Odchudzanie.


 

Odchudzanie.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Zacznę od końca,

no ale Jarmusch jest jak dla mnie nieamerykański albo inaczej to jak każdy wielki artysta trochę autsajder:)

Teraz przeskoczymy na początek, znaczy tytuł mi się podoba, chyba rywalizujemy też na długość tytułów:)

Ty piszesz, pomysł i samokontrola, ja twierdzę, że opowieść i klimat.
Znaczy w gruncie rzeczy mam wrażenie, że piszemy o tym samym, bo pomysł trza mieć na opowieść i trzeba mieć samokontrolę by ją poprowadzić.

Co do tego “Requiem”, którego się ciągle czepiam (fani mnie zabiją), to znowu się zgadzam z tobą i od razu w ramach ćwiczenia, porównaj je z “Trainspotting”, filmem europejskim.
Przecież “Trainspotting” się ogląda dużo lepiej.
“Requiem…” jest męczące, lubię filmy meczące, ale coś z tego musi wynikać.
Tu wg mnie nie wynika.

Dalej, spójność gatunkowa, no też się zgadzam, grzechem nieraz jest przesycenie, na siłę dawanie głębi filmowi, ale to jest także grzech filmów z USA.

I moim zdaniem częsty.

A grunt jest grząski, bo w sumie ni produkcji z USA ni z Europy nie da się jednorodnie rozpatrywać, ale ja dla potrzeb pojedynku i emocji się w to trochę u siebie pobawiłem.

Zresztą zapraszam:)


no i tu dochodzimy do starożytnej maksymy

de gustibus bla bla bla … ... bo dla mnie “Zodiac” to kiszka … zero klimatu. teoretycznie słabszy i to sporo “Citizen X” dla mnie jest o wiele bardziej wciągającym filmem na podobny temat… ale w zupełnie innych realiach.

Im więcej słów podczas seansu pada – tym gorzej dla odbioru

lubisz “Nieustające wakacje”? :P

Kino środkowo europejskie, czy wschodnie to inna para kaloszy. Myślę, że pominiemy je tu, by nie mącić dodatkowo.

dlaczego mącić? to nie Europa? sory ale świadomie lub nie potwierdzasz nizbyt mądre stereotypy że kultura to od Łaby na zachód, a na wschód to barbaria ….

a Kusturica? on się sprawdził i w Cannes i w Holiłudzie … a został Kusturicą ... ot sztuka.

Grzesiu – jedną z niewielu zalet amerykańskiego krapu jest to że nie próbuje udawać sztuki. z europejskim krapem jest dokładnie na odwrót :)


Grzesiu

ja zacznę od środka z kolei by było ciekawiej.

Trainspotting jest filmem, który też nie ogląda się łatwo. W ogóle, jeśli idzie o środki wyrazu jest dla mnie filmem równie ciężkim jak “Requiem”. W dodatku ma dziwaczne, pół-otwarte, pół-pozytywne zakończenie. Jest w tym filmie temat, jest właściwie podejście do materii filmowej (ale tego i “Requiem” nie można odmówić). Różni się tylko lepiej skonstruowaną linią fabularną i niestety słabszym, bo “unikowym” rozwiązaniem akcji. I do tego oczywiście upraszaczące rzeczywistość zawężenie tematu nie zrobiło temu filmowi dobrze. Tyle, że to akurat nie grzech. Czasami trzeba patrzeć przez tą obserwacyjną filmową lunetę od drugiej strony.

Oczywiście, zgadzam się z tym, że podział przez nas wyzmnaczony jest sztuczny. Ale myślę, że lepiej dyskutować na sztuczny temat niż na brak tematu.

A teraz do startu. Nie zmienia nic faktu, że filmy Jarchucha produkowane są przez USA. W dodatku są one często wewnętrznie dyskursywne właśnie dla kultury amerykańskiej. Wspomniane “kawa i paperosy” to nie tylko pean na cześć nikotynizmu pokazywany ilekroć narasta w Stanach dyskusja o szkodliwości palenia. Zawiera on także krytykę małości ludzi operujących w hollywood (piękna scenka z “kolegą Spike’a Jonze’a). Byłby to więc film niezwykle wprost związany z tynkiem amerykańskim. Innymi słowy – na outsidera się jeszcze zgodzę. Ale twórcą europejskim Jarmusch nie jest na pewno.

Czekam na odpowiedź na mój komentarz pod Twoją notką.


"twórcą europejskim Jarmusch nie jest na pewno"

nie jest to jasne, ale jego metoda twórcza ma sporo z “myśli europejskiej”.


Docencie

a szczególnie lubię napisy na tle rozcinanej przez stanek toni…
A poważnie, to własnie w tym filmie widać że pomysły i samokontrola nie biorą się z niczego. Innymi słowy tutaj Jarmusch zawiódł w mojej ocenie.

Oczywiście, że kiedy mówiłem o jak najmniejszej ilości słów, miałem na myśli, że ważne jest to by kluczowa kwestia padała wtedy gdy trzeba a nie o tym, by kręcić tylko dramaty z sensacyjną akcją mające miejsce na wyspie pełnej głuchoniemych :)


>mindrunner

to juwenilia więc można wybaczyć :)

co do małej ilości słów … napisałem dziś o filmie “Odgrobadogroba”. tam jest wspaniały kontrast pomiędzy “zgiełkiem, a ciszą” ... koniec filmu to w ogóle zero słów.

film to sztuka obrazu. pamiętasz scenę eksplozji szybu w “Aż poleje się krew”?


