Dla kogo jest wolny "wolny rynek"?

Wpis spowodowany konstatacją, że bankierzy nic nie tracą na krachu, a prosty człowiek tak. I także, próbą zadania pytania bez odpowiedzi: dla kogo jest „wolny” wolny rynek, co tak wielu kojarzy ze sprawiedliwością i wolnością osobistą, tolerancją i demokracją, których dziś być może pojadę posłuchać. Czyli nie będzie to ani pytanie ani odpowiedź na pytanie, lecz o podmiocie „kitu o wolnym rynku” – pracowniku.

Praca jest właściwa tylko ludziom. Żadne zwierze z własnej woli nie będzie orać, dźwigać czy ciągnąć. Jest czymś, co wyróżnia nas ze świata zwierząt i pozwoliło ludziom zdobyć Ziemię i poddać swojej woli przyrodę. Jest atrybutem ludzkiej natury. Tak jak myślenie i mowa. Od zawsze też zdolność do pracy jednych była wyzyskiwana przez innych ludzi.
Czy w świecie liberalnym i wolnego rynku można mówić o godności pracy – przecież to brzmi tak niemodnie. Ktoś tylko przeczyta zlepek słów „godność pracy” od razu porzuci ten tekst. To lewactwo – powie, albo po prostu, że bzdety, bo godność nie przynosi zysku, a współczesna cywilizacja opiera się na zasadzie zysku a nie godności. To jest dzisiejsza nauczka dla tych, niegdyś wierzących w solidarnościowe ideały.
Walka o godność pracy była powodem powstania „Solidarności”. Dziś jest powodem kpin, pukania się w czoło, wyzwisk i oskarżania o populizm. Ale czy ktoś nie chciałby wykonywać pracę godną, chciał być wyzyskiwanym, zmuszanym do wykonywania rzeczy, które poniżają lub budzą odrazę? Nikt, więc jak to jest?
img150.jpg

Praca ludzi wolnych
„Trudzić się w imię konieczności, a nie w imię jakiegoś dobra – być popchniętym jakąś siłą, a nie pociągniętym – trudzić się po to, żeby utrzymać swoje bytowanie w dotychczasowym kształcie – to niewola”– pisała przed ponad pół wiekiem francuska myślicielka Simone Weil.
Czy pracując dziś w warunkach „wolnego rynku”, który to przecież opisywała Weil, nie jesteśmy już niewolnikami potrzeby zarabiania pieniędzy, by utrzymać siebie i rodzinę, a przez to godzimy się na wiele podłości i nieuczciwości? Czy też możemy już powiedzieć, że pracujemy dlatego, gdyż chcemy wytworzyć jak najwięcej różnego rodzaju dóbr? Dalej jesteśmy w niewoli pracy, która jest jedynie środkiem koniecznym do utrzymaniu się przy życiu. Jeżeli człowiek jest w niewoli konieczności i pieniądza, to nie można o nim powiedzieć, że jest człowiekiem wolnym. Wolnym staje się wtedy, gdy poprzez swoją pracę stwarza dobro. Ksiądz Józef Tischner w „Etyce Solidarności” napisał: „Prawdziwa praca to praca rzeczywiście służąca życiu i także wyrastająca z porozumienia i kontynuująca je. [...] Praca tworząc owoce, które są jak słowa, otwiera zarazem horyzont zrozumiałości ludzi. Ludzie, aby pracować i współpracować, muszą jakoś nawzajem być w prawdzie – nikt nie może kłamać pracą swemu bliźniemu. Bo wtedy praca byłaby jak bełkot mowy. Kłamstwo pracy to – wyzysk”.
Co oznaczają te słowa o „wytwarzaniu owocu”, jak praca „służy życiu” a jak „kłamie”? Przecież to brzmi jak poezja a nie coś, co można sprowadzić do konkretnej rzeczywistości.

