Manipulowanie strachem

Mamy 26 luty 1989 roku. Telewizja CBS News nadaje kolejny program z popularnego, nadawanego w prime-time cyklu publicystycznego „60 minut” (http://en.wikipedia.org/wiki/60_Minutes) – tym razem poświęcony problematyce bezpieczeństwa żywności. Już od pierwszego ujęcia było jasne o co chodzi tym razem: prowadzący program Ed Bradley, ikona amerykańskiego dziennikarstwa śledczego rozmawia z wysokim przedstawicielem Agencji Ochrony Środowiska (EPA) na temat Alaru – substancji używanej od pewnego czasu przez amerykańskich sadowników do przedłużania trwałości jabłek. Alar spowalniał ich dojrzewanie, co ograniczało straty podczas transportu i składowania. Za tło rozmowy służy rzucone na bluboksie zdjęcie jabłka, na którym znajduje się znak trupiej czaszki ze skrzyżowanymi piszczelami. Z ust przedstawiciela EPA padają słowa:

Tak, w świetle ostatnich wyników badań istotnie nie możemy przedłużyć zezwolenia na obrót Alarem, lecz ze względu na możliwe zaskarżenie przez producenta decyzji w sądzie i związane z tym ryzyko wypłaty odszkodowania – Agencja nie zdecydowała się na wycofanie Alaru z rynku w trybie natychmiastowym a zaczeka na wygaśnięcie obecnej licencji.

Więc jeśli chcą, niech idą z tym do sądu! – Zagrzmiał kolejny interlokutor – kongresmen Jerry Sikorsky (demokrata z Minnesoty) mając na myśli producenta Alaru – firmę Uniroyal. – Pokażemy im dziecęcy oddział nowotworowy – niech zobaczą te biedne, ogolone dzieci i niech powiedzą co jest ważniejsze – zdrowie konsumentów czy interes sadowników!

W następnym ujęciu wypowiada się Janet Hathaway reprezentująca pozarządową organizację ekologiczną NRDC (Natural Resources Defense Council – Rada Obrony Zasobów Naturalnych). W tle widzimy uśmiechnięte dzieci szkolne pijące sok jabłkowy:

23 z 31 badanych przez organizacje konsumenckie soków jabłkowych sprzedawanych w nowojorskich sklepach zawierało Alar! Jak to się dzieje, że EPA pozwala, żeby silnie rakotwórcza substancja znajdowała się w żywności? Jak to się dzieje, że EPA pozwala na to, żeby u tysięcy dzieci, które mają dziś kontakt z tą substancją rozwinęła się choroba nowotworowa?

Przez cały czas programu nie pada ani jeden argument drugiej strony. Publiczność nie ma szansy dowiedzieć się jakie dokładnie były motywacje Agencji Ochrony Środowiska odpowiadającej w Stanach Zjednoczonych za bezpieczeństwo substancji używanych w rolnictwie. Program jednoznacznie sugerował, że jedynym argumentem za pozostawieniem Alaru w obrocie do czasu wygaśnięcia pierwotnej licencji handlowej była obawa przed zaskarżeniem decyzji w sądzie. W dalszej części programu pojawiają się już wyłącznie przedstawiciele przerażonych organizacji konsumenckich, zaniepokojeni rodzice, dyrektorka szkoły. Nie znalazło się jednak miejsce dla ekspertów od toksykologii czy przedstawiciela firmy Uniroyal.

Następnego dnia ukazał się raport NRDC dotyczący zagrożeń płynących ze strony środków używanych w rolnictwie oraz przez przemysł spożywczy, gdzie ze szczególnym naciskiem uwzględniono sprawę Alaru. NRDC wynajęła agencję public relation Fenton Communications, która zajęła się zbudowaniem odpowiedniej atmosfery wokół przedsięwzięcia. Poświęcony Alarowi epizod „60 minut” wchodził w zakres tego przedsięwzięcia. Ponadto, Fenton Communications zorganizowała konferencje prasowe w 13 największych miastach USA, zamieściła artykuły tematyczne w wiodących magazynach prasy kobiecej, zorganizowała wystąpienie przedstawicieli NRDC w znanym programie telewizji NBC, The Phill Donahue Show. Ponadto, w celu zwiększenia efektu propagandowego, Fenton Communications założyła organizację Mothers and Others for Pesticide Limits (Matki i reszta na rzecz ograniczenia stosowania pestycydów), do której przyłączyła się znana aktorka Meryl Streep co ogłoszono na specjalnie zorganizowanej 7 marca konferencji prasowej, na której ogłosiła ona wszem i wobec, że „Alar stanowi obecnie największe znane zagrożenie nowotworowe dla amerykańskich dzieci.”

