na naszym cmentarzu. Na samym wstępie zaznaczę, ze Pani Gretchen ma rację. Ksiażki mogą być niebezpieczne. Sam pobiłem kiedyś jednego harcerza, który chciał mi zrobić musztrę właśnie ciężką książką. Nie zebym był z tego specjalnie dumny, ale za karę zostałe relegowany z obozu zimowego i harcerskiego. I tak mi się tam nie podoało, bo był tam również opiekun grupy, który podejrewał mnie o palenie papierosów, w związku z ty, ze siedziałem długo w toalecie podczas kiedy reszta wyjazdowiczów się integrowała siedząc w auli piętro niżej i śpiewając piosenki.
Od razu zaznaczę. Mialem jakieś czternaście lat i nie paliłem. Po prostu zakwaterowani byliśmy w szkole zamknietej na czas ferii zimwych a w łazience stała oparta o ścianę tablica i dało się też zaleźć trochę kredy. Siedziałem więc sobie tam i rysowałem cmentarz i wychodzące z grobów zombie. Duży był to rysunek. Na całą tablicę. Od czterech lat już wówczas nosiłem na prawej ręcej bliznę o powstaniu której opowiem.
No właśnie. Miałem dziesięć lat. I było lato. A lato na Białym Prądniku w latach wczesnych dziewięćdziesiatych to osobna kategoria. Nie da się o niej myśleć w kategorii żadnego innego lata mającego miejsce w innej okolicy.
Ludzie dorośli (czyi Ci nieprawdziwi) siedzieli w domach i glądali telewizję, albo naprawiali swoje samochody jeśli umieli. Ludzie prawdziwi, czyli dzieci, nosili kuczyki do mieszkań przewieszone przez szyję i jeździli na rowerach marki składak. Składak to nie znaczy, że poskładane z różnych części, tylko że się dało takiego rowera na pół złożyć, jak się wykręciło jedną śrubę.
Ale istniał też dodatkowy temat, który mnie interesował w tamtym czasie. Był to komputer.
Co wiecej, pojawiła się nagle okazja bym mógł pobawić się 386-ką.
Zapytacie o w tym niesamowitego? Skąd radość? Otóż właściwie cały mój ówczesny kontakt z komputerami przebiegał w oparciu o sysytemy 8 i 16-bitowe. W domu miałem Spectruma, u sąsiadów Amigę, a w MDKu używałem komputerów Elwro 800 Junior (takej poskiej kopii Spectrum). A kolega miał PC z procesorem 386 SX i zapewne z megabajtem RAM. Na tym można było odpalić nawet Wolfensteina 3D.
Kolega naywał się Mateusz i spotkaliśmy się gdzieś na osiedlu.
Niestety popeniłem jeden znaczący błąd. Postanowiłem zapytać rodziców o zgodę na pójście do kolegi. I to powinno być nauczką dla całej młodzieży. Nie pytajcie. A jeśli się pytacie, to nie śpieszcie się. Wlazłem do kaltki schodowej, zadzwoniłem domofonem i zobaczyłem, że kolega mnie woła. Wybiegłem do niego, a on powiedział mi, żebym zabrał ze sobą dykietki z Duke Nukemem, czy jakąś inną grą zdobytą nielegalnie. W czasie gdy z nim gadałem, dzwi się zamknęły, a ja wciaż sie spieszyłem, bo przecież już zadzwonięm domofonem i mogłem założyć, że mama podniosła słuchawkę. Pobiegłem więc w stronę kaltki schodowej ponownie i podknąłem się o taką platformę. Taki ni to próg, ni to schód, dorze znany wszystkim, co meszkają w blokach z wielkiej płyty. Potknąlem się i runąłem wprost w dolną szybę.
Mama zbiegła na dół i zobaczyła cały ocean juchy, co to jej z synka wypłynęła. z prawej ręki zwisał mi płat skóry, nie bardzo kontaktowałem co się dzieje. Szkło przebiło wkilku miejscach podkoszulek i chyba w ogóle krwawiłem jak torturowany Święty. Matka moja o komandoskich instyktach czy prędzej upewniła się, że uż się nie tarzam w kruszony szkle, pobigła na górę po ręcznik, owiązała mi rozprutą rękę tymże i zapakowała mnie do malucha naszego sąsiada, któy waśnie zbiegał w tym czasie po schodach z kluczykami do pojazdu. Ojca nie było w domu.
