Przeczytałem sobie właśnie w Polityce tekst Juliusza Ćwielucha – “Snajpera piąte nie obowiązuje”.
I tąpnęło mną.
Rzecz jest o powstającej właśnie w Polsce szkole snajperów. Pośrednio także o tym jak na prawdę wyglądają “misje stabilizacyjne” w których bierzemy udział. Przypominamy sobie o nich wtedy, gdy giną Polacy. Ginie ich niewielu. Czy dlatego, że jest w miarę spokojnie? Czy to stabilizacyjne misje pokojowe, czy udział w prawdziwej wojnie?
“Podczas obrony ratusza w Karbali (...) w ciągu tylko jednego dnia walk Polacy zastrzelili 80 rebeliantów”. “Jeden ze snajperów przyszedł do nas po akcji i poprosił o coś na sen, bo właśnie zabił kilkanaście osób i poczuł, że musi się z tym przespać, a bez chemii nie da rady”.
Mam wrażenie, że nie zastanawiamy się z kim walczymy i w jakim celu. Nie odbywa się na ten temat w naszym kraju debata. Jedyny poziom refleksji to ten czy nam się to co robimy opłaca, czy nasz główny szojusznik nas w odpowiedni sposób za zaangażowanie wynagrodził.
Rok temu napisałem na ten temat tekst. Wróciłem właśnie z Anglii. Siedziałem w domu i w poczuciu całkowitej bezsilności oglądałem w TVN24 wyruszający do Afganistanu kolejny kontyngent naszych żołnierzy.
Mam wrażenie, że nic się przez ten rok nie zmieniło. Pozwolę sobie wrzucić ten tekst na txt:
Dwa dni temu wracając ze spaceru po molo w Brigthon wstąpiłem do położonej niedaleko plaży księgarni. Poprosiłem o ostatnią książkę Roberta Fiska. Sprzedawca wyraźnie wiedział o co mi chodzi – “czwarte piętro, proszę szukać w dziale polityka, półka Bliski Wschód” – wyrecytował z pamięci. Dziesięć minut później wyszedłem z 1300 stronnicowym tomiszczem pod pachą, wydrukowanym na czymś, co niestety do złudzenia przypomina papier toaletowy.
Teraz siedzę w mieszkaniu w centrum Warszawy, słucham jak u sąsiada cyklinują podłogę i wertuję “The Great War For Civilisation”. Mieszkam w Śródmieściu, przy ulicy, która przed wojną nazywała się Piusa. Niedaleko stąd w czasie Powstania Warszawskiego znajdował się sztab AK. Ilekroć przyjeżdża do mnie ktoś zza granicy, staram mu się opowiedzieć o historii mojego miasta. Żeby zrozumiał dlaczego jest, jak jest – czemu to miasto jest takie szare, tak chaotycznie zabudowane. Jestem wnukiem powstańca warszawskiego, odczuwam wewnętrzna potrzebę, by się dzielić się z zagranicznymi znajomymi tym, co stanowi istotną część przekazanej mi w domu tradycji. Chcę by choć trochę zrozumieli. Muszę się hamować by nie zamienić ich pobytu w koszmar, nie zalać ich tym całym nieszczęściem, obecną na każdym rogu martyrologią. Historią brata mojego dziadka, który wyparował na Starówce trzynastego dnia powstania w wybuchu zdobytego przez harcerzy niemieckiego ciężkiego transportera ładunków, rzezią Woli którą widział na własne oczy mój piętnastoletni wówczas dziadek, opowieściami o wcześniejszym o rok powstaniu w gettcie.
Już w samolocie powrotnym z Londynu, jak tylko Boeing 757 wzbił się w powietrze, a profesjonalnie uśmiechnięte stewardesy rozpoczęły rozdawać gazety, kawę i wyjątkowo ohydne kanapki z zimnym jajkiem i bekonem, zacząłem kartkować książkę Fiska. Szybko zdałem sobie sprawę, że jest ona pisana jest z tej samej wewnętrznej potrzeby, która każe mi dręczyć biednych obcokrajowców warszawską historią. By ci co czytają choć trochę zrozumieli.