Jak można było się spodziewać, Amerykę ogarnęła histeria. Jabłka wycofywano w trybie pilnym z diety, zakazano podawania soku jabłkowego w szkołach i przedszkolach. Jablka nie miały już żadnych szans w obrocie handlowym (chociaż jeszcze przed emisją programu 60 minut, na podstawie raportów EPA jabłka traktowane Alarem wycofało z dystrybucji sześć sieci handlowych) i po prostu zniknęły z półek sklepowych. Pomimo odezwy Rządu Stanów Zjednoczonych, który zapewniał, że jabka są zdrowe i można je bezpiecznie jeść, farmerzy nie mogąc sprzedać swoich plonów zostali zmuszeni do ich zniszczenia. Cena notowanego na giełdach surowcowych koncentratu jabłkowego spadła poniżej poziomu ropy naftowej. Straty całej branży oszacowano na blisko $300 mln. Szukając wyjścia z rozpaczliwej sytuacji farmerzy amerykańscy ogłosili w końcu jednostronną rezygnację ze stosowania Alaru w sadownictwie oraz wezwali EPA do ogłoszenia natychmiastowego zakazu jego stosowania. Do sprawy włączył się amerykański Kongres, w którym jako ekspert zeznawała… sama Meryl Streep, co było rzecz jasna transmitowane przez wszystkie liczące się stacje telewizyjne.

Jak powiedział później David Fenton, założyciel i prezes Fenton Communications:

W przypadku Alaru udało nam się osiągnąć wielki sukces. Naszym celem było takie pokierowanie kampanią PR, aby przekaz naszego klienta (NRDC) został w krótkim czasie powielony i powtórzony przez różne media tak wielką ilość razy, żeby przeciętny Amerykanin nie miał szansy się z nim nie spotkać. Naszym celem było osiągnięcie tego, aby ta historia zaczęła żyć własnym życiem i żeby oddziałując na ludzi przez całe miesiące zmieniła ich myślenie o żywności, wpływając zarówno na powszechnie obowiązujące prawo jak i na na nasze codzienne zwyczaje żywieniowe.

Tymczasem plantatorka jabłek Cathy Bernath tak podsumowała sprawę Alaru:

Ta historia po prostu nas zabiła. Nagle, z dnia na dzień okazało się, że nic nie udaje nam się sprzedać. Jak nożem uciął. Zostaliśmy na lodzie z furą jabłek i niespłaconym kredytem w banku. Mieliśmy szczęście, że bank zgodził się udzielić nam następnego kredytu, gdyż nie mielibyśmy za co zebrać reszty plonów i zabezpieczyć sad na zimę. Ale i tak wpadliśmy przez to w finansową dziurę, z której już nigdy się na dobre nie podnieśliśmy. W końcu nasz sad musieliśmy sprzedać. A najgorsze było w tym wszystkim to, że w naszym gospodarstwie wcale nie używaliśmy Alaru!

Po kilku latach sprawy wróciły do normy. Plantatorzy jabłek Alaru już nie stosują i pogodzili sie z wyższymi kosztami produkcji, które udaje im się z lepszym lub gorszym skutkiem przerzucać na konsumentów.

Agencja Ochrony Środowiska w tysiącach publikacji wyjaśniła, że obowiązujące w USA prawo nie zezwala na udzielenie licencji handlowej dla substancji, co do której istnieje podejrzenie, że może stać się powodem zachorowania na raka jednego obywatela na milion. Decyzję o wstrzymaniu obrotu danym preparatem podejmuje ona natomiast na podstawie uzasadnionego podejrzenia, że stanowi on poważne zagrożenie zdrowia publicznego. Agencja nie miała takiego podejrzenia wobec Alaru, ponieważ testy toksyczności, w zależności od metodyki prowadziły do wniosku, że w najgorszym możliwym przypadku może on być przyczyną od 0.5 do 45 zachorowań na nowotwory w grupie statystycznej miliona obywateli, co nie jest istotnym zagrożeniem zdrowia publicznego.

