc kuchenna.

Po dwóch tygodniach śmiania trzeba było z żalem zmienić lokal, bo zarobek do dupy.


Panie Sajonaro!

Jak to jest, że jak atmosfera w pracy jest rewelacyjna, to zarobki są do d…? Może jakiś ekonomista by się tym zajął?

Pozdrawiam


Dobrze się czyta,

pzdr


Subskrybuj zawartość