Gwoździe w bucie albo o wandalach blogosfery

Jak się już człowiek z czymś zżyje, to gotów tego bronić jak niepodległości.

Nie szkodzi, że gwóźdź w bucie lekko uwiera, a krawat powoduje lekkie podduszenie. A nawet jeśli, to przecież nie ma na świecie butów bez gwoździ, ani nie ma nie-duszących krawatów.

Człowiek przyzwyczaja się do wielu dziwnych rzeczy, o wiele bardziej dziwnych, niż tytułowe gwoździe w bucie.

Na przykład mechanik samochodowy może mieć takie specyficzne przyzwyczajenie, że każdy problem mechaniczny próbuje rozwiązać najpierw młotkiem, i dopiero gdy młotek nie daje rady, używa czegoś bardziej skomplikowanego. Zostawiłbyś takiemu auto?

Gdy jeszcze nie było blogów, o których już wiemy, że tylko udają internetową nowość, publikowanie czegokolwiek w Internecie wymagało znajomości magicznego języka HTML. A i tak wszystko trzeba było dziergać w tym HTML-u ręcznie, by uzyskać zaledwie internetowy odpowiednik kartki papieru z naszymi autorskimi bazgrołami.

W końcu ludzie zaczęli wymyślać narzędzia do pisania w Internecie bez potrzeby zaglądania do tego okropnego HTML-a, niby żeby ułatwić sobie życie na codzień.

Niestety, w ten sposób zaczęła się era komplikowania wszystkiego, co dało się skomplikować.

Programiści zaczęli tworzyć, chyba dla własnej perwersyjnej przyjemności, rzeczy tak skomplikowane i udziwnione, że bez specjalnych szkoleń żaden normalny człowiek nigdy by się nie naumiał ich używać. Nawet ukuto dla tych ustrojstw mądrą nazwę: CMS, czyli Content Management System.

I któregoś dnia komuś się skojarzyło, że skoro w realu do zapisu złotych myśli od zawsze wystarczała swojska maszyna do pisania, to przecież pisanie w Internecie też powinno być proste jak stukanie na takiej starej dobrej maszynie.

W ten sposób narodził się trend odwrotny – do upraszczania wszystkiego, co da się uprościć. Pod pretekstem, że małe jest piękne, albo less is more, i takich tam.

To na tej właśnie fali upraszczania rzeczy wcześniej niemożliwie skomplikowanych i trudnych do obsłużenia, powstały pierwsze programy do pisania tzw. blogów, będących niczym więcej jak odchudzoną, niby postnowoczesna modelka, wersją forum dyskusyjnego.

Blogi miały stanowić sposób na praktyczną realizację wcale nie najnowszej idei, że pisać każdy może.

No i się zaczęło.

A ludzie, jak to ludzie. Można takiemu tłumaczyć, że młotek nie jest dobry na wszystko, a temu to nie stanowi. Dostał młotek, to używa go do wszystkiego. Z braku innych narzędzi, oczywiście. A jak się już przyzwyczaił, to poza młotkiem świata nie widzi, a nawet gotów się spierać, że cały świat kręci się wokół młotka. Z pewnością coś się tu komuś kręci, ale nie jest to świat.

Z biegiem czasu pojawili się nawet wirtuozi gry na młotku, ale ich osiągnięcia i dzieła nie były w stanie przykryć nagiego faktu, że młotek nadal jest tylko młotkiem.

Redukcja wcześniejszej historycznie młockarni, czyli formuły internetowego forum do miniaturki w postaci bloga przyniosła oczywiście także pewną obiecującą jakość, wcześniej trudną do zaistnienia.

Dzięki blogom stało się możliwe tworzenie w necie własnych, prywatnych, osobistych, a przez to bardzo spersonalizowanych zakątków przestrzeni.

Wcześniejsza dość jednorodna internetowa dżungla zaczęła szybko ustępować prywatnym ogródkom, w których nawet pojedynczy człowiek mógł sobie urządzać wszystko po swojemu.

Zamiast rozmów w dużych salach, na dworcowych peronach, wśród przelatujących ekspresów i samolotów, teraz można było przysiąść się do stolika w jednej z miliona kafejek/pokoików, ze ścianami ozdobionymi fotkami dzieci, idoli, prywatnymi pamiątkami, przy sączącej się z patefonu ulubionej muzyce, w kłębach dymu z fajki, lub temu podobnych, niezwykle zindywidualizowanych klimatach.

Ta personalizacja, a dzięki niej oswajanie wirtualnej przestrzeni Internetu, czynienie jej bardziej przyjazną dla człowieka, jest niewątpliwą, choć raczej mimowolną zasługą blogosfery.

Do tego momentu wszystko jeszcze się zgadza i jest w miarę po kolei.

Zobaczmy jednak, jak niektóre absurdalne nadużycia potrafią obnażyć zupełne niezrozumienie istoty oraz dopuszczalnego zastosowania blogów, świadcząc jednocześnie o całkowicie owczym pędzie za pseudonowością, w stronę przepaści.

