Pino jako oficer na wielkiej mydelniczce [część pierwsza]

Jejku, jejku, no mówię wam,

Jaki rejs za sobą mam

Zardzewiały stary wrak

Na pół roku zastąpił mi cały świat.

Pijani ze zmęczenia taszczyliśmy bagaże nad kanał Santa Chiara. Była piąta rano. Kawużet, całkiem żywiutki jak na tę godzinę, zabawiał nas anegdotkami. ‘Jedna paniusia tutaj przyjechała, patrzę, a ona ciągnie za sobą walizę wielką, o, jak pół tego śmietnika. Złapałem się za głowę, bo gdzie takie coś trzymać? Dociągnęła się z tym do portu, patrzy na dezetę i pyta „a gdzie tu jest kabina?” Potem się okazało, że ona pomyliła autokary…’

I my się dociągnęliśmy. Kanał na przedmieściach Wenecji, w uroczym otoczeniu – z jednej strony wysypisko śmieci, z drugiej posterunek policji. Za chwilę doszło do łez i protestów, gdy nie bacząc na powiązania rodzinne i koleżeńskie, przydzielono nas na „Black Dragon” i „Black Pearl”. Nazwy dezet, niektóre szczegóły takielunku, szyte na zamówienie czerwone żagle z czarnym smokiem – wszystko wskazywało na inspirację filmem „Piraci z Karaibów”. Ja trafiłam do kawużeta, na Perłę.

Kuba ustawił swoją ekipę w rządku i kazał opowiedzieć o swoim doświadczeniu żeglarskim i zainteresowaniach. Powiedziałam mniej więcej coś takiego: ‘Jeden rejs morski, patent robiłam cztery lata temu, na trenerze. A tak poza tym gram w curling.’ Na co on, najwyraźniej pod wrażeniem tych referencji: ‘Ok., będziesz pierwszym oficerem.’ Ja – oczy w słup i przypływ paniki, ale było już za późno na protesty. Zaraz spod żagli wynurzył się poprzedni pierwszy, zły i pogański metal na potężnym kacu. Wtajemniczył mnie krótko w tajniki funkcji, sugerując, że i tak cały interes jest chuja warty i lepiej zaprzedać duszę diabłu. Dżipsa, którego Kuba kazał mi jak najszybciej opanować, określił jako popierdolone urządzenie („trzymasz go do góry nogami”), a żagli radził w ogóle nie rozpinać. Łódź żaglowa, jak sama nazwa wskazuje, służy do przewożenia żagli. W pokrowcach. Optymistyczny obraz sytuacji uzupełnił poprzedni trzeci, który w pewnym momencie zapytał „to my już jesteśmy wyokrętowani?”, a uzyskawszy potwierdzenie wybuchnął dzikim śmiechem, nakreślił krzyż na drogę, a następnie wała.

…Wypłynęliśmy na szerokie wody Canale della Giudecca i wtedy poczułam, że naprawdę może być fajnie. Było nas w sumie dziesięć osób na mydelniczce (dezeta ma małą zwrotność, za to dużą wyporność – no taka mydelniczka po prostu), pięć dziewczyn i pięciu facetów. Jeden koleś okazał się straszną mękołą i pieniaczem, drugi – zbuntowanym hiphopowcem. W sumie żadnych groźnych przypadków zdolnych popsuć atmę. Do reszty ludzi nie miałam zastrzeżeń, niektórzy zaś byli naprawdę zajebiści. Pani druga oficer, która została nam się z zeszłego tygodnia i świetnie pełniła swą cholerną funkcję (bycie drugim ma takie uroki, jak stanie w achterze przy trzydziestu stopniach, podczas gdy inni byczą się na plaży). Dziewczyna Kuby ze swoją siostrą, które na rejs przyjechały z Polski stopem, co by forsę na autokar móc wydać sensowniej, czyli na jabola; w życiu nie widziałam rodzeństwa, które by tak się lubiło. Sam Kuba, jak na kapitana spokoistyczny, chociaż złośliwy i parę razy mi chamsko wjechał na ambicję. Ale to da się przeżyć, grunt, że facet swoje wypływał, na wodzie nie wpadał w panikę i nie darł się na załogę.