Docencie

Jeśli chcesz to się wcinaj. Mnie nie przeszkadza. :)

A bo ja wiem? Z tym Jarmushem to jest trochę chyba jak z akcją “DObre bo Polskie” przerabianą na “Polskie bo dobre”. Czyli ponieważ kręci filmy dobre, wielbiciele kina “ambitnego” chcą go widzieć po swojej stronie. Jednak zastanawiam się na masz na myśli pisząc o “metodzie twórczej”. Bo póki co jest tak, że gdy przychodzi do filmowania, to hollywood radzi sobie z tworzywem lepiej. A jeśli idzie o Otwarcie akcji, ekspozycję, prowadzenie postaci i rozwiązanie akcji, jest to cecha osobicza każdego twórcy i np. niewątpliwie europejski Luc Besson osiąga na ekranie efekty bliższe hollywood niż np. “hollywoodzki” Woody Allen…


No nie wiem,

zdaję sobie sprawę, że “slowo na szmacie najslabsze”, ale Tarantino jak gdyby podważa sluszność tej maksymy.

Akurat lubię, jak na szmacie gada się dużo i bez sensu, o ile jest w tym jakiś sens (korzystam w tym momencie z prawa do kobiecej logiki). Z rozmaitych filmów pamiętam glównie frazy typu “do Damaszku dluga droga”, “bronię honoru Anglii, panie ministrze” i takie tam różne.

Jarmusch? Kiedyś oglądalam Noc na ziemi i prawie umarlam, ale prawdopodobnie bylam za mloda na takie ambitne, prawda, kino. W sumie kawa i papierosy leżą gdzieś zagrzebane wśród plyt, kiedyś się pewnie zmotywuję, żeby to obejrzeć.

Może wtedy wypowiem się bardziej konstruktywnie i wniosę cokolwiek do dyskusji… Ale nie, to raczej niemożliwe.

Pozdrawiam z powagą oraz smutkiem pewnym


Stopczyku,

znów sie zderzymy bo z “Az poleje się krew” wyszliśmy z żoną z kina. Tak nas znudził i wkurzył.

Ale scenę pamiętam i była ona jedną z niewielu godnych zapamiętania w mojej ocenie. A wykorzystanie ciszy w kinie możemy choćby zilustrować sceną “biegu po telefon komórkowy” w filmie “Panic room” Finchera. Tym bardziej że dla mnie to on się w ogóle perfekcyjnie posługuje techniką filmową.

Teraz właśnie dochodzi do mnie, że choćby nie wiem co musimy się zaplątać w dyskusji i z Grzesiem i z Tobą jeśli dołączysz. Ale brnijmy dalej bo mi to nie przeszkadza.

Jak dla mnie filmy takie jak “Aż poleje się krew” czy wcześniejsze “Gangi Nowego Jorku” to filmy w których popełniono jeden błąd. Za to istotny, bo przy konstrukcji postaci centralnych dla obrazu.
Twórcy wyszli z założenia, ze jeśli ktoś w filmie historycznym ma być kreowany realistycznie to musi być niepojęcie zły, jak czarny charakter z Jamesa Bonda i brutalny jak cholera. No, najlepiej żeby z przyzwyczajenia przez sen niemowlęta dusił. A mnie to bawi. W mojej ocenie nie wychodzi z tego realizm historyczny, tylko plastusiowy pamiętnik. Może dlatego, że gniew, złość i nienawiść to też uczucia. A nie lubię filmów w których dominują uczucia. Wolę by film wzbudzał je we mnie. A nie robił mi instruktaż jak te uczucia mieć i które.


Woody by się chyba obraził :)

przecież to Newyorker :)

filmy Jarmuscha podobają mi się wizualnie. ale historie też umie opowiadać w sposób fajny i niebanalny vide “Ghost Dog” (za to lubię też Cohenów) ...

to wszystko Ameryka (this is America) ale widziana w sposób osobisty jakby z zewnątrz … niekoniecznie z Europy (Japonczycy ;-))...

nawet mitologia amerykańska widziana przez Jarmuscha jest jego własna (“Dead Men” ... ciekawe dlaczego główny bohater nazywa się William Blake? :)).

takim postjarmuschowskim twórcą jest IMO Harmony Korine, który jeszcze bardziej brnie w łajtraszową Amerykę... ale to temat na zupełnie inną gadkę

hmmm nie odbieram “Aż poleje się krew” jako filmu historycznego jakimi są “Gangi” ... kreacje Day Lewisa wiele łączy w tych dwóch filmach , choćby motywy działania. “Gangi” imo też są świetnym filmem. Nowy Jorka który wygląda jak przedmieścia Lubartowa – bezcenne :P


Pani Pino,

Owszem. Słowo najsłabsze i uważam, że Tarantino z dnia na dzień coraz słabiej działa. Głównie dlatego, że zaczyna “przegadywać” filmy. Ten ostatyni, nooo, “Dath Proof” to już w ogóle diabli wiedzą co to było. To coiekawe, bo w ramach tego samego projektu Rodriguez pokazał, że ma coś w rodzaju jaj i potrafi grać klasyką filmów akcji.

A “Noc na ziemi” jest nawet fajna. Jakby nie scena z Benignim, która się jakoś... ciągnie jak stara, pozostawiona na parapecie w lipcu, krówka.