Dobrze znanymi, a jednocześnie skrajnymi przykładami takich nadużyć są blogi prowadzone przez polityków oraz blogi prowadzone na zlecenie komercyjne – jako kolejny kanał wsączania pseudoinformacji, będących co do istoty zwykłą reklamą.

Absolutnym hitem, wręcz hiciorem w tej lidze nadużyć jest niedawno założony blog rzecznika ZUS. To już czysta perwersja i świętokradztwo.

Ale nie tylko politycy, urzędnicy i akwizytorzy towarów lub idei zasługują na miano blogowych wandali i głupków, dewastujących całą ideę blogowania.

W tym gronie są też niektórzy dziennikarze, co prawdopodobnie ma związek z ich zawodowym skrzywieniem, polegającym na przyzwyczajeniu, że teksty pisze się po to, by je kto inny czytał, a nie po to, by o nich autor z czytelnikami rozmawiał.

Nawet na oko widać więc, że blogosferę traktuje się dziś jak worek, do którego można wrzucić wszystko, a wokół blogowania urasta legenda nie mająca nic wspólnego, a nawet sprzeczna z istotą samego zjawiska.

Przytomny czytelnik mógłby w tym momencie zapytać: no dobrze, to w takim razie co na dole tej strony robi hasło “tworzymy niezależne media obywatelskie”? Skoro blogowanie to z natury atmosfera raczej klubowa i prywatna, niż przestrzeń oficjalna i publiczna?

To byłoby całkiem dobre pytanie, a odpowiedzią zajmie się, jak zwykle, nasz ulubiony ciąg dalszy :)

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Sergiuszu

Wszystko co nowe kiedyś będzie stare…
Porażona błyskotliwością własnej spostrzegawczości już rozwijam o co mi chodzi.

Jak coś jest całkiem nowe to budzi nieufność a czasem lęk, w szczególności można to zaobserwować na przykładzie rozwoju tej tam no… elektroniki czy innych zdobyczy informatycznych. No.

Ponieważ jednak jak coś jest nowe to ten stan nie może trwać w nieskończoność zgodnie z powiedzeniem, że wszystko ma swój koniec, to w którymś momencie takie nowe zaczyna być poznane bardziej.

Potem powszednieje, a potem to już pies z kulawą nogą nie będzie się ekscytował czymś co już niemal przeżytek stanowi.

Wtedy pojawia się NOWE...

I patrz Pan, Panie Sergiuszu jak ktoś jest politykiem, dziennikarzem, prezesem ZUS czy innego tam to on (ten ktoś) musi wyczuć taki moment, w którym TO już ludzi nie straszy, a przeciwnie nawet popularność demonstrującą się w szerokim dostępie do TEGO widać natomiast jeszcze przeżytkiem nie jest, co zrozumiałe.

Że się wrzuca w blogosferę jak w worek? A pewnie, czemu nie.

Bo jak Pan pomyśli o swojej składce na ZUS to się Panu robi słabiej, i tak dzięki bogom wszelakim nie trzeba tych deklaracji wypełniać... Bo one się klonują, wiedział Pan?

Tu mi się przypomina moja przygoda z ZUSem a nawet dwie, ale to przeciez nie o ZUSie jest. Sorry.

Więc myśli Pan sobie o składkach i myśli Pan niezbyt ciepło. No. A tu Prezes zakłada bloga… I on Panie Sergiuszu staje się dostępny niczym nasz tekstowiskowy poradnik na trudne sytuacje. Dotąd postrzegany jako niedostępny, odtąd zamieszkuje z nami i jest wujkiem dobra rada.

A jak to jakiś znany dziennikarz? Ooooo, no to już takiego prawie dotknąć można a niejedna/niejeden by chciała/chciał.

A jak polityk?

Nie tylko my tutaj wiemy, że ludziom się dokładnie miesza wirtual z realem. Nie tylko my na tej wąskiej kanapie wiemy czym jest manipulacja.

Pozdrawiam Pana obiecując, że wrócę


Pani Gretchen,

kiedy tu nie tylko o to niby-sprytne podczepianie się różnych takich, nie tylko z ZUS-u ananasków, chodzi, ale też o to, że to co nowe wcale nie jest nowe, a nawet jest stare jak sam Wujek Internet.

A poza tym to jest na tym etapie mamienie chyba wyłącznie idiotów? Przecież w tych czasach to nawet Dzieci z drugiej klasy podstawowej nie łykają takiego kitu ani im nie robi, że Pan Redaktor albo Pan Rzecznik w blogowych kapciach wystąpią. Nawet pierwsze, te Dzieci, zakrzykną: a spadaj pajacu! Co ostatnia historyjka u Pana Sajonary ilustruje precyzyjnie, a komentarze u Rzecznika ZUS takoż podobnie.

Dlatego w tym strojeniu się w blogowe ciuszki to już więcej jest błazenady niskiego lotu tudzież głupoty i właśnie nieświadomości na jakiego głupka się wychodzi, niźli sprytu i manipulacji. Chyba, że ja ludzi przeceniam? Ale nie sądzę.