Kłamstwo pracy
Nasza praca jest wyrazem przemocy? Tak jest wtedy, kiedy pomiędzy pracę, jaką wykonujemy a jej produktem, pomiędzy wysiłkiem a dziełem pojawia się przymus, rozkaz, nakaz. Praca nie jest uciskiem, gdy wykonujemy ją dobrowolnie, gdy podczas jej wykonywania odczuwamy satysfakcję, a nawet radość z dobrze wykonanego dzieła naszych rąk, myśli czy słów. Ideałem byłoby, gdyby człowiekiem rządziło jego wewnętrzne poczucie dyscypliny i potrzeby, gdyby sam mierzył się z zadaniem, które ma do wykonania a nie z oceniającymi go innymi ludźmi. Zależność od cudzej woli, życzeń, humorów to niewolnictwo. Jest to jednak losem wszystkich. Jesteśmy uzależnieni od innych ludzi, a inni ludzie od nas.
Jedynym rozwiązaniem błędnego koła jest dobrze zorganizowana wspólnota ludzi połączonych tą samą ideą i poddanych tym samym prawom. Nikt nad nikogo nie może być wywyższony – w sensie szacunku wynikającego jedynie z zajmowanego stanowiska. Każdy o każdym ma prawo wypowiedzenia słów krytyki bez obawy represji. Jest to być może tylko możliwe w zespołach spółek pracowniczych, nie w większych zakładach pracy.
Dlatego w społeczeństwie ludzi zorganizowanych, na przykład w zakładzie pracy, stosunkami pomiędzy ludźmi muszą rządzić zasady a nie kaprysy. Pracownik, który jest poddany samowoli przełożonego, czy właściciela firmy, czeka na to, co przyniesie czas. Nie wie jak jest oceniany, nie wie jakie czekają go konsekwencje po wykonaniu zleconego zadania.
Niestety, pracodawcy bardzo często kierują zakładami tak, jakby zarządzali bydłem, a nie ludźmi. Być kierownikiem, właścicielem zakładu pracy to władza, która poddaje człowieka próbie różnych namiętności. A jest tak, że najczęściej tym, którzy mają władzę, najłatwiej przychodzi czynienie zła drugiemu człowiekowi. Można się od tego powstrzymać tylko wtedy, jeśli się wie, że coś na drugim człowieku można zyskać. Co to może być? Wiele różnych rzeczy, pracownicy wiedzą. że może to być: uśmiech, tanie pochlebstwo, obmowa innego pracownika czy konkurencji itd. Kim staje się wówczas człowiek? W ten sposób broni swego miejsca pracy, szansy na podwyżkę lub mści się na swoim współpracowniku. Jeśli tego nie robi, staje się automatem, maszyną wykonującą monotonnie te same czynności. Pracuje bez zastanowienia tak samo dzień po dniu, dzień po dniu… Praca go poniża, nie czuje się godnym człowiekiem.
img149.jpg