Doskonale pamiętam, kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z Fiskiem. Był luty 2002 roku, kolega, który wtedy robił doktorat na jednym z izraelskich uniwersytetów, przesłał mi mailem link do artykułu korespondenta brytyjskiego dziennika “The Independent”. Korespondent ów, Robert Fisk, przejeżdżał przez graniczącą z objętym wojną Afganistanem pakistańską miejscowość Kila Abdullah. Tam jemu i jego towarzyszom podróży popsuł się samochód. Trafili w środek zdesperowanego, wściekłego tłumu afgańskich uchodźców, którzy prawie ukamieniowali Fiska. Pobity, zakrwawiony korespondent pięściami utorował sobie drogę do ocalenia w postaci stojącego nieopodal konwoju Czerwonego Krzyża. Pisał – “zauważyłem, że płaczę i łzawię, i że łzy oczyszczają mi oczy z krwi. Co ja zrobiłem, wciąż pytałem siebie? Biłem i atakowałem afgańskich uchodźców, tych samych ludzi, o których pisałem tak długo, tych pozbawionych wszystkiego, okaleczonych ludzi, których mój kraj – pośród innych – zabijał dookoła (...) Ludzie, którzy zostali napadnięci, to Afganowie, rany zadane przez nas – przez B-52, nie przez nich. (...) Gdybym był afgańskim uchodźcą w Kila Abdullah, zrobiłbym to samo, co oni. Zaatakowałbym Roberta Fiska. Czy innego człowieka z Zachodu, którego mógłbym dopaść.” (tłum. Z.Łabędzki)
Pamiętam jaką złość wywołał we mnie ten tekst. Napisałem gniewny mail do kolegi, nie mogłem zrozumieć jak można usprawiedliwiać ewidentne barbarzyństwo, próbę ukamieniowania niewinnego człowieka, niezależnie od cierpień jakich wcześniej doświadczyli rzucający kamieniami. To relatywizm moralny au rebous, szczególnie dziwnie brzmiący w ustach kogoś, kto piętnuje hipokryzję zachodnich rządów.
Nadal nie zgadzam się w wielu sprawach z Fiskiem. Ale po przeczytaniu kilkudziesięciu jego artykułów i wysłuchaniu kilku wykładów, zacząłem go szanować. I zaczynam rozumieć dlaczego napisał to co napisał.
Fisk ma trzydzieści lat doświadczenia dziennikarskiego na Bliskim Wschodzie. Obserwował wszystkie konflikty w regionie – od rewolucji w Iranie w 1979 roku, poprzez wojnę irańsko – iracką, wojnę domową w Libanie, konflikt izraelsko – palestyński, po obie wojny w zatoce Perskiej, Afganistan, Kosowo i Algierię. Dużo tego. Był jednym z pierwszych dziennikarzy którzy dotarli na miejsce masakry w obozach palestyńskich uchodźców Sabra i Shatila. Przed 11 września 2001 roku trzy razy przeprowadził wywiad z Osamą Bin Ladenem. Jest przytłoczony cierpieniem, które widział. To co pisze, pisze zawsze z punktu widzenia niewinnych ofiar. Stara się pamiętać każdą z nich – zagazowanych przez Saddama irańskich żołnierzy na północ od Teheranu, ofiary amerykańskich bombardowań w Iraku w 2003 roku, sczerniałe zwłoki irackiego żołnierza w Fao, na którego palcu błyszczała w słońcu ślubna obrączka.
Od 25 lat mieszka w Bejrucie, dobrze zna historię regionu – wie, że jest ona równie skomplikowana i wielowątkowa jak wzory na perskich dywanach.
Kiedy Fisk był mały, jego ojciec, weteran pierwszej wojny światowej, zabierał go każdego lata na kontynent, na pola Sommy, Ypres i Verdun. Dziś Fisk pisze – “Po zwycięstwie aliantów w 1918 roku, po zakończeniu wojny mojego ojca, zwycięzcy podzielili kraje swych niedawnych wrogów. W przeciągu niespełna siedemnastu miesięcy wykreślone zostały granice Irlandii Północnej, Jugosławii i większości państw na Bliskim Wschodzie. Spędziłem całą moją karierę w Belfaście i Sarajewie, Beirucie i Bagdadzie, patrząc jak te granice płoną.
Ojciec reportera, za udział w wojnie, która według H.G. Wellsa miała być “wojną przynoszącą koniec wszystkim wojnom”, a stała się początkiem najkrwawszego stulecia w historii ludzkości, otrzymał wiele medali. Awers jednego z nich przedstawia Wiktorię – skrzydlatą rzymską boginię zwycięstwa. Na rewersie wygrawerowany został napis – Wielka wojna w obronie cywilizacji.