Pierwsza noc minęła przynajmniej mi spokojnie, część ludzi znalazła jakieś dicho i położyła się koło trzeciej. O piątej piętnaście Kuba urządził pobudkę… Drugiego dnia nocowaliśmy w okolicach Chioggi (miasteczko w lagunie na południe od Wenecji). Od samego początku okolia wydały mi się złowieszcze. Szukałam miejscówki na sicz i za cholerę nie miałam odwagi zagłębić się w głąb lądu, a odwagę tracę raczej rzadko. „To tylko gałąź za murem. – Taa? To czemu wygląda jak wielka łapa, która kiwa na mnie zachęcająco? Nie ma chuja, nie ruszam się poza nadbrzeże”. Wiuwał zimny wiatr, fale rozbijały się o falochron. Wróciłam na dezetę, gdzie właśnie rozpoczynała się biba. Tam Aśka powiedziała z ożywieniem, otwierając jabola: „A wiecie, co jest za tym murem? Kostnica i cmentarz, takie regały z szufladami, tylko podjeżdżają i wsuwają nieboszczyka do środka”. Kończyliśmy pierwszego jabola (tu może wyjaśnienie: jabol w slangu kadry oznaczał wino za dwa, trzy euro, a nie gleborzuta), kiedy na bibę wjechali ludzie z Black Dragona. Przynieśli Smirnoffa, rakiję, kiszone ogórki, marynowany czosnek… Zgadnijcie, kto padł na posterunku po którejś tam kolejce z blaszanego kubka? Wszyscy byli zachwyceni, że podtrzymałam nową świecką tradycję, w myśl której pierwszy miał… pierwszy zalewać się w trupa.

Ale to był tylko trudny początek. Później praktycznie co noc kładłam się spać po pijaku, szybko przestałam miewać nawet kaca. Trening był ostry, teraz mogę siadać z Bucem do wódki ;)

Następnego dnia nie pływaliśmy długo (choć w dzienniku wyrobiłam jakieś siedemnaście godzin), przestawiliśmy się tylko do mariny w samej Chioggi. Wieczorem szykowaliśmy się na grilla; niestety jakiś włoski dupek uznał, że próbujemy spalić port i zadzwonił po policję. Ach co tam, nic nie powstrzyma Polaków przed konsumpcją opiekanego mięcha! Decyzja była szybka, przenosimy się z manelami na plażę. To był spory kawałek, więc pożyczyliśmy sobie z portu il carello. Jak we wszystkich tego typu operacjach, robiłam za tłumacza. Makarony po angielsku ni chu chu… Chwilę później przylazł ten koleś, co bał się pożaru i zaczął nas przepraszać za kłopot.

– Va bene, percio prendiamo il carello e andiamo al mare – ucięłam.

Wózek na kółkach okazał się dość kłopotliwy w prowadzeniu, ale w końcu dotarliśmy na miejsce. Tam okazało się, że zabraliśmy ze sobą wszystko za wyjątkiem… samego grilla. Wkurwienie było nie do opisania. Jarek i ja zdecydowaliśmy się wrócić i go znaleźć, bo co innego można było zrobić? Poszukiwania zajęły nam chwilę, w końcu odnalazł się, porzucony na terenie bazy wojskowej. No comments. Zanim go przynieśliśmy, reszta zdążyła rozpalić na węglach prowizoryczne ognisko i zacząć grillowanie bez grilla. A potem to już tylko wino, kobiety (mężczyźni również) i śpiew. Około drugiej w nocy po plaży zaczął krążyć psychodeliczny traktor ubijający piasek, który zataczał wokół nas coraz mniejsze kręgi… Pospieszna ewakuacja, zresztą wszyscy byli już mocno wcięci po jabolu. I było pierwsze tanie wino, na złość czerwone jak sztandar Kraju Rad… Jakoś udało mi się wrócić na jacht ze śpiewem na ustach. Po drodze jakieś czopy na skuterach trąbiły na mnie – Buona sera!