Docent,

jeśli idzie o Coenów, to są faktycznie dobrzy, ale też na wskroś amerykańscy, co podpiera moją a nie Grzesia wizję kina. Choć jak widziałem to “No country for old men” to dla mnie film mógł się skończyć na ucieczce Bardema po wypadku. Cała ta długaśna scena z przemówieniem policjanta w barze nic nie wniosła. Tylko pozostawiła po sobie taki jakby dydaktyczny smrodek jak z serialu “He-man”. Czyżby się Coenowie w Europę zapatrzyli? ;)


oczywiście że bracia są amerykańscy

“Bracie gdzie jesteś” to Ameryka w pigułce. co do “No Country…” to chyba nie załapałeś ironii tego filmu. on jest maksymalnie przewrotny, także formalnie :) a postać szeryfa to jeszcze większa parodia niż płatnego mordercy

a tak BTW scen bez słów … IMO najgenialniejsza ever jest scena w barze w “Fear and Loathing in Las Vegas” jak Duke i Gonzo po maksymalnych orgiach narkotykowych zderzają sie z nagą rzeczywistością... ta scena (z płaczącą kelnerką) jest jak walnięcie obuchem w głowę ...

w ogóle Terry Gilliam to dobry przykład – Amerykanin ale wychowany i przeflancowany w Europie … co tam, w jakiej Europie, na Wyspach :) ... jak dla mnie to wielki mistrz, kocham jego wszystkie filmy bez wyjątku :)


Tyle że,

co do tej ironii, mamy problem. Bo dla mnie ona jest dostrzegalna jeśli przykuwa uwagę. Ostatnie sceny “no country…” to jak dla mnie powietrze uchodzące ze scenariusza. Ten moment który już niczego nie mówi, niczego nie podkreśla, za to śliczny balon wyglądający jak piesek zamienia się tylko w sflaczały kawałek gumy. I to takiej, że się nawet w celu zabezpieczenia przed ciążą wykorzystać nie da.

Co do Gilliama, się zgodzę. Ale też zwróć uwagę na to, że te jego filmy robiące wrażenie są również produkowane w USA. A tu coś jest na rzeczy. :)

Wiem, to śmieszne bo producenci hollywoodzcy sami w sobie przecież nie gwarantują artystycznej spójności filmu… Ale coś na rzeczy być musi.


Eeeee,

widzę, że zamieszanie coraz większe i poplątanie, więc dołoże cegiełkę i spowoduję wiekszy chaos, cokolwiek próbując wyjaśnić.

Po pierwsze, co ma Woody Allen z Hollywood, no?
Przecież to Żyd i intelektualista z Nowego Yorku, zapatrzony w Bergmana, a od kilku filmów kręcący w Europie.

Po drugie, przegadanie.
Są filmy europejskie, zupełnie nieprzegadane (choćby kino skandynawskie, nie są one tyż emocjonalne), z nieprzegadanych polecam jeszcze np. “Życie ukryte w słowach” czy Ozona “Czas, który pozostał” (ostatnie 15 minut prawie bez słów)

Ja mam problem z gadaniem o kinie amerykańskim, bo mało znam.
Np. braci Coen nic.
Tarantino nie tak dawno “Wściekłe psy” oglądałem i nie jest to moje kino.
Znaczy rozczarowanie zaliczyłem.

A Jarmuscha lubię i “Noc na ziemi” i “Broken flowers” i “Ghost dog”, “kawa i papierosy” w sumie takie sobie, “Nieustające wakacje” nudnawe.
Więcej nie pamietam:)


to że Gilliam kręci w U$A

to nie ma znaczenia. tam są $$$. jego filmy są jego filmami, a nie holiłudu czy europejskiej bohemy … a tak BTW to generalnie większość była finansowymi wtopami… katastrofa, ale szefie jaka piękna! ;-)

a z innej beczki Polański robiłfilmy 100% amerykańskie (“Chinatown”), ale np. “Rosemary’s Bayby” ma IMO więcej wspólnego z kinem europejskim niż z amerykański chociaż był ten film kręcony w Ameryce za jankeskie $$$.

“Frantic” to też kino holiłudzkie, a “Piraci” to już total worship dla filmów z Erolem Flynnem :) (szkoda że tam nie było Deppa he he he)...

ale “Lokator” (bardzo fajnie nawiązujący do klimatu “Rosemary’s Baby”) to już zero holiłudu. 100% Europy w Europie, a film nie jest w ogóle przegadany … wprost przeciwnie.

a po drodze było jeszcze kilka wybitnych filmów przecież ...

można więc być i taki i taki w jednej osobie… chociaż nie wiem czy Romanowi to wyszło na dobre :)


A propos Bergman,

siódma pieczęć to mój prywatny kult. Do dziś się z Zuzanną samozwańczo określamy mianem znawczyń Bergmana :P Mialyśmy taką zabawę w gimnazjum, żeby go wciskać zupelnie na chama i od czapy do każdej rozprawki.

Pratchett to później fajnie spariodiowal, pisząc o Śmierci “nigdy nie potrafil zapamiętać, jak porusza się koń”.

Ach, no i zlamane kwiatki oglądalam też i powiem tak… wlaśnie do tego filmu pasuje mi to grzesiowe określenie “piękna pustka”.

pozdrawiam


...

....

~Akcja “Potrzebuję nowego płuca”: do dnia 21 stycznia na konto wpłynęło
406 300 zł~


aaa ze skandynawskich filmów

to polecam Bergmana w wersji pop ;-), czyli “Kłopotliwego człowieka” (Den Brysomme mannen)... film norweski.

anarchia, chaos i moralna degradacja :P … jak to mawiał lider Orgazmu Nostradamusa


Hm, Mad coś ty taki enigmatyczny?

Pino, no sorry, ale gupoty gadasz.
“Broken flowers” pusty?

No może “przegłębiony” lekko:)


Taaa,

coraz bardziej nam szwy wyłażą Grzesiu z tej rozmowy. Znaczy, obydwaj jesteśmy wystarczająco bystrzy by widzieć, że dyskutujemy zająwszy bardzo sztuczne stanowiska.

Woody Allen ma to wspólnego z Hollywood, że więkswzość ludzi z którymi pracuje to specjaliści hollywoodzcy :)
A przy okazji, myślę, że za bardzo koncentrujemy się na filmach z pogranicza. “Allen, Lynch, Fincher”. Zastanawiam się jak wprowadzić ten kinowy mainstream do rozmowy. Bo o przykładowo symbolice lemura ciężko jest gadać w kontekście dzieł Michaela Bay’a. Choć ten facet to byłby dla mnie spory strzał w stopę, bo wystarczy przypomnieć “Pearl Harbour”.