Opowiem Pani małą anegdotkę. Wychodzę onegdaj z kamienicy u znajomych i coś jeszcze za drzwiami a już na dworze gmeram w torbie podróżnej i wtem słyszę za rogiem kamienicy taką MEGA slangową, w sensie fachowo techniczną błyskawiczną naradę na temat jakichś sterowników czy joysticków, już nie wiem, bo mało zrozumiałem, ale fachowo to leciało, jak z rękawa. Stanąłem zaciekawiony, tylko po to, żeby po chwili zaniemówić z wrażenia, bo oto zza rogu wyszło dwóch malców w wieku z całą pewnością poniżej lat 8.

Ukłony :)


Panie Sergiuszu,

w pracy jestem, więc do głównego tekstu się nie będę na razie mieszał. Zrobię to później.

Tylko jednio zdanie zatem, do Pańskiego komentarza dla Pani Gretchen.

Otóż, moim zdaniem, idioci stanowią ogromną siłę i lekceważenie ich jako adresatów jest błędem.

Ja osobiście ubolewam nad niedostatkiem, na TXT, blogów specjalnie do nich skierowanych.

Pozdrawiam


Panie Sergiuszu

Niech Pan zatem spojrzy na to w ten sposób: tego czego nie kupią dzieci, kupi całkiem szeroka grupa dorosłych i ta grupa istnieje naprawdę. Sama znam co najmniej kilku reprezentantów.

Jedna moja znajoma powiedziała ostatnio kiedy chichrałam się z tego jak układa paluszki na klawiaturze komputera, że dawniej to na specjalnych kursach się uczyło pisania na maszynie a teraz dzieci rodzą się już z umiejętnością obsługi komputera.

U mnie w pracy to ja uchodzę za osobę, która wystarczy że dotknie “zepsuty” komputer i od tego już on zaczyna działać. Nie wspomnę o drukarce.
A już szczytem o kabaretowym wydźwięku był dla mnie telefon do mnie od Pani Administrator sieci zakładowej. Chciała rozwiać jakieś tam wątpliwości i postanowiła skonsultować się ze mną. Inna rzecz, że ja naprawdę nie mam pojęcia jaką siecią ta Pani administruje. Może ona wie?

Niech mi Pan wierzy Panie Sergiuszu, że przy dzieciach to ja jestem stara jak Wujek Internet a i umiejętnościami równać się nie mogę.

Nowe może nie być nowe dla kogoś jednego, a dla drugiego to będzie jak objawienie.

Pan się dziwi światu jak ja nieprzymierzając…

Pozdrawiam w związku z tym :)


Panie Yayco

Pan tak od rana z grubej rury wali. No naprawdę.

Ja się powstrzymałam z napisaniem tego z powodów różnych.

Z drugiej strony na mnie nie będzie. Jakby co.

Pozdrawiam Pana porannie


yayco

niedostatek to znaczy, ze mało, czy że brak?

braków nie dowidzam, a niedostatek mi pasuje.


Pani Gretchen,

dawno, dawno temu, dla pieniędzy, składałem jedna książke dla wydawnictwa Kancelarii Bardzo Ważnej i Demokratycznej Instytucji. A ściślej, na początku lat 90 to było.

Ponieważ mój pecet był za kiepski, więc korzystałem z ichniego hardeware’u. Już po pięciu minutach zabawy przekonałem się, że mam dostęp do wszystkich terminali sieci.

Zawezwałem Dyrektora (miałem taka możliwość, bośmy się znali) i mu to pokazałem. Nie pojął. Zawezwał administratorkę sieci, która już na wejściu powiedziła, że to nieprawda. Potem zobaczyła i bardzo ładnie się zarumieniła (bo to młoda kobieta była).

A ja się nie znam na tym wcale przecież, tylko używam zwykle innego oprogramowania niż ogólnie przyjęte (poza systemem operacyjnym, bo tu nie bardzo mam wybór).

A co do grubej rury: niewyspany jestem, do roboty przyszedłem, pół godziny się wykłucałem jak mam na imię (powinna Pani ten ból zrozumieć), to i nie chce mi się zawijać zanadto.

Zresztą, słowa idiota użył Pan Sergiusz, pragnę przypomnieć.

Pozdrawiam


Panie Yayco,

od jakiegoś czasu mi po głowie chodziło, coby zmałpować znaną bezczelną frazę i ją dolepić w ramach motta TXT: nie dla idiotów, a tu mi Pan jeszcze przed południem wyprostowwwywujesz poglądy, że akurat w drugą stronę strzelać by należało… hhmm… ponoć dumał nie dumał, caram nie budiesz, ale jednak podumam..

Ukłony


Pani Gretchen,

jeszcze trochę posłucham takich opowieści jak ta u Pani i następna u Pana Yayco, a zmuszony będę dojść do wniosku, że chyba mam w życiu osobliwe szczęście znać idiotów głównie ze słyszenia (poza paroma okazami).

Zatem zamiast nie dla idiotów, należałoby pomyśleć raczej o przestronnej strefie pod wezwaniem txt for dummies?

