Obywatelu - bój się Czarnej Magii

Poruszył mnie ostatni wpis Magii o dodatkach do żywności. Nasza droga blogowiczka w sposób rzekłbym przykładowy wpisała się w uciążliwy schemat tworzenia “Urban Legends” – tym razem straszenie dotyczy dwóch dobrze znanych substancji stosowanych jako dodatki do żywności.

Obejrzałem starannie zamieszczony film i przyznam – jest to czysta manipulacja. Walka z tego typu przykładami manipulacji jest w zasadzie niemożliwa. Przedstawione w filmie “fakty” to w zasadzie wyłącznie przeinaczenia lub ewidentnie zdania nieprawdziwe. Trudność polega na tym, że np. w warstwie naukowej w tym materiale nie ma właściwie żadnego prawidłowo podanego faktu – gdyby próbować go “obalać”, to trzeba by chyba zacząć zdanie po zdaniu… Na szczególne życzenie jestem gotowy to zrobić, ale wówczas Magia musi mi postawić piwo.

Powiem tak tylko – łatwiej jest zacząć od glutaminianu sodu, gdyż ten, mimo niesympatycznej nazwy jest (paradoksalnie) produktem naturalnym, znanym w kuchni wschodu od stuleci.

Występujący w dużych ilościach w niektórych glonach został na początku XX wieku z nich wyodrębniony w postaci czystej i jako Aji-no-moto jest drugą po soli przyprawą kuchni japońskiej – uważanej przecież za zdrową. Współczesna produkcja przemysłowa bazuje na metodach fermentacji bakteryjnej – czyli glutaminian sodu produkowany jest metodami biotechnologicznymi. Warto zauważyć, że glutaminian sodu jest również obecny w produktach naturalnej fermentacji soi, czyli m.in. w sosie sojowym. W ogóle – glutaminian sodu występuje w hydrolizatach białkowych – czyli również w przyprawach typu “Maggi”, zwykłym bulionie, itd. Właśnie glutaminian sodu jest nośnikiem smaku “mięsnego” – smaku “umami”. Bez glutaminianu sodu życie byłoby po prostu mniej smaczne.

Glutaminian sodu jest zasadniczo nieszkodliwy. Trzeba go mocno nadużywać, żeby wykazał szkodliwe działanie. Podobnie sprawy się mają w przypadku zwykłej soli. Niemniej jednak od czasu do czasu znajdzie się jakiś sensacjonista, co powołując się na niepotwierdzone badania lub montując relacje rzekomych “ofiar” próbuje – jak nasza Magia – wzbudzić wśród konsumentów panikę i brak zaufania do masowo produkowanej żywności. Argumenty polegają na ogół na znalezieniu jakieś bardzo rzadkiej choroby, która dotyka np. jednej osoby na milion, a następnie mówi się, że w jakimś tam roku zaobserwowano wzrost zapadalności o 100% – czyli (tłumacząc na ludzki) – w roku tym zachorowały na nią dwie osoby a nie jedna. Ale te sto procent dobrze brzmi, dobrze w mediach się sprzedaje i robi na naiwnych wrażenie – firma X wprowadziła wówczas do obiegu produkt Y i proszę – wzrost zachorowań aż o 100% – coś musi być na rzeczy !!!

Obok znanego środka konserwującego, benzoesanu sodu, glutaminian sodu należy do najdłużej znanych i najintensywniej badanych środków spożywczych na świecie. Wiemy już tych dwóch substancjach naprawdę bardzo wiele – i jak dotąd nie udało się nikomu znaleźć przekonujących dowodów ich szkodliwego działania. Jak widać jednak jest to wciąż za mało, żeby przekonać umysł sekciarski. Umysł sekciarski po prostu wie, że rząd nas truje, że żywność w sklepach truje, że woda truje, że powietrze truje, że wszystko truje. Umysł sekciarski jest wdzięcznym klientem mediów. Zręcznie zmontowany pseudo-dokument, w którym nie pada jedno wiarygodne zdanie staje się pożywką dla sekciarskiego umysłu z jego paranoiczną wiarą w spiskowe teorie.