Dla autora “The Great War For Civilisation”, walące się wieże World Trade Center nie były początkiem jakieś nowej, apokaliptycznej epoki, znakiem najazdu barbarzyńców “nienawidzących naszej wolności”, a logicznym etapem historycznego procesu, który rozpoczął się w Sarajewie 28 czerwca 1914 roku, kiedy to Gavriło Princip oddał dwa strzały z pistoletu Browning M1910.
Siedzę w mieszkaniu w centrum Warszawy. W TVN 24 właśnie podali, że “misja stabilizacyjna polskich żołnierzy w Iraku przekształciła się w bojową”. Kartkuję grubą, 1300 stronnicową książkę i odczuwam żal, że raczej nigdy nie ukaże się ona po polsku.
komentarze
ja tylko o snajperach
snajper ma zabić. to jest jego fach. nic innego nie wchodzi w rachubę.
tacy strzelcy jak: Simo Häyhä*, Sulo Kolkka, Ludmiła Pawliczenko, Wasilij Zajcew … to byli artyści :)
kwestie moralne celowo pomijam ;-) pozdro i sory za off topic
*) średnia – 8 odstrzelonych ludzi dziennie
“Stay Rude, Stay Rebel”
Docent Stopczyk -- 07.02.2008 - 15:03Xipetotecu
Kiedy patrzę na mapę “nowej” Afryki zawsze się zastanawiam ile to już istnień ludzkich kosztowały te proste kreski granic wytyczone ad hoc przez byłych kolonizatorów.
Magia -- 07.02.2008 - 15:07Dzięki.
@ AUTOR
Jakkolwiek mam inne zdanie w temacie to gratuluję tekstu. Dobra robota.
Pzdr.
Misqot -- 07.02.2008 - 19:19Debatę nad czym?
Ja proponowałbym mianowicie nad tym, jakie do tej pory było nędzne wyszkolenie i wyposażenie naszego wojska.
Zajmowało się ono do niedawna maszerowaniem , sraniem grochówką, upijaniem się po capstrzyku oraz apelami “ku czci”.
Dlaczego do tej pory nie było porządnej szkoły snajperów?
Dla mało zorientowanych dodam trzy sprawy – snajper – to ktoś więcej niż strzelec wyborowy.
- fabryka w Tarnowie rozpoczęła produkcji doskonałych karabinów snajperskich w 2 kalibrach 7,62 mm oraz 12,7 mm ( przymierza się do trzeciego projektu ), są piękne, teraz trzeba je sprawdzić na polu walki.
- żołnierz jest po to aby zabijać, im dalej toczy wojnę od własnego kraju, tym lepiej świadczy to o politykach i wojsku.
Igła
Igła -- 07.02.2008 - 19:22> Xipetotec
Tekst fajny, ale…
W uproszczeniu – ludzie się zabijają i nikt pierwszy nie przestanie, bo pierwszy pójdzie w piach.
A snajperzy są od tego, żeby nie musiało dochodzić do rzezi.
Nie mówię, że jestem jakiś twardziel; taka jest biologia. Raczej smutne, ale cóż ja na to poradzę?
pzdr
[ost. Lejdis i lwy gdańskie]
Futrzak -- 07.02.2008 - 19:43@Igło
Wyszkolenie wojska – racja. Ale to inna kwestia.
Debatę nad tym co to za wojna w której uczestniczymy, jakie są nasze strategiczne cele, jakiego układu sił chcemy, jaka ma być rola Polski – w Europie, na Bliskim Wschodzie, w Afryce, Azji, na świecie.
Ja nigdy z ust polityków czegoś takiego nie słyszałem. Wysyłamy gdzieś naszych żołnierzy. By zabijali i ginęli. Czy może być poważniejsze zaangażowanie? Więc się pytam – w imię czego? Co zyskujemy a co tracimy?
Wszystko co słyszę to powtarzane jak mantra oklepane frazesy o wzroście bezpieczeństwa i jakieś legendy o spodziewanych kontraktach i surowcach.
Jak słyszę te bajdurzenia o surowcach to mi się przedwojenna Liga Morska i Kolonialna przypomina
Jesli kierujemy się jedynie serwilizmem wobec głównego sojusznika to jest z nami bardzo zle.
Przed pierwsza wojna w zatoce polski wywiad był w stanie przeprowadzić błyskotliwą akcję, której nie byli w stanie wykonac amerykanie i wywiezc ich agentow z Iraku.