Zapakowalismy się wszyscy do auta i pojechałem na szycie.
Leżałem trzy dni bo się ze mie za dużo krwi wylało. I do tej pry mam na prawej ręce fajowską bliznę w kształcie cyfry “7”.
Ale jeśli ktoś chciałby kiedyś to powtarać to odradzam. Przereklamowane doświadczenie.
O rany jak dużo nowości
na naszym cmentarzu. Na samym wstępie zaznaczę, ze Pani Gretchen ma rację. Ksiażki mogą być niebezpieczne. Sam pobiłem kiedyś jednego harcerza, który chciał mi zrobić musztrę właśnie ciężką książką. Nie zebym był z tego specjalnie dumny, ale za karę zostałe relegowany z obozu zimowego i harcerskiego. I tak mi się tam nie podoało, bo był tam również opiekun grupy, który podejrewał mnie o palenie papierosów, w związku z ty, ze siedziałem długo w toalecie podczas kiedy reszta wyjazdowiczów się integrowała siedząc w auli piętro niżej i śpiewając piosenki.
Od razu zaznaczę. Mialem jakieś czternaście lat i nie paliłem. Po prostu zakwaterowani byliśmy w szkole zamknietej na czas ferii zimwych a w łazience stała oparta o ścianę tablica i dało się też zaleźć trochę kredy. Siedziałem więc sobie tam i rysowałem cmentarz i wychodzące z grobów zombie. Duży był to rysunek. Na całą tablicę. Od czterech lat już wówczas nosiłem na prawej ręcej bliznę o powstaniu której opowiem.
No właśnie. Miałem dziesięć lat. I było lato. A lato na Białym Prądniku w latach wczesnych dziewięćdziesiatych to osobna kategoria. Nie da się o niej myśleć w kategorii żadnego innego lata mającego miejsce w innej okolicy.
Ludzie dorośli (czyi Ci nieprawdziwi) siedzieli w domach i glądali telewizję, albo naprawiali swoje samochody jeśli umieli. Ludzie prawdziwi, czyli dzieci, nosili kuczyki do mieszkań przewieszone przez szyję i jeździli na rowerach marki składak. Składak to nie znaczy, że poskładane z różnych części, tylko że się dało takiego rowera na pół złożyć, jak się wykręciło jedną śrubę.
Ale istniał też dodatkowy temat, który mnie interesował w tamtym czasie. Był to komputer.
Co wiecej, pojawiła się nagle okazja bym mógł pobawić się 386-ką.
Zapytacie o w tym niesamowitego? Skąd radość? Otóż właściwie cały mój ówczesny kontakt z komputerami przebiegał w oparciu o sysytemy 8 i 16-bitowe. W domu miałem Spectruma, u sąsiadów Amigę, a w MDKu używałem komputerów Elwro 800 Junior (takej poskiej kopii Spectrum). A kolega miał PC z procesorem 386 SX i zapewne z megabajtem RAM. Na tym można było odpalić nawet Wolfensteina 3D.
Kolega naywał się Mateusz i spotkaliśmy się gdzieś na osiedlu.
Niestety popeniłem jeden znaczący błąd. Postanowiłem zapytać rodziców o zgodę na pójście do kolegi. I to powinno być nauczką dla całej młodzieży. Nie pytajcie. A jeśli się pytacie, to nie śpieszcie się. Wlazłem do kaltki schodowej, zadzwoniłem domofonem i zobaczyłem, że kolega mnie woła. Wybiegłem do niego, a on powiedział mi, żebym zabrał ze sobą dykietki z Duke Nukemem, czy jakąś inną grą zdobytą nielegalnie. W czasie gdy z nim gadałem, dzwi się zamknęły, a ja wciaż sie spieszyłem, bo przecież już zadzwonięm domofonem i mogłem założyć, że mama podniosła słuchawkę. Pobiegłem więc w stronę kaltki schodowej ponownie i podknąłem się