12 oddechów Janusz Świtaja

12 oddechów Janusza Świtaja

W zalewie książek mało, i jeszcze mniej, ważnych, wydawnictwo Otwarte wydało wspomnienia Janusza Świtaja (tego niepełnosprawnego od eutanazji). „12 oddechów na minutę” – tak brzmi tytuł, bo na tyle właśnie oddechów pozwala Januszowi respirator. Od przeszło 15lat. Sparaliżowany autor, książkę napisał, czy może raczej wystukał, samemu, trzymając ołówek w zębach. Może poruszać tylko głową, bowiem jak pisze, tylko głowa wystaje zza zasłony śmierci. Dla jednych czytanie Świtaja może być moralnym szantażem, dla innych spotkaniem z traumą, a dla nielicznych powrotem do gdzieś, tam, zakopanych wspomnień. Ale czymkolwiek by nie było, Świtaj trafia w sedno. W krople deszczu,
w kąpiel, promienie słońca – we wszystko co urasta do rangi euforii, w coś co bywa namiastką życia. I w błogosławieństwo telewizji. Nie wie jak sączy się czas, kto nie leżał na OIOMIE?

To co uderza w tej książce to chyba szczerość. I naturalizm. Janusz ma ostre pióro – mówi Anna Dymna i rzeczywiście pisze co myśli, czasami stając na granicy ekshibicjonizmu. Jednocześnie mógłby Świtaj jednym akapitem przykryć tę pretensjonalną makabreskę, tak powszechną wśród tych pełnych wyobraźni, wrażliwych estetów kultury. Mógł Świtaj nie zmyślać i nie epatować swoją wyobraźnią, tylko po prostu opisać swój codzienny grafik. Ze wszystkimi szczegółami. To by wystarczyło. Spragnieni turpizmu, drastycznych scen się nie doczekają, nie o tym jest ta książką. Jakkolwiek bowiem nie oceniać odkrywania własnych uczuć, trzeba podkreślić, że Janusz Świtaj robi to by przedstawić swe rację, ukazać tło własnych wyborów. Bywało, że tabloidy wypaczały sens jego słów, a nawet „w jego imieniu” prowadziły korespondencję. Jak musi się czuć sparaliżowany człowiek, gdy widzi, że brukowiec przypisuje mu jakieś stylistycznie pokraczne listy?

Pisanie o niepełnosprawności jest cholernie trudne. Łatwo wpaść w patos, emocje, ulec swoistej poprawności. Świtaj pisze z własnego punktu widzenia, nie trzeba się z nim zgadzać, można się na niego zżymać, ale chyba warto przeczytać. W dyskusji o eutanazji, cierpiący (nie chorzy, cierpiący) traktowani są jak kule bilardowe, kręcone w ideologicznym waleniu pałką. Pewnie to jedyny ruch jakiego zaznają. Ksiądz, nie – ksiądz i redaktor prowadzący pochylają się nad problemem, by za moment o własnych siłach wyjść ze studia i załatwiać swoje sprawy. Udzieli lekcji, ich rola skończona. Niepełnosprawni – jak żyć – nikomu nie mówią. Tak bardzo irytuje to Świtaja i myślę, że nie tylko jego. Zawsze gdy widzę taką dyskusję, pulchnych i zatroskanych, jakoś zbiera mi się na wymioty. Jest cierpiący traktowany instrumentalnie, jako powód do wzruszeń, empatyczny wyciskać łez, jako sztuka (tak, sztuka) do nawrócenia i jako temat zastępczy między ważnym meczem, a ważną konferencją. Aborcja i eutanazja, eutanazja i aborcja, mały przerywnik, zapychacz ramówki, zgrany temat, który nigdy nie zawiódł. O tym wszystkim pisze Janusz Świtaj. O księżach co nie sprostali zadaniu, o mediach równię użytecznych, co wciąż zachłannych i o kobietach
w swoim życiu. To chyba najciekawszy fragment, temat nadal pomijany milczeniem. Niepełnosprawni, przykuci do łóżka mają być jak dzieci, a dzieciom przecież nie w głowie igraszki.

