[FOTO] Zima, zima + dziki których nie było


 

Wybraliśmy się dziś na dziki. Kumpel opowiadał, że wczoraj stanął twarzą w twarz z odyńcem (uwaga, może szarżować). Niestety narobiliśmy kilometrów, ale żadnego dzika nie spotkaliśmy. Daleko zawył lis, ale szybko zwiał.
Ale jak ktoś ma ochotę to może sobie obejrzeć okolice mojej wioski…

Wieprz – rzeka która zatrzymała bolszewików :P … Zamarzł bardzo ładnie. Szczególnie faktura fal robi miłe wrażenie.

Oczywiście sprzyja to uprawianiu sportu pod nazwą wędkarstwo podlodowe…

Woda zamarzła, a na łąkach gniją pozostałości lata …

Zwierzyna zostawia tropy. Myli pościg i znika w zaroślach.

Melancholia i tęsknota unosi się w powietrzu.

Równowaga. Jak zwał tak zwał.

Ale prawda, że most jest spoko?

Oczywiście zakazy są po to żeby je łamać :P … liczyliśmy na pociąg ale akurat ten z rozkładu w niedziele nie jeździ.

A to największa budowla hydrologiczna Lubelszczyzny… i największa porażka … Kanał Wieprz-Krzna

A to mieszkanko dla kota … wygląda przytulnie …

A to ja i moja alfa. Jak widać wsparłem groszem znienawidzoną praz niektórych także u nas Orkiestrę. FO&D dla nich :P

...

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Stopczyku

To zdjęcie z trzema drzewami mogłoby nosić tytuł cztery pory roku , o ile nie nosi tytułu trzy drzewa :)

I ten kot ma całkiem miłe mieszkanko. On jest niczyj? Ten kot?

Kiedy tak patrzę sobie na Ciebie to widzę, że Ty chyba dwa razy wsparłeś tę straszliwą Orkiestrę?

Czy Ty czasem nie krisznowiec jesteś?


Docent,

walnęłam tego Wieprza na tapetę. Jak się mojej babci nie spodoba, to zawsze, prawda, może potem zmienić :P

Jakoś ta strona mi się skojarzyła, choć co Opolszczyzna, to nie Lubelszczyzna, naturalnie:

http://atwt.republika.pl/

pozdro 600


>Gre, Pino

nie, raz :) na rękawie mam niestandardową dla M65 flagę Tybetu :P … ale wiesz jadę za godzinę na pizzę to pewnie jakiś mały terrorysta się nawinie … krisznowiec? nie mam tego osełedca … :)

kotek nie wiem czyj jest, ale chyba jak wszystkie koty nie ma poczucia przynależności. miło, że ktoś mu zrobił taką kryjówkę :)

Pani Olgo (;-))

no jasne. a jakby co to zawsze możemy, prawda, skołować wieprzowy księżyc :) ... u nas też by sie znalazło sporo takich opuszczonych miejsc … może na wiosnę się wybiorę do jakichś ruin… albo nawet niedługo


Stopczyk

O przepraszam, ale Ruda ma poczucie przynależności: ja przynależę do niej :)
Dobrze, że kotek mam taki profesjonalnie przygotowany dom. Widać, że tam ciepło.

Na pizzę? W niedzielę? Oburzające doprawdy.

No, ale jak taki kotleta nawet porządnego, schabowego kotleta nie zje, to czego się spodziewać...

Dopadną Cię Docencie Stopczyku. Zobaczysz!

:)


Ruda ma

poczucie posiadania w takim układzie :D

krisznowcy mnie dopadną? wezmę czosnek i srebrną kulę :)


Krisznowcy

i pseudoniekrisznowcy.

Poza tym myślę, że gdybyś się Rudej spytał, to ona powiedziałaby, że beze mnie jej życie nie miałoby sensu :)))


he he no wierzę :)

nasz kot zjadł i poszedł


W siną dal?

znaczy, czy on taki jest wychodzący i w dal idący?


różnie

jak ma fazę to siedzi w domu non stop i wychodzi tylko za potrzebą. a jak jest cieplej to tylko na noc wraca, albo i nie. generalnie to jest kot domowy :)


Docencie

Most w sepi zajefajny jest!

