RPO do sztambucha czyli o ruchu drogowym

Witam wszystkich serdecznie.

Rzecz będzie o interesie kierowców.

Chciałem skorzystać z niepowtarzalnej okazji, jaką daje nam obecność przedstawicieli Biura Rzecznika Praw Obywatelskich na portalu TXT i podzielić się z Państwem pewnymi moimi refleksjami i wyrazić pretensje co do zasad funkcjonowania Zarządów Dróg i Mostów w polskim systemie prawnym.

Otóż bowiem od pewnego czasu dostrzegam bardzo niepokojącą tendencję, w której ZDMy wymknęły się spod wszelkiej kontroli i próbują na podstawie jakiś swoich wewnętrznych mód i wartości wprowadzi w życie wyidealizowany model ruchu drogowego, taki oto, w którym w imię specyficznie rozumianego bezpieczeństwa ogranicza się bez żadnego opamiętania ergonomię poruszania się, co zamienia potrzeby transportowe mieszkańców w koszmar.

Impulsem wyzwalajającym napisanie tego artykułu jest kolejny mandad za złe parkowanie, który Straż Miejska m.st. Warszawy chciała mi wręczyć a którego ostatecznie we wściekłości nie przyjąłem i zdecydowałem się (chyba ku własnemu nieszczęściu) na udanie się do Sądu Grodzkiego, gdzie liczę (pewno bezzasadnie), że moje argumenty zostaną wysłuchane.

Tendencja jest ogólnopolska. Wydaje mi się, że osobom odpowiedzialnym za wyznaczanie miejsc parkingowych umkyka jakoś, że ludzie poruszają się po mieście swoimi wehikułami na ogół nie dlatego, że ogarnięci są jakąś obsesją przemieszczania się, lecz dlatego, że mają do pozałatwiania różne sprawy. W związku z tym, skoro samochód jest dopuszczonym i powszechnym środkiem transportu, to odpowiedzialne władze powinny tak organizować infrastrukturę, żeby w miarę możliwości ułatwić obywatelom ten proces, którego istotnym elementem jest właśnie możliwość zaparkowania pojazdu. Zważywszy na tzw. czynniki obiektywne – rozległość miasta, brak rozbudowanego systemu metra, zmienną pogodę, itd. parkowanie powinno być z zasady maksymalnie ułatwiane o ile nie uniemożliwia tego brak miejsca lub zbytnie zagęszczenie ruchu.

Tymczasem mamy odstanio do czynienia z tendencją przeciwną. Miasta wypowiedziały wojnę kierowcom i od pewnego czasu przestrzeń parkingowa jest systematycznie zmniejszana. Gdzie się da ustawiane są słupki blokujące możliwość wjazdu samochodu, rozpleniły się znaki zakazu zatrzymywania się i postoju a wszędzie kręcą się niezmordowani funkcjonariusze Straży Miejskiej, którzy bezwględnie wlepiają nam mandaty za złe parkowanie.

No i tutaj pojawia się problem – kto właściwie ma wpływ na uznanie lub nie zasadności działań ZDMów, które takie działania podejmują? W jaki sposób obywatele mogą walczyć z taką polityką? Problem polega na tym, że decyzja ZDM co do ustawienia słupków lub znaku zakazu zawsze ma jakieś uzasadnienie. Jak nie ma na podorędziu niczego lepszego, to pojawia się magiczne zaklęcie – parkowania w tym miejscu zakazano ze względów bezpieczeństwa. Koniec i kropka.

Tymczasem bezpieczeństwo jest takim terminem, że tak powiem – ekstensywnym – daje się w nieskończoność rozciągać aż do granic absurdu. W mieście takim jak Warszawa, w którym żyje co najmniej dwa miliony mieszkańców wypadki drogowe są nie do uniknięcia. Natężenie ruchu wzrasta, z powodów wiadomych, co skutkuje nieuniknionym wzrostem liczby kolizji i innych zdarzeń drogowych, lecz nie powinno to prowadzić do wniosku, że skoro wzrost natężenia ruchu powoduje większą wypadkowość, to należy ludziom utrudnić poruszanie się, co poprzez zmniejszenie natężenia ruchu spowoduje zmniejszenie wypadkowości. Takie myślenie, to jakiś nonsens!

