Donos

Informuję uprzejmie, że w lokalu pod nazwą „Karczma” wykorzystuje się nielegalnie nieletnią młodzież, zatrudniając ją jako podkuchennych. Bez papierów, bez sanepidu, bez płacenia zusów i podatków.

Wiem bo widziałem i nawet zrobiłem zdjęcia. Ten nieletni to tak na oko do pierwszej klasy chyba chodzi.

Zamówiłem w ramach kontrolowanej prowokacji banana w cieście, ale karczmarz zamiast zniknąć w kuchni i gotować zaraz wrócił na salę i jął bezwstydnie takie dwie, wyfiokowane jak bażanty, zabawiać.

– A gdzie mój banan? – zapytałem podstępnie. – Pewnie w Amsterdamie – on na to, rechocząc. Ale zaraz dodał że się robi.

No to uchyliłem drzwi do kuchni i widzę jak nieletnie dziecię ogromnym nożem wzdłuż i wszerz dwa banany kroi,

bierze garnek, wbija do niego dwa jajka, kilka kopiatych łyżek mąki wsypuje i pół szklanki mleka dolewa.

A potem, sapiąc z wysiłku, na równą masę trzepaczką rozkręca.
Jeszcze widziałem, jak szczyptę soli, dwie łyżeczki cukru i łyżeczkę cynamonu dosypuje ten ancymon.

Karczmarz przestał na chwilę tokować i wrócił na samo smażenie. Rozgrzał olej (używa arachidowego, bo mówi, że nie śmierdzi przy smażeniu) zanurzył kawałki banana w cieście i wyłożył je na patelnie smażąc dość krótko z obu stron.

Nieletni wyłożył banany na salaterkę, posypał cukrem pudrem i wyglądało na, że zaraz przyniesie moje zamówienie. Wróciłem więc chyłkiem do stołu. Przyniósł, i owszem. Z dwunastu kawałków zostały cztery. Resztę zjadł po drodze.

Karczmarz twierdzi, że to jego wnuk, ale mu nie wierzę. Zupełnie niepodobny.

Średnia ocena
(głosy: 1)

komentarze

Ha

Umiem robić dobrego kurczaka z ryżem, bananami, śmietaną i curry, ale to żadne osiągnięcie, bo to akurat nawet Buc potrafi przyrządzić.


nie ma to jak donos

“Donoszę, panie naczelniku,
że w naszym mieście student Bresz
czesze się bardzo ekscentrycznie,
przedziałek z tyłu robiąc też.

Wszyscy się u nas czeszą podług
stołecznych życzeń, od iks lat,
a tylko Bresz ma manię podłą
być takim czymś na własny ład.

Kiedy na Obchód Konstytucji
sam pan starosta zjedzie z Płaz,
Bresz głowy tył pokazać musi,
w zamęt wprawiając karność mas.

Starosta, według świętych reguł
na jeżą, wznosi: »Hip-hurraa!«
A Bresz, on stoi zawsze z brzegu
i tym przedziałkiem naród dźga.

I coraz więcej, widzę, ludzi
zaczyna czesać się jak Bresz:

Bortkiewicz, Durski, Bigda, Cudzik,
Hopla-Konecki i de Wesz…

0 trądzie wśród akademików
donoszę, panie naczelniku”.

“Chez Lagriffe” ajourdhui była wołowina po chińsku. Sam wykonawszy. Im smakowało.


hehe

Na stole stary stał samowar,
Zakąski różne, zjesz co chcesz
I się odezwał w takie słowa
Do grzesznej wdowy student Bresz:

“Pani Rosjanką jest, Tatiano,
I znał Tołstoja pani mąż.
Niech pani powie, skąd co rano
Taki się smutny budzę wciąż?”


Ten banan

to z pochodzenia jest też po chińsku, ale ciasto po chińsku jest trochę trudniejsze do zrobienia, więc karczmarz z wnukiem poszli w swojską prostotę.

Mógłbyś tę wołowinę opisać, zamiast się z Yassą chandryczyć o Rameau…

To co powyżej zagrało nam z merlotową do ślubu w pewien Prima Aprilis (w trochę innym wykonaniu). Złego słowa na Rameau nie dam powiedzieć.


