Mistrzu Ezekielu

Mistrzu Ezekielu

Pseudo, owszem, z prorokiem Ezechielem mi się skojarzyło już dawno — ale cóż z tego. Żadna to meglomania, jak na dzisiejsze czasy. Co krok to prorok.
Mało który przy tym pamięta, że fałszywych nakazano kamienować...

Mniejsza z tym, czepianie się imion to najgorszy chyba z chwytów ad personam i nie to było moim zamiarem. Proszę wybaczyć tę — jak mi się zdawało — niewinną ironię.

Ad rem

wartości te zmienne są jak sama rzeczywistość (płynna ; )

Tu w naturalny sposób musimy się różnić, skoro nakleiłem już sobie etykietkę konserwatysty.

Przykładem na to, że pewne rzeczy są w gruncie rzeczy wciąż takie same, od tysięcy lat, jest Pańskie zdanie Prawda nie istnieje.
Niezwykle podobne jest do cynicznego pytania jednego rzymskiego namiestnika sprzed dwóch tysięcy lat, odnotowanego w kilku tekstach źródłowych z epoki. Odpowiedź, jaka padła wówczas, jest dla mnie (i wielu innych) także w pełni aktualna.

Własność bynajmniej nie jest odciskiem palca konserwatysty: zapisano ją w deklaracji praw człowieka i obywatela, oraz we wszystkich chyba konstytucjach świata (nie dam głowy, ale zdaje się że i w komunistycznych). Wszystkie znane mi próby zniesienia własności spęzły na niczym. Pojęcie własności znane i zrozumiałe było w czasach Hammurabiego — znane i zrozumiałe jest i dziś. Mam podstawy twierdzić, że troje z czworga moich dzieci rozumie intuicyjnie pojęcie własności i gotowe jest swojej własności dzielnie bronić — czego mam przykłady co dzień.
Jest to jeden z przykładów na to, że własność jest wartością ponadczasową i uniwersalną.

Mógłby Pan określić stopień prawdopodobieństwa, że pozostawanie konserwatysty w swojej niedzisiejszości jest z pożytkiem dla mnie?

Za słaby jestem w gdybologii i proroctwach, by określić stopień prawdopodobieństwa, ale istnieje taka możliwość.

Dość wyobrazić sobie, że odrzucenie przeze mnie prawa własności, jako przestarzałej mrzonki, może spowodować, że stan posiadania Ezekiela ulegnie uszczupleniu. Wolę nie wyobrażać sobie, co jeśli odrzucę arcykonserwatywne nie zabijaj.
Owszem, Ezekiel broniony jest prawem — umową społeczną i świeckim państwem pływającym wraz z wartościami na których się ono opiera… Ale po odrzuceniu Absolutu i płynącej z niego uniwersalnej etyki, mogę odrzucić i podporządkowanie się państwu… czemu nie. Mogę zagrać z państwem o życie i majątek Ezekiela, i kto wie — może wygrać.
Istnieją cyniczni przestępcy, którym się udało.
Wiążąc ten hipotetyczny wątek z realem, muszę wspomnieć, że w mojej codziennej egzystencji znacznie większą wagę mają wyznawane przeze mnie wartości, niż prawo stanowione. I zdarza mi się nierespektować praw, których etyczny sens kwestionuję.

Jakby na liście rzeczy, do których awersję ma konserwatysta nie było nauki nie podchodziłby ten tak strasznie poważnie do idei istnienia trójcy świętej.

Poważnie? A jest jakiś naukowy dowód na nieistnienie Trójcy Świętej?
Poproszę.
To jawna kpina z nauki, mistrzu Ezekielu.
Nauka nie zajmuje się dowodzeniem lub obalaniem dogmatów, bowiem te dotyczą dziedzin, których metodą naukową zbadać nie sposób. Dlatego godzić wiarę w dogmaty z naukowym racjonalizmem i dociekliwością można (i według mnie — należy).
Co więcej, niemało jest wybitnych przedstawicieli świata nauki, którym godzić fides z ratio się udaje; sporo jest także mistrzów filozofii, którzy wykazują mądrzej ode mnie, że nie ma w tym żadnej logicznej sprzeczności.

Nawiasem mówiąc, zasady języka polskiego stanowią, że wielką literą piszemy słowa będące niejako imieniem Boga. Proszę uprzejmie respektować tę zasadę w rozmowie ze mną.

Oj przepraszam. Współwyznawców ma konserwatysta. W kościele.

Zapewniam, że w Kościele (nie mamy wszak na myśli budynku kościoła) współwyznawców może mieć i konserwatysta i nie-konserwatysta. Utożsamianie konserwatyzmu z chrześcijaństwem jest śmieszne.

Natomiast można wyznawać nie tylko religię, ale i poglądy czy idee. Niejedna idea niemająca nic wspólnego z konserwatyzmem, ani z chrześciajństwem ma wielu wyznawców.

Dość powszechnie wyznawana jest wiara w rozmaite astrologiczne bzdety, różdżkarstwo itp.

Wielu ludzi wyznaje również wiarę w efekt cieplarniany wywołany przez ludzkość.
I, mimo że nie mają bladego pojęcia o naukowych argumentach za i przeciw tej teorii, za swoją wiarę gotowi są dać się pokroić. Albo lepiej, pokroić innych.

Konserwatysta nie odróżnia embrionu od tego co widzi w lustrze.

Nie wiem, kto mistrzowi Ezekielowi takch bzdur naopowiadał o konserwatystach, ale apeluję — nie idźcie tą drogą.

Odróżniam swoje odbicie w lustrze nie tylko od embrionu, ale i od własnej fotografii.
Siebie odróżniam od mojej żony, a ją — od dzieci. Ezekiela także z nimi nie pomylę.

Ale myśmy tu zdaje się nie mówili o problemie, czy odróżniam żabę od kijanki, ale czy kijanka ma prawa żabie. Czyż nie? Ja zakładam, że o prawach decyduje przynależność jednostki do gatunku, nie faza rozwojowa.

Ja mam pytanie, jak mistrz Ezekiel szanowny odróżnia jako podmiot praw (tych pływających) pięciomiesięczny płód w macicy matki, od pięciomiesięcznego wcześniaka w inkubatorze?
Jak Ezekiel wyznacza kryteria człowieczeństwa?
Porównując swoje odbicie w lustrze?
Organoleptycznie?
Czy też może ma Ezekiel jakąś niezawodną, naukową metodę?

A może to kwestia umowna jest?
Jeśli umowna — propozycja konserwatystów by umówić się na granicę możliwie najwcześniejszą, jest godna rozważenia. Czyż nie?

PS ezekiel zasilił postępowy front nauki.

Gratuluję zarówno mistrzowi Ezekielowi, jak i Nauce (pamiętajmy o wielkiej literze).
Ta bezosobowa, pospolita nauka (małą literą), frontu nie tworzy; ją samą dzieli niezliczona ilość frontów.


Ciężka dola etyki konserwatywnej By: post-nowoczesny (17 komentarzy) 10 marzec, 2009 - 16:54