"kinowy mainstream"

to ja wysiadam bo praktycznie nie oglądam mejnstrimu :)


No weź,

ja podjąłem dyskusję choć praktycznie w ogóle nie oglądam filmów o biciu albanki :)


tylko że ta rozkmina przebiega na zasadzie

wymiany osobistych gustów, co w sumie nie dziwne, bo ja np nie podejmuję się rozstrzygać o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiejnocy :)

a jak powinno wyglądać kino? IMO film powinien wzruszać, dostarczać emocji, inspirować. ale ktoś może uważać inaczej dlatego nie ma jednej wizji kina i bardzo dobrze.

są twórcy osobni jak np Herzog, Kubrick, Jodorovsky i in… i są tacy którzy wpisują się jakieś nurty, które też są/były ciekawe np. “dogma”, “szkołą polska” itd…

są wielkie filmy nie trzymające się żadnych kanonów i takie, które są do bólu schematyczne, ale są genialne… i na odwrót.


Mindrunnerze,

filmy z pogranicza?

Może dlatego że takie lubię, ja w ogóle lubię “niszowe, nudne i puste” rzeczy, jak wiadomo.

A i wiesz, w czym sedno tkwi?

Że ta nasza dyskusje nie wyszła nam jako pojedynek, co było do przewidzenia, za dużo wątpliwości, za mało zdecydowanych ocen, zbyt niejednoznaczna materia i zbyt skomplikowany temat.

Ale myślę, że gada się fajnie, idę zajrzeć do mnie i ewentualnie coś ci odpisać jak u mnie napisałeś:)


trzy grosze

Z dyskusji – jak dla mnie – jak na razie wynika przede wszsytkim to, że kino amerykanskie jest kinem znacznie bardziej wszechstronnym. Z racji rozmiaru produkcji, trafia się tam wprawdzie znacznie więcej gniotów, ale za to nawet słabe filmy, jak zauważył Mindrunner, standardowo są lepsze warsztatowo. W klasie średniej – zdecydowana więc przewaga kina zza oceanu, z prostej przyczyny – emocjonalne kino europejskie, by być dobre, musi być właśnie…dobre. Bo średnie – jest już słabe. Jakby to powiedzieć – określenie “niezły” albo “taki sobie” słabo pasuje do kina kontynentalnego.

Jak większość zauważa, nie ma problemu z tym, aby w producjach amerykańskich odnaleźć “ducha europy”, cokolwiek to znaczy. Ale – jak znowu zauwaza Mindrunner – nadal są to filmy amerykańskie. W drugą strone to już nie działa. Produkcje z E, które określamy mianem parahollywoodzkich, są najcześciej od swoich odpowiedników czy tez wzorców – znacznie słabsze. Doberman, Uprowadzona czy 36. Nawet wobec wcale nie wybitnej trylogii Borna, to filmy zwyczajnie nudne.

Filmy z akcja, pomysłem i postaciami które nie sa papierowe? Prosze bardzo. Wystarcz Michael Mann z Gorączką, Ostatnim Mohikaninem czy nawet Zakładnikiem. Zakłądnik – właśnie. Pamiętacie scenę, gdy Cruise siedzi z Foxem i oglądają biegnące przez ulice wilki? Jak jest wówczas prowadzona kamera? Jaka leci w tle muza? Ta sama muza, tylko parę minut dalej, towarzyszy scenie buntu Foxa i rozwaleniu taxi. Ten sam kawalek muzyki Audioslave wykorzystany w tak różnych scenach. Dla mnie – genialne zagranie. I zastanawiam sie, czy Mann nie nakręcił tych scen pod muzykę, a nie odwrotnie.

Jest też oczywiscie Nolan z Memento, Bezsennością i Prestiżem. Kino na wskroś amerykanskie, sprawne warsztatowo, doskonale dobrane aktorsko i zagrane, bez pretensjonalnego szukania sztucznej głębi, a jednocześnie wciągające i zrobione tak, że spokojnie można każdy z nich oglądać po kilka razy. Jasne – Memento traci za drugim razem, bo nie zaskakuje, a Bezsenność jest za trzecim razem nudna. Natomiast zderzenia aktorskie Pacino-Williams czy Jackman-Bale – to prawdziwe perełki.

Faktem jest, że pewne filmy moga powstać tylko w Europie – Lilja4ever, Opowieści kuchenne, Underground czy Obsługiwałem angielskiego króla jest nietłumaczalne na amerykański. Jednak podobnie jak przywołany już gdzieś Truposz czy Wściekłe Psy w druga strone.
Jeśli jednak chodzi o bezwględna licznę filmów “do oglądania” – USA na prowadzeniu o 10 długości.

Howgh.


Mindrunnerze

Oto moje pojęcie kina (napisane przy okazji tekstu o filmie “Takeshi`s”)

Moje wymagania wobec filmu są proste. Pragnę, by kino poruszało, pokazywało otaczający świat. Czasem chcę zapomnieć o nurtujących mnie problemach- wtedy oglądam kino tak rozrywkowe, że rumienię się ze wstydu. Miło mi, gdy bohaterowie filmowego świata nauczą mnie czegoś. W niektórych wypadkach zszokują. Ciekawie jest poznać obce zwyczaje, kultury. Problemy, którymi żyje świat. Chcę, żądam! by kino zadziwiało mnie, ogłuszało, a nawet ogłupiło. Ale zawsze w jakimś celu. Chcę przeżywać. Film musi mieć przesłanie. Jakiekolwiek, ale musi mieć przesłanie. Tylko wtedy jestem w stanie zrozumieć twórcę, choć mogę wyjść z kina niezadowolony. W zamian musi dać mi szansę mając COŚ do powiedzenia. Przecież we wszystkim potrzebna jest jakaś myśl.