Sprawa Alaru stała się też przyczynkiem do długiej i ciekawej dyskusji wewnątrz środowiska toksykologów co do metodyki testów toksykologicznych i znaczenia wyników osiąganych na małych grupach, którym aplikuje się duże dawki substancji w celu określenia potencjalnego wpływu jej bardzo małych dawek na duże populacje. Wznowiona została też wielka debata środowiska biochemicznego na temat możliwości przenoszenia na człowieka wyników osiąganych w badaniach na zwierzętach.

  • * *

Tak w skrócie przedstawia się jedna z najgłośniejszych i najbarwniejszych historii dotyczących problemu tzw. scaremongeringu, czyli używania środków z arsenału PR do zastraszenia społeczeńśtwa w celu uzyskania określonego celu politycznego. Od tego czasu wiele się zmieniło a termin „kultura strachu” (ang. culture of fear) na trwałe zapisał się w słowniku wspólczesnego antropologa kultury. Znany brytyjski socjolog, Frank Furedi poświęcił temu zagadnieniu dwie ważne książki (wydaną w 1997 roku Culture of Fear: Risk-taking and the Morality of Low Expectations oraz wydaną w roku 2005 Politics of Fear: Beyond Left and Right). Wykazuje w nich, że już nie tylko, czego można się spodziewać, rządy państw oraz związane z nimi agencje stosują techniki zastraszania, lecz że techniki te zostały przyswojone i włączone do codziennego repertuaru działań PR przez liczne pozarządowe organizacje społeczne, związki zawodowe, organizacje religijne i stowarzyszenia prywatne.

Okazuje się, np. że dopiero w późnych latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku pojawiło się w USA i zaczęło robić błyskotliwą karierę słowo vulnerable – angielski termin oznaczający w języku polskim rzecz lub osobę czymś zagrożoną i w związku z tym wymagającą szczególnych działań ochronnych. Zagrożone czymś szczególnie często są grupy z natury swojej słabsze – dzieci, zwierzęta, kobiety, mniejszości, osoby wykluczone majątkowo, itd. Aby zapewnić tym grupom dodatkową ochronę należy zastosować na ogół jakieś wyjątkowe środki represyjne, afirmacyjne lub oba naraz. Żeby np. uchronić dzieci przed zachowaniami pedofilskim należy sporządzić szczegółowy wykaz dopuszczalnych zachowań w kontaktach z dzieckiem, osoby (zwłaszcza mężczyźni) mogące mieć kontakty z dziećmi – wszelkie kontakty – muszą przechodzić odpowiednie testy a ich kontakty powinny być dokładnie monitorowane. Kto nie wierzy w takie rzeczy nich sobie przeczyta np. o tutaj: http://www.manifestoclub.com/files/THE%20CASE%20AGAINST%20VETTING.pdf i http://www.manifestoclub.com/files/CHRISTMASREPORT.pdf.

Sensowne lub bezsensowne zaangażowanie się w ochronę czegoś staje się coraz bardziej skuteczną ścieżką kariery politycznej a możliwość skarżenia różnych instytucji, że niedokonały wystarczających starań w zakresie takiej ochrony daje możliwość wywierania presji prawnej. Niezwykła skuteczność tych działań doprowadziła nawet do swoistej konkurencji, kiedy to różne organizacje starają się wyolbrzymiać zagrożenie będące przedmiotem ich zainteresowania w celu przyciągnięcia uwagi mediów przytłoczonych trochę nagłym wzrostem ilości i skali otaczających nas (a nieznanych wcześniej) niebezpieczeństw.