European Ramazzini Foundation odpowiedzialna z kolei za “naukową” stronę szumu wokół promieniowania telefonów komórkowych, dodatków do żywności i innych takich sensacji jest instytucją prywatną ufundowaną i sponsorowaną przez niechętne współczesnej technologii środowiska “ekologiczne”. Jak to zwykle bywa, cały zament wokół “zachorowalności na guzy mózgu i wątroby” jakoby wywoływanej przez Aspartam a wykrytej przez ERF sprowadza się do nikłego statystycznego wzrostu zachorowalności zwierząt laboratoryjnych, które są całymi latami szpikowane wielkimi dawkami tego słodzika. I okazuje się na koniec, że zaobserwowano wzrost zapadalności o 20%, czyli że na kilka tysięcy badanych szczurów na raka tego typu zapadły dwa a nie jeden. I nikt nie myśłi o tym, co ma dla nas z tego wynikać. Czy ryzyko – w stosunku do człowieka – jest duże, czy małe? Czy będąc otyłym a nie potrafiąc się powstrzymać od słodyczy – lepiej jest spożywać żywność słodzoną Aspartamem, czy jednak żreć cukier, co spowoduje szereg innych komplikacji związanych z otyłością.

W ogóle – zwolennicy tzw. zdrowej żywności budują mit, że żywność tzw. naturalna jest zdrowa i nieszkodliwa a “sztuczne, chemiczne” dodatki, nawozy, środki ochrony roślin i modyfikacje genetyczne ją psują i wywołują choroby. teza ta nie ma żadnego uzasadnienia. Jest po prostu mitem. Technologie produkcji i przetwórstwa żywności – zarówno te tradycyjne jak i te nowoczesne wymagają pewnego reżimu i odpowiedzialności. Tradycyjny ser pleśniowy – nieodpowiednio przygotowany – może być tak samo lub nawet bardziej trujący jak niewłaściwie opryskane owoce. Straszący nas “złą chemią” maniacy bazują na niewiedzy społeczeństwa i rzadkich skądinąd przypadkach zatruć spowodowanych gdzieś jakimś zaniedbaniem lub przekrętem. Na tej podstawie tworzą medialny obraz skorumpowanego przemysłu spożywczego i odpowiedzialnych za zdrowie publiczne agencji rządowych, które zdając sobie sprawę ze szkodliwości tych substancji utrzymują je w obrocie dla zysku nielicznych kapitalistów. Wszystko to nabudowane na utopii świata wolnego od ryzyka, wolnego od zagrożeń – idylli, która mogłaby stać się rzeczywistością, gdybyśmy tylko wszyscy zmienili swój styl życia i zamiast używać konserwantów i barwników zaczęli jeść wyłącznie makrobiotyczne kiełki i całymi dniami medytować w figurach jogi.

A o Aspartamie na koniec pozwolę sobie zacytować jeden akapit z Wikipedii:

A 2007 safety evaluation found that the weight of existing scientific evidence indicates that aspartame is safe at current levels of consumption as a non-nutritive sweetener.[24] The sources and claims of many alleged aspartame dangers and conspiracies have been the subject of critical examination. In 1987, the U.S. Government Accountability Office concluded that the food additive approval process had been followed for aspartame.[20][25] Based on government research reviews and recommendations from advisory bodies such as the European Commission’s Scientific Committee on Food and the Joint FAO/WHO Expert Committee on Food Additives, aspartame has been found to be safe for human consumption by more than ninety countries worldwide.[26][27] In 1999, FDA scientists described the safety of aspartame as “clear cut” and stated that the product is “one of the most thoroughly tested and studied food additives the agency has ever approved.”

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

he he

Znajomy chemik – ten od bimbru – twierdzi, że w zasadzie każda substancja jest trucizną, nawet woda źródlana w najczystszej postaci…

Wszystko zależy tylko od dawki jaką się przyjmie.

W związku z tym Magia może mieć trochę racji ;-)

pozdrowienia


@Jacek Ka.