~Akcja “Potrzebuję nowego płuca”: do dnia 21 stycznia na konto wpłynęło
406 300 zł~


Tak sobie podsumowawczo gdybam,

że faktycznie, Grzesiu nie wyszła nam dyskusja. Ale przynajmniej próbowaliśmy.

Faktycznie, zbyt wiele było filmów z pogranicza. Ale to chyba dlatego, że one pozwalają jakoś zobaczyć tą granicę między podziałami gatunkowymi i kulturowymi. A my tych granic szukaliśmy. Jak to szło? “Palenie tytoniu pomaga ujawniać laserowe pułapki.”

Mad Dogu,

dzięki za dumną i twardą postawę podczas dyskusji. Doceniam i jestem przekonany, że Grześ też. Ułatwiłeś nam zadanie nie krygując się z wypowiadaniem własnego zdania i chyba Twoja obecność uczyniła rozmowę ciekawszą.

A jeTwoją definicję, to ma ona sens i nie sądzę byś znalazł za wiele osób, które się z nią nie zgodzą. Choć myślę, że zdarzają się fenomenalne filmy, nawet arcydzieła, z których nie nauczy się człowiek niczego. I są filmy które potrafią wiele nauczyć, ale nie grają na emocjach w ogóle. I one też są dobre. Właściwie jedyny warunek sine qua non jaki potrafię filmowi postawić, to spójność akcji.

Griszeq,

poszedłeś jak mi się wydaje częściowo za niezłym, “futurologicznym” tropem. Bo może dobrze by było w tej dyskusji zastanowić się jakiego kina chcielibyśmy w przyszłości. Znaczy, czy wolimy by X muza znajddowała się pod większym wpływem twórców z Hollywood czy z Europy. I wraz z uzasadnieniem dlaczego, mogłoby to dać podstawę do dyskusji. Tutaj uważam zresztą, że Hollywood daje większą nadzieję. Szersze spektrum dzieł. Umiejętność zastosowania niemal dowolnej poetyki. Hollywood chwyta najczęściej to co ma do zaoferowania kino “artystyczne”. Potrafi zaoferować tę samą jakość, potrafi coś dodać od siebie. No i do tego ma także dorobek własny. Tymczasem środki hollywoodzkie w rękach twórców europejskich filmów, najczęściej znajdują w ich dziełach kiepskie, bądź z gruntu niewłaściwe zastosowanie.

Ergo, dla zapewnienia większej różnorodności, wolałbym by to kino hollywoodzkie dalej dyktowało rytm jakim żyją wielbiciele dziesiątej muzy.

Wyszło mi kilka zdań potworków. Ech, no dobra. Jak mi coś jeszcze w ramach podsumowywania do głowy wpadnie, to wrócę i napiszę coś znów.


na szczęście dobry film mozna zrobić nawet zwykłą cyfrówką

nie potrzeba do tego “holiłudzkich środków” ... liczy się dobrze opowiedziana, ciekawa historia, aktorstwo i klimat… reszta to nadbudowa :)

Dziś może obejrzę “Cudowną noc w Splicie” to napiszę jak przemyślę

a może “Walc z Bashirem”?


Stopczyku

Ależ oczywizda!

W PL najlepszym przykładem filmu badziewnego warsztatowo, lecz rzucającego o ścianę jest np. “Ugór” Matwiejczyka.

Albo przechuj komedia (kuźwa tytuł wyleciał mi ze łba) Nojmana, który w momencie, gdy wygrywał Offskariadę rejestrował się w zasiłkowni.

~Akcja “Potrzebuję nowego płuca”: do dnia 21 stycznia na konto wpłynęło
406 300 zł~


Mad

warsztat to nie tylko bajery, blue boxy i silikonowe smoki :)

padł tu też argument różnorodności holiłudu. przecież kino europejskie jest niesamowicie różnorodne. proponuję zrobić sobie maraton po całym kontynencie … poza tym dalej mam wrażenie że pisząc kino europejskie niektórzy mają na myśli Europę Zachodnią... dalej … tymczasem nie ma porównania pod wieloma względami film np. z Chorwacji do filmu z Danii …

nie ma czegoś takiego jak kinematografia europejska. jest kinematografia Europy. obczajał ktoś projekt “Wizje Europy”? ... jak nie to polecam


Mindrunnerze

Mnie się w ogóle zdaje, że nie da się zdefiniować kina amerykańskiego.

Chyba, że tylko na taki użytek, jak to zrobił Grześ.

No bo patrz; z jednej strony mamy blockbustery (notabene coraz bardziej osadzone w świecie, w którym żyjemy), z drugiej strony mamy Gusa Van Santa, z jeszcze innej strony chłam b- klasowy produkowany od razu na dvd, no i kino nienależne.

Dodam do tego ściąganych do Hollywood Europejczyków, którzy przetwarzają tę całą maszynerię na swoją modłę, dzięki czemu mamy jeszcze coś innego.

Podoba mi się np., że Amerykanie jednak mierzą się ze swoimi demonami, różnie im to wychodzi, ale potrafią przy udziale gwiazd stworzyć obrazy konfrontacyjne wobec tego, co podaje rząd, media itp.

Oczywiście efekty są różne, ale np. powstają takie rzeczy, jak:

“Sicko”- wiem, Michael Moore, ale ten jego (w mojej ocenie) najlepszy, jak dotychczas dokument konfrontuje amerykański sen z rzeczywistością. Od kpiarstwa przechodzi do naprawdę fundamentalnych treści, jak potrzeba solidarności międzyludzkiej.