Pozdrawiam :)


TXT nie dla idiotów tylko

dla debili. Irytuje mnie to zawołanie.

TXT for dummies? lepiej

TXT for gummies


Panie Sergiuszu

Ponieważ (znowu) muszę pędzić to powiem tylko tyle (na razie):

Dobra wiadomość jest w tym, że zupełnie się tego nie spodziewając dowiedział się Pan, i to jeszcze przed południem, że ma Pan szczęście. Niechby i osobliwe.

Pozdrawiam zazdroszcząc


Sajonaro, uspokój się :)

fantazja Cię ponosi. Weź zapytaj Franka, co sądzi ;)


Pani Gretchen,

bardzo budujące spostrzeżenie, dzięki :)


Panie Sajonaro,

jak napisałem niedostatek, to to znaczy właśnie to: brak dostatku, nie do syta, mniej, niż bym potrzebował.

Jakbym napisał, że nie ma, to by znaczyło co innego.

Pozdrawiam


Panie Sergiuszu,

idioci, glupkowie i tym podobni bardzo są zdrowi dla organizmu. Jednostkowego i każdego społecznego też, w tym dla blogowiska, w szczególności.

Po pierwsze, podnoszą na duchu tych tylko trochę umem ich przewyższają. Zgodnie z zasadą, wyśpiewaną kiedys przez Jacka Kleyffa, w piosence o Janie Kaczorowskim:

...dziad siedzi, czyta neon,
każdy jest zadowolony,
że ten dziad to jeszcze nie on.

Dla tych co im dalej do matołectwa (a któż z ręką na sercu powie, że on jest od tego tak zupełnie i na pewno daleki, poza notorycznym matołkiem), głupek stanowi źrodło zabawy i satysfakcji. Merytorycznej i formalnej.

Nie przypadkiem po wsiach jest instytucja wioskowego głupka, zwanego też głupim Jasiem ( no offence). To terapeutyczne jest. I zawsze jest w kogo rzucić rozklapcianym pomidorem. No.

Co więcej, głupek takowy pisuje takie blogi, że są one, proszę Pana, życiowe takie, w tym samym sensie co brazylijskie novelas. Bo on się strasznie przejmuje pisząc i dystansu nie trzyma, bajędy klecąc. Ludzie to lubią i chętnie czytają, z tego samego powodu, z którego oglądają seriale. Zagraniczne i polskie. I się wzruszają, i innym opowiadają, że: łzami, Kochana Pani, płakałam, jak to czytałam, takie to życiowe, o tej Owrzodzonej i tem jej ordynatorze Michałowskim.

W końcu, jest jeszcze wiele argumentów o pożyteczności głupków, które pomieściłem kiedyś, w pisaniu moim o Jankach Muzykantach.

Innymi słowy: głupek zwiększa atrakcyjność blogowiska, które jawi się gościowi bardziej przystępne i nie mające się za lepsze. Warto to mieć na uwadze, żeby przybylego przechodnia nie przerazić. Przerażony ucieknie i nie wróci.

Oskar Wilde był łaskaw kiedyś zażartować, że:

Londyn jest pełen mgły i poważnych ludzi. Czy mgła wytwarza poważnych ludzi, czy też oni mgłę, nie wiem, ale wszystko to razem działa mi na nerwy.

Warto o tym pamiętać, co piszę z pełną świadomością, że ja sam jestem jak nadęta maszyna do puszczania dymu.

Kończę zatem tę pochwałę głupoty i pozdrawiam

PS Wie Pan jak po rosyjsku jest for dummies? Dlja czajnikow. Moim zdaniem bardzo ładnie.


Panie Sergiuszu!

Moim skromnym zdaniem, głupców hołubić nie należy. Co innego jest instytucja głupka wioskowego, który mógł być człowiekiem wybitnie inteligentnym, tylko pełnił pewną funkcję społeczną, a czymś zupełnie innym są głupcy, którzy są przekonani o swojej mądrości.

Przy okazji onegdaj to nie to samo co ongiś, kiedyś, ale tyle co przedwczoraj.

Pozdrawiam


Panie Yayco,

jest w tym wiele praktycznej mądrości, że tak powiem, społecznej, przyznam.

[EDIT]
Mam tylko taką myśl niesforną, że poważnych producentów mgły nie da się wcale zrównoważyć wiejskimi głupkami. Można i trzeba natomiast dobrym humorem, a w skrajnych przypadkach za pomocą instytucji błazna. Ta ostatnia wydaje mi się najbardziej skutecznym anti-idiotum, tak na nadmiar powagi jak i nadmiar głupawki.
[/EDIT]

Natomiast wracając do tematu, ciekaw jestem, co Pan sądzi o tych gwoździach itd?

Pozdrawiam

P.S. tego Dlja czajnikow nie znałem, zabawne :)


Panie Jerzy,

oczywiście, że formalnie, zgodnie z martwą już nieco definicją “onegdaj to nie to samo co ongiś, kiedyś, ale tyle co przedwczoraj”.