Dokładnie,

Większość ludzi w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wygórowane są wymagania wobec wprowadzanych do obrotu substancji chemicznych, co do których przewiduje się, że będą mogły w ten czy inny sposób przeniknąć do organizmu człowieka. Testów tych naprawdę nie przeszłaby duża część substancji pochodzenia naturalnego, które bezrefleksyjnie używamy codziennie w kuchni czy kosmetyce. Olejek lawendowy jest silnym “endocrine disruptor” – o potencjale większym niż słynny bisfenol A. Olejek czosnkowy czy gorczycowy są karcynogenami znakomicie silniejszym niż dyskutowany tu dzisiaj Aspartam. Likopen – czerwony barwnik pomidorów jest również karcynogenny – w testach wychodzi że bardziej niż np. zółta tartrazyna (E102) znana z tanich oranżadek.

Trzeba zatem pamiętać, że w dyskutowanej dziedzinie w ogóle poruszamy się na granicy tego, co w ogóle można uważać za toksyczność. Co to jest bowiem toksyczność? Ile i przez jak długo trzeba się czegoś nażreć, żeby wywołane objawy można było uznać za toksyczność? Przecież tu nie mówimy o toksyczności ostrej. Mówimy o toksyczności przewlekłej, której skutki, jeśli w ogóle jakieś są – dotykają pojedynczych przypadków na miliony i to po latach spożywania danego pokarmu. Czy tak znikomą toksyczność można jeszcze w ogóle uważać za problem społeczny? Czy jest to żywność niebezpieczna w powszechnym tego słowa rozumieniu? Czy powinniśmy inwestować ciężkie pieniądze w alternatywne technologie, skoro obecne – pracują na tak nikłym poziomie ryzyka? Co jest społecznie bardziej ryzykowne: narażanie setek czy tysięcy ludzi na ciężkie zatrucia zepsutą żywnością czy zabezpieczenie jej środkiem konserwującym, o którym wiadomo, że jeśli w ogóle da się go powiązać z przypadkami raka, to nie częściej niż jeden na milion?

Tego entuzjaści “zdrowej żywności” w ogóle nie widzą. Albo udają, że nie widzą. Przedstawiają ofertę dobrą dla wąskiej elity finansowej, która chcąc się wyróżnić z masy będzie jeść tylko argentyńską wołowinę i japońskie ryby – oczywiście, ponieważ tylko te są naprawdę naturalne i zdrowe. Natomiast mają gdzieś resztę społeczeństwa, które musi jakoś żyć od pierwszego do pierwszego i lepiej, żeby nie żyło w przekonaniu, że nie dość, że biedne, to jeszcze je trują.


Z.P.S.

Być może Magia ma po prostu spięciokrotnioną czujność.


@Dymitr

:-)))


Zgaduj zgadula - kto to powiedział?

“Cóż jest trucizną? Wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną. Tylko dawka czyni, że dana substancja jest trucizną”

Najciekawsze jest to, że ta reguła sprawdza się także w przypadku promieniowania jądrowego.

Pozdrawiam


@Radecki

To musiał być chyba ojciec jatrochemii – Paracelsus.

A co do promieniowania, to proszę zwrócić uwagę, że oficjalnie WHO wciąż jest innego zdania – i to mimo licznych dobrze udokumentowanych przypadków hormezy.

Właśnie dla szczególnej ochrony dobra publicznego – w stosunku do promieniotwórczości zakłada się, że nie ma dolnej granicy szkodliwości dawki – stąd te dziesiątki tysięcy ofiar obliczonych po Czernobylu. Gdyby zakładano granicę szkodliwości, to estymowana po 20 latach liczba ofiar spadłaby drastycznie. A tak bierze się linię prostą i aproksymuje do ostatniego atomu, który fruwa gdzieś w powietrzu i czeka by się rozpaść.


@Zbigniew P. Szczęsny

Bingo!
Chodziło właśnie o Paracelsusa.
A co do promieniowania, to proszę zwrócić uwagę, że oficjalnie WHO wciąż jest innego zdania – i to mimo licznych dobrze udokumentowanych przypadków hormezy.
No właśnie!
To jest totalne i masowe przegięcie pały.
Chociaż akurat w tym konkretnym przypadku z zupełnie odwrotnej strony.
Tym niemniej lubię czytać Magię.
Bo nie wszystko, co publikuje to są “Urban Legend”.
Pozdrawiam


znakomicie piszesz, Ziggi

i bardzo ozywczo!