Jest też “Ukryta strategia”, film powstały w reakcji na politykę USA na świecie, czy też postawę społeczeństwa, które funkcjonuję chyba tylko z rozpędu.

“Zdrajca”- mocny film odwołujący się do zagrożeń walki z terroryzmem.

“W sieci kłamstw”- też walka z terroryzmem, ale raczej na zimno pokazana sytuacja, w której nie możemy sympatyzować z żadnym bohaterem tego filmu; chyba nie chcielibyśmy wiedzieć, w jaki sposób w naszym imieniu eliminuje się zagrożenie.

Mamy takie cuda, jak “Milk”, jak “Gdzie jesteś Amando?”.

W końcu mamy seriale, których poziom systematycznie idzie do góry.

~Akcja “Potrzebuję nowego płuca”: do dnia 21 stycznia na konto wpłynęło
406 300 zł~


W końcu mamy seriale, których poziom systematycznie idzie

do góry”

np “Gotowe na wszystko” :P :P :P :P


nie wiem, widziałem tylko dwa pierwsze sezony

~Akcja “Potrzebuję nowego płuca”: do dnia 21 stycznia na konto wpłynęło
406 300 zł~


Hm,

może to wynika z tego, że za malo znam kino amerykańskie, ale akurat mi kino europejskie wydaje się dużo bardziej różnorodne, ciekawsze, bliższe mi i po prostu fajniejsze do oglądania.

Choćby takie angielskie filmy jak “Joint venture”, “Babski wieczór”,“Billy Elliot” czy genialne “Notatki o skandalu”.

Albo taka perełka dziwaczna jak belgijski “z piątku na sobotę”.

Ogólnie zgadzam się z Docentem i z tym, co w kilku komentarzach napisał.

A zresztą o czym tu gadać, trza oglądać dobrze filmy, nieważne skąd:)


No co ty chcesz od "Gotowych"?

Fakt, że 4 i 5-ta seria to już nie to, acz mi niektóre odcinki dalej frajdę sprawiają.
A trzy pierwsze były bardzo dobre, no.


@Docent

Wiesz, jak popatrzysz jacy aktorzy zaczynają się pojawiać w serialach (Tim Roth w “Lie to me”, Harvey Keitel w “Life on Mars” – choć brytyjski oryginał jest lepszy, Steve Buscemi w “Rodzinie Soprano”, z “Rome” to bym chyba musiał pół obsady wyliczyć) to ta ironia jest ciut przesadzona… Że nie wspomnę o BBC, która jako stacja informacyjna jest do bani, ale seriale potrafi robić najlepsze na świecie.


Nic nie mam

Po prostu jakoś po zakończeniu dwójki miałem wyjazd na jakiś czas i przestałem oglądać.

Pewnie wrócę do tego serialu.

Teraz, gdy przestałem oglądać “CSI” po odejściu Grissoma został mi tylko “House”, a oglądać coś trzeba.

~Akcja “Potrzebuję nowego płuca”: do dnia 21 stycznia na konto wpłynęło
406 300 zł~


Docencie,

może i jest różnorodne. Co do kwestii definicyjnych, to chyba już ustaliliśmy, że wszyscy tu stepujemy na polu minowym. Można się o to złościć, ale nic z tym nie zrobimy. :)

Jeszcze o tej różnorodności. Owszem. Widzę różnicę między “Butelkami zwrotnymi” a porozmawiaj z nią. Ale tu przychodzi mi do głowy taka myśl, że kino europejskie jest bardziej… etnocentryczne w swej różnorodności. I z tego etnocentryzmu też coś wynika. A konkretnie wynika z niej brak wyważenia w materiale.

Duński filmowiec myśli kategoriami wprost z Danii, a co więcej nie stara się uniwersalizować swej opowieści, a nawet odwrotnie. Mam wrażenie, że częsci “poważnego kina” nie rozumiem ze wzgledu na barierę semiotyczną. I obawiam się, że większość wielbicieli tego kina, też go nie rozumie. Poważne kino umieszczone w bardziej uniwersalnej “ameryce”. posługujące się zestawem sprawdzonych rekwizytów, bez eksperymentowania z wykorzystywanym medium, dociera do odbiorcy lepiej. Wiem, że czasem najistotniejszy jest właśnie dobór kontektu, ale wydaje mi się, że większość twórców kina europejskiego koncentruje się właśnie na “lokalności” świata przedstawionego. Nawet jeśli nie jest to konieczne. Wiem, podkreśle ponownie, że czasem konieczne jest.

Przypomina mi się tu choćby horror “Dog Soldiers”. Świetny, bardzo poprawnie zrealizowany, brytyjski film z silnym akcentem komediowym. Otóż jestem swiecie przekonany, że kompletnie inaczej bym go odebrał i rozumiał, jakbym nie mieszkał wcześniej w UK. Po prostu pewne odniesienia do kulturowych wzorców, a to spory wycinek “widma” prezentowanego przez ten film, są nieczytelne dla ludzi, którzy w danym kręgu kulturowym nie funkcjonowali.

Mad Dogu,

Niestety większości tytułów prezentowanych przez Ciebie nie widziałem. Jeśli idzie o Moore’a, to oglądałem “Bowling for Columbine”. POdobały mi się niektóre elementy, ale nie wszystkie, a potem “Fahrenheit 9/11”, który był tak przerażająco nudny, że nie doczekałem do końca. “Sicko” nie widziałem.