Liczne są w książce wstawki o rodzicach, o ich bohaterstwie, o domowych awanturach. To praca na cały etat, a właściwie na trzy etaty, wciąż ktoś musi czuwać. Ojciec Janusza codziennie się podciąga na drążku, by trzymać krzepę i sprostać opiece syna. Kiedyś robił 30 z rzędu, dziś już ledwo dziesięć. Bywało, że 6 godzin (sześć godzin!) bez przerwy bujał synem, by ten mógł trochę pooddychać bez respiratora. Bujaliście kogoś sześć godzin? Janusz Świtaj widzi jak rodzice powoli słabną, jeszcze są silni, ale natury się nie da oszukać. Sam przecież wie o tym najlepiej. Złożył wniosek o przerwanie uporczywej terapii, rozpętała się głośno dyskusja, dostał wózek i kosmicznie drogi sprzęt. Powinien być chyba szczęśliwy, nieprawdaż? Można go teraz postawić na półce w pudełku z napisem: załatwione.

Świtaj nie prosi, aby pozwolić mu odejść do domu Pana. Janusz Świtaj uważa, że skoro Państwo nie zezwala na przerwanie terapii, to powinno mu zapewnić opiekę, nie umieralnie, tylko opiekę. Jak Państwu tak bardzo zależy i ową opiekę deklaruję, to powinno się z obietnic wywiązać. Jeżeli nie, to niech się nie wtrąca. Janusz Świtaj chce żyć, ale pod warunkiem, że ci co mu żyć nakazują, wezmą na siebie odpowiedzialność za jakość tego życia. To chyba uczciwe postawienie sprawy. Autor „12 oddechów” jest przeciwko eutanazji, ale za możliwością przerwania uporczywej terapii.

Nie ukrywam, że myślę inaczej. Państwo nie powinno zakazywać pomocy (samobójstwa nie są karane) w eutanazji. Prawo do przerwania cierpienia jest w mym mniemaniu prawem naturalnym (jeśli w ogóle istnieją takie prawa), ono przysługuje każdemu, kto wyje z bólu, nie tylko fizycznego. Żeby zrozumieć co to jest ból psychiczny, niemożliwy do opanowania, bo nikt nie przywróci nadziei, to trzeba choć chwilę taki ból przeżyć. A nie po dobrej kawce bredzić w gazecie o abstrakcyjnej wartości życia ludzkiego. Rozumiem, choć w bardzo ograniczonym stopniu, podzielam stanowisko Kościoła w sprawie aborcji. Argumentacja opiera się na ochronie życia drugiego człowieka i jest jakoś logicznie spójna. Ale na czym opiera się argumentacja sprzeciwu wobec eutanazji? Chcącemu nie dzieje się krzywda. Niech więc ten jeden „chcący” dogada się z „chcącym drugim” i wedle ich wspólnej woli, niech ten drugi pozbawi życia tego pierwszego. Pozbawi życia, tak jak pozbawia się życia na wojnie czy w obronie własnej. Niech po prostu obroni go przed cierpieniem. Bo jak to jest, że mogę zabijać wroga, bo cię może skrzywdzić, ale gdy cię już skrzywdzi, to ci nie mogę ulżyć w cierpieniu? Przecież mam Cię przed tym cierpieniem chronić. Jakim prawem i dlaczego ktoś mnie ma tego prawa pozbawić? Komu przy eutanazji dzieje się krzywda i czy po tym, jak cierpiący latami prosi o śmierć, ma ktoś jeszcze wątpliwości co do tego, że nie może być mowy o popełnieniu pomyłki?

PS Jutro o 16.00 wystąpię w TOK FM. Zapraszam.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Majorze

Chwilami ten tekst zamykał mnie klaustrofobicznie w rzeczywistości osób niepełnosprawnych.

Bo to jest tak jak piszesz: chrzanienie przy kawce to jest zupełnie coś innego niż codzienna rzeczywistość, realna i dotykalna.

Przy kawce łatwo jest o patos, wzruszenie, głębokie przejęcie się, bo zawsze można wyjść z uczuciem ulgi, że to nie ja. Że mnie to nie dotyczy.

To, co jest pozytywne to być może to, że w takich chwilach pełnosprawni docenią dotąd niedoceniane.

