Ależ oczywiście, że o tym też jest ta dyskusja. :)
Eldredge pisze, że większa część współczesnych mężczyzn jest w stanie stoczyć raczej takie bitwy o jakich napisałeś, ale na prawdziwe pole bitwy w gruncie rzeczy nie wychodzi. I on w tym widzi okaleczenie, krzywdę tym mężczyznom wyrządzoną.
Ta książka nie jest oskarżeniem, jest zachętą do poszukiwania wojownika w sobie. Do odróżnienia go od barbarzyńcy.
Zostawmy literaturę.
Griszq to przecież nie jest nic nowego z tym stawaniem się mężczyzną. Obrzędy inicjacyjne w ramach różnych wspólnot istniały od zawsze. Zmieniały się warunki życia, zmieniały się formy tych obrzędów, ale one były i są.
Coraz bardziej się komplikują, właściwie to często rozmywają się do tego stopnia, że stają się niemal niezauważalne.
Dzisiaj nikt Cię nie pogna w las, byś tam sprawdził czy uda Ci się przetrwać mając do dyspozycji tylko siebie i las :)
Dziś jest zupełnie inaczej, przynajmniej w naszej kulturze. Na takiej Bali to mężczyzna nieżonaty w ogóle nie może brać udziału we wspólnocie mężczyzn, nie może uczestniczyć w tym fragmencie życia zbiorowości. Dla nich ślub, który jest wielkim i radosnym wydarzeniem, stanowi właśnie ten rodzaj inicjacji dla mężczyzny.
Wydaje mi się, że tu chodzi o cezurę, przecięcie pępowiny między chłopcem, a mężczyzną.
Taka “bitwa” może być czymś takim. Życie często sprowadza na naszą drogę (kobiet też, oj też) takie wydarzenie, które daje nam szansę.
Możemy uniknąć konfrontacji, ale jeśli nie, to staniemy w efekcie przed jakimś nowym sobą.
Jak ten Bruno, który żył sobie tak jak umiał, zapewne nie mając specjalnie chęci do zmiany. Aż w końcu, choć mógł trzymać się nadal tego co znał, spróbował inaczej.
Myślę, że to dzieje się gdzieś w środku, głęboko bardzo.
Griszq
Ależ oczywiście, że o tym też jest ta dyskusja. :)
Eldredge pisze, że większa część współczesnych mężczyzn jest w stanie stoczyć raczej takie bitwy o jakich napisałeś, ale na prawdziwe pole bitwy w gruncie rzeczy nie wychodzi. I on w tym widzi okaleczenie, krzywdę tym mężczyznom wyrządzoną.
Ta książka nie jest oskarżeniem, jest zachętą do poszukiwania wojownika w sobie. Do odróżnienia go od barbarzyńcy.
Zostawmy literaturę.
Griszq to przecież nie jest nic nowego z tym stawaniem się mężczyzną. Obrzędy inicjacyjne w ramach różnych wspólnot istniały od zawsze. Zmieniały się warunki życia, zmieniały się formy tych obrzędów, ale one były i są.
Coraz bardziej się komplikują, właściwie to często rozmywają się do tego stopnia, że stają się niemal niezauważalne.
Dzisiaj nikt Cię nie pogna w las, byś tam sprawdził czy uda Ci się przetrwać mając do dyspozycji tylko siebie i las :)
Dziś jest zupełnie inaczej, przynajmniej w naszej kulturze. Na takiej Bali to mężczyzna nieżonaty w ogóle nie może brać udziału we wspólnocie mężczyzn, nie może uczestniczyć w tym fragmencie życia zbiorowości. Dla nich ślub, który jest wielkim i radosnym wydarzeniem, stanowi właśnie ten rodzaj inicjacji dla mężczyzny.
Wydaje mi się, że tu chodzi o cezurę, przecięcie pępowiny między chłopcem, a mężczyzną.
Taka “bitwa” może być czymś takim. Życie często sprowadza na naszą drogę (kobiet też, oj też) takie wydarzenie, które daje nam szansę.
Możemy uniknąć konfrontacji, ale jeśli nie, to staniemy w efekcie przed jakimś nowym sobą.
Jak ten Bruno, który żył sobie tak jak umiał, zapewne nie mając specjalnie chęci do zmiany. Aż w końcu, choć mógł trzymać się nadal tego co znał, spróbował inaczej.
Myślę, że to dzieje się gdzieś w środku, głęboko bardzo.
Tak sądzę.
Gretchen -- 02.01.2009 - 13:26