Dalej na południe, jak w tej piosence Kleyffa o rycerzu, co miał problem z erekcją. Wtedy pierwszy raz wyszliśmy na pełne morze. Od razu na dzień dobry olbrzymia martwa fala. Uprzedziłam poznaniaków, że takie fale są najbardziej rzygliwe – nie zrozumieli tego określenia. Nic to, już wkrótce mieli się o jego sensie przekonać empirycznie. Z dziesięciu osób dokładnie połowa zasiadła na zawietrznej, by oddać się hafciarstwu. Ja się czułam świetnie, bo wszystko to już przerobiłam na Morzu Norweskim… Z Kubą i Gośką żarliśmy ciasteczka („kurwa, idźcie z tym gdzieś, to śmierdzi!”), dyskutowaliśmy o rodzajach pawi i śpiewaliśmy szanty poświęcone temu tematowi. Płynęliśmy do obszaru, zaznaczonego na mapie jako rezerwat, spodziewaliśmy się więc kompletnej dziczy… Jasne, wszędzie pełno statorów i motorówek, olbrzymia marina, rezerwat jak się patrzy. Zwało się to Porto Lewante.

Załoga Pawła, sternika na Dragonie, zrobiła dobry numer – wykonali podejście na wiosłach. A dezeta, jako że jest szalupą okrętową, ma pięć par wioseł. Kuba zamówił największe jakie były, długie na trzy sześćdziesiąt, ciężkie jak skurwysyn. Włosi na nadbrzeżu obserwowali to z opuszczonymi szczenami – a gdy dopłynęliśmy, pospieszyli nas poinformować, że nie płacimy nic za cumowanie…

C.d.n.

Średnia ocena
(głosy: 5)

komentarze

Pino, złotko

gdzieś Ty się woziła? Bajoro, pardą.

Ale opisane z wdziękiem. Ahoj!


Pino

Jutro przeczytam, bo dzisiaj jestem otumaniona wszystkimi religiami świata, w kontekście ich dogmatyczności.

Idę zobaczyć co tam Magia.

Wybrałyście sobie dzień!

:)


Merlot,

Adriatyk. Niektórzy by mogli pomyśleć, że ach i och, a tu proszę.

Gretchen – kiedyś w Łodzi w barze przy drinku długo kłóciłam się z Bucem o istnienie Boga (Buc jest ateistką), w końcu Zuz się wtrąciła “a co sądzicie o wkładkach ortopedycznych?” :) No. O to właśnie chodzi.

pozdrawiam


Piątka!

Za scenę w której występuje psychodeliczny traktor oraz za nowe motto.

Czekam na ciąg dalszy :)


Sergiusz,

dzięki :D Motto zagości na dłużej, bo to moja autorska wydumka.

Ciąg dalszy pojutrze.


re: Pino jako oficer na wielkiej mydelniczce [część pierwsza]

na digarcie mam takiego znajomego juzera – wilka morskiego … psychodeliczny traktor kojarzy mję się ze słynną frazą “smoking caterpillar” wiadomego samolotu :P

__________________________________________________________________
“Cała siła fotografii ulicznej opiera się na zdjęciach zrobionych bez pozwolenia”
Gilbert Duclos


Dobra! Nie doczekałam się pomocy.

Komentuję więc wisząc skompromitowana powyżej.

W temacie pawi….

Gdybym była z Wami, niejedno mogłabym Wam pokazać...
A ile nauczyć!


Pani Dorciu!

Pod swoim komentarzem ma Pani opcję edytuj. Należy ją wskazać kursorem myszki, a następnie pstryknąć lewym przyciskiem myszy. W otwartym oknie edycji należy fragmenty cytowane zaznaczać parą oznaczeń „[ quote ]” i „[ /quote ]” (spacje wewnątrz cudzysłowów należy pominąć). Pierwsze i ostatnie zaznaczenie, system dodał sam. Jeśli po „quote” otwierającym nastąpi znak równości i ciąg znaków, to pojawi się on wytłuszczony jako pseudonim cytowanego autora. W tym wypadku mogłoby to być [ quote=Pino ]. Normalni system sam to wrzuca, co u Pani widać.

Pino powinna mieć możliwość usunięcia komentarza.

Pozdrawiam


Pani Pino!

Zawsze mnie fascynowało, co jest takiego wspaniałego w zalaniu się w trupa. Gdyby była Pani mężczyzną, to bym powiedział, że facet, co traci kontrolę nad sobą, to kategoria „kalesony”, a nie mężczyzna, ale kobiecie więcej uchodzi. Tylko czym tu się chwalić?