Godna praca
Nie jaka, ale czym powinna być nasza praca? Czy można czuć się w pracy godnie, czy poczucie godności, nie tylko mnie jako człowieka, ale także jako pracownika, jest czymś ważnym dla życia? I w końcu: czy jest coś takiego jak godność pracy i czy pewne czynności nie są godne człowieka? Można czuć się zapewne godnym, gdy ocenia się nas nie wyłącznie za pośrednictwem tego, co zrobiliśmy, lecz ze względu na nas samych – ze względu na człowieka, który daną pracę wykonał. Po prostu, w pracy musi być doceniony człowiek, a nie tylko kolejna partia wyrobów (gwoździ, komputerów, rękawiczek), która została wykonana.
Ważne jest sprawiedliwe wynagrodzenie za pracę. Ale to nie wszystko. Nowocześnie zarządzane przedsiębiorstwa cechują się pogonią za zyskiem i w tym celu stworzone są odpowiednie systemy wynagrodzeń, systemy motywacyjne, które promują tych najbardziej wydajnych. Wydawać by się mogło, że podwyżki lub premie, które nagradzają za wydajność zaspokajają naszą potrzebę godności. Ale przecież dobry, godny człowiek to nie ten, który dużo zarabia. To taki, który poprzez swoją pracę doskonali sam siebie i który wie, że tworzy dla innych coś dobrego. Ma wtedy poczucie życia we wspólnocie, poczucie związku z innymi, że innym przekazuje dobro, które jest w stanie stworzyć.
Ktoś, kto pracuje wyłącznie dla pieniędzy, pracuje wyłącznie dla siebie i jest pozbawiony dumy oraz radości ze współuczestnictwa z tworzenia wspólnego dobra, ze wzbogacania życia. On jest dumny z posiadania pieniędzy a nie z siebie samego. Dobra materialne mają mówić o nim – to nimi zasłania tkwiącą w nim samym jakże często pustkę. Jest ludzkim potworem. W pogoni za awansem, karierą, pieniądzem depcze moralne wartości, staje się wyrachowanym graczem żonglującym przyjaźniami, honorem i obietnicami. Jedyną ideą jest pogoń za coraz większymi pieniędzmi, a także za wpływami i władzą (zastępowanie celów przez środki).
Innym sposobem niszczenia godności pracy są różnego rodzaju przywileje, którymi nagradzani są „lepsi” pracownicy, kadra kierownicza, zarząd firmy. Może to być lepsza stołówka, szatnia, toaleta, specjalne pieniężne dodatki, gratisowe wyjazdy na „spotkania integracyjne”, czy konferencje np. na Teneryfie. Czyż nagradzani nimi ludzie są bardziej godni od ludzi wykonujących dobrze swą pracę, ale na niższych stanowiskach? Czy ten na wyższym jest pod kątem moralnym lepszym człowiekiem, czy jedynie bardziej bezwzględnym, a przez to przynoszącym firmie większe zyski?
Zrozumiałe jest, bo jest to zgodne ze specyfiką pracy człowieka na konkretnym stanowisku, że potrzebny jest osobny gabinet, samochód służbowy, sekretarka itp. Jest to konieczne dla dobrego wykonania obowiązków. Jednakże nadmiar przyznawanych sobie przywilejów burzy harmonię pracy, niszczy zrozumienie i poczucie wspólnego dążenia do wytworzenia dóbr (tak jak możne drażnić np. luksusowa toaleta czy lepszej jakości mydło, które jest dostępne ludziom umundurowanym w prezesowskie garnitury). Praca sprzątaczki i dyrektora jest tak samo godna, to tylko człowiek człowiekowi może stworzyć takie warunki, że wykonywanie jakiejś czynności może być hańbą i wykonujący ją pracownik może żyć w poczuciu wstydu, bo jego „gabinet” upchnięto w ciemnej piwnicy lub pod schodami.
Z kolei to, co się dzieje w przedsiębiorstwach, gdzie płaca nie jest uzależniona od zdolności człowieka, jego wysiłku i wyników, lecz np. od wysokości średniej płacy krajowej, jest trudne do wytłumaczenia. Z jednej strony, ludzie są pewniejsi, bo wiedzą ile zarobią, ale z drugiej strony, co im taka praca daje? O satysfakcji, radości z jej wykonywania i o chęci dalszego doskonalenia trudno mówić. Mogą jedynie liczyć, że jeśli dalej będą coraz lepiej pracować, to może w końcu ich wysiłek będzie dostrzeżony i nagrodzony awansem. Niestety, najczęściej nie ma jasnych reguł takiego awansu i pracownik przez całe życie może bezowocnie czekać na nagrodę. Tylko nauczyciele mogą mieć jakiś rodzaj satysfakcji z dobrze wykonanej pracy – wdzięczność i uznanie ze strony dzieci. Jest to bardzo dużo. Nie podziwia się przecież wspaniałego samochodu a za jego pośrednictwem właściciela, lecz konkretnego człowieka. Wielu nigdy w życiu nie będzie miało takich chwil zadowolenia połączonego ze wzruszeniem.