Czy myslisz, ze dzis taka sytuacja mogla by sie powtorzyc?
Jesli nie to co stracilismy? Czy jestesmy bezpieczniejsci? Czy bylo warto?
xipetotec -- 07.02.2008 - 19:48@futrzak
Nie chodzi o to, ze snajperzy strzelaja w glowy ludziom. Lepiej zeby ich nie bylo. Ale sa, i robia to co robic maja.
Chodzi o to, na ile obraz tego co sie dzieje w Iraku i Afghanistanie, ktory sprzedaja nam media jest zgodny z rzerzywistoscia.
i to rodzi we mnie pytania… jakie – napisalem powyzej do Igly
xipetotec -- 07.02.2008 - 19:51Oczywiscie, że
jesteśmy bezpieczniejsi.
Przed Irakiem Jankesi mogli zainstalować Tarczę w Anglii, teraz w Polsce i Czechach.
Nic nie dzieje sie z dnia na dzień.
A, ze masz rozterki?
Toż to ludzkie.
I nic więcej.
Wojna jest toczona nie przez ludzi, tylko ich emocje i ich wywłoki.
Niekiedy niektóre wojenne czyny nazywa się bohaterstwem a niekiedy rzemiosłem.
Wolę rzemiosło, nie cierpię bohaterszczyzny.
Dla mnie, bohaterszczyzna, to widomy znak, że daliśmy dupy i szukamy usprawiedliwień.
Igła
Igła -- 07.02.2008 - 19:54Świat się kończy, Igła pisze w stu procentach rozsądnie ...
@ Docent Stopczyk
Ja słyszałem że Simo Hayhe strzelał do komunistów, nie wiem, skąd się wzięło tych ośmiu ludzi na dzień ;)
A największym snajperem był oczywiście Carlos Hathcock. Nawet nie za wyczyny, a jest przecież bohaterem najwspanialszych ze snajperskich opowieści. Za to, że będąc zimnym zabójcom, jak prosty żołnierz ratował z ognia prostych kolegów. Za ofiarę poparzeń, wykluczenmia z walki i bólu do końca życia.
To był człowiek, który wrócił do Wietnamu, żeby bronić “tych dzieciaków poubieranych w mundury”. Dlatego,a nie ze względu na kunszt czy skuteczność, jest największy.
@ Igła – mógłby Pan napisać coś więcej o “Torze” i “Alex-ie”? Słyszałem, że ostatnio cywilni strzelcy mogli popróbowac na tym ostatnim. Czy spotkał sie Pan z opiniami?
A swoją drogą to “strzelec wyborowy” jest niezwykle toporne i dobrze byłoby stworzyć jakieś nowe słowo będące odpowiednikiemi marksmana.
@ Xipetotec – jeśli nam się opłaca, to nie ma się zastanawiać z kim i po co walczymy. Jeśli się nie opłaca, tak samo. Oczywiście na opłaca/nie opłaca należy patrzeć także w szerokiej i dalekiej perspektywie …
“Lepiej żeby snajperów nie było”. To jest kobiecy punkt wdzenia. Świat jest jaki jest i nie należy sie na niego obrażać. Ani pisać tak o potrzebnych i wartościowych ludziach. Ktoś to musi robić tak jak niektórzy posłańcy musza przynosić złe wieści a niektóre komórki muszą przenosić impulsy bólu. Czy to są gorsze komórki od innych?
Pozdrawiam wszystkich
Zetor -- 07.02.2008 - 20:42"skąd się wzięło tych ośmiu ludzi na dzień"
zabił ok. 700 ludzi. działał ok. 90 dni do momentu postrzału w szczękę
strzelał do komunistów? do takich samych żołnierzy jak on. iluśpewnie było komunistami, iluś nie… who cares. bronił ojczyzny i robił to niezwykle skutecznie.
“Stay Rude, Stay Rebel”
Docent Stopczyk -- 07.02.2008 - 21:03Docencie, to był żart
Pewnie, że nie wszyscy byli komunistami. Żal m tych chłopaków czasem nawet, to byli naprawdę wielcy wojownicy, w końcu przerwali niemożliwą do przerwania Linię Mannerheima. Ale komisarzy też pewnie Valkoinen Koulema sporo ubił.