Pozdrawiam


Niczym się nie chwalę,

ani się nie wstydzę. Siedemnaście lat to taki wiek, że człowiek się upija, szczególnie na wakacjach i na żaglach.

pozdrawiam


>Pino

jako p.o. grzesia wklejam


_________________________________________________________________
“Cała siła fotografii ulicznej opiera się na zdjęciach zrobionych bez pozwolenia”
Gilbert Duclos


To dzisiaj Ty jesteś grzesiem?

Straszny mamy burdel w tym zakładzie pracy ;P


>Pino

grzesio w ramach odwyku przerzucił się z wódki na koniak.

ten huncwot w najlepsze buszuje se po psychiatryku w godzinach największej oglądalności :P
__________________________________________________________________
“Cała siła fotografii ulicznej opiera się na zdjęciach zrobionych bez pozwolenia”
Gilbert Duclos


A przypomniałe sobie rejs czarnomorski

Tam też tak było. Piło się, piło proszę Pani. W orzeźwieniu bryz morskich nawet nie zalatywało kacem.

pozdrawiam


Synergie

ja byłem nad Morzem Czarnym, ale na okręt nie wsiadłem … nie lubię... już zwykła przeprawa promowa przyprawia mję o mdłości :P
__________________________________________________________________
“Cała siła fotografii ulicznej opiera się na zdjęciach zrobionych bez pozwolenia”
Gilbert Duclos


Docent,

to mi się skojarzyło z pożyciem małżeńskim Jesieninów albo Mandelsztamów… obydwie pary miały świetny ubaw z dawania gościom szklanki koniaku, a ci łykali, myśląc, że to czaj ;)

Synergie – wow, po Czarnym pływałeś? Opowiedz :P


>Pino

anegdotę o szklance koniaku przywołuje na kartach genialnej “Alchemii słowa” Parandowski. Otóż Anatol France zwykł był podczas pisania felietonów do prasy raczyć się winem, ale pewnego razu pomylił karafki i nalał sobie szklankę koniaku, która duszkiem wypił. Kiedy zaczaił że łyknął cognac zrozumiał, że niewiele trzeźwości mu zostało i na łeb naszyję wyrychtował felieton, który jak się okazało dał mu podwyżkę ...

ale to było dawno :)
__________________________________________________________________
“Cała siła fotografii ulicznej opiera się na zdjęciach zrobionych bez pozwolenia”
Gilbert Duclos


Dobre,

ja dziś pewnie będę przy referacie dziabać Luksusową :)


a ja

przy exelu cytrynówkę :)

__________________________________________________________________
“Cała siła fotografii ulicznej opiera się na zdjęciach zrobionych bez pozwolenia”
Gilbert Duclos


Tia,

ludzie pracy z nas, nie ma to tamto :)


yes yes yes

tylko że mję powieszą jak nie zrobię tych zestawień :)

__________________________________________________________________
“Cała siła fotografii ulicznej opiera się na zdjęciach zrobionych bez pozwolenia”
Gilbert Duclos


A mję to nie?

Poważna konfa w Zakopanem i to pomówienie, że będziemy tylko chlać.


>Pino

Zakopane to kanał :D

nic tylko chlać ... :P
__________________________________________________________________
“Cała siła fotografii ulicznej opiera się na zdjęciach zrobionych bez pozwolenia”
Gilbert Duclos


E tam,

ma swój urok :)


możliwe ... ja nie lubię tego

miejsca … wolę Wisłę, albo Żywiec (ale nie piwo bo to koncernowe siki) :D
__________________________________________________________________
“Cała siła fotografii ulicznej opiera się na zdjęciach zrobionych bez pozwolenia”
Gilbert Duclos


Nie byłam w Wiśle,

Żywiec zabawny, ale wyludniony jak pieron. Przynajmniej zeszłej jesieni tak było.

Piwo? Nie mam wielkich wymagań, Tyskie mi smakuje… Co nie znaczy, że nie łyknę chętnie np. czegoś od naszych południowych sąsiadów :)


Browary Lubelskie

raczą mję ostatnio Czarną Perłą ... extra strong … najlepszy mocarz jaki ostatnio piłem … ;)
__________________________________________________________________
“Cała siła fotografii ulicznej opiera się na zdjęciach zrobionych bez pozwolenia”
Gilbert Duclos


O.