Tylko, że u mnie onegdaj nie znaczy kiedyś ani ongiś, tylko Once upon a time. To zupełnie co innego :)

Pozdrawiam.


No tak...

Podobno największym szczęściem dla idioty jest znaleźć głupszego od siebie?

Słuchaj Serg, przegrałem.
Wczoraj złożyłem wniosek o DO, ze względu na paszport córki.

Ale meldunku, żadnego, nie mam.

Hehe


Panie Sergiuszu

Ależ polecam się jak najbardziej na przyszłość :)

Tak się zasępiłam nad tymi wiejskimi i blogosferowymi głupkami…

Bo czy to tak jest ładnie kosztem drugiego samopoczucie własne poprawiać? A bo może to jak w przysłowiu, że mądry głupiego nie zrozumie?

Ale zdanie zacytowane przez Pana Yayco nadzwyczajnie mi się podoba.
Ostatnich siedem słów najbardziej.

Pozdrawiam marudnie


Igło

ehhh, no a ja trwam na posterunku i kontynuuję eksperyment .

A tak w ogóle, co to za zmienianie mi tematu? Na chwilę nawet człowiek nie może wątku z oka spuścić, bo zaraz jakieś myśliwce przechwytujące nadlatują ;)

Muszę powiedzieć ciągowi dalszemu, że odcinek III potrzebny, skoro mnie ludzie offtopicznie zagadują.


Pani Gretchen,

to Pani też w tym kluczu myśliwców, co mi wątek chcą przechwycić i na jakichś, za przeproszeniem, głupków skierować? Czas pisać ciąg dalszy, abo co?

Ukłony załączam niezmiennie.


Panie Sergiuszu

Dwie osoby tworzą klucz? :)

Czas pisać ciąg dalszy bez wątpienia.

Pozdrawiam nadal marudnie choć w oczekiwaniu


Dwie osoby

tworzą parę.
Dwie pary – klucz.

A czy nie na temat?
A bo ja wiem?

Przecież widzę, że sie starasz.
I dobrze.
Bardzo dobrze.

A szanowna Gretchen niech nie ironizuje tylko terapeutyzuje.
Przez net.
Będzie nowatorska.
No..
;)

Nasz ulubiony ciąg dalszy rozstrzygnie, albo wyjaśni, albo nastąpi.


Pani Gretchen,

w tym kluczu naliczyłem już razem 4 (słownie: cztery) myśliwce ;)

P.S. a Panu Yayco dodałem małe [EDIT] powyżej


Panie Sergiuszu,

Pański tekst nastraja do rozmaitych przemyśleń. Przykro mi, ale moich będzie spora dawka, na dodatek będą one nieuporządkowane, bo raczej asocjacjami będą, a nie dyskusją z Pańskim tekstem, z którym trudno mi się nie zgodzić.

Jeżeli przyjmiemy za punkt wyjścia, że pisać każdy może (w końcu – kim jesteśmy, żeby się na takie wiatraki porywać), to trzeba się zastanowić, co z tego wynika.

Najprościej jest pisać o blogach niezorganizowanych. Ot, każdy wedle woli i talentu robi sobie bloga. Na platformie płatnej, albo bezpłatnej. No problemo

Jak platforma jest płatna, to w ogóle, moim zdaniem, nie ma sprawy. Mogą tam być błogi Rzeczników i Dyrektorów, pod jednym drobnym warunkiem, że oni sami za te blogi płacą. Jak ktoś chce to czytać, to przecież mu zabronić nie można. Gorzej jest, jeśli za te pseudoblogi mają płacić podatnicy. To już skandal jest. Ale jeżeli na opłacanej przez partię stronie, jakiś polityk wypisuje cudności, to już jego i czytelników problem.

Trochę inaczej będzie z platformami bezpłatnymi, gdzie publikowanie takich pseudoblogów jest oczywistym nadużyciem. Ale znowu to problem właściciela platformy. Jemu się to może nawet opłacać. Przecież to żaden problem, żeby sobie dla uatrakcyjnienia platformy podnająć kilku ludzi, którzy przyciągną uwagę. Piórem, nazwiskiem, albo gołym biustem. Jakżeż by TXT zyskało, gdyby chciała na nim pisać tak zauważalna członkini Mensy, jak Pani Elektroda. Co piszę bez zgryźliwości, bo uważam, co prawda, że mogła by swój intelekt wykorzystywać lepiej, ale trudno mi jej zarzucić, że nie umie osiągać celów, jakie sobie stawia

Inaczej, moim skromnym zdaniem, wygląda sytuacja na platformach, gdzie blogi występują obok siebie. Wszystko co wyżej napisałem pozostaje w mocy, ale pojawiają się inne problemy, bo pojawia się mniej lub bardziej widoczna Redakcja. Mówmy tu o blogowiskach, jakkolwiek bowiem słowo blogowisko jest brzydkie, to pochodzi w końcu od blokowiska, a te też nie są ładne.

