Amator kontra profesjonalista


 

Na salonie burza mózgów dotyczącą relacji amatorów-blogerów z dziennikarzami-profesjonalistami. Nasz facet z klasą (i to niejedną), sam Free Your Mind poczuł się nawet owym „amatorem” wręcz urażony, bo przecież jak sam pisze o sobie sroce z pod ogona nie wypadł, a blogi to nie amatorszczyzna.

Problem tylko w tym, że w tym znaczeniu „amator” oznacza osobę, która zajmuje się pisaniem nieprofesjonalnie, a więc niezawodowo, prawie zawsze bezpłatnie, niejako przy okazji. Można tu wysnuć nawet pewną analogię z przedsiębiorcami, których w obrocie prawnym traktuje się jako profesjonalistów i konsumentami(czyli naszymi blogerami), którym takiego przymiotu się odmawia jednocześnie wymagając od nich mniejszej wiedzy od choćby przy zawieraniu umów.

Zresztą takie podejście wyraźnie przekłada się na to w jaki sposób postrzegani są w salonie blogerzy czerwoni, od których wymaga się o niebo więcej i którzy jako profesjonalni w podanym wyżej znaczeniu, bez względu na to co napiszą, zawsze powinni pisać lepiej i co najważniejsze bardziej odkrywczo. Daje się tu nawet zauważyć pewien paradoks, w myśl którego ogrom dziennikarzy uważa się z definicji za sprzedajnych i gorszych od siebie, ale jednocześnie wymaga się o od nich wiele więcej, niż od własnej osoby czy innego, przeciętnego blogera.

Oczywiście istnieje szereg chwytów, cały obrządek w stosunku do owego gorszego blogera profesjonalnego. Najpierw prosi się o linki, potem stara się obalić tezę, a gdy ta jednak nijak nie chcę runąć pod naporem (oczywiście błyskotliwych uwag), krzyczy się, że u was murzynów biją, albo że dziennikarz zajmuje się pierdołami zamiast pisać o ważkich tematach, przypadkowo niezbieżnych z problemami naszych politycznych przyjaciół. Sami niebiescy, rzecz jasna często tymi ważkimi problemami zając się nie chcą, choć przecież to oni mają być forpocztą wyrażania tych cenzurowanych w mainstreamie opinii.

Wyższość nad profesjonalistami udowadnia się także przytaczając wyniki odwiedzin strony, zapominając jednak, że wejście na stronę jest bezpłatne. To zaś zupełnie zmienia postać, rzeczy, bo o ile wchodząc na stronę galopującego majora czy FYM-a, ewentualnie straci się tylko czas na czytanie, o tyle ktoś kilka razy się zastanowi czy chce z własnej kieszeni płacić za lekturę tego czy innego blogera.

Szczycenie się więc tym ile się ma wejść na stronę jest z punktu wiedzenia zasad konkurencji chwytem nietrafnym, gdyż profesjonaliści grają w innej (zawodowej lidze), na którą kupuje się bilety w postaci kupna gazety w kiosku.(celowo upraszczam nie wspominając o darmowych portalach). Blogi niebieskich zaś to liga amatorska, często ciekawsza, ale jednak darmowa i dopóki nie wprowadzi się „biletów”, to nigdy się nie dowiemy, ile naprawdę jest warta. Ale to oczywiście byłoby jednoczesną klęską całej idei blogowania.

Wydaje się również, że miarą sukcesu blogów amatorskich jest kolejny krok, a więc wejście do owego świata konkurencji profesjonalnej, gdzie za artykuły się płaci, gdzie gazeta ponosi odpowiedzialność materialną za ewentualne kłamliwe opinie, gdzie wreszcie aby poczytać danego autora trzeba kupić gazetę. Przekroczenie tego Rubikonu oznacza bowiem, że ktoś, kto niejako „głową” odpowiada za dopuszczenie kogoś do publikacji twierdzi, że może to przynieść zysk jego gazecie.

Z amatora bloger staje się kimś, na kim można zarabiać, co do żywego przypomina mi zdanie rapera Liroya, który na zarzuty o zaprzedawanie się komercji, stwierdził, że on musi utrzymać rodzinę i z tego żyje, w przeciwieństwie do chłopców, którzy siedzą na garnuszku mamusi i bawią się w hip hop.

Bo o wiele łatwiej jest pisać co ślina na język przyniesie, narażając się jedynie na śmiech komentatorów, a o wiele trudniej gdy za to można wywalić z pracy. Co oczywiście ma również swoje złe strony, ale o tym może innym razem.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Majorze

Drugim akapitem stara się Pan ustawić temat bokiem, to zwykły unik. Wystarczy przeczytać tekst Urbanowicza, żeby było jasne, że nie o takie rozumienie słowa “amator” w tej dyskusji poszło.

Amator jest tam rozumiany dosłownie, jako domorosły “partacz”, który bierze się za sprawy, o których nie ma pojęcia i z tej przyczyny robi “szkolne” czy też “warsztatowe” błędy.

Pisanie za wynagrodzeniem czy za darmo, przy okazji czy rutynowo, posiadanie wykształcenia formalnego w zawodzie czy nie, nie ma tu nic do rzeczy.

Reszta wywodu to bez powodu uogólnione (“robi się” – zamiast: “ten a ten zrobił tu i tu”) tezy odnoszące się do wątku pod Pana poprzednim tekstem. No i jeszcze ten pocałunek śmierci “medioznawcy” w komentarzach. Nie szkoda Panu wolności blogera?


Dodam tylko

kim był partacz.
Był to rzemieślnik, nawet jeżeli dobrze wykonujący swój zawód, nie przyjęty do cechu.
Tym samym psujący rynek, ceny i ( o zgrozo) układy.
jako taki, był wyrzucony poza mury miejskie, pozbawiony ochrony środowiska i skazany na wegetację.

I tyle.
Powiedz to Lisowi, niech ci odpali ze sto tysięcy, mimo, że różni się od ciebie tylko wymodelowana grzywką, no i tym co pod grzywką ( w sensie, że on ma notesik z telefonami sponsorów a ty nie ).
Igła


ja odniosłem się do amtorstwa

rozumianego przez FYMa, a blogerem wolnym jestem nadal, czy cos się zmieniło?

Ech Igła pieprzysz jak zwykle bez sensu jeszcze napisz, odkrywczo, że Wyborcza i Ryszyk to partie polityczne, to może ci podeślą Pulitzera


Ja nie pieprzę bez sensu

Nawet jak ci się tylko tak wydaje.
A GW i Rydzyk, to są partie polityczne z braku innych, lepszych.

A z ciebie sobie podśmiechujki robię, cobyś na plewy nie dał się wziąć.
Choć to twoja sprawa.

Mamy co prawda wolny rynek, ino że dla niektórych wolniejszy.
Igła


Subskrybuj zawartość