Wołowina prosta rzecz

Ja ma problem z wołowiną, bo wołowina jak nie jest dobra to twardnieje.
Nie umiem tej potrawy nazwać. Ale robię takie często, bo łatwe jest jak diabli.

Szatkujemy: cebule, pory, czosnek(dodawać poźniej, żeby spalony nie zgorzkniał), można dodawać selera naciowego ( ciachać cienko) i można cukinię, ale dorzucać poźniej, jak kto chce to można wszystko co się zechce…

Smazymy te warzywa na niezbyt wielkim ogniu, żeby się wolno przysmarzały. ja smarzę na oliwie super dziewiczej gęstej i nieprzźroczystej, co jest niezgodne ze śtuką.

Podczas smażenia tniemy mięso najpier na kotlety o grubości centymetra, a potem w porzek włókien na cieniuśkie paseczki.

Mięcho smażymy z sosem OSTRYGOWYM. Ale nie koniecznie.
Za to doskonały jest sos HOI SIN... No i oczywiscie sojowy ( do gotowania). Hoi sin i sojowy dodajemy potem do tej mięszanki.

Smażymy te paseczki na dużym ogniu ( partiami) wwalamy do jarzyn. Mięsmo smażymy z pociachanym imbirem i czosnkiem.

I uwaga, kompletnie niezgodnie ze sztuką wszystko jest!
I uwaga – normalnie chińskie robi się krótko ( tylko to mięcho musi być dobre) – a jak te nasze wołowiny są takie kiepawe, to można dusic to wszystko razem długo. Ja dziś gotowałem to dwie godziny jak gulasz. I dodałem cukinii, tóra się oczywiście rozpadła.
Moja mama mówiła na takie rzeczy ciućpajs. Ale ciućpajs prawdziwy to by był jakby ryż z tym razem gotować. też można ..
W zasadzie to wszysto można.

Dużo czosnku. DUŻO. Imbiru.
Możńa mięso przed tem macerować w zalewie czosnkowo sojow i co tam se chcecie.


Dobre!

Przed ostatnią Gwiazdką moje opisy chińszczyzny wyglądały bardzo podobnie, czyli jak sobie merlot wyobraża że gotuje po chińsku.

Ale pod choinkę dostałem grubą książkę z technologiami wszystkich czterech głównych kuchni Państwa Środka i teraz się pilnie uczę. Oraz kupiłem w podwarszawskim Chinatown tasak, bo bez tasaka nie idzie.

Z wołowiną jest rzeczywiście problem. Można go rozwiązać używając polędwicy, ale wtedy zamiast kuchni chińskiej mamy Drogą Kuchnię Chińską. Można też marynować ze dwie doby, żeby ją nauczyć moresu.

Tak czy owak, z wołowiny najbardziej miękki jest tatar i się najkrócej (zero minut) smaży lub dusi;-)


A płonąć by te banany nie mogły,

ktoś mi kiedyś miał zrobic płonące banany, ale w końcu się nie doczekałem.

A banan w cieście jadłem w wietnamskiej knajpie, jedną wadę miały zawsze, moim zdaniem ciasto za słodkie.

Choc to tu tutaj na za słodkie mi nie wygląda.

A składniki te same, jak na naleśniki w sumie.


Grzesiu,

Tobie to trzeba zrobić żeberka w Coca-Coli. Łatwe, szpanerskie i z użyciem Twojego ulubionego produktu. Znasz?


Nie,

ale oczywiście jestem za, coca-cola to jest to:)

A co do żeberek, jak mieszkałem na studiach, to współokator jeden (zresztą socjopata i alkoholik) niezłe robił żeberka.

Dobre to było, znaczy.

A w ogóle post jest, wiec wyrzekam się coca-ocli, no.


Zjadłam dzisiaj

bardzo zacne żeberka w zalewie miodowo-imbirowej.

Pojęcia nie mam, jak zostały przyrządzone i to jest właśnie najlepsze…


Merlocie

Ładnie i smacznie.
Lubię banany w cieście.