Hm, tekst czyta się ciekawie,

ale żem ignorant w tej materii to czekam na ripostę Magii.
I na dyskusję, bo to ciekawe może być.

pzdr


@Grześ

Grzesiu – riposta, jaka będzie – można się spodziewać – że ona swoje jednak wie i woli kartofelki od znajomego rolnika, co to je bez nawozów i oprysków uprawia a nie z super-samu. A ponaddto kilka(naście) nowych “faktów” powyciąganych ze stron różnych oszołomów i kategoryczne żądanie, żebym te również obalił.

Problem polega właśnie nie na tym, że ktoś chce poruszać się blisko prawdy, lecz o to, że prawda staje się nieistotna, kiedy chodzi tak naprawdę o przekonania, których umocowanie jest głębsze. Takie myślenie pozwala np. na równoczesne darcie ryja, kiedy firma wydobywcza zatapia w oceanie platformę wiertniczą i na pomijanie całkowitym milczeniem dokładnie takiej samej procedury wobec zużytych wież wiatraków morskich. Dlaczego tak? – Ponieważ jedne są dziełem diabła a drugie tworem bożym. Dzieło diabelskie trzeba ostrożnie odholować na ląd a tam pokroić i rozebrać, podczas gdy dzieło boże może spocząć na dnie morza i obrosnąć muszelkami…

Taka sama logika dotyczy szkodliwości żywności, kosmetyków, medycyny, itd. Jedne (te “oficjalne”) są dziełem diabelskim i szkodzą po prostu dlatego, że mają taką naturę a drugie (te “naturalne”) są dziełem Boga i jako takie – szkodliwe w ogóle być nie mogą.

Więc nie łudźmy się, że nastąpi jakaś rzeczowa wymiana opinii – obrona nastąpi przez atak a potem będzie okopanie się na z góry ustalonych pozycjach.

Pozdrówko!


@Grześ

Zanim zniknie wykasowany – oto transkrypt ze strony Magii:

——————————————-
@Magia

Co za bzdury – wstydziłaby się Pani !!!

Na główny wątek odpowiedź znajdzie Pani na moim blogu tutaj:

http://tekstowisko.com/ziggi/59199.html

(natomiast)

Kazeina (każda) jest bialkiem przyswajalnym dla człowieka. Podpuszczkę dodaje się w serowarstwie, aby “ściąć” mleko – czyli doprowadzić do koagulacji białek, które inaczej pozostają w mleku zawieszone jako zawiesina koloidalna. Trudno przyswajalnym składnikiem mleka krowiego jest laktoza, dla której brakuje u człowieka enzymów trawiennych, w związku z czym ma ona skłonność do fermentacji beztlenowej w przewodzie pokarmowym czlowieka, co objawia się rozpierającymi wzdęciami u dorosłych lub bolesną kolką u małych dzieci.

Kwas cytrynowy oraz wanilinę (aromat waniliowy) produkuje się współcześnie metodami biotechnologicznymi przez odpowiednią fermentację bakteryjną trocin drzewnych.

Szkoda z Panią gadać – Pani jest niedouczona !!!
Zbigniew P. Szczęsny — 12.04.2009 – 23:10

———————————————————

Panie Szczęsny

No i jak się tu z Pana nie nabijać, co?

Ulubiony przez Pana Artur Nicpoń przywołał na innym blogu ważne zdanie: “Najtrudniej przejrzeć oszustwo zbudowane z tysiąca drobnych prawd, gdzie fałsz istnieje wyłacznie w sposobie ich złożenia”.

To zdanie idealnie pasuje do Pańskiego komentarza, bo jest Pan takim właśnie fałszerzem-pionkiem.

Krowie mleko jest mlekiem typu kazeinowego. To prawda. Tak, jak prawdą jest, że mleko kobiece jest typu serwatkowego. Różnice między tymi białkami może Pan sobie sam wyszukać. Te różnice nie biorą się znikąd. Krowie mleko jest przeznaczone dla cielaków. Mleko kobiece przeznaczone jest dla maleńkich dzieci. Każde z nich spełnia różne funkcje, każde z nich ma budować kompletnie różne organizmy – dlatego ich skład tak bardzo się różni.

