Szafa urzędy i ja...

Zarejestrowałem się w biurze pośrednictwa pracy. Urzędniczka kobieta w wieku średnim potraktowała mnie arogancko już na wejściu. Dwie rubryki na podsuniętym dokumencie wypełniłem błędnie dzięki czemu zakwalifikowała mnie jako kretyna, dalej poszło sprawniej. Każde słowo powtarzała nadzwyczaj wyraźnie i nawet wskazywała palcem odpowiednie miejsca w kwestionariuszu. Musiałem w tym jej pomóc; brak jakiegokolwiek wykształcenia, brak zameldowania, brak świadectw pracy; spoglądała na mnie jak na padlinę, wiedziała dobrze że chodzi mi o ubezpieczenie bo pracuję i tak na czarno. Ten robot za biurkiem miał mnie dość zanim na dobre usiadłem na krzesełku, doskonale to rozumiałem, chciałem gładko przez to przebrnąć. Numerki, ekrany i szeregowanie osób na podstawie paru świstków, dla mnie zbyt wyczerpujące.
Wybrałem prostotę, coś co dzieci osiągają beztrosko, a nam dorosłym przychodzi z trudem. Minimum dokumentów, nawet świadectwa ukończenia szkoły podstawowej. Osobisty dowód bez adresu i ostatnie świadectwo pracy, a raczej przedostatnie, ostatniego nie potrafiłem doszukać w moim pokoju, tej dżungli, z trudem ogarniałem miejsce wypoczynku i snu. W kącie zbudowałem wieżę Babel z dziesiątków niepotrzebnych już gazet, obok puchły trzy stulitrowe worki ze śmieciami, im były większe tym stanowczy był mój opór by je przeciągać do wysypiska, daleko za bramą. Lepiej się obyć bez ciekawskich oczu na takim etapie. Rozdarcie na ścianie gipsowej zlepione samoprzylepną taśmą, ślad radosnego rajdu właściciela tego bungalowu. Zatrzymał swą ciężką terenową Toyotę pomiędzy biurkiem a kartonowym pudełkiem z płytami. (Nie wynajmujcie sypialni sąsiadujących z garażem, nie róbcie tego nigdy). Okno wpuszczało znikomą ilość światła gdyż mycie przekładałem na później, no i ta stale zasnuta kotara. Codziennie potykałem się o kubek z herbatą, dywan w paru miejscach zmienił już kolor. Właściciel uparł się wstawić do mojego pokoju szafę. Umieściłem ją pod łóżkiem by nie tracić cennej przestrzeni. Spałem jak na jakimś katafalku, w połowie drogi do drewnianego sufitu. Wchodziłem do pokoju i po krótkiej panoramie jaka mi się ukazywała gasiłem światło, zawsze miałem tendencje do ucieczki, tyle że zaczynało mnie to już przytłaczać. Trzeba było uporządkować ten chaos, postanowiłem przynajmniej na początek załatwić sobie ubezpieczenie.
Moja taktyka wobec urzędów w chwilach braku sił do walki to czysty minimalizm: „jestem kretynem ale wbijcie mi tu pieczątkę i już sobie idę”. Pewnie złamałem kilka przepisów a przy okazji naraziłem się „fiskusowi”, ale co tam, nie ja wymyśliłem te „progi podatkowe” o które potykali się moi pracodawcy. Mogli je przeskakiwać ale ze szkodą dla mnie, zarabiał bym mniej. Wybierałem ścieżkę lewą, płacili mi trochę więcej lecz nie podpisywałem nic. Nie chroniło mnie to przed dramatycznymi wyborami w sklepach, ale przynajmniej istniał jakikolwiek wybór. Przybito stempel na byle świstku i mogłem korzystać z opieki naszej (ciężko chorej) publicznej służby zdrowia. To trochę tak jakby radzić się specjalisty po osiemdziesiątce pół głuchego z nieleczona kataraktą , artretyzmem i postępującą chorobą Alzheimera. Było to jednak lepsze niż nic.

Jeszcze tego samego wieczoru postanowiłem wyrzucić odpady, przeciąganie ich w pełnym słońcu nie wchodziło w grę. Wszyscy domownicy uznali by mnie za wariata, lepiej cierpliwie poczekać na zmrok. Naoliwiłem zawiasy w moich drzwiach co miało nawet wartość uniwersalną, przestały niemiłosiernie skrzypieć, na pewno wszystkich budziłem ruszając w nocy do toalety., Chrapanie zza ścian było jak umówiony znak, mogłem zacząć przemycać ponad stulitrowe worki. Nie było księżyca, idealna noc na tajne operacje i nawet ten przerośnięty pies-stróż spał na boku powarkując z cicha jak gdyby śnił coś złego.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Hm,

takie wrażenie mam, że to jakaś dłuższa opowieść się szykuje i ciąg dalszy będzie.
fajnie.
A opis pokoju i wyrzucania śmieci uroczy.

pzdr


Subskrybuj zawartość