Ograniczanie życiowego ryzyka staje się centralnym punktem społecznej atencji, wychodzącym z wyłącznego zainteresowania firm ubezpieczeniowych. Doradzcy finansowi za darmo (czytaj – z pieniędzy tego, kogo Ci polecą) chętnie pomoga Ci ograniczyć ryzyko finansowe polecając godnego zaufania partnera. Firmy turystyczne zaproponują Ci przede wszystkim bezpieczne wakacje. Twoje osiedle musi być również wolne od zagrożeń – najlepiej ogrodzone i strzeżone. Bezpieczna – za wszelką cenę – musi być spożywana przez Ciebie żywność. Musi być też czysto – bardzo czysto. Istotne jest również bezpieczeństwo drogowe, więc konieczne będą nowe fotoradary. W tym super-bezpiecznym otoczeniu tym bardziej jaskrawie rzuca się w oczy fakt, że największym zagrożeniem dla Ciebie jesteś ty sam (lub sama). Niebezpiecznie jest palić czy spożywać alkohol. Inne używki również mogą być niebezpieczne, więc najlepiej ich unikać. Warto też zmienić dietę na bardziej bezpieczną dla twojego zdrowia. Nadmiar emocji również Ci nie służy, warto pomyśleć o zmianie trybu życia na spokojniejszy, bardziej zrównoważony. Czy myślałeś (myślałaś) już o wizycie u psychoterapeuty? Jeśli sam (lub sama) sobie z tym wszystkim nie radzisz, to chętnie Ci pomożemy – nasi doradcy tylko czekają na Twój telefon!

I coraz częściej pada sakramentalne pytanie:

A po co komu w ogóle ta cała wolność? – Przecież to takie niebezpieczne!

————————————————————————————-
Od autora:

W przyszłości postaram się więcej pisać o manipulowaniu naszym strachem podając i analizując konkretne przykłady.

Pozdrawiam serdecznie!

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Za oknem zima, Panie Zbigniewie,

czy to jest zgodne czy nie z koncepcją Globalnego Ocipienia? Pada kilka dni – katastrofa naturalna, nie pada – będzie susza czyli znowu katastrofa.

Średnia wieku sie podniosła – katastrofa związana z przeludnieniem. I tak dalej i tak dalej.

Jak się chce psa uderzyć, to zawsze znajdzie sie jakiś kij. A jak wiadomo mleko kwaśnieje przez krasnoludki.

Tylko rozsądku coraz mniej. I to dopiero jest (albo będzie niebawem) katastrofa.

Pozdrawiam serdecznie

abwarten und Tee trinken


Panie Zbigniewie,

zajmujący tekst i dający do myślenia. Gratuluję klarowności wywodu i umiejętności przykucia uwagi czytającego. Czekam na więcej tekstów, które pokażą nam, jak się nami próbuje manipulować, byśmy sobie uświadamiali, na ile to się manipulatorom udaje!

Pozdrowienia i powodzenia


Ziggi,

bardzo interesujący wpis. Historia z Alarem mi się skojarzyła z nieszczęsnym Benem Kincaidem z książek Bernhardta – sprawa w sam raz dla niego, oczywiście jako obrońcy tej osaczonej firmy :)

Czy mi się wydaje, czy obecnie ludzie już się uodpornili na takie pierdoły i scaremongering (wow, cóż za trudne słowo) przestaje być skuteczny?

Choć oczywiście zasada jedna pani drugiej pani przynajmniej tu, w Krakowie, działa lepiej niż BBC i CNN :D

pozdrawiam


Świetny tekst,

trochę o na ten temat czytałem, ale bardziej artykułów gazetowych, a twój tekst czyta się strasznie ciekawie.

No a można się pocieszyć, że te obsesje różne i histerie antynikotynowe/antypedofilskie, anty-coś tam,antyjedzeniowe czegoś tam, bo niezdrowe, jeszcze u nas nie są tak obecne jak w USA choćby.

A do tych histerii wszystkich dodałbym medialne zamieszanie wokół różnych chorób, które miały być totalnie groźne (BSE, ptasia grypa) czy też w jakiś sposób histerię antyterrorystyczną po 11 września.
A jak się zastanowić, to dużo łatwiej zginąć w wypadku samochodowym czy nawet we własnym domu niż bbyć ofiarą zamachu, przynajmniej w naszej części świata.

pzdr

P.S. czekam na następne teksty.


Panie Zbyszku

Tekst dobry ale wnioski już nie za bardzo – moim zdaniem oczywiście.

Dlaczego? Ano choćby z powodu ostatniej decyzji unijnej, która to decyzja zakazuje stosowania pestycydów szkodliwych dla ludzkiego zdrowia od (uwaga!) 2018 roku.