Nie wybierasz się do Podgórza przypadkiem? ;)


Pino

niestety tak…. chyba ostatni raz … bo już nie mam po co i do kogo na Podgórze jeździć :(
__________________________________________________________________
“Cała siła fotografii ulicznej opiera się na zdjęciach zrobionych bez pozwolenia”
Gilbert Duclos


Buu,

to przejdź Wisłę i wpadaj do Krakowa.


jakoś kiedyś wpadnę

albowiem lubię focić w tym mieście …
__________________________________________________________________
=moje nudne i banalne foty=


I to jest słuszna koncepcja

nudna i banalna Vespa wylądowała u mnie na tapecie


Pino

Od samych oparów można się tu omsknąć, ale atmosferka miła i przyjazna otoczeniu.

A motto bardzo przypadające mi jest.

:)


Cieszę się,

zaraz będzie druga część, tam już chyba jest mniej alkoholowo. :)


Panie Jerzy,

Dziękuję, Dobry Człowieku, za pomoc w tej gardłowej sprawie:)
Czyli nadawca nie ma możliwości usunięcia komentarza, tylko adresat?


docencie Stopczyk,

Perła mocarna to moje klimaty.

Czuję je codziennie a powietrzu, a przez 4 lata liceum miałam na nie widok z okna pracowni informatycznej…

A nie, to czuję z cukrowni.
Którą zlikwidowali pół roku temu.
Czyli już nic nie czuję od pół roku? Chorobcia, ależ ten czas leci…


Lubelska jesteś też?

I w ogóle czemu nie śpisz (bo ja to szykuję się do konferencji, drugi Tiger idzie), czyżby chwila wytchnienia od rodziny?

Jeszcze Retrofrenolog przylazł, to też chyba jakiś człowiek salonowy…


Lubelskam, od urodzenia

Lublyn, kochany Lublyn…

A Retrofrenolog swój gość!

Nie śpię, bo mąż chrapie.


Lubię Lublin


na wiosnę przyjadę


Pino

Dobrze, że poczekałam aż znajdzie się dłuższa und normalna chwila na przeczytanie całości ciurkiem.

To jest żywe oraz plastyczne bardzo, że tak się wypowiem. Kurde! :)

No, to idę na spotkanie Ciągu Dalszego i Pontonu.


Magia,

no, nawet firma żeglarska umieściła to na swoim portalu :P Aczkolwiek ocenzurowali mnie, chamy.

pozdrawiam


>Pino

daj znać to wsiędę w bahna i przyjadę... z jaką pinacoladą :)

=moje nudne i banalne foty=


Jasne :)


Pani Pino!

21 grudnia będę w Krakowie. Może by skrzyknąć krakusów i spotkać się gdzieś? W zeszłym roku był Lorenzo, Tarantula i Konrad (pseudonimu nie pamiętam) oraz niżej podpisany. Dla Pani to w zasadzie dziadki (poza Konradem) ale zawsze może się okazać, że będzie ciekawie poznać się w realu.

Pozdrawiam


Pani Dorciu!

Proszę sprawdzić, że na swoim blogu może Pani usuwać wpisy, a na cudzych nie i to nawet swoich. Nie wiem dlaczego tak jest. To jest pytanie raczej do Sergiusza i to przez odsyłacz „kontakt” u góry ekranu.

Jak mogę pomóc, to staram się to robić.

Pozdrawiam


Panie Jerzy,

niestety, 18-go do Warszawy spadam.

Pozdrawiam


Pino, genialne:)

przeczytałem dopiero teraz.

Zazdroszczę i tekstu (a mi się kurde dobre teksty nie chcą pisać od miesięcy….( ) i przeżyć.

P.S. Dorcia Blee, możesz edytować komenty, więc de facto tak jakbys mogła je usuwać, bo całą treść można wyrzucić a zostawić np. ...:)

A autor bloga może usuwać, acz mało kto korzysta z tej możliwości, choć bywały wycinanki i na TXT, ja ostatnio musiałem Docynta i Kryskę powycinać, bo zbyt rozrabiali u mnie:)

pzdr


Grzesiu,

ale ja to napisałam cztery lata temu :)

pozdrawiam


No to tym lepiej:)

co to zmienia?

Znaczy że pisać umiałaś już wtedy:)

pzdr


Oczywiście,

czemuż bym miała nie umieć :)

pzdr


Subskrybuj zawartość