Jeśli idzie o seriale, to ich poziom faktycznie skacze. Zapoznałem się już z pierwszysm sezonem “True Blood” i jest nieźle. Polecam. Choć trochę za dużo seksu na odcinek :) A dla mnie to szkodliwe bo od miesiąca niemal moja żona w Polsce :)


Mindrunnerze

Co do “Wszystko jest iluminacją” w ramach zachęty proponuję wycieczkę do mnie, gdzie po prawej stronie przygotowałem dwie sceny z filmu (w jutubkach rzecz jasna).

Jest też ciekawostka.

Liv Schrieber da znać o sobie jako jeden z bohaterów odprysku komery “X-Men”.

A zatem widać, że to wszystko płynie i miesza się.

~Akcja “Potrzebuję nowego płuca”: do dnia 21 stycznia na konto wpłynęło
406 300 zł~


Mad,

obejrzałem pierwszą scenkę. Tę z kolesiem i słonecznikami. Ładna wizualnie. JKak powiększyłem na pełny ekran, to albo mi się wydaje, albo film kręcony tradycyjnie, co się zdarza coraz rzadziej… Czyźby Super16 potem prześwietlone na 35mm?

Nie wiem. Albo ktoś chciał by tak to wyglądało. To zabawne, ale obecnie mając średniej klasy kamerę HD możesz osiągać nie tylko te same efekty, które profesjonaliści w analogowych czasach osiągali wielkim wysiłkiem, ale możesz też robić wielokrotnie więcej. W ogóle cyfra strasznie posunęła temat do przydu. Otwarły się nowe możliwości. Rodriguez dał radę autentycznie epicki i przepakowany akcją “Once upon a time in Mexico” nakręcić w 7 tygodni! Przezabawne.

A seriale… No Lost było przednie. Autentycznie lubię zagadki. Potem mi się znudziło. “Heroes” jak każde dzieło wyjątkowo zaangażowanych geeków, wyprzedziło inne seriale o kilka długości. TO w ogóle jest ciekawe, że się ludzie mojego pokroju, zanurzeni w fantastyce, komiksach, horrorze od wczesnej młodości, chyba dorywają do głosu. I jak mi się to zdaje, ma to właśnie miejsce w serialach telewizyjnych. W moim myśleniu, to bardzo pozytywne.

Chciałem przy okazji zapytać. Widziałeś film “Primer”? Jeśli nie, to mogę w ramach zachęty parę słów napisać o nim.


"Primer"?

Nie.

To znaczy nie widziałem.

A to znaczy, że oczekuję zachęty:-)

~Akcja “Potrzebuję nowego płuca”: do dnia 21 stycznia na konto wpłynęło
406 300 zł~


W takim wypadku,

będę zachęcał.

Po pirwsze, co istotne jest w kontekście nieudanej dyskusji, jest to film nakręcony w USA. Konkretnie w Detroit przez właściwie jednego faceta, który nazywa się Shane Carruth. Film jest z gatunku science fiction i jest pierwszym hardkorowym science-fiction od mniej-więcej “Kuli”. Ale bez kilku rzeczy, które czynią go lepszym od produkcji bardziej komercyjnej.
Film kosztował 7000 doilarów. Całościowo. Carruth napisał scenariusz, reżyserował, zagrał jednego z głównych bohaterów, przez 1/3 produkcji także on stał za kamerą. Zdecydował się kręcić w analogu i to może tłumaczyć dlaczego po 2 tygodniach zdjęć montował przez 2 lata. Ale ostatecznie film wyszedł w 2004 roku.

Film jest zimny i logiczny. Brak infodumpu. Nie pojawia się znikąd mądry profesor, ani 20-letnia, blondwłosa Pani Doktor, co umie wszystko wyjaśnić. Bohaterowie nie werbalizują tego co myślą w sposób typowy dla fimu. Ich rozmowy brzmią taki, jakby wiedzieli co robią. Dialogi perfekcyjnie realistyczne. Praca kamery kiepska, słaba, ale uratowana niesamowicie przemyślanym montażem.

Tematem jest podróż w czasie. Zarys akcji zaczyna się tak, że grupa młodych inżynierów w wolnych chwilach w garażu jednego z nich pracuje nad prywatnymi pomysłami.
Tu wlaśnie kino zaczyna mierzyć się nauką rozumianą jako poszukiwanie. Nie ma więc obraz charakteru konfrontacyjnego. Jeśli ktokolwiek jest oceniany, to tylko w kategoriach tych najgłębszych implikacji moralnych. Jedyne pytanie jakie pada w kategoriach etycznych to “czy byli gotowi?”. Odpowiedź jest jasna, bo nie sądzę by któryś z nas był w stanie radzić sobie z implikacjami podróży w czasie.
Przejdźmy jednak do tego styku nauki z filmową sztuką. Po pierwsze, udało się ukazać “przypadkowość” odkrycia. Oni nie budują wehikułu czasu, bo uderzyli się w głowę w toalecie, jak profesor Brown z “Powrotu do przyszłości”. Pracują nad czymś w rodzaju generatora pola elektromagnetycznego a dziwaczne efekty pracy długo zrzucają na błąd pomiaru.

I największy cymes. Prototyp urządzenia nie ma neonów, bajerów i nie robi “ping”. Autentycznie film jedyny w swoim rodzaju.
Niepojęcie przemyślany. W formie ścisły, bardzo ascetyczny. I nie ma przesadnej jazdy emocjonalnej.


ja nie mam nic do seriali

“Dyzma” i “Alternatywy” to mój prywatny kult … aktorsko czysty geniusz… i w ogóle…

ale generalnie nie oglądam seriali a już na pewno nie te gówniane produkcyjniaki w stylu “Lost”, “Prison Break”, czy “Dexter” ... wystarczyło mi wrażeń po jednym odcinku

“Rome” to imo nuda … a BBC robi zajebiste dokumenty muzyczne… i teatr mieli fajny.