I cóż ja tu takiego dziwnego widzę? Ano widzę, że Unia wie, że w rolnictwie stosowane są substancje szkodliwe (w tym rakotwórcze). (Ktoś je w końcu kiedyś dopuścił do obrotu, nie? Gdyby zaś nie były szkodliwe, to skąd pomysł na ich zakazywanie?)
Jednakże mając na uwadze interesy takich korporacji, jak np. wymieniony przez Pana Uniroyal, pozwala na to, żeby nas truto jeszcze przez kilka lat. Co najmniej. Bo chyba nie będzie mi Pan wmawiał, że urzędnicy przejęli się nagle losem takich farmerów, jak Cathy Bernath, co? Albo zdrowiem obywateli unii, skoro zakaz ma obowiązywać dopiero od 2018 roku.

Tak działa system. To nie jest obsesja. To nie jest histeria. I nie jest to manipulowanie strachem. Raczej manipulacja ludzką niewiedzą. Po co? A to niech już każdy sobie sam dośpiewa.

Pozdrawiam.


@Magia

Zobaczy Pani jeszcze: już obecnie koszt żywności to ponad 80% budżetu przeciętnej polskiej rodziny…

Ja raczej myślę, że mamy tu do czynienia z kolejnym elementem propagandy Zielonych, którzy zafundują nam takie życie, że zatęsknimy jeszcze i za węglem i za pestycydami.

Chociaż oczywiście – lepiej niż pestycydy jest stosować GMOs – lecz jakoś nie wierzę, że Unijni decydenci zdobęda się tu na jakieś otwarcie.

Pani Magio – może mi Pani wierzyć lub nie, lecz prawidłowo stosowane pestycydy nie stanowią żadnego zagrożenia – ani dla człowieka, ani dla środowiska. To już nie są czasy DDT (a i tutaj jak wiadomo Zieloni fałszowali rzeczywistość – “Milcząca Wiosna” była przecież reportażem sfabrykowanym). Poza zupełnie incydentalnymi przypadkami zatruć ostrych spowodowanych błędnym zastosowaniem jakiegoś preparatu (najczęściej rolnik się sam zatruje w trakcie oprysku) – medycyna od dawna nie zgłasza żadnych przypadków, które możnaby interpretować jako zagrożenie zdrowia publicznego z powodu stosowania środków ochrony roślin. Wręcz przeciwnie – pomijając nawet straty w uprawach z powodu niestosowania pestycydów – żywność zakażona np. pleśniami jest wysoce rakotwórcza (aflatoksyny!). A zakażenia pleśniami są notoryczne w przypadku “niepryskanych” warzyw i owoców.

Nawet ostatnich przypadków znikania pszczół nie daje się powiązać z opryskami.

To całe wieczne ględzenie, że żywność “traktowana chemią” jest niezdrowa, pozbawiona wartości, wręcz trująca to jakiś okultyzm i to na dodatek powtarzany wbrew faktom, bo to przecież nowoczesne technologie produkcji i przetwarzania żywności spowodowały, że jest ona tania, powszechnie dostępna oraz na tyle zdrowa, że średnia wieku wciąż wzrasta. Oczywiście mówię o żywności, która jest produkowana i przetwarzana prawidłowo a nie o jakiś przekrętach.

No i oczywiście – można wybrzydzać na przemysłowo uprawiane ziemniaki i porównywać je z kartofelkami z jakiejś eko-farmy, gdzie są napewno bardzo smaczne i zdrowe, lecz żeby takie byly, to muszą kosztować 12 zł/kg minimum. Ta cała moda na “ekologiczne” żarcie, to kolejna fantasmagoria bogatych elit, której jedynym celem jest ostentacyjne pokazanie biedakom, że “elita to elita i byle chłamu nie żre”. A plebs, jak to plebs – urobi się po łokcie, żeby sobie ugotować trochę makrobiotycznej fasolki i poczuć się naprawdę po pańsku. Tymczasem bogaczom nie wystarcza już astrachański kawior. Po tym, jak włoska policja zdecydowała się rozdawać skonfiskowaną ikrę z przemytu rzymskim bezdomnym, karierę zaczęła robić nowa wykwintna potrawa – jajeczka ślimaków, zbierane pojedynczo. Po 300 € za 50 gram. Boże – jakie to musi być pyszne! A jakie ekologiczne!!!