Człowiek to nie maszyna
Myślę, że wspólne wielu ludziom jest to, że chcieliby, aby ich praca była jakimś spełnieniem, by jej efekt był pożytkiem, że włożony w pracę wysiłek zmierza ku spełnieniu. Marzeniem jest także poczucie bycia u siebie, tak jak to było i jest w czasie strajków. Ale w zakładzie pracy stale towarzyszy nam myśl, że pracuje się dla kogoś, że ktoś inny czerpie z niej zysk. Jak często robotnik czuje się w fabryce cudzoziemcem – i chyba stąd tak częste, do znudzenia powtarzanie sobie: moje krzesło, maszyna, szafka. Człowiekowi jest niezbędne poczucie własności. Jakże o tym przejmująco pisała Weil. Murarz, który zbudował dom, w którym mieszkam, mówi: – to mój dom, sprzątaczka sprzątająca pod moim blokiem, powtarza – moje trawniki (ja też mówię mój dom, chociaż przecież nie jest mój). Człowiek zawłada myślą miejsca i rzeczy, z którymi ma na co dzień do czynienia, z którymi się wiąże. To poczucie własności jest niezbędne wszystkim ludziom.
Ludziom bardzo zależy, aby dostrzegano ich, a nie tylko produkt wykonywanej przez nich pracy, gdyż chcą być traktowani indywidualnie, a nie jako zbiorowość, anonimowy tłum. Traktowanie innego człowieka jako jednostki, a nie członka zbiorowości, to dostrzeganie i dawanie innym ludziom możliwości poczucia wolności. Jest ono najważniejsze dla każdego. Wolności swojej, swojej rodziny, narodu. W każdym z tych obszarów o wolność walczy się inaczej, ale każdy ma niezbywalną wartość dla każdego człowieka. Jeżeli tak ważna jest niepodległość państwa, to dlaczego nie każdego indywidualnie?
Jedną trzecią dorosłego życia spędzamy w pracy. Jeszcze więcej o niej myślimy. Przeżywamy w domu wydarzenia, które miały miejsce w pracy. Krążą po głowie różne słowa, gesty i polecenia. Praca jest czymś stałym. To ona kształtuje życie codzienne. Jeżeli w pracy będziemy czuli się dobrze, to i życie wyda się bardziej radosne i wypełnione sensem. Będziemy mogli poczuć się ludźmi naprawdę wolnymi. Wolnymi nie tylko jako naród, ale i jako indywidualności.
Zakończę jeszcze raz myślą Simone Weil: „skoro społeczeństwo jest podzielone na ludzi, którzy rozkazują i ludzi, którzy wykonują rozkazy, całym życiem społecznym rządzi walka o władzę, a wałka o środki do życia występuje tylko jako jeden z jej czynników, co prawda czynnik niezbędny”. Niestety, są to myśli pesymistyczne.
Nauka społeczna Kościoła nie potrafi podać sposobu zniesienia tego podziału. Potrafi jednak wskazywać kierunki i ideały jak najlepszego ułożenia stosunków pracy. Kościół walczy o prawa minimalne (jakże często dla robotników w różnych krajach świata są one nadał szczytem marzeń). Wskazuje barierę, poza którą nie może być zepchnięty pracujący człowiek. Barierę, poza którą człowiek staje się maszyną lub bezwolnym, poniżanym zwierzęciem. Czy takie bariery ma w sobie wbudowany tzw. wolny rynek? Chyba nie skoro co jakiś czas widzimy, że chciwość będąca jego immamentną cechą, jest powodem nowych kryzysów.
Jedynym narzędziem, jakie ludzie pracy mają, by ich praca nabierała sensu, by nie stracić w pracy poczucia godności, jest poczucie wspólnoty, które zabezpiecza przed bezradnością. To jest głównym zadaniem związku zawodowego: walka o jak największy obszar wolności człowieka w zakładzie pracy. Można o to walczyć także indywidualnie, ale z reguły jest się skazanym na przegraną, gdyż ludzie, którzy chcą myśleć, kochać i działać według poglądów podyktowanych im przez ich umysł i duszę, najczęściej narażają się na opuszczenie przez najbliższych, na śmiech otoczenia – jak śpiewak z piosenki Kaczmarskiego, który pozostał sam ze swoimi ideałami, gdy runęły „Mury”.

PS
Powodem tego wpisu było niespodziewane dla mnie otrzymanie pocztą e-mail zaproszenia do wysłuchania konferencji organizowanej przez Europejskie Centrum Solidarności pt. „Solidarność pokoleń”, na której mają dziś od godziny 10.00 w auli „Humany” na UG przemawiać: dr Michał Boni, prof. Jerzy Hausner, dr Janusz Lewandowski, prof. Edmund Wnuk Lipiński, dr Jacek Męcina (Konfederacja Pracodawców Prywatnych „Lewiatan”), a także – co bardziej zrozumiałe – Janusz Śniadek.
Cóż mi oni mogą powiedzieć o międzypokoleniowej solidarności? Ech…
(zdjęcia z “Time-Life Library of America” wydawnictwa Time Life Books)

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Leszku

Bardzo to piękne, bardzo idealistyczne i bardzo nierealne.