Ale żeby dziecko tak traktować... Karczmarz sumienia nie ma.


banana flambee

jak miałem 15 lat pojechałem na wakacje do Francji. najpierw w Paryzu tydzień, bo matka coś tam musiała pozałatwiać. Ktregoś wieczoru zaproszono ją i mnie na kolację w wyjątkowo wykwintnej chińskiej knajpie. Pierwszy raz w życiu jadłem wtedy chińskie (1974). Oni gadali gadali a ja piłem wino ryżowe z gwiżdżących kieliszeczków, ululałem się, żarłem chrupiące kaczki i płonące banany. Od tamej pory tak dobrego żarcia chińskiego nie jdałem – wiadomo pierwszy raz.


Otóż, Panno G.

jest wręcz przeciwnie, niż się nam wydaje.

Dziecko, które na co dzień jada trzy rzeczy: chleb z majonezem, angielski specjał Lemon Curd trudny do zdobycia w Polsce oraz makaron z wody bez niczego, zmieniło się nie do poznania po powrocie ze stażu w Karczmie.

Najpierw zażądało od merlotówny, żeby mu zrobiła te banany, potem powiedziało, że samo zrobi lepiej i zrobiło, a na koniec zażądało, żeby mu włączyć TXT bo karczmarz obiecał, że upubliczni...

A w ogóle, to godnie kontynuuje tradycje swojej starszej siostry, która karierę w karczmie rozpoczęła w wieku lat trzech, przy panierowaniu kotletów schabowych.


szkorbut

Matko jedyna, to biedne dziecko dostanie szkorbutu.


Pino,

w takim razie odpowiadam Ci tu, na przyjaznej ziemi niczyjej:
taaak…taki głupi to ja już nie jestem, może głupi, ale nie aż tak…

Bo to ja niby nie wiem co się święci?

Ściągniecie mi spodnie przez głowę, naciągniecie garsonkę, taką samą, jak ta, co jest tam gdzie Ty nie możesz, a ja i owszem… i tym sposobem ustawicie się wszyscy do czasu, gdy moje zdjęcia wypłyną w Super Expresie.

Ty będziesz sobie pływała z garbusami w beherovce, Docent zdobędzie w Leclercu wagon przeterminowanych błon AGFA do swojego wodoszczelnego Kodaka, tego co go dodawali w Biedronce, jako bonus do sześciopaka Perły, a Grześ wykupi sobie Vipowski karnet na festiwal wagnerowski w Bayreuth!
I to wszystko za moją kaskę!

Nie ma głupich!
Choć, żeby nie było kwasu, możemy przyjąć, że nie chcę stawiać Docenta w kłopotliwej sytuacji.

Dzięks


Co za szkoda,

wstawiłabym jakąś smutną buźkę, ale to nieadekwatne, bo ryknęłam śmiechem przy lekturze tego komentarza.

(btw, akurat beherovki to ja nie cierpię, skąd Ci się to wzięło?)

I przyznaj się, Ty na żywo też jesteś taka żyleta, czy należysz do tych, którym lepiej wychodzi na piśmie?

Zresztą nieważne, ja Cię jeszcze kiedyś dorwę! Nie na żadnym cmentarzu, tylko kulturalnie – w Pędzącym Króliku, po aryjskiej stronie. Jak się rozpędzimy, to zaatakujemy Pocztę, a potem zostanie powołana kolejna komisja śledcza ds. śledzenia śledzia.

W roli Beaty Kempy wystąpi pani Agawa, jak już wróci ze swoich wywczasów w Szwajcarii.

I nie ma, że boli!

No!


A ja na Wagnera że niby?

Bez przesady, wprawdzie zakazywać go nie chcę, ale na klsyce i operze się nie znam ni w ząb, ale na jakąś mera Lunę czy inny festiwal gotycki to by się środki faktycznie przydały:)

A im więcej ciekawych osób na owym już sławetnym zjeździe, tym lepiej przecież, więc czekamy na Yassę:)


I gdyby nie ta

przyjazna ziemia niczyja

to byłoby pięknie. Na drzewo, obiboki!

Tu jest poważna knajpa z charakterem.


Dobra,

dwa Żywce i ramkę Malli. Na koszt firmy.

:P


Subskrybuj zawartość