O – jeszcze jedno – Brytyjczycy wcale się nie cieszą z decyzji Europarlamentu:

http://www.guardian.co.uk/environment/2009/jan/13/eu-pesticides-carrots


Panie Zbyszku

Może mnie Pan nazywać żywnościową okultystką. Nie robi mi to żadnej przykrości.

Nie przypominam sobie, żebym kupując ziemniory od chłopa, którego nie stać na “przemysłową uprawę”, płaciła 12 zł za kg.

Za to przypominam sobie doniesienia (niszowe, bo przecież nie mainstreamowe) o dziesiątkach tysięcy tych, którzy w ciągu ostatnich lat odebrali sobie życie zapętlając się w “nowoczesnych technologiach agrobiznesu”. Bo przecież nie rolniczych. Słyszał Pan coś o nich? W Indiach, dla przykładu.

Za to przypominam sobie wyraźne wskazania na GMO, jako czynnik depopulacyjny. Również w przypadku pszczół. Szczególnie amerykańskich.

Przypominam sobie również zachwyty (tym razem mainstreamu medialnego) nad budowaniem “świątyń” przetrwalnikowych dla nasion, przez tych, do których należą patenty na odmiany GMO. W Norwegii na przykład. Dla zwyczajnych nasion! – dlaczego nie tych modyfikowanych genetycznie? To GMO jest czy nie jest “przyszłością” narodów?

To Pan wlazł na teorię spiskową dziejów. Ja, w poprzednim moim komentarzu, podałam tylko dla pańskiej informacji fakt, który w moim rozumieniu przyczyn i skutków jest nielogiczny. A co jeśli nie jest tak świetnie, jak Pan pisze?

Ja nie wiem, jak jest naprawdę. Pan też tego nie wie. Chyba, że jest Pan w ścisłym zarządzie jednej z pięciu korporacji sterujących światowym agrobiznesem. Jest Pan?

Ja tylko zwracam Pańską uwagę na brak logiki. W tym, w ostatniej decyzji UE. A jeśli to nie jest brak logiki?

Ja się zastanawiam. Pan podaje czytelnikom myślowe gotowce.

I tyle.


@Magia

Wie pani – ja nie wiem, czy ten chłop, co Pani u niego ziemniaki kupuje wyżywi Europę. No chyba, że na jednego człeka w mieście będzie jeden taki chłop na wsi… By może czeka nas właśnie powrót do dawnych czasów.

A ten Pani chłop to bogaty jest czy biedny? Pewno bogaty, bo dostaje unijne dotacje :-)

A co do GMO, to chyba jednak inną prasę czytamy. Ja Science – a Pani?
Rozumiem, że wizja kupowania nasion od Monsanto jest dla Pani nie do zniesienia? Nawet jeśli będą to dobre nasiona? Sądzi Pani, że zwykła pszenica, taka, co się sama rozsiewa to nagle zniknie z dnia na dzień ze świata? I że innych GMOs niż te niepłodne produkować się nie będzie? Chyba sam prezes Greenpeace’u Panią instruował... To tak co do spiskowych teorii….

A szczególnie rozbawił mnie ten “czynnik depopulacyjny” w przypadku pszczół – oczywiście amerykańskich. Ten negatywny efekt GMOs musi być naprawdę bardzo silny, ponieważ polskie rodziny pszczele również znikają a przecież mamy w kraju tylko jedną eksperymentalną plantację GMOs (pod Bydgoszczą). Więc to napewno jeszcze atomy, Pani Magio – musieć być – genetyczne mutanty i atomy !!!

Acha – trzymam Panią za słowo – od tej pory jest pani zobowiązana uznawać KAŻDĄ decyzję Parlamentu Europejskiego za wysoce racjonalną, odzwierciedlającą stan wiedzy naukowej, całkowicie logiczną i pozbawioną politycznego przegięcia.

Pozdrawiam!


Panie Zbyszku

O ile mi wiadomo nie ma obowiązku czytania moich komentarzy. Także tych w których wysoce krytycznie wypowiadałam się np. o globalnym ociepleniu (czy też ocipieniu, co jest bardziej zgodne z prawdą). W związku z tym, Pańskie insynuacje jakobym była pod czyimś wpływem może Pan sobie we własne buty włożyć.
W charakterze wkładki ortopedycznej.