Napisał Pan, że żadne zwierzę, nie bedzie z własnej woli dzwigać, orać czy ciągnąć. Prawdę powiedziawszy – człowiek z własnej woli także nie. Najchętniej byśmy nie pracowali. Albo pracowali w miarę możliwie lekko. I nie ma co się dziwić – praca jest spowodowana ekonomicznym przymusem, a nie wewnętrzną chęcia tworzenia dóbr dla społeczeństwa. Satysfakcja z pracy jest niezwykle ważnym czynnikiem, dla niej rezygnujemy z dobrze płatnej pracy, nie przynoszącej jednak satysfakcji. Ale jest to także pewnien luksus – znaczna część społeczeństwa pracuje tylko dla płacy.

Wszelkie zasoby są ograniczone, a zasobem jest także “dobra” praca. Żyjemy w rzeczywistości permanentnego niedoboru dóbr i nikt nie znalazł recepty, rzeczywistej i możliwej do ralizacji, na ten stan rzeczy. Wolny rynek, promujący ciągłe samodoskonalenie, poprawianie wydajności i promowanie/gratyfikowanie najlepszych, zdecydowanie i jednoznacznie wygrał z ideologia: “czy się stoi czy się leży, tyle samo się należy”.

Związki Zawodowe… Gdyby faktycznie miały na uwadze dobro pracowników…


Pan Leszek, wedle mnie

nie jest sam.
Jest ofiarą 1szej Solidarności.

Skąd ja to znam?

A rynek?
Rynek odjechał.

Na rynku nie wygrywają pryncypia, ani godność, ani solidarność.

Na rynku wygrywa bezczelność, aktywność, zysk, przekonanie o swojej wyjątkowości, bezwzględna konkurencja, umiejętność sprzedaży byle czego a na końcu zwykłe kurestwo.

I na dodatek nie ma w Polsce patriotycznej centro-lewicy.
przewerbowani agenci z SLD i popaprańcy z Pisu.

I już.


Griszeq

Oj, ja sporo z własnej woli i bez wynagrodzenia pracowałem. Każdemu się to chyba zdarzyło – no nie, mam takiego sąsiada, który nic dla bliźniego dobrego i za “frajer” nie zrobił.
Pewnie, że wpsane w nasze jestestwo jest najmilsza nasza wada – lenistwo, ale ile można leniuchować? Ja bym zwariował, nie potrafię. Muszę cokolwiek robić – choć nie to, czego nie lubię, czyli np. sprzątać.
Mam jakąś idealistyczną wizję, ale czyż bez pytania o ideał, jego szukanie i dyskutowanie o nim można oceniać rzeczywistość? Co służyłoby nam za podstawę oceny – tylko wskaźniki ekonomiczne? Twierdzę, że człowiek to nie maszyna, że ma duszę i właśnie coś, co mu gra w piersi, często burzy polityczne czy akademickie rachuby.


Panie Igło

Ale za bardzo nie wiem o czym Pan pisze. Równie dobrze można stwierdzić, że w polskiej polityce nie ma i nie było w ogóle patriotów. Tacy, którzy się patriotami być wydawali, podlegali dewaluacji w momencie uzyskania władzy. A że rządzący to przecież sól z nas, to i my nie jesteśmy patriotami.

Celem rynku jest zysk. Każdego rynku. Bez zysku nie ma szans chociażby tworzenia struktur nonprofit, bowiem ktoś musi te struktury opłacić (utrzymać).

Państwo powinno działać jak rynek – szukać dochodów na działania dochodów nie przynoszące i starać się być nad kreską. Ale dyskusja nie o tym.

Wrzuca Pan do jednego worka kurestwo, beszczelność z aktywnością i zyskiem. A to są zupełnie inne kwestie. Aktywność jest dobra. Konkurencja, o ile zdrowa, też jest dobra. Planowanie biznesu tak, by był zyskowny, także jest dobre.
I te działania nie wykluczają godności, solidarności ani pryncypiów. Tylko wszystko musi być określone w ustalonych proporcjach.


Igła

Dla mnie tzw. prawicowość czy lewicowość to niepotrzebna wolna o etykietki. Wolę podział na egoistów i ludzi współczujących – przejmujących się drugim człowiekiem. Także na głupich i mądrych, honorowych i niehonorowych, uczciwych i nieuczciwych. Po co inne podziały?