Ale zorganizowany zamiar, choćby nieujawniony, rodzi nowe kłopoty. Być może nawet większy niż wtedy, gdy jest ujawniony. I nie mówię tu o kwestii opłacalności takiego przedsięwzięcia, reklam itp. Zasadniczo, czym może się narażę niektórym, nie mam nic przeciwko reklamom. Nie znam takiej reklamy, której nie potrafiłbym wyłączyć. Poza kryptoreklamą.

Ale kryptoreklama, to właśnie jeden z problemów. Pseudoblogi mają tu znakomitą rolę do odegrania, bo przyciągają czytelników. I blogerów. Bo, w końcu, co innego publikować samotnie, a co innego obok rzecznika ZUS, dziennikarzy pisujących do gazet na pierwsze, albo drugie strony i polityków. Dobrze jest też mieć kilku profesorów, bo to podnosi rangę intelektualną.

Ja, co prawda, nie wiem, dlaczego autorytetem od prawa wyborczego ma być fizyk, ale OK. Przy okazji poproszę jakiegoś znajomego konstytucjonalistę, aby się ustosunkował do czegoś równie banalnego w sferze fizyki. Ot choćby do kwestii korpuskularno – falowej natury światła. Już widzę, jak mnie z kijem gonią po Krakowskim Przedmieściu. Ale to jest OK., profesor jest profesor, a zresztą niektórzy z nich piszą o tym na czym się znają.

Pseudoblogerzy nierzadko sami uprawiają kryptoreklamę (czasem, dla swojego intelektualnego potencjału, nawet sobie z tego sprawy nie zdając), ale są oni, przede wszystkim kryptoreklamą samą w sobie.

Tak samo są potrzebni Ci, których udanie nazwał Pan wirtuozami gry na młotku. W końcu chodzi o to, aby młotków też było dostatek. Oni nie tylko grają na młotku. Oni młotkami kierują ruchem. ruchem młotów. Proszę wybaczyć przyciężki (jak to przy młotkach) dowcip.

A obok nich będą sobie zwykli blogerzy. Opowiadacze, fantaści, fetyszyści, kuchty, wariaci, poeci, malarze i pokaźna reprezentacja zarówno Delegatów Pana Boga na Polskę jak i Jego osobistych nieprzyjaciół. Oraz przyjaciele i wrogowie każdej, najbardziej nawet jarmarcznej, formacji politycznej.
I to rośnie jak kula śniegowa. Aż staje się nie do zniesienia.

Blogowisko. Setki Glogerów. Nie zawsze umiejących pisać. Groch z kapustą. Setki niekoherentnych opinii. Tysiące czytelników. Nie zawsze umiejących czytać. Reklamy, które pozwalają wyżyć . Dodatkowe, czasem bezcenne źródło informacji.

Ale to też wolno. Czemu nie.

Mnie, prywatnie, najbardziej denerwują blogujący dziennikarze, którzy w zasadzie nic nie robią, poza prezentowaniem swojej uniwersalnej niekompetencji. Są oni janusowym odbiciem blogujących polityków. Zaraza i bałagan.

Czy z bałaganu można zrobić porządek? Nie wiem. Wydaje mi się, że możliwe są różne drogi.

Pierwsza, najprostsza, to droga ku zapasom w błocie. Dla wielu atrakcyjna, choć inni będą sarkać, że powinna być galaretka i dobrze wyposażone panny, a nie faceci w średnim wieku i dzieci szkolne. Ale to jest droga. Droga ku internetowego skrzyżowani tabloidu z ukrytą kamerą.

Druga, też prosta, to droga do literatury (oraz innych form wyrazu artystycznego, także przez obraz). Zamknięty krąg twórców. Wąski krąg czytelników. Coś jak forum miłośników kuchni austriackiej. I żeby była jasność, zdarzało mi się jeść w Austrii znakomicie i zdarzało gorzej niż w Holandii. Nikt nie gwarantuje, że literatura będzie dobra.

Trzecia droga, to bliska memu zmęczonemu sercu idea klubu. Internetowe miejsce spotkań znajomych, choć otwarte i zapraszające gości, dające każdemu spróbować, choć niegwarantujące burzliwych oklasków za wciśnięcie głowy adwersarza do unitazu. Ciche i spokojne miejsce, gdzie ludzie odpoczywając, a nie pracując, wymieniają się poglądami. Pogadają, napiją się wina. Wrócą do rozmowy przerwanej przed miesiącem. Chętnie przeczytają tekst nowego gościa i trzy razy się zastanowią, zanim przeczytają drugi.

W końcu droga może nie najtrudniejsza, ale na pewno dla wielu atrakcyjna. Budowanie gazety nowego typu, przekształcanie blogowiska w alternatywne źródło alternatywnej informacji. Informacji atrakcyjniejszej, bo sprzedawanej z perspektywy bezpośredniego uczestnika albo równie bezpośredniego obserwatora, którym można zadać pytanie, a może nawet doczekać się odpowiedzi. Oszustwo prywatności, pomagające sprzedać taką czy inną ideologię. Nie ma gazet niezależnych.

Możliwa też wydaje się ucieczka w stronę nowych technologii. Ale na tym się nie znam.