A najlepsze jest to, że on nie był snajperem właściwie. Nie używał lunety, strzelał z Mosina, co z tego że podrasowanego … Dwustu z tych siedmiuset załatwił z Suomi. Najskuteczniejszy snajper w historii był sharpshooterem :)
Zetor -- 07.02.2008 - 21:18A, jeszcze jedno
Ten tytuł z Polityki to manipulacja. Piąte mówi nie morduj, i nie trzeba tu orientowac się w hebrajskim, który eliminację istoty ludzkiej określa trzema słowami, z czego zabójstwo wojenne i wyrok śmierci nie padają w Dekalogu. Wystarczy luknąć do Biblii po angielsku.
Zetor -- 07.02.2008 - 21:20@zetor
Ten tytuł – jeśli mam się tłumaczyć za autora artykułu – był takim samym skrótem myślowym jak szyszki chmielowe w jednym z moich ostatnich wpisów. Więc zostawmy w spokoju hebrajski. (Zresztą, gdybym miał być upierdliwy – to odwołując się do hebrajskiego i aremejskiego można by postawić znak zapytania nad wieloma miejscami pisma, które polscy katolicy uznają za kanoniczne.)
“Lepiej żeby snajperów nie było”. To jest kobiecy punkt wdzenia. – nie ma nic przeciw kobiecym punktom widzenia… często są dużo bardziej rozsądne niż męskie. Ale w tym momencie się mylisz. To czysto męski, instynktowny punkt widzenia. Jeśli idę wojnę i mam zginąć to w walce. Mogę ulec komuś silniejszemu, lepiej wyszkolonemu. Snajper zabija nie dajac szans na jakąkolwiek walkę. Kula tak samo tratuje niedojdę i najlepszego wojownika.
to takie kulturowe ale – znane od wieków – poczytaj co działo się w Europie po wprowadzeniu kuszy.
a generalnie zaczynam żałować, że wrzuciłem tu tych snajperów – bo to temat poboczny – nie o to chodzi…
xipetotec -- 08.02.2008 - 00:07--> xipetotec
Dla autora “The Great War For Civilisation”, walące się wieże World Trade Center nie były początkiem jakieś nowej, apokaliptycznej epoki, znakiem najazdu barbarzyńców “nienawidzących naszej wolności”, a logicznym etapem historycznego procesu, który rozpoczął się w Sarajewie 28 czerwca 1914 roku, kiedy to Gavriło Princip oddał dwa strzały z pistoletu Browning M1910.
Nie znam tworczosci Robert Fiska, ale powyższą opinię skądzieś znam i dość mocno się z nią zgadzam.
Zabojstwo w Sarajewie rozpoczelo gwaltowny swiatowy konflkit, ktory zakonczyl sie w dniu, w ktorym przewrocil sie Mur Berlinski, ale tylko w Europie i to czesciowo tylko. Natomiast wiele problemow “swiatowych” zostalo “zamrozonych” w latach Zimnej Wojny i teraz po jej zakonczeniu daja o sobie znac.
Wydaje mi sie, ze pewna nieudolnosc ekipy Busha wynika wlasnie z nierozumienia do konca tego problemu i traktowania ataku na World Trade Center jako najazdu barbarzyńców “nienawidzących naszej wolności”
Co gorsza, dla Polski i Polakow, czesc naszych elit politycznych i intelektualnych tez tego nie rozumie, a nawet jeszcze gorzej: tkwia mentalnie w czasach, ktore do zabojstwa w Sarajewie doprowadzily.
Jerry
Szeryf -- 08.02.2008 - 03:12>Zetor
ok :)
“w końcu przerwali niemożliwą do przerwania Linię Mannerheima”
wiesz nie mieli wyboru z NKWD na plecach …
a co do mosina to nabyłem bagnet do mojego karabinu. oryginał z I wojny. stan super :)
“Stay Rude, Stay Rebel”
Docent Stopczyk -- 08.02.2008 - 07:25@Szeryf
“pewna nieudolnosc ekipy Busha” – mysle szeryfie, ze jestes bardzo lagodny dla ekipy pana Busha :))
xipetotec -- 08.02.2008 - 10:39Wiem co się działo po wynalezieniu kuszy
Gdyby takie myślenie wciąż obowiązywało, musielibyśmy się okładać na pałki. Oczywiście równej długości. Wojna z honorem nie ma nic wspólnego, przynajmniej taka toczona o coś więcej niż prawo do ściągania haraczu z danego terenu.
Zetor -- 08.02.2008 - 13:55