Legenda Pałacu Krzysztofory

Pan Morsztyn młodszy miał z Wieliczki zjechać, i Anusia, że lubiła go bardzo, umyśliła i wieczerzę niezwykłą. Kucharzyła w dostatnim domu przy ulicy, co od Rynku do świętego Szczepana wiodła, a co ją raz to Stefańską, raz Żydowską wołali. A była Szczepańską. Przedproże okazałe ku Rynkowi dom posiadał, i w szczycie figurę świętego Krzysztofa, zaś szczególnie znany był z wieści, jakoby od obszernych składów win, ku samemu Kościołowi Mariackiemu rozległe rozciągały się lochy.

Życie dla Anusi straciło powab, gdy Pietrek, czeladnik kołodziejski, co z nim po słowie była, poległ był przed czterema wiosnami pod Świecinem z rąk krzyżackich. Rok potem, AD 1463, pan Piotr Dunin rozbił u ujścia Wisły krzyżacką flotę, i o żadnej już bitwie z Zakonem nie było słychać. W Toruniu obradowali teraz panowie krakowscy z komturami, ale nic pewnego jeszcze ani słychać. Nic to już dziewczyny nie obchodziło. Myślała jeno, co by grosza uzbierać jakkolwiek, i na szlaku śląskim, w rodzinnych Jerzmanowicach otworzyć gospodę.
Panów siła możnych przewijało się w gościnie i ucztując u Morsztynów, a oblicze wdzięczne i kibić dawały dziewczynie niezły profit mierzony w monecie brzęczącej.

Teraz umyśliła koguta w winie zgotować, co to jej Pierre’ Prowansalczyk opowiadał jak zrobić. Francuz miły był chłopak, i Anulka, chocia wielce doświadczona, bo i do Barbórek na Powiśle biegała dorobić cichcem, pojęcia dotąd nie miała, do czego to język człowieczy prócz gadania może posłużyć. I jeszcze jak! Oj, ten Pierre… Szkoda, że pomarł.

W końcu podwórca, w kojcu królował potężny kogut, czarny cały, a zawzięty tak, że i kur mu mało było i do perlic nawet próbował.. Capnęła go Anusia sprawnie i do kuchni niosła, gdy ten wyrwał się nagle i szybko ku zejściu do lochów czmychnął. Wrota okute, zawsze zawarte, teraz, rzecz dziwna , uchylone lekko stały. Od łuczywa, latarnię rozżarzyła i śpieszyła kura szukać. Rychło w plątaninie korytarzy zgubiła rachubę i strach ją obszedł, że dla głupiego kuraka całkiem się zatraci, bo wyjścia nie znajdzie.

Światło nagle ujrzała migocące i w kierunku jakichś niskich, wąskich drzwi ostrożnie i cichutko podeszła. Zerknęła ciekawie, i w izbie sporej, wysoko sklepionej ujrzała jakiegoś czerniawego człeka, co lampami obstawił stół z desek na kozłach i pisał coś, piórem skrzypiąc. Na półkach prostych leżały pergaminy w rulonach i księgi. (Bogacz to był niechybnie, bo nawet zamożny pan Hanko z Raciborza tyle woluminów nie miał)
Na łańcuchach wyrko z tarcicy z siennikiem zawieszone. Miska i cebrzyk, a skrzynia okuta w kącie. Obok antałki i butle. Na okazałym porożu zawieszone łachy co do sztuki czarne. Dziwności!

Zwitek pod stopą Anulki zaszeleścił zdradliwy, i w ten czas mężczyzna poderwał się, i ku framudze przyskoczył. Dziewczynę do środka wciągnął, wielkim kluczem przekręcając ogromny zamek. Męczyć pytaniami zaczął. Dziwnie słowa przekręcając, pytał o powód przybycia, i czy miejsce to jej znajome może. Gdy uznał, że zbłądziła uspokojony odrzekł, że rachunki dla panów bankierów, Gerarda i Hanka prowadzi, ale nie chce co by inni, zwłaszcza Izraelici wiedzieli o miejscu, bo cenne tu rzeczy w papierach dla nich są, i mogliby skraść. Dlatego wyprowadzi stąd Anusię , ale w worku, jako kapturze na głowie, i nie tak szybko. Siedzi tu w lochu, z rzadka świat jasny oglądając, bo na wiedzę jego inni łasi, i niebezpiecznie mu teraz po ulicach łazić. A dziewki spragniony jest wielce, a jeszcze takiej. Jak mu Anusia będzie powolną , to i wyjdzie stąd, a nie pożałuje, bo skarbami ją obsypie wielkimi.

Kiedy już dziwak umęczoną dziewczynę po kwadransach wielu z łap wypuścił, dał czas na ochędożenie i czarnym konopnym workiem głowę okrył. I z izby wyszli. Obracając co czas jakiś wiódł ją to tu to tam, aż wreszcie zatrzymał i kaptur ściągnął. Pokazał na migocące w dali światełko, że łuczywo to krzysztoforskich piwnic, i mieszek okazały w dłoń jej wcisnął. Chociaż lekki podejrzanie. Gdy dziewczyna wzrok podniosła, nikogo już nie ujrzała.