Możliwe są też hybrydy i mieszanki.

Nie chce tu pisać o zagrożeniach, ale wiadomo, że z jednej strony mamy zagrożenie chamstwem, pałkarstwem i manipulacją, z drugiej niczym nieudokumentowaną przemądrzałością, nudą i marudzeniem (piszę to, w pełni świadomy tego, co sam czasem robię, gdy poczuję zapach, który mi nie odpowiada). Z jednej swoboda (bo już nie wolność) słowa, która obraża osoby o wrażliwszej konstrukcji, z drugiej cenzura, która dla wielu nie ma odcieni. Ale to nie ten temat, zresztą rozmawialiśmy o tym na TXT wiele razy.

Konkluzja po tak zabałaganionym wywodzie musi być prosta: nie ma czegoś takiego jak blogi i blogowiska. Są rozmaite formy pisania w Internecie. Niektóre są już sformatowane, inne się kształtują. Dobry jest wybór. Zła jest niepewność.

Pozdrawiam, przepraszając za zanudzenie czytelników Pańskiego bloga, który też nie istniej, zgodnie z powyższym, ma więc status równy sprawiedliwości

PS Może odłączylem się od klucza, ale przynajmniej trochę dymu naprodukowałem. No.


Panie Yayco,

dziękuję za podzielenie się tymi refleksjami i przemyśleniami, tym lepiej, że nie uporządkowanymi, bo to by nas mogło przedwcześnie doprowadzić do wniosków, a to jeszcze za jakąś chwilę dopiero wskazane.

Sporo odniesień do Pańskich przemyśleń znajdzie się u mnie w kolejnych odcinkach, więc nie będę ich przedstawiał tutaj w szczegółach.

Mogę natomiast już teraz zgodzić się z konkluzją, że tak naprawdę blogi i blogowiska (umyślnie używam tego okropnego określenia z wielkiej płyty) nie istnieją.

Ludzie piszą i rozmawiają w Internecie, ale to co robią na i poprzez blogi, sprawia, że ta aktywność jest właściwie nie-nazwana, a jedynie tymczasowo oklejona taśmą z napisem “blog”.

Mogę też dodać, że z tych wielu powodów kluczowe wydaje mi się adekwatne nazwanie tego co jest i się dzieje, a dopiero wtedy, zaproponowanie formy adekwatnej do treści ujętej za pomocą odpowiedniej nazwy.

Tu wbrew pozorom nie chodzi o wymyślenie czegoś “nowego” a o znalezienie dobrego “imienia” dla tego, co się rodzi i dojrzewa.

Nadanie imienia, które rozumiem także jako wyraźne zadeklarowanie i przyjęcie reguł, zupełnie naturalnie wyklaruje dotychczasową sytuację, odpowie na znaki zapytania i doda całości nowej energii.

Zapraszam zatem do kontynuacji i dzielenia się uwagami, wszystkich Państwa.

Pozdrawiam.


Panie Sergiuszu,

toż Pan już prawie Norwidem poleciał:

Odpowiednie dać rzeczy słowo!

Ciekaw jestem tego słowa i czekam zatem.

Pozdrawiam


Panie Igło

Ja nie ironizuję. Nie tym razem :)

A terapeutyzowanie przez net to już żadne dla mnie nowatorstwo.

Pozdrawiam Pana bez cienia ironii


Szanowna Gretchen

To dobrze…

Norwidem, Norwidem….
;)


Panie Igło

Ale dobrze,
że pierwsze,
czy że drugie,
czy że trzecie?

Zagubiłam się, prawie Norwidem

:)


Zacznijmy od ..

czwartego – też pozdrawiam.
a co tam, niech będzie co ma być.., noo :)

A reszta?
Ech, khy,khy…
No też,
.. przepraszam, zakrztusiłem się...
:)

OK.
Już teraz jestem poważny.
Gotów do walki i pracy.
BACZNOŚĆ


Panie Igło

Wzruszenie ścisnęło mnie za gardło… I trzymie…

Czuję przez skórę, że Pan coś kombinuje – niewykluczone, że w porozumieniu z Panem Sergiuszem, który nie jest obecny z powodu pochłonięcia przez dalszy ciąg.

Biorę jednakże pod uwagę, że Pan też kombinuje samodzielnie, a nawet być może w innych sprawach. Ja tam nie wiem, gupia jestem.

Pozdrawiam intuicyjnie radośnie


Szanowna Gr

Konspiracyjnie..
Ja zawsze kompinuje, i przeważnie głupio.
Czym znajome kobity we wstrząs wprowadzam.
Wieczorem.

Ale co ja, i ile, wieczorem mogie?
No co?
Kiedy ja ranny jezdem.

Jednym słowem.
Zmyłka.

Ale to blog Serga jest.
Więc ja tylko dymię.
Wieczorem…
Echh, gdybym był młodszy, choć tak ze 20 lat.
Niewiele.
Co nie?


Panie Ig

A kto Pana zranił?

I w co?

Okropnie się zaniepokoiłam.

A 20 lat? To drobnostka Drogi Igło.

