Książe I Smok


 

Książę.K. Valium. nie mógł się doczekać dilera, starał się nie spoglądać w stronę kuchni gdzie rozplenił się syf. Brudne macki wypełzły z kuchni na przedpokój. Widok istotnie odbierał siły. Bez amfy nie dam sobie z tym rady twierdził. Nie raz widziałem go w akcji jak z fanatycznym zacięciem walczy z tym chaosem uzbrojony w miotłę. Daremny trud, wszystkie graty śmieci i kurz obdarzone były wolą.
Brudy wślizgiwały się tam skąd je wymieciono Na drugi dzień mieszkanie wyglądało tak samo. Policja też walczyła ze swoim smokiem i specyfiku nie było. Diler nie wychylał nosa z mieszkania. Nawet takie nic jak trawa to tylko ta na podwórku, mogła cieszyć co najwyżej niewymagające oczy. Ja tam trawy unikałem, jakoś mi nie służyła. KsiążeK przestał oglądać się na kuchnię, a ja przekonany że puszka po kocim obiedzie piętnaście minut wcześniej leżała dziesięć centymetrów dalej od nas powiedziałem: rozrasta się jak jakiś bluszcz
-hedera colchica odparł Książę. wydmuchując dym

Być może, on był większym autorytetem od ziół. KsiążeK do złudzenia przypominał moją babcię, fankę grzybobrania. Gdyby dorobić mu delikatne wąsy i założyć chustkę mógłbym się nawet nabrać. Babcia lubiła się przede mną popisywać i szukała grzybów z zawiązanymi oczami. Wzrok zastępował niezawodny instynkt. Nadludzki węch kierował staruszkę bezbłędnie na kolonie dumnych prawdziwków czy kurek na artretycznych nóżkach. Pomagała sobie wysłużona laską pamiętającą, czasy wojny. Byłem dumny z Babci, ale jak pamiętam od młodego wieku nad talerzem grzybów czułem irracjonalny niepokój. Rodzina zajadała się przy stole, tylko ja apetytem nie mogłem wyrazić wdzięczności za pracę i trud. Książę. też znał się na grzybach, na tym jednak podobieństwa się kończyły. Babcia unikała substancji psychoaktywnych. Nawet pijąc wodę mineralną komentowała: -Uch jakie to mocne!. Babci brakowało zdolności manualnych a Valium był prawdziwym czarodziejem. Pochylał się właśnie nad pudełkiem z drewna, kończył wzór składający się z wielobarwnych kropek i linii. Patrząc na efekt końcowy pomyślałem o obrazach Aborygenów.
Potrafił zmienić dziurawą skrzynkę w oryginalny kuferek. Złamany nóż w surowy lecz poręczny sztylet. Zgrzebny zydel w wygodne siedzisko. Może stąd manifestacje przedmiotów „martwych” przybierały taką formę? Ożywisz jedną rzecz, ożywisz następną., nie ma temu końca. Wreszcie zadowolony z efektu odłożył pędzelek i z wielką igłą do punkcji kręgosłupa która wyśmienicie sprawdzała się w roli fifki rozsiadł się na kanapie.
W telewizorze prezydent uśmiechnięty jak dziecko dawał się wozić w odkrytym samochodziku tam i z powrotem wśród dużych zabawek. Uparcie przeglądałem strony internetowe z ogłoszeniami. Znalazłem miejsce do wynajęcia. Stary strych na Pradze, nawet z jakąś dziewczyną w środku. Konfrontacja miała się odbyć za tydzień, albo się spodobam albo nie. KsiązeK. przekonywał mnie bym raczej nie liczył na kogoś w stylu Jennifer Connelly. Miejsce szykowało się z klimatem. Telewizora nie było co należało uznać za plus, ogrzewania też nie co znacznie mnie zaniepokoiło.
Nadal surfowałem a KsiązeK z pilotem w ręku uprawiając zipping trafił na Harryego Pottera i przeniósł się wreszcie w krainę bajek…

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Bardzo zacne, Panie Ernestto

Prosze jeszcze o ze dwa, trzy akapity więcej na taka ilość tekstu. Latwiej sie będzie czytalo i smakowalo. Okrzyk Babci przy degustacji wody mineralnej – bezcenny.

Pozdrawiam serdecznie


Klimatyczne te opowieści

pzdr


Subskrybuj zawartość