"kino europejskie jest bardziej… etnocentryczne"

dlatego właśnie nie ma sensu rozpisywać się o kinie europejskim. jest kino rosyjskie, polskie, serbskie, czeskie ale nie ma homogenicznego kina europejskiego

lokalność i hermetyczność jest siłą, bo zmusza do podążania za tym co film przekazuje, a nie tylko obejrzenia, powiedzenia fajny film widziałem i ewentualnego rozwodzenia się nad bogactwem środków i wspaniałym warsztatem.

znasz przypadek “Wesela” Wajdy i Elii Kazana? to co ciekawe w naszym kinie jest nasze, a nie to co próbuje być uniwersalne ... oczywiście o tym naszym trzeba umieć, prawda, opowiadać, ale to już Gombrowicz pisał ... :)

z drugiej strony jest też crossover Kurosawy, który transponując zachodnią tradycję na “japońskość” dokonał niebywałej rzeczy, bo amerykanie przeflancowali to z powrotem na “zachodniość” ... do tej pory takie sztuczki udawały się tylko żydowskim krawcom :P

a co do filmów paraholiłudzkich to Rosjanie robią ostatnio niezłe kino do żucia. nawet lepsze niż to z hameryki IMO


Docencie,

“Rome” to miało problem z oddaniem kultury materialnej. Znaczy jeśli idzie o dekoracje tam pokazane, to odzwierciedlałby chaos epokowy :)

A co do Etnocentryzmu – wybacz ale dla mnie dalej kino jest bardzo trudną-lekką sztuką. Czyli może prezentować ambitne treści, lecz równocześnie im mniej przeszkód stawia na dfrodze tym lepiej. To jest problem twórców europejskich, że nie potrafią opowiedzieć historii dziejącej się u siebie tak by obcy kulturowo widz nie miał probloemu ze “złapaniem”.

A kwestie techniczne ja wciąż uważam za niezmiernie ważne. Bo warsztatowe braki na poziomie samego kręcenia, to coś jak brak znajomości alfabetu dla blogera na Tekstowisku :D


hmmmm

A co do Etnocentryzmu – wybacz ale dla mnie dalej kino jest bardzo trudną-lekką sztuką. Czyli może prezentować ambitne treści, lecz równocześnie im mniej przeszkód stawia na dfrodze tym lepiej. To jest problem twórców europejskich, że nie potrafią opowiedzieć historii dziejącej się u siebie tak by obcy kulturowo widz nie miał probloemu ze “złapaniem”.

myślę że wyolbrzymiasz ten etnocentryzm. on jest ale nie ma aż takiego ciężaru. kino może być lekkie a może być trudne. jeden lubi takie a drugi takie.

ja często nie łapię rożnych motywów, ale to jest dla mnie bodziec żeby szukać. czasami zupełnie przypadkowo spada olśnienie jak znajdę coś podobnego w jakiejś książce albo innym filmie … i to jest super.

łopatologia mnie nie bawi


No i znowu zgadzam się z Docentem,

moim zdaniem ten etnocentryzm (demonizowany przez Mindrunnera) to akurat zaleta i atut.

Nie można byc uniwersalnym, nie będąc lokalnym i swojskim, siląc się na upodabnianie do kogoś czy na uniwersalizowanie za wszelką cenę historii.

Mnie np. w polskim kinie wkurza, że ono stara się (czy może starało, bo jednak kilka dobrych naszych filmów powstało) na siłę być amerykańskie.

Te wszystkie sensacje, komedie, przecież to pokaz naśladownictwa nieudolnego totalnie. I zakompleksienia i braku pomysłów.

Ja uwielbiam odrębność, lokalność i oryginalność.

Czy “uniwersalność” ma polegać na tym, ze wszyscy opowiadają jak w Hollywood i USA? Gdzie zresztą kino powstało dzięki niemieckim Żydom:)

Mnie już np. cieszy to, że gdy oglądam filmy spoza USA, słyszę język jakiś inny, z tego względu nie oglądam prawie filmów z lektorem tylko z napisami, by wczuć się w klimat i słyszeć jak np. bohaterowie gadają po norwesku, francusku czy w jakimś dziwnym innym języku.

Oczywiście pewnie ta lokalność i etnocentryzm i tak niekiedy są sztuczne i dla potrzeb zaistnienia filmu dopasowuje się go tak, by stał się “strawny” na całym świecie.

No i fakt, że niekiedy są filmy zbyt “specyficzne” i “hermetyczne”, np. obejrzałem dwa filmy z Korei Południowej i choć oba gatunkowo zupełnie inne, żaden do mnie nie trafił.

Zresztą dla mnie np. ciekawsza i bardziej uniwersalna była powieść chińska sprzed wieków czy “Księga tysiąca i jednej nocy” czy powieści 19-wieczne angielskie niż np. współczesna literatura polska, więc z tą uniwersalnością i obcością to może mam jakoś inaczej.

No ale bywa:)


kino jest dla myślących

jak się na siłę wymywa z filmu to co decyduje o jego odrębności kulturowej to potem ludzie karmienie taką papką nie wiedzą gdzie jest Kanada ;-)

jak pierwszy raz oglądałem jugolskie filmy Kusturicy to chciałem to wszystko zobaczyć... i zobaczyłem.

Kusturica jest dobrym przykładem na taki kulturowy crossover bo potrafi byćzachodni i bywa niesamowicie bałkanski ... w krajach postjugosłowiańskich jest takie określenie balkan na kogoś lub coś co jest typowe tylko dla Bałkanów właśnie (nawet taki film jest). Kusturica nie przestając być balkanem potrafi przekazać coś o tym regionie bez jakiegoś wyrafinowanego kodowania…

tak samo było z Kurosawą. ten jego crossover dobrze widać w “Snach” ...


Subskrybuj zawartość