Masz rację.
Co do pięknej teorii.
Tyle, że nie da się wyeliminować przemocy. W stu procentach. Po prostu nie da się.
Była mowa o zmuszaniu do jedzenia, którego dzieci nie znoszą. I ja, pamiętając traumę wątróbki, pozwalam moim dzieciom nie jeść, czego nie lubią.
Ale i to musi mieć granice. Przecież.
A córka, której odmawia się cukierków, głośno szlocha i krzyczy, że jej nie kochamy. Szczerze cierpi.
I jest to przemoc, czy nie jest?
Inny wstrząs z wczesnego dzieciństwa: mycie głowy. Nienawidziłem tego.
Moje dzieci też nienawidzą i zawsze płaczą. Mało powiedziane, płaczą.
Aż dziwię się, że jeszcze mnie nie nawiedziły służby rozmaite, wobec tych płaczów.
Gdyby mi przyszło do głowy dzieci zamrdować, odbyłoby się ciszej.
Znaczy, znieczulica u moich blokowych sąsiadów jest, bez dwóch zdań.
Myję im te głowy przemocą. Poniekąd fizyczną.
Dodajmy, że najstarsza nienawidzi czesania. I uważa, że można żyć nie czesząc się nigdy. W sumie, trudno jej odmówić racji. Ale przecież — czeszemy. Przemocą.
To oczywiście pikuś, wobec wciskania siłą do gardła dziecku niesmacznego lekarstwa. To dziecko naprawdę cierpi.
Ktoś powie, że ja sprowadzam sprawę do groteski, a wiadomo o co chodzi.
Skoro wiadomo — to po co dodatkowe paragrafy?
W sprawie, którą poruszyła Pino.
Moje najcięższe rany (nie waham się użyć tego słowa) z dzieciństwa dotyczą słów. Są słowa, których nigdy się nie powinno usłyszeć od rodziców. Nigdy.
Należą do nich: nienawidzę cię, i zniszczyłeś mi życie.
Żadne lanie, które dostałem nie dorówna gorzkim żalom mojej matki.
A przecież wiem, że mnie kocha — dowiodła tego, oddając dla mnie sporą część życia.
No i teraz co?
Ustawa zakazująca mówienia dzieciom przykrości? Zakazująca zrzucania na nie własnych frustracji, problemów małżeńskich i zawodowych?
Pod groźbą? Jaką groźbą?
Gretchen
Masz rację.
Co do pięknej teorii.
Tyle, że nie da się wyeliminować przemocy. W stu procentach. Po prostu nie da się.
Była mowa o zmuszaniu do jedzenia, którego dzieci nie znoszą. I ja, pamiętając traumę wątróbki, pozwalam moim dzieciom nie jeść, czego nie lubią.
Ale i to musi mieć granice. Przecież.
A córka, której odmawia się cukierków, głośno szlocha i krzyczy, że jej nie kochamy. Szczerze cierpi.
I jest to przemoc, czy nie jest?
Inny wstrząs z wczesnego dzieciństwa: mycie głowy. Nienawidziłem tego.
Moje dzieci też nienawidzą i zawsze płaczą. Mało powiedziane, płaczą.
Aż dziwię się, że jeszcze mnie nie nawiedziły służby rozmaite, wobec tych płaczów.
Gdyby mi przyszło do głowy dzieci zamrdować, odbyłoby się ciszej.
Znaczy, znieczulica u moich blokowych sąsiadów jest, bez dwóch zdań.
Myję im te głowy przemocą. Poniekąd fizyczną.
Dodajmy, że najstarsza nienawidzi czesania. I uważa, że można żyć nie czesząc się nigdy. W sumie, trudno jej odmówić racji. Ale przecież — czeszemy. Przemocą.
To oczywiście pikuś, wobec wciskania siłą do gardła dziecku niesmacznego lekarstwa. To dziecko naprawdę cierpi.
Ktoś powie, że ja sprowadzam sprawę do groteski, a wiadomo o co chodzi.
Skoro wiadomo — to po co dodatkowe paragrafy?
W sprawie, którą poruszyła Pino.
Moje najcięższe rany (nie waham się użyć tego słowa) z dzieciństwa dotyczą słów. Są słowa, których nigdy się nie powinno usłyszeć od rodziców. Nigdy.
Należą do nich: nienawidzę cię, i zniszczyłeś mi życie.
Żadne lanie, które dostałem nie dorówna gorzkim żalom mojej matki.
A przecież wiem, że mnie kocha — dowiodła tego, oddając dla mnie sporą część życia.
No i teraz co?
odys -- 21.02.2009 - 18:07Ustawa zakazująca mówienia dzieciom przykrości? Zakazująca zrzucania na nie własnych frustracji, problemów małżeńskich i zawodowych?
Pod groźbą? Jaką groźbą?