Warszawski ZDM od kilku tygodni zasłupkowuje w całym mieście odcinki dróg w sąsiedztwie skrzyżowań. Na Placu Wilsona zasłupkował kilkudziesięciometrowy fragment odcinając kompletnie dostęp do ważnego sklepu całodobowego Mini Europa. Zawsze się tam parkowało, gdyż chodnik specjalnie zaprojektowano kiedyś w odpowiedniej szerokości. Skrzyżownanie Lindleya z Al. Jerozolimskimi straciło kilka miejsc parkingowych, które zawsze się tam znajdowały – teraz słupki uniemożliwiają dostęp do miejsc, po których zostały tylko wyznaczone linie! Nieomal cała ul. Wiertnicza (zupełnie poza centrum) została opatrzona znakami zakazu zatrzymywania się i postoju, chociaż ani nie ma tam niezwykle gęstego ruchu, ani nie jest wąsko. Mandat dostałem parkując na szerokim chodniku przed przychodnią, do której nie przyjechałem przecież dla fantazji – gdzie miałem niby zaparkować?

Wszystkie te zabiegi ZDM dają się oczywiście jakoś wyjaśnić. Na danym odcinku drogi mogły mieć miejsce kolizje, okolice skrzyżowań, to miejsca, gdzie należy zachować szczególną ostrożność, chodnik może być gdzieś za wąski, bo zabrakło 10 cm., gdzieś indziej wysiano trawkę, itd. Być może da się też znaleźć jakieś przepisy ogólne, na podstawie których dany odcinek można wyłączyć z parkowania. ZDM ma wręcz nieograniczone możliwości kształtowania przestrzeni publicznej wg swoich własnych koncepcji. Tylko jak to się ma do innej podstawowej potrzeby, jaką jest potrzeba przemieszczania się i czy nagła gorliwość ZDMów z jaką zabrał się do tego typu działań nie wynika z kalkulacji tzw. czynników zwierzchnich, z której wynika, że organizacja miejsc parkingowych jest kosztem a ich eliminacja – dochodem? Działaniom ZDM towarzyszy erupcja aktywności Straży Miejskiej, która wydaje się zajęta przede wszystkim wlepianiem mandatów za złe lub nieopłacone parkowanie, odsuwając na dalszy plan inne zadania.

Oczywiście – parkowanie, to tylko przykład. Całość organizacji ruchu w Polsce stoi na głowie. Zezwala się np. na rozbudowę zabudowy wzdłuż dróg publicznych a potem stawia tam ograniczenia prędkości i fotoradary. W okresie ostatnich 15 lat miejscowość Biała na trasie Warszawa-Wrocław zwiększyła, że tak powiem, swoją długość z 3 do 5 km rozbudowując się jako pojedynczy szereg domów po obu stronach drogi. Między Wieluniem a Sycowem izolowane niegdyś wioseczki utworzyły nieomal nieprzerwany obszar zabudowany na odcinku blisko 80 km. Alarm, alarm !!! Była droga krajowa z dopuszczalną prędkością poruszania się 90 km/h a zamieniła się w drogę lokalną o dopuszczalnej prędkości 50 km/h pełną policji i fotoradarów !

Przykłady ograniczania interesów kierowców można mnożyć. Kierowca stał czymś w rodzaju jeżdżącego portfela, do którego władze różnego szczebla chętnie lubią sięgać niewiele lub nic dając w zamian.

Zatem zatem pytanie do RPO:

Kto w Polsce reprezentuje i chroni interesy kierowców i dlaczego tak słabo?

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

@ ZS

Popieram. Mnie uderza gorliwość urzędników w stawianiiu wszelkiego rodzaju znaków drogowych. Spacerując z psem po pobliskim osiedlu domków jednorodzinnych dziwuję się mnogości tychże znaków. W miejscu, gdzie prawie nie ma ruchu, roi się od znaków “ustąp pierszeństwa przejazdu”, droga jednokierunkowa, zakaz wjazdu itp. To jest poligon jakiegoś maniaka, który ma ambicję sterowania ruchem zza biurka!


WSP Dymitrze

to ‘poligon’ szwagra urzędnika, który produkuje tego typu znaki (podobnie wygląda sprawa barierek i ogrodzeń)


Subskrybuj zawartość