Pańskie szyderstwo rozumiem, nie pierwszy raz Pan się nim posługuje kiedy temat staje się dla Pana niewygodny.

I nie będzie Pan mnie Pan trzymał za żadne słowo, ponad te, które tu napisałam. To, że podaję za przykład pewną unijną decyzję nie jest równoznaczne z moim uwielbieniem dla UE. O tym chyba zdążył się Pan już przekonać, prawda?
Moim zdaniem dość wyraźnie wykazałam, dlaczego na tę decyzję się powołałam. Gdyby Pan zapomniał, proszę wrócić do mojego pierwszego komentarza pod Pańskim tekstem.

Tak się nieszczęśliwie składa, że mną w kwestiach zasadniczych dość trudno jest manipulować. Za dużo czytam, z różnych źródeł. Dlatego tak trudno jest mnie również zaszufladkować, etykietę odpowiednią na łeb przyklejając. Niestety.
I na dodatek myślę – nie zawsze dobrze, ale przynajmniej się staram. Myśleć.

Z tą myślą Pana pozdrawiam i życzę Panu modyfikacji. Może być, że genetycznej. :)


@Magia

No to pozostaniemy przy swoim.

Pozdrawiam również.

A – tak na marginesie – drugi magazyn (skarbiec) zasobów genetycznych Ziemi znajduje się również w lodowym tunelu na Antarktydzie. I chodzi przede wszystkim o ochronę ginących gatunków i ewentualnie przechowanie bioróżnorodności na wypadek jakiejś globalnej katastrofy (jądrowej, kosmicznej) niż z powodu rowoju technologii GMO. To a propos “scaremongeringu” ;-)


Panie Zbyszku

Dziękuję serdecznie za “uświadamianie” mnie w temacie, w którym jestem od dawna świadoma. Jednakże dalej nie wiem dlaczego te korporacje obrały sobie za cel ochronę tych wrednie normalnych, ewolucyjnych i niedoskonałych zasobów genetycznych?
Wszak te organizmy genetycznie modyfikowane są takie świetne… Są ponoć (tak wykazują korporacyjne badania) po wielekroć lepsze od tych ewolucyjnych, prawda?

No, ale to ja jestem nielogiczna. Oraz spiskowa. Natomiast bynajmniej nie czuję się manipulowana. I to jeszcze strachem? W przeciwieństwie do co najmniej kilku Pańskich czytelników. :)

Pozdrawiam serdecznie odmeldowując się.


@Magia

Akurat ten norweski bunkier sfinansował chyba w większości Bill Gates a nie Monsanto – ale jak rozumiem – każda korporacja jest taka sama !!!

:-)

A w dodatku, droga Czarna Magio – to przecież właśnie o to chodzi – żeby osoba NIE CZUŁA SIĘ manipulowana. Ci z Greenpeace czy WWF dobrze o tym wiedzą i codziennie cedzą nam tylko małe porcje strachu – a to przed atomem a to przed chemią a to przed przegrzaniem…


Panie Zbyszku

jeszcze się tu kręcę, to i Panu zakręcę trochę.
Słonko, Ty Korporacyjne! To Pan do tej pory nie jest uświadomiony, że kolega Gates to tylko na przyczepkę ze swoją fundacją tam wylądował? Taką samą “przyczepkę” w jakiej “ratuje” przed głodem ludność afrykańską. Z tymi samymi “świętymi korporacyjnymi” do siedmiu boleści. Napisałam “do”? Nieporządek. A już straszny bałagan się pojawia kiedy do świadomości dojdzie, że im bardziej “ratują” tym większa jest klęska głodu. Tam. I gdzie indziej.

No, doprawdy. Żeby faceta z korporacji poprawiała jakaś Czarna Magia? Zgroza!
I żeby ten facet nie wiedział, że WWF założył i do tej pory finansuje jeden z twórców globalnego korporacjonizmu?!

To pa, Słonko Korporacyjne TXT. Znaczy, Panie Zbigniewie Szanowny. No! :)


Subskrybuj zawartość