Hejnał Mariacki. Z akt IPS sygn 1241/C2H5OH/08

Nie był to dobry dzień dla Zbysława. We łbie mu huczało jak w ulu. Praski grosz znaleziony szczęśliwie w błocku przed świętym Gereonem, jeszcze do tej chwili odbijał mu się kwaśną czkawką. Siedział na północnej bramie Okołu, gapiąc się w zamyśleniu na oblazłą wieżę świętego Pietra. Ale żadna wzniosła myśl, ni bogobojna, nie zaprzątała chłopakowi głowy. Poza oczywista, ślubowaniem na Najczystszą Panienkę, że jeżeli ma jeszcze się kiedy napić, to na pewno nie czerwonego czeskiego świętomarcińca, i nie w szynku „Pod Aniołem”, przy świętym Michale. A jeżeli już, to z umiarem. Dumał nawet, czy nie poprzestać w ogóle na leżaku świdnickim, ale przecie nie był jeszcze staruchem z czterema tuzinami wiosen na karku… Co tam uroki szynku i marchewy przaśne w izdebkach na pięterku! Mogą poczekać! Co inne ważniejsze.

Dobrze przecie nie było. Źle ten rok AD 1241 się toczył! Po tęgim biciu, jakie Bajdar, syn tego psa Czagataja, sprawił pod Chmielnikiem wojewodom, krakowskiemu i sandomierskiemu w osiemnastym marcu, ledwo dwa po pięć dni minęło, a pogańskie syny już zajęły osady północnego Krakowa. Warownego Gródka nie zdobyli, ale w świętym Janie ponoć zrobili sobie stajnie dla swoich chmyzowatych koników!
Mógłby Wszechmogący wyjątek zrobić, i w swą splugawioną świątynię piorunem walnąć!

Szymek, chłopak od kaletnika, siedział na iglicy wieży kościelnej Piotrowej, i patrzył w kierunku białej, niewykończonej bryły świętej Marii. Gdyby Tatarzy zaczęli się tamtędy przedzierać, miał machać chustą, a Zbysław dałby sygnał , żeby wojowie obsadzili wały od strony klasztorów. Podjazd kałmucki próbował wczora przejść mokradła od wschodu, ale cech cieśli usunął stamtąd kładki i znaki, tak że po stracie paru utopionych koni Pohańcy się cofnęli. Nie lepiej poszło im od Żabiego Kruka. Od Wawelu już nie próbowali, bo tamtejsze trebusze już pokazały co umieją, topiąc wszystkie tratwy, którymi zaprzaństwo próbowało przepłynąć od Piasku.

Wsadzono Zbysława na jedyny zagrożony kawał wałów, pomiędzy Dominikanami, a Franciszkanami, nie dla waleczności, bo takiej z ogarkiem łojowym u niego by szukać, ale dla potężnego dechu, co umiał z trąby dobyć. A i grał pięknie, i melodyje też cudne układał. Grywał nawet na organach katedralnych do mszy, gdy stary mistrz Wilhelm złożony bywał niemocą W dostałej sakwie pod krenelażem miał prócz portatywu i szałamai, trąbę mosiężną, rzadką, bo ze stroikiem. Proboszcz od Gereona tak szybko do Tyńca ubieżał, że zapomniał butli z resztą genewskiego spirytusu, co go miał do smarowania stawów. Zbysław znał inny sposób wykorzystania cennego płynu, i butla wraz z instrumentami spoczywała teraz w jego sakwie. Pomógł ojczulka spakować, i nagrodę swoją otrzymał na ziemi. Nie musiał czekać, aż go to spotka w niebiesiech, jak to obiecywali święci ojcowie. Łyknął by sobie teraz z chęcią, ale rycerz Jaśko Chowaniec, stawiony tu przez palatyna, co chwilę spozierał w jego kierunku, a i potrafił zaleźć znienacka. A rękę miał ciężką.

Wszystko już lepsze, niż to czekanie! Ale myślom Zbysława nie było dane błądzić wokół naparsteczka genewskiego zajzajeru, ni pienistym kuflom świdnickiego. Szymek zaczął nagle machać szmatą na drzewcu, i prawie zaraz nieskładnie zabiły dzwony na wszystkich siedmiu kościołach Wawelu. Między świętym Wojciechem a Marią zaczerniło się, i skłębiona masa jeźdźców na bachmatach z potępieńczym wyciem zaczęła zbliżać się szybko ku północnej bramie. Większość wojowników zeskoczyła z koników, które inni odwiedli za klasztorne budynki. Reszta zasypywała bramę deszczem strzał. Zbysław wyrwał trąbę i zagrał pobudkę, co ją już czas jakiś temu specjalnie na larum złożył. Hejnał pomknął nad wałami, a moc miał tak cudną, że i Okolanie i Tatarzy opuścili oręż, słuchając w skupieniu, a i ze wzruszeniem. Zbysław grając podszedł do blanków, opierając się belki. Gwar bitewny ścichł, ale Suduj, setnik z rodu Batu, nie dość, że mimo zakazu Proroka (którego był świeżym i gorliwym wyznawcą), mocno nadużył kumysu, to jeszcze znany był ze swej niechęci do muzyki, której nie cierpiał, bo mu takie dźwięki sprawiały ogromne katusze. Wyrwał z kołczana strzałę i puścił w trębacza. Gdyby był trzeźwiejszy, to późniejsze dzieje muzyki kościelnej byłyby uboższe, a uroczystościom objęcia Stolicy Senioralnej przez Bolesława w 1243 roku, nie towarzyszyła by taka przecudna melodia.