W strachu, że pochodnia zgaśnie, rzuciła się pędem ku wyjściu Tupot za sobą słyszała i do końca nie wiadomo, czy echo kroków tak się odbijało od ścian, czy też nieznajomy namyśliwszy się, pobiegł jednak za nią, co by zatrzymać i ubić. Wypadła za drzwi bez tchu i upadła w progu. Skrzydło wrót odbite uderzyło ją w stopę tak, ze świeczki w oczach ujrzała, ale poderwała się, i sił ostatkiem zawarła je na głucho. Blask dnia oczy jej zmrużył i oślepił prawie. Na pełne troski pytania służby i pana Henryka, gorączkowo opowiadała rzecz nie całkiem zmyśloną o diable, co jej skarby obiecał, ino że nie miała się za sobą obracać przy wynijściu. Miał on na beczkach z bogactwem siedzieć, dusze skupywać i inkaustem pakty na pergaminie spisywać. Że się obróciła, skarb przepadł, a drzwi czarem pchnięte nogę zgniotły
Czy kto uwierzył, nie wiadomo. Ale legend z tego narodziło się co niemiara. A w kawiarni “Europejska” co w miejscu tych zdarzeń teraz się mieści, może czasem zapomniane duchy tych zdarzeń przystaną.

Zaś Anusia, wytrząsnąwszy później mieszek w izdebce, wielce rozczarowaną była.
Grosiwa ledwie co za zwykłą taksę z Powiśla można było zliczyć, reszta to zwitki pergaminów i papierzyska. Spalić już miała, ale z wieczora Szymek, pisarczyk Szenkerów, ją nawiedził, co to zawsze umiał rozśmieszyć, ale i w palcach jakąś miał taką zręczność lubą. Ten papiery przejrzał zdumiony, i powiedział, że jeżeli mu się z tych skryptów dłużnych, nawet za dziesiątą część uda od pana Szenkera wziąć pieniądze, to i gospodę pobudują, weselisko odprawią huczne, a i pieniądze na procent zostawione, na dostatnie życie i na starość zapracują. Zrobi to, jak mu Anulka obieca żoną być, co ta pomiarkowawszy za i przeciw wszelkie, ochoczo uczyniła.
Papierzyska Szymek wziął i poszedł. Po dniach pięciu chyłkiem z brzaskiem do izdebki Anusinej wrócił i pakować dobytek pomógł.

I tyle ich potem w Krakowie widzieli.
A gospoda w Jerzmanowicach, okazała, z gościnnymi pokojami wielką się na olkuskim szlaku cieszyła sławą.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Pieknie, Panie Sąsiedzie,

piękne się ten Instytut Pamięci Smoczej rozwija.

Tak mi się coś po głowie kołacze, że ten czarniawy z lochów to mógł być sam pan Twardowski. Choć może to i inna opowieść była.

Jakiś dziwaczny stwór też się w tych podziemiach chował. Jakiś bazyliszek albo coś takiego. Ale to też i inna gawęda być mogła.

Pozdrawiam w zadziwieniu

abwarten und Tee trinken


Panie Sąsiedzie!

Siła była tych legend o pałacu w Krzysztoforach, ale wersja z Twardowskim, chociaż atrakcyjna, nie wygląda dla mnie zachęcająco. Ta z diabłem jest ciekawsza, zwlaszcza, że z czarnoksiężnikiem związanych jest wiele opowieści, zwłaszcza ta z ze zwierciadłem, czy karczmą Rzym.
Gdyby czas z górą sto lat pchnąć, tło tylko zmienić, to i opowieść łatwo mogła by o Twardowskim głosić. Ale zostanę przy tej, bo luka jest w legendach na ten czas panowania Kazimierza IV.

Pozdrawiam serdecznie!

tarantula


:)

Opowiadanie bogate w treści dwuznaczne, sukces czytelniczy gwarantowany.


!!!

Gawędę piękną, imć Panie Tarantulo, uskuteczniłeś.
Nic, tylko w zwój pergaminowy ją inkaustem przepisać i udać się , nuże, w miejsca tak pięknie przez Mospana wydobyte z pomroki dziejów dawnych.

Jeno ją tylko jeszcze raz, drugi i trzeci poczytam, co by żadnego z wątków głównych a i inszych, pobocznymi zwanych, nie uronić.

Pozdrawiam, acan, winszując konceptu niezwykłej urody


AnnaP

Starałem sie pisać zwyczajnie i prostolinijnie, ale podwójne znaczenia wylazły gdzieś same i zaczęły własny żywot. Tak to bywa.

tarantula


I to rozumiem!

Grunt to mieć właściwe priorytety, trochę sprytu logistycznego i dalekosiężny, acz możliwy do zrealizowania Plan :)

Zgodnie z tą myślą przewodnią, udaję się niedługo na Wydział w celu odbycia narady roboczej, dotyczącej organizacji wyjazdu do Madziarów.

A potem może i przystanę, kto wie.

pozdrawiam, chichocząc


Subskrybuj zawartość