Pozostańmy prze kazeinie… Pan jest chemikiem? To nie powinien mieć Pan kłopotów ze zrozumieniem, że mleko, które zawiera “X” kazeiny nie jest tym samym mlekiem, które zawiera “6 czy 7 razy X” tego białka. I czemuś taka różnica w zawartości tego białka ma służyć. Czyżby powodem tego zróżnicowania był prosty fakt, że układ pokarmowy i zapotrzebowanie na poszczególne składniki odżywcze różnych gatunków ssaków jest zróżnicowane? Przecież to proste, że strach. Może to zbyt proste dla Pana i dlatego takie niepojęte?

Pisze Pan, że każda kazeina jest przyswajana przez ludzki organizm.
A ja Panu napiszę, że krowia kazeina jest przyswajana (ciężko; wiąże się to z wielkimi wydatkami energetycznymi) przez ludzi w góra 50% (to najwyższa wartość na jaką napotkałam; im człowiek starszy tym przyswajalność staje się gorsza) oraz, że tylko kazeina zawarta w mleku kobiety jest całkowicie przyswajalna przez ludzki organizm.
Bo ludzka kazeina jest różna od kazeiny krowiej. Dotyczy to zarówno struktury chemicznej cząsteczki kazeiny jak i jej wielkości. Kazeina nie jest białkiem jednorodnym. Wie Pan co to znaczy? Jeśli jest Pan chemikiem, to pewnie Pan wie. Tylko dlaczego Pan o tym “zapomina”?

Kolejna Pana „prawda“ dotyczy laktozy. Owszem, krowia laktoza dla przewodu pokarmowego człowieka jest koszmarem. (Tak, jak kazeina.) Ludzka laktoza nie, ponieważ mleko matki dostarcza również prebiotyków, które stymulują wytwarzanie w organizmie dziecka laktazy – enzymu potrzebnego do rozkładu laktozy na cukry proste. Dzieci nie mają problemów z trawieniem laktozy zawartej w mleku matki.

Kiedy matka przestaje karmić piersią wytwarzanie laktazy zanika. (Stąd te dolegliwości, o których Pan pisze, powstające przy piciu mleka krowiego.) To zanikanie ma swój cel – kończy się pewien etap w żywieniu człowieka; to, co było potrzebne wcześniej, nie jest już potrzebne. To mówi jedna “Szkoła”, ta – wg Pana – oszołomska.
Szkoła druga – ponoć jedynie słuszna – doszukuje się w fakcie zanikania produkcji laktazy (po zakończeniu karmienia piersią) choroby i… zaczyna “leczyć”.

Żeby mógł się Pan “lepiej poczuć” i na przykład jeszcze dosadniej wymyślać mi od niedouczonych ciemniaków (u siebie) nadmienię, że w porównaniu (składu ilościowego i jakościowego) mleka innych ssaków do mleka kobiecego najlepiej wypada mleko… oślicy.
I chyba wiadome to było już Starożytnym, bo – tak znienawidzona przez Pana – Biblia wielokrotnie przywołuje oślicę a nic nie mówi o krowie. Czy ja się mylę, że zachowane przekazy mówią o tym, że Kleopatra kąpała się w mleku oślic? Ciekawe dlaczego? :)

To nie są moje wymysły. “Prozdrowotny” mit spożywania przez ludzi mleka krowiego ośmielają się podważać lekarze i biochemicy z Indii, Rosji, Polski czy USA… No. ale dla Pana to są oszołomy.
Ja jestem tylko “niedouczona” – dziękuję Łaskawco. :)

Panie Szczęsny gdyby posługiwać się językiem, którego Pan zwykle używa w stosunku do swoich adwersarzy, należałoby napisać, że jest Pan kretynem z klapkami na oczach. Niestety, ludzie tacy jak Pan są od pospolitych kretynów gorsi. Tacy ludzie, jak Pan, są szkodnikami. Gdyby świat składał się wyłącznie z takich ludzi “nauki” jak Pan, ludzkość dalej by tkwiła w przekonaniu, że Ziemia jest płaska.
Pan nie poszukuje. Być może że strachu pt. “co ludzie (jedynie słusznej nauki) o mnie pomyślą”? Pan wie to, co Panu “autorytety jedynie słusznej nauki” powiedzą. Kropka.
To dzięki Panu podobnym szkodnikom, z klapkami na oczach, płonęły kiedyś stosy.