Wraży grot przebił sakwę z brzękiem, a wokół poczęła tworzyć się mała kałuża. Powietrze zaś przeszył ostry zapach. Zbysław rzucił trąbę i gorączkowo jął rozplątywać rzemienie, żeby jeszcze ratować, co się da. Na to przyskoczył rycerz Jasko, i potężnie kopnął go w dupę. Postawił Zbysia za kołnierz przy ścianie wieży wciskając mu trąbę w pysk. I hejnał popłynął dalej, znów gasząc bitewny zgiełk. Zamieszanie trwało tylko moment. Ot taki, jak przerwa, którą dla uczczenia tamtych wydarzeń robią sobie dzisiaj członkowie Państwowej Straży Pożarnej na wieży kościoła Mariackiego. Wtedy przecie jeszcze tej świątyni nie było.

Grajkowi w końcu tchu zbrakło, i Tatarzy po zaciętej walce opanowali bramę. Obrońcy wycofali się do świętego Andrzeja, gdzie przez cały czas grabieży miasta przetrwali, lżąc Mongołów z wieżyc wielce nieprzyzwoitymi słowy. Mieszkańcy już wcześniej przenieśli się bezpiecznie do wawelskiego grodu. Pohańcy spalili Okół, ale kamiennych kościołów nie mieli czasu rozebrać. Ruszyli na Śląsk, by dołączyć do głównych sił, kierujących się na Legnicę.
A cała historia w wersji mocno zniekształconej przetrwała do dziś w postaci legendy o Hejnale z Wieży Mariackiej. Który teraz jest grany, na pamiątkę tych wydarzeń, każdego dnia. Co godzinę.

Portatyw – małe przenośne organy
Szałamaja – drewniany instrument dęty. Przodek oboja

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Przepiekna opowieść, Panie Tarantulo.

I jakże pouczająca: że muzyka obyczaje lagodzi. Nawet te ze Wschodu. Może powinnismy takiego trebacza dla TxT zatrudnić? Choćby na godziny.

Pozdrawiam serdecznie

PS. A opis starego Krakowa przepyszny. Jeszcze do tego mapa z tamtych czasów i można ruszac w podróż. I wtedy np. taki Pan Yayco uświadomi sobie, co traci. Za to Pani Pino juz nie:-)


I jeszcze jedno,

oczywiście dla uzupelnienia opowieści Pana Tarantuli. Za Wikipedią: ““Trębacz z Krakowa” to powieść dla dzieci z 1929 roku autorstwa Erica P. Kelly’ego. Książka opowiada historię polskiej rodziny z czasów średniowiecza, która znalazła schronienie w królewskim mieście Krakowie. Pisarz otrzymał za nią w roku 1929 The John Newbery Medal, amerykańską nagrodę literacką dla autorów powieści dla dzieci.” Historia ta stala sie bardzo popularna w kręgach Polonii amerykańskiej.

Zlosliwi twierdzą, że wlasnie ta opowieść stala sie pierwowzorem legendy. Ale nie hejnalu, który grany jest co najmniej od roku 1392 (najstarsze zapiski na ten temat).

Między nami mówiąc, to ja wierzę Panu Tarantuli w tej kwestii.

Oraz z tejże Wikipedii jakby pendant do legendy o hejnaliście opowiedzianej przez Pana Tarantulę: http://pl.wikipedia.org/wiki/Hejna%C5%82_Mariacki czyli historia opisana przez Ksawerego Pruszyńskiego w opowiadaniu “Trębacz z Samarkandy”.


Panie Sąsiedzie!

“Trębacz z Samarkandy” to opowiadanie, które lubię szczególnie. Jak i “Karabelę z Maschedu”. W moich dociekaniach prawdy o Hejnale,Ksawerego Pruszyńskiego nie pominąłem. Różnie o nim mówili, ale ja darzę Go uznaniem. W 2000 w rocznicę okrągłą, poszlismy z żoną na Rakowicki, zapalić mu świeczkę. Symbolicznie, bo grobu nie znaleźliśmy. I nie wiem do dziś, gdzie jest pochowany.

tarantula


No tom i ja se poczytał

a że było co i ciekawie to dziękuję łaskawie :)
Ten kopniak w dupę był przedni.
Dziś też zdałoby się kogo podźwignąć na nogi..
Oj zdałoby się :
Kłaniam się


Panie Marku!

No, własnie! Dzisiaj by się takiego prosili, i to grzecznie w obawie, że Związek Zawodowy Trębaczy’80 narobi zamieszania głosząc krzywdę członka(:-)))
I nie ważne by było, że w tej chwili wrogowie drzwi wyważają!

Pzdr.

tarantula


Ha

Ja cały czas podejrzewałem, że z tą śmiercią trębacza, to zbyt ponure. Przecież to niesprawiedliwe aby tak radosna melodia się tak dramatycznie kończyła.

Ale i tutaj strata niemała i łzami oblewania godna. A jakoś jednak łagodniejsza.

Pruszyński rzecz jeszcze dopowiedział. I teraz jest już komplet.

Ładny.

Pozdrawiam serdecznie.


Niewiele się zmieniło

do współczesnych czasów.

Obecnie to my knujemy, jak tu Kresy przyłączyć i z bratankami rozebrać ten śmieszny kraik na południe od Zakopanego. Dla nas Orava, Tatry i vajecny sen, dla nich Pożoń, Kassa i żyzny pas ziemi, obecnie za granicą, wskutek niegodnego traktatu przybitego w Trianon.

A potem możemy iść nad Morze Czarne.


Subskrybuj zawartość