Nie piszę o patriotach

Piszę, że SLD nie jest lewicą ani tym bardziej patriotyczną, dla mnie są to wykształceni na zachodzie i tam przewerbowani z Moskwy na Waszyngton zwykli agenci.
Całkiem sprawni biznesowo.
I tyle.

Co do wymienionych przymiotników kapitalizmu to wedle mnie jesteśmy na etapie kurestwo.

A ostatnim skokiem na kasę w skali państwa jest komercjalizacja Służby Zdr.

I nie żebym miał coś przeciw konkurencji.
Jestem przeciw uwłaszczeniu na majątku mafii ordynatorsko-lekarskiej ale bez zmian od strony finansowania usług i tam skierowanej konkurencji.

A co do aktywności, to jestem za.
Tak samo jak za uczciwym zyskiem ale przeciw wykluczaniu i marginalizowaniu całych grup społecznych.
Np małomiasteczkowej, nazywam ją Polską powiatową, albo robotniczej pochodzącej z wielkich zakładów pracy.
Stocznie najlepszym przykładem, ile tam rynku a ile w tym durnych przepisów, blokad biurokratycznych.
A Koreańczycy wodują statek co drugi dzień.
I stal kosztuje ich tyle samo.


Panie Leszku

Czasem dobrze jest popracować dla przyjemności. Pomóc komuś w ogrodzie, czy w malowaniu domu. Super sprawa. Ale to jest margines. Praca, rozumiana jako codziennosć, zasadniczo zapewnia nam środków do godnego (lub mniej niestety) życia.

I ma Pan racje – bez pytania o ideał, bez pamiętania i przypominania o pryncypiach, bez ostracyzmu skierowanego na “hieny”, bez wspólnoty ludzi dla których “być” ma znaczenie równie mocne jak “mieć” (piramida masłowa jest nieubłagana – aby życ muszę jeść, a dopiero potem czytac), zmierzamy donikąd.

Niektórzy wskazują, ze zatracenie się w chciwości i bezkrytyczne oparcie na modelach matematycznych było najważniejszą przyczyną obecnego kryzysu. Gdzieś w tym wszystkim po drodze zniknął człowiek… No i mamy skutki.

Ale moim zdaniem, tylko wolny rynek zapewnia “rywalizację”, najważniejszy motor rozwoju w skali “globalnej”. Bez “rywalizacji”, popadamy w gnuśność. To, ze Pan Leszku by zwariował w lenistwie, nie jest moim zdaniem reprezentatywne. Niestety. To co Pan opisał, jest latarnią. Przypomnieniem, jak być powinno. Ale – chyba nie jest. I – chyba nie będzie….


Panie Igło

Nie jesteśmy w Korei. Jesteśmy w Polsce. W Europie. Jakoś o uszy mi się obilo, że Niemcy swoje nierentowne stocznie pozamykali. Musieli. A ta cała belgijska Komisarz z którą walczymy, położyła wcześniej stocznie greckie, także za nieuprawnioną pomoc państwa.

Co chce Pan zrobić z tą Polską małomiasteczkową? Albo tą przeludnioną pracowniczą – w dodatku często monokulturową (socjalizm się kłania)? Są miejsca, gdzie ludzie dają radę i najcześciej związane jest to z drobnym biznesem. A są miejsca, gdzie walą dżepy na lawkach i narzekają że pomoc społeczna jest skąpa.

SLD, jako margines, słabo mnie obchodzi. Mam nadzieję, że w najbliższych wyborach padnie (starci dzisiejszą władzę “języczka u wagi”) , całość czerwonej sitwy najbliższa banda wytnie wpień i zatopimy wreszcie ten złom.

Komercjalizacja jest jedyną drogą. I to komercjalizacja nastawiona mimo wszystko na rentowność. Ale nie cała – są obszary medycyny, które rentowne nie będą nigdy. Natomiast komercjalizacja płatnika – trudno mi to sobie wyobrazić. Taki nastawiony na zysk płatnik to kat dla szpitali. Bo będzie działał maksymalnie w celu podwyższania zysku – korzystając z każdej okazji, by udupić szpitale. W dodatku – ani ja, ani nikt inny normalny i przeciętny, nie będzie w stanie rynkowo prawidłowo ocenić konkurencyjnego płatnika działającego na rynku. Tak myślę.


Subskrybuj zawartość