GWÓŹDŹ, CZYLI O TYM JAK SIĘ ZACZĘŁO


 

Już jako człowiek dorosły zapragnąłem służyć ojczyźnie, włączyć się w budowę naszej młodej demokracji. Sprawy osobiste jakoś mi się — dziękować szczęściu — układają, sporo zarabiam, mam poważany zawód i kochającą rodzinę. Pewnego dnia, wracając z pracy, przystanąłem przed sklepem z telewizorami, gdzie na ustawionych za szybą monitorach co i rusz przelatywała kipiąca z nienawiści twarz Ziobry; chyba była to jakaś konferencja prasowa. Stałem oniemiały i nagle mnie olśniło: „Coś trzeba robić! Ci ludzie niszczą moją ojczyznę”. Następnego dnia z rana kupiłem Gazetą Wyborczą i przeczytałem, że Ziobro oskarżał premiera Leppera o zdradę, czy coś tam, nie wiem, w tej chwili nie potrafię już tego odtworzyć, ale pamiętam te zaciśnięte usta, szyderczy uśmiech i oczy, z których sączyła się trucizna. Po prostu PiS, cały ten PiS w wersji Ziobro. Tydzień później wstąpiłem do Platformy Obywatelskiej.

Szybko mnie awansowano, bo jako jeden z nielicznych znałem się na przepisach — jak wspominałem ukończyłem aplikację radcowską i kilkanaście lat pracowałem w znanych warszawskich kancelariach. Zajmowałem się przygotowywaniem opinii, poprawiałem statut, jak było trzeba przygotowywałem materiały i wystąpienia naszemu posłowi z regionu. Zacząłem jeździć do Warszawy, do Sejmu. Kilka miesięcy później zostałem asystentem mojego posła i przeszedłem z nim na „ty”. Wynająłem mieszkanie na Powiślu i większość tygodnia spędzałem teraz w biurach klubu parlamentarnego albo załatwiając sprawy na mieście. Szło mi dobrze, sporo osób znałem ze zjazdów partyjnych, w ministerstwach spotkałem znajomych jeszcze z czasów studiów i aplikacji. Nawiązywałem kontakty i wreszcie miałem swobodę działania, poseł ufał mi i powierzał coraz trudniejsze zadania.

Pierwszą wpadkę zaliczyłem zaraz na początku, kiedy przygotowałem posłowi wystąpienie w sprawie ustawy o transporcie drogowym. Nie wiem jak to się stało, ale faktycznie, ten artykuł 1c gdzieś mi umknął. Poseł wystąpił w Sejmie, potem poszedł do Moniki Olejnik, dał wywiad prasowy i nagle Wprost napisało, że to jest nieprawda, bo temu, co poseł opowiada zaprzecza wspomniany artykuł. Starałem się wyjaśnić, zacząłem go przepraszać, ale poseł kazał mi się nie przejmować. „Daj spokój — powiedział — dobrze poszło. Jak będą pyszczyć powiemy, że mamy ekspertyzy; jak oni zamówią swoją, to my zamówimy dwie, i będzie dwa do jednego. Wszystko jest w porządku. Rozejrzyj się tylko, który z naszych jest wolny, żeby w razie czego zabukowali sobie termin na szybkie wykonanie”. Uspokoiłem się i zadzwoniłem do Andrzeja i Pawła. Jeden jest doktorem, a drugi trzy miesiące temu obronił habilitację. Obaj przyjęli zlecenie.

Średnia ocena
(głosy: 1)
Subskrybuj zawartość