Brytfanka

W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku w Polsce istniała rozwinięta sieć sklepów. W Warszawie (a zapewne i w innych miastach) większość należała do prężnego koncernu MHD (Miejski Handel Detaliczny). Rolę supermarketów pełniły pedety (PDT – Powszechny Dom Towarowy) oraz, jak to w stolicy – cedet (czyli CDT – Centralny Dom Towarowy). Był jeszcze KiddyLand o bajkowej nazwie CDD (Centralny Dom Dziecka), postmodernistycznie okupujący zabytkowy Dom Braci Jabłkowskich.

W tych wszystkich świątyniach handlu było nawet sporo towarów, ale gdy chciało się kupić coś konkretnego, to zazwyczaj słyszało się krótkie słowo “BRAK!”, o ile ekspedientka w ogóle zechciała odpowiedzieć.

Pewnego letniego dnia 1958 roku mama postanowiła zrobić wytworny obiad: Kurczę z nadzieniem po polsku. Od niedawna mieliśmy kuchenkę z piekarnikiem , ale brakowało nam sprzętu podstawowego – brytfanki.
Obchód licznych MHD i wizyty w “marketach” nie przyniosły efektu i wtedy usłyszałem: “Pojedziemy do GS-u. Tam będą na pewno!”

GS-y były sklepami wielobranżowymi w małych miastach i wsiach. Prowadziły je lokalne Gminne Spółdzielnie. W poszukiwaniu brytfanki odwiedziliśmy GS w Świdrze, pod Otwockiem. Była! (No bo jak mogło jej nie być, magia GS-ów jak zwykle zadziałała…). Żeliwna, emaliowana, z zewnątrz rudo-brązowa, w środku niebiesko-majtkowo-nakrapiana.

Premierowa pieczeń wypadła okazale, brytfanka zyskała status Ważnego Domownika. Mijały lata, zmieniały się potrawy w brytfance, w międzyczasie wynaleziono Teflon® i garnki ze stali nierdzewnej, oraz zdegradowano naczynia z czystego aluminium jako niekoniecznie najzdrowsze.

Nie miało to najmniejszego wpływu na losy naszej brytfanki. Dziś wygląda tak, obchodząc pięćdziesiąte urodziny:

Właśnie Karczmarz skończył zapiekać w niej pomidory faszerowane.
I zaprasza Państwa od pierwszej po południu na Pomidory z Ukochanej Brytfanki

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Na tej czarnej plamie...

...skąd emalia odprysnęła, potrawy się przypalają – znam ten ból, bo też mam żeliwną brytfannę, ale obłą...
:)


W tychże samych latach, Panie Merlocie,

m.in. na Rynku Głównym (ale to jeszcze w latach 50-tych) można było spotkać Cyganów oferujących patelnie i naczynia z dziwnego stopu (z dużą domieszką miedzi chyba, bo były takiego złocistego koloru). Były doskonałe (niestety żadne z nich się już nie zachowało, przynajmniej w moim domu).

Doskonale smażyło się w nich konfitury i gotowało marmolady. A po owoce jeździło się wtedy wczesnym świtem (4-5 rano) na Nowy Kleparz, gdzie chłopi przywozili je konnymi wozami.

Pozdrawiam serdecznie

PS. Ciekawe, czy można gdzieś jeszcze kupić żeliwne garnki, w których doskonale udawały się wszelkie zapiekanki, o bigosach nie wspominając?


Żeby dobrze się udawało... (@Lorenzo)

... to wcale nie musi byc żeliwne. Wystarczy, żeby metalowe naczynie miało grube dno, które rozprowadzi ciepło na całej powierzchni dna zamiast punktowo przypalać potrawy w najgorętrzym miejscu.

Niestety – tego typu naczynia są dziś dość drogie. Teflonowana patelnia z grubym dnem, to w Warszawie ponad 200 zł!

Ja sam wiele lat temu przywiozłem sobie taką grubodenną patalnię z Austrii i używam jej do dzisiaj mimo, że teflon już tu i tam zdarty. Kosztowała coś koło 30€.

U nas dominuje Tefal, który jest tani i byle jaki. Dlatego ludzie wspominają żeliwne brytfanny, bo wciąż mało kogo stać na komplet garnków za 2000 zł, a dopiero od takiej mniej więcej ceny można mówić, że są to naczynia dobrej jakości…

Pozdrawiam,


Brytfanka

= fanka Brytyjczyków?

I’d rather be a free man in my grave
Than living as a puppet or a slave


@Merlot

Mam to szczescie, ze Cyganie z Sacromonte do tej pory wyrabiaja i sprzedaja miedziane gary i patelnie. Nawet nie tak drogo.

Bardzo fajny tekst;), no i szacun dla brytfanki, bo w koncu starsza ode mnie:)

Pozdrawiam


Panie Joteszu,

zero bólu. Jakby się przypalała, to by z nami tak długo nie mieszkała.
Nasycenie porów żeliwa odpowiednią ilością oliwy lub oleju eliminuje przypalanie skutecznie.
Jeden warunek – nie przesadzać z myciem i broń Boże wkładać do zmywarki.

Pozdrowienia spod sztandaru Slow Food


Ziggi

Bardzo lubię używać dobrych, grubych, nowoczesnych garnków teflonowych.
Nie jestem w stanie zrobić czegokolwiek sensownego w naczyniach nierdzewnych.

Ale w starych, emaliowanych, mogę gotować i piec z zawiązanymi oczami.

Nie ma to nic wspólnego z ceną. Fakt, że dobre garnki dzisiaj są drogie.


Naczynia żeliwne

W “dobrych sklepach” można kupić zazwyczaj niesamowicie drogie francuskie naczynia żeliwne, kiedyś tanio udało mi się kupić patelenkę żeliwną w jakimś tesco, podobne widziałam na targu w Krynkach, chociaż te bardzo skrupulatnie trzeba smarować olejem, bo inaczej zaczynają rdzewieć, no i wykonanie nie zawsze bardzo staranne.
Mąż bardzo sobie chwali żeliwną patelnię z ikei, gdzie za przyzwoite pieniądze można kupić też brytfanki i inne żeliwne garnki, ale że one powleczone czymś (jakąś matową emalią) w środku, ja wolę kupioną na allegro starą szwedzką patelnię żeliwną, tyle, że ciężka jak gwint.

Wszelkie teflony niech się schowają. Polecam dla porównania smażyć kartofelki na patelni żeliwnej i teflonowej – te z teflonu nijak do tych drugich nie przystają. Chociaż na żeliwie trochę inaczej się smaży i trzeba się “przestawić”.

Pozdrawiam kulinarnie


Subskrybuj zawartość