Ciekawe od kogo?


Yiiiiiiiiiiii

Szanowna Gr
Toć piszę, choć niewyraźnie..
Ranny to tylko poranny znaczy.

Raźny rankiem – czyli o poranku.

I weź tu zrozum, gdzie im te, noo te… rozumy kobiece krążą, jak się im czarne na białem tłomaczy.
No..


Panie Ig

Pan się dziwi, choć niewyraźnie pisze.

Się pisze niewyraźnie to i zrozumianym być trudniej. Wiem co mówię.

Mnie Panie Igło to nikt, ale to nikt nie rozumie. Czy piszę wyraźnie, czy wręcz przeciwnie.

Nawet jak nie piszę to dalej nic. Normalnie nic.

Ale może to z racji płci, nie wykluczam, nie wykluczam.

No…


Sz.. Gr

Jasne, że osoby z płci mają łatwiej.
Jak, nie piszą.
No tak już mają.
I co ja mogie?
No co?

Tyle, ze z panią to kłopot nieustający jest.
Toć już pani pisałem.

Bo pani na TXT pozycję człowieka zdobyła.
Ku ździwieniu co niektórych.

No..


P.. Ig

Ja się tylko wyżalam niczego nie oczekując.

A że ze mną kłopot?

Panie Ig.. ze mną to zawsze jest kłopot. Już mi gupio jest normalnie od tego, ale co ja poradzę?

No co?

Pozostaję w oniemieniu


Eche..

w oniemieniu ?
A gada, jak najęta.
I dokucza człowiekowi, co zasypia.

Pozdrawiam ziewająco.
Niech tylko czym nie rzuci..

Nooo


Nooo tak,

Słusznie Pan zauważa, że gada jak najęta.

Ale w oniemieniu pozostaje wcale niedokuczając człowiekowi, bo gdzieżby się ośmieliła?

A rzucać niczym nie zamierza.

O!


ładne kwiatki pod nieobecność mi tu kwitną, noooo...

I co by miał na to Norwid powiedzieć?
Jakie słowo i skąd wynaleźć?

Wszystko powtórzę ciągowi dalszemu.
O!


Panie Yayco...

jak by to rzec..
prorok z Pana, albo co?
no sam Pan zobaczy :)


Panie Sergiuszu

Wiedziałam, że Pan na mnie nakrzyczy (Pan Ig się usunął w objęcia Morfeusza zapobiegawczo) :)

Norwidowi trza dać spokój…

A niech Pan powtarza, niech Pan powtarza. Ja się nie boję!

O!

hi hi


Ja psze Panią

widzący jezdem.
Nawet przez sen.

Ech te baby.
Nic nie kumają.


Ło jejuuuuu Psze Pana Ig

To mnie Pan nakrył!

A baby to mało co kumają.

A chłoooopyyyy to już nic zupełnie.


Panie Sergiuszu

Am 7. 14:

Nie jestem ja prorokiem ani nie jestem uczniem proroków, gdyż jestem pasterzem i tym, który nacina sykomory

Pozdrawiam


Panie Yayco

Co to jest za wieczór?

Co się Panu dla odmiany stało?

Ja miałam dzisiaj trudne przeżycia w pracy z Cytującym i się przeraziłam.

Ale może ja nie kumam, jak sugeruje Pan Igła?

Pozdrawiam Pana mimo to


Pani Gretchen

Pan Yayco właśnie dał dowód, że pamięta o tym, o czym kiedyś zapomniał Mojżesz (ten od wydobywania wody ze skały) – co warto docenić i za przykład brać. Pewnie gadam równie tajemniczo :)


Pani Gretchen,

proszę sobie sięgnąć do źródła i przeczytać kontekst.

Może Pani zakuma.

Albo zakumka, bo już nie wiem

Pozdrawiam


Panie Sergiuszu

Panowie dzisiaj tajemniczy są w sposób zgeneralizowany.

Pan zapowiada i zapowiada dalsze ciągi…

Pan Igła niejednoznacznie jest ranny…

Pan Yayco cytuje tajemniczo…

Wszystkim się dzisiaj na tajemniczość zebrało czy jak?


Pani Gretchen,

na to wychodzi..

A z ciągiem dalszym to mam taką umowę, że on przychodzi, kiedy uznaje, że jest czas. Nic więcej nie chce ujawnić, skubany…

Pozdrawiam :)


Panie Sergiuszu

Takie argumenty rozumiem.
Nie wiem dlaczego…

I ja pozdrawiam


Nadrabiając zaległości

zgadzam się ze stwierdzeniem że jeżeli ktoś z Partii Polityków i Dziennikarzy bierze się za kontakt z “ludem” niech sobie otwiera własne strony (bodajże Pan Yayco o tym wspominał), tam niech pokazuje cała swoja maestrię, komentuje, odpowiada a praktycznie nie i nigdy

w innym przypadku staje się dany blog areną, areną na której biją się kibice oglądając namalowany obraz. to głupie przecież

pozdrawiam zasadniczo

prezes,traktor,redaktor


Subskrybuj zawartość