Mam prośbę. Proszę więcej u mnie nie komentować.
Dziękuję.
Bez odbioru.

p.s. Tekstu pańskiego nawet nie zamierzam czytać. Po pierwsze – mam ważniejsze zajęcia. Po drugie – aż nadto wystarczą mi tutaj zaprezentowane przez Pana półprawdy i ćwierćprawdy, które od lat tworzą kolejny mit. Mit jedynie słuszny – ma się rozumieć.
Magia — 13.04.2009 – 20:00

———————————————

@Magia

Bzdury Pani pisze – coraz wytrwalej.

Powtarzam – nie ma różnic w trawieniu kazeiny – krowiej czy niekrowiej przez człowieka i już. Kazeina trawiona jest standardowo przez proteazy żołądkowe – jako białko wielkocząsteczkowe – dość powoli, ale bez istotnych róznic między ludzką a krowią. Nie wiem skąd Pani ma inne dane – rozumiem, że z portalu dla joginów albo podobnego. Inna sprawa, że w mleku krowim jest kazeiny znacznie więcej niż w ludzkim, co ma wpływ na trawienie. Ale ja nie zaprzeczam nigdzie, że mleko ludzkie jest dla ludzi lepiej przyswajalne niż krowie. Ja tylko mówię, że nie ma to związku z różnicą w strukturze kazeiny ludzkiej a krowiej.

A co do nietolerancji laktozy – znowu nic Pani nie rozumie. U każdego ssaka w okresie karmienia produkcja laktazy – enzymu trawiącego laktozę jest wysoka a następnie spada osiągając u ludzi stały poziom ok. 10% wartości początkowej ok. 4 roku życia. Niemowlęta na ogół odstawia się od piersi kiedy mają ok. roku. Wtedy poziom laktazy u dziecka 2 letniego jest już dość niski i dzieci takie miewają wówczas bolesne kolki po spożyciu mleka krowiego – ale dostałyby wzdęcia również po spożyciu mleka ludzkiego – tylko, że już go nie dostają !!!

Natomiast nie mam zamiaru dyskutować o mleku oślicy, ponieważ w ogóle nie było to tematem dyskusji. Ucieka Pani gdzieś w bok i nic mi do tego nawet, jeśli akurat mleko ośle jest dla ludzi lepiej przyswajalne niż krowie czy kozie.

A na koniec – oczywiście – jeśli to Pani poprawi humor – mogę u Pani nie komentować, ale po co pisze Pani tego bloga – żeby nadąć swoje ego? Znaleźć klakę? Dlaczego wszyscy prawicowcy mają – jeden w jeden – od Ściosa, przez Marylę, Nicponia i w końcu Panią – tę samą naturę – chęć eliminacji niewygodnych dyskutantów przez wybanowanie? Zasklepiacie się w ciasnej norce i jeśli chcecie, to sobie tam siedźcie i puszczajcie bąki. To smutne i żenujące zarazem. To jedna z tych cech prawicy, którą uważam za najbardziej nieznośną – tę chęć kneblowania otwartej dyskusji, upodobanie do nudnego, wojskowego drylu.

Żegnam Panią i informuję, że zakonotowałem sobie:

Magia – kolejna wiedźma z Ciemnogrodu.


znam taką jedną natchnioną

wszystkiego się boi, więc kocha straszyć ludzi dookoła
A Magia? wydaje się, że głównym źródłem jej rewelacji jest portal poświęcony Fronda i to jej raczej wystarcza


@Ktoś

Tak – przez chwilę jeszcze dyskusja trwała, ale potem zaczęło się kasowanie moich postów, więc to nie ma dalej sensu. Z prawacką hołotą tak to już jest…


no i miał Grześ swoją ciekawą dyskusję

może sobie teraz poczytać te wszystkie kurwy, spady i kretyny w wykonaniu Magii solo, bez kontekstu


@Ktoś

Wie Pan – ja to bym jej nawet te wulgaryzmy wybaczył, ale banowanie moich – jadnak merytorycznych wpisów, tylko dlatego, że ma baba inne zdanie, to koniec dyskusji. To w ogóle koniec internetowej znajomości.