Ale z chodzeniem po takim radzę ostrożnie. U nas chłopak się niedawno zabił, bo złomiarze zabrali te blachy między torami a on szedł na pamięć i wpadł do rzeki… :(

Pozdr


Rafał

spoko … :) nie powiem że to moja ulubiona rozrywka. kiedyś wszakże przespałem moją stację i musiałem 10 km wracać na piechotę po torach … jak szedłem mostem to akurat mijał mnie towarowy … masakra :D


Domowy to mało

Tradycyjny Kot Domowy.

Niezłą kompanię ze Snejkiem mogliby stworzyć.

I chciałam dodać za Rafałem, że most w sepii coooool. No.


Docencie

Mam nadzieje, ze most znajdzie sie w galerii TXT.
pozdro.


Koty?

Nic mi nie mówcie. Dzisiaj to już doprawdy przebiłam samą siebie, w przenośni i (niemalże) dosłownie.

A było tak. Pojechałyśmy z mamą na Borek do babci, na zupę i pierogi, jak to w niedzielę.

Babci kot nazywa się Tiga, jest szylkretowy, malutki i przerażająco aktywny. No ale dobra. My konwersowałyśmy, spożywałyśmy, potem piłyśmy herbatę oraz płyny (ja piwo, panie koniak), zwierzę się przemieszczało z firanki na szafę, z szafy na stół, ze stołu w lasy tropikalne dla niepoznaki rosnące w doniczkach.

A w drugiej części tej chatki na kurzej nóżce mieszka pani Agnieszka z rodziną oraz kotem – i ten dla odmiany jest wcieleniem Greeba, jeśli znacie z literatury tę postać.

Kiedy już się pożegnałyśmy, mama jeszcze została chwilę, bo babcia się miotała leciutko, donosząc nam kiszone ogórki na wynos, a ja wyszłam, zapaliłam i zobaczyłam Mela, czyli kota sąsiadującego.

To jest bardzo dziarskie zwierzę i postrach okolicy, ale wtedy wyglądał żałośnie. Poszedł na wander, a jak wrócił, to państwo wyjechali byli i nie mógł wejść do domu. W naszej wsi bezdomnego kotka znalazła w trawie raz Margot…

W tak zwanym międzyczasie doszlusowała moja matka i zgodnie ustaliłyśmy, że trzeba coś zrobić. To znaczy, wziąć go pod pachę i zabrać do babci, żeby nie uświerknął do rana.

Był jednak poważny problem techniczno-logistyczny: Mel siedział po drugiej stronie furtki. Takiej z kutego żelaza, wysokiej i kolczastej.

Oczywiście, nie minęła minuta od podjęcia decyzji o misji ratunkowej, jak już na nią właziłam.

Ups, leciutko przeceniłam swe kompetencje wspinaczkowe… Nastąpił bardzo niewygodny moment, kiedy to już nie mogłam ani w przód, ani w tył. Jakbym nie była w glanach i puchowej kurtce, to by to wiszenie na furtce mogło się marnie skończyć, zwłaszcza, że noga mi się obsunęła jakoś tak głupio, jakby się zwichnąć chciała.

I w tym momencie, drodzy państwo – furtka się otwarła…

Nie wpadłyśmy na rewolucyjny pomysł wcześniejszego spróbowania klamki.

Moja matka zwinęła się w kłębek ze śmiechu, kot patrzył z wyniosłym politowaniem.

Ja natomiast stwierdziłam, że wiszę na tych kolcach i nic z tym nie zrobię w tej pozycji, więc po prostu się wyklułam z kurtki i chwyciłam Mela w objęcia. Mimo swego iście syberyjskiego futra był już pokryty szronem, więc powstrzymał się od złośliwych komentarzy i prób wydrapania mi oczu, do czego w normalnych warunkach ma niejaką skłonność.

W kinie scenariusz z happy endem, choć popełniają błąd za błędem…

Zwykły, poczciwy niedzielny obiad u babci, myślałby kto.

Zanim dotarłyśmy z powrotem do Krakowa, miałyśmy jeszcze inne przygody, no ale – dopięłyśmy celu i w ogóle.

pozdrawiam z dumą


Subskrybuj zawartość