Może to zmieni ich podejście do niepełnosprawnych.

Tak rozumiesz, odrobinę paradoksalnie.

Od lat zmagam się w sobie z problemem eutanazji. Cały czas boję się nadużyć.

Bo w prawo cierpiącego człowieka do zatrzymania tego cierpienia wierzę. Nie piszę, że je przyznaję, bo co ja mogę o tym wiedzieć? I kim jestem, żeby takie prawo przyznawać?

Wierzę, że człowiek może dojść w bólu jakimkoliwiek do takiej granicy, że śmierć jest jedynym rozwiązaniem dla niego.

Jeśli jest wierzący to jest kwestia jego sumienia.

No, ale i mojego. O ile mam być osobą wspomagającą.

Ileś lat temu odbyłam taką rozmowę profilaktyczną. To trwało wiele godzin.

Ja mówiłam nie mógłbyś ode mnie wymagać czegoś takiego

On nie chciałbym tak cierpieć

Ja… On… Ja… On…

Widziałam swoją stronę, powoływałam się na argumenty, że człowiek trzyma się życia, że on by sobie umarł, a ja bym została z tym całym syfem, że pomogłam mu się zabić, że musiałabym z tym żyć.

Na co On mówi, że to egoizm…

I wiesz Majorze, do dzisiaj nie umiem sobie odpowiedzieć.

Nie umiem.

Bo to jest egoizm.

Oczywiście, że jest.

Ale być może gdybym widziała ten Jego ból to przestałabym się zastanawiać?

Bo być może chciałabym żeby i On mi pomógł w takiej sytuacji?

Wiesz co jest sednem Twojego tekstu w moim odczuwaniu świata?

To zdanie:

Żeby zrozumieć co to jest ból psychiczny, niemożliwy do opanowania, bo nikt nie przywróci nadziei, to trzeba choć chwilę taki ból przeżyć.

Dziękuję za ten tekst. Przywrócił mi proporcje.

Te najważniejsze.


dobry text majorze,

może nawet zamówię książkę... pozdro

==============
po co nasze swary głupie,
wnet i tak zginiemy w zupie…


GM

PS Jutro o 16.00 wystąpię w TOK FM. Zapraszam.

Majorze proszę zadbać aby audycję nagrano – o ile ma Pan w ogóle takie możliwości.

Co do samego Pańskiego wpisu to przyznam się, że nie czuję się na siłach aby opatrzeć go jakimkolwiek komentarzem, aby podjąć w ogóle rozmowę. Zastanawiam się dlaczego i myślę, że ze strachu.

pozdrawiam


Majorze

dobry tekst,

to dbanie o życie najczęściej bywa pustosłowiem, ale tabloidowo brzmi nieźle

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Majorze, jak dla mnie piękny tekst,zresztą juć ci napisałem to,

A to zdanie jest dla mnie jednym z ważniejszych:

“W krople deszczu,
w kąpiel, promienie słońca – we wszystko co urasta do rangi euforii, w coś co bywa namiastką życia”

Nie wiem, czy oglądałeś “Motyl i skafander”, ale jest coś podobnego w, podobne przesłanie w tamtym filmie.
No i masz rację o przedmiotowym tym traktowaniu niepełnosprawnych, ja bym dodał też nieumiejętność zwykłych ludzi wobec tego problemu, strach, poczucie obcości, nie wiadomo czy się zachowywać normalnie czy jakoś traktować szczególnie kogoś.

A co do eutanazji, jak dla mnie, nawet nie chodzi o cierpienie, chodzi o wolność, wolność wyboru, życie, gdy się nie chce żyć już naprawdę, nie jest warte życia.
Nie znaczy że jest bezużyteczne, nie o to chodzi,tylko jak dla mnie każdy powinien mieć prawo do decyzji . Swojej.
I mam tak jak ty, znaczy rozumiem stanowisko Kościoła w sprawie aborcji, ba, powiem ci że uważam aborcję za zło.
To jakoś mam tak, że nie uważam samobójstwa czy eutanazji za zło.
Co nie znaczy, że uważam, że to coś dobrego.

Pozdrówka i dzięki bardzo za tekst.


Subskrybuj zawartość