A tak w ogóle – wydaje mi się, że cała Polska podzieliła się tak jakoś właśnie: na tych, którzy potrzebę dyskusji rozumieją i tych, którym wydaje się, że są depozytariuszami prawdy objawionej i żadnej potrzeby dyskusji nie widzą. Ma być tak, jak oni chcą, albo won! Ja to nazywam umysłowością sekciarską, ale ubolewam, że tak wielu rodaków właśnie taki model osobowości reprezentuje.


Niestety...

ma Pan absolutną rację. Ja to nazywam myśleniem dobrożyczeniowym, ale umysł sekciarski też brzmi nieźle.
Niestety ta przypadłość jest obecnie powszechna.
Ale to chyba dlatego, że każdy chce błyszczeć. Za wszelka cenę.
A najgorsze, że jak nie ma okrzyków zachwytu i choćby nawet cienia poklasku to zaraz jest obraza majestatu, po czym zamiast dyskusji mamy do czynienia z obrzucaniem adwersarza błotem.
Proszę mnie nie zrozumieć źle: ja nie zabieram głosu w tej dyskusji. Ten komentarz NIE JEST wymierzony w Magię, a już zwłaszcza Pana.
Po prostu taką mam opinię po przeczytaniu (również między wierszami) tego co się na TXT wypisuje.


Gadu gadu,

a dla cukrzyka to sprawa gardłowa – czy aspartam jest szkodliwy, czy nie! W moim domu jest używany, bo cukier jest jeszcze bardziej szkodliwy. Mam całą książkę, która o cukrze tak informuje, jak Magia o aspartamie.

Moja przyjaciółka cierpi na nietolerancję glutenu i ona unika glutaminianu. Są więc ludzie, którym coś szkodzi z powodu wrodzonej lub nabytej nietolerancji


Zbyszku,

dla mnie temat jest wyjątkowo ważny, bo dotyczy codziennej walki o zdrowie, więc wdzięczny jestem Magii, ze cię sprowokowała do merytorycznej odpowiedzi, którą sobie od razu wydrukowałem. Inna sprawa, że walisz w oponenta jak w wór treningowy! Ale też i Magia leci Moorem, czyli publicystyką dokumentalną wraz z góry założoną tezą i dowodami…

Pozdrowienia i powodzenia
:)


@jotesz

Drogi Joteszu,

Przede wszystkim – dziękuję za miłe słowa. Szczególnie cieszy mnie, że jednak ktoś czyta te moje polemiki z “oświeconymi” i wyciąga wnioski.

Przykro mi z powodu Twojej choroby – cukrzyca to zlożona choroba metaboliczna i pomimo postępów medycyny – wciąż trudna w leczeniu. Mam nadzieję, że po moim wpisie do Twojego codziennego niepokoju nie dołoży się przynajmniej ten związany z Aspartamem. Naprawdę – wg najlepszej współczesnej wiedzy Aspartam spożywany zgodnie z przeznaczeniem – czyli jako słodzik – i w adekwatnych do tego ilościach nie stanowi zagrożenia zdrowia dla osób nie cierpiących na fenykoketonurię (ci nie tolerują fenyloalaniny i w związku z tym muszą Aspartamu unikać).

Natomiast Pana przyjaciółka cierpiąca – jak zrozumiałem – na celikię nie musi obawiać się glutaminianu w przyprawach. Ona musi unikać pokarmów zawierających białka bogate w aminokwas GLUTAMINĘ – a to jest inny związek niż KWAS GLUTAMINOWY. Glutamina – chemicznie rzecz biorąc jest amidem kwasu glutaminowego i właśnie obecność tego konkretnego aminokwasu w białkach jest warunkiem koniecznym zajścia w jelitach enzymatycznej reakcji translutaminacji, która przekształca te białka w formy wywołujące reakcję immunologiczną u osób z predyspozycją genetyczną. Takim, bogatym w GLUTAMINĘ białkiem jest właśnie gluten i dlatego mąka bogata w gluten nie nadaje się do spożycia przez osoby cierpiące na celiakię. Kwas glutaminowe i jego sole (czyli rzeczony glutaminian sodu) nie mają tu nic do rzeczy.

Pozdrawiam,
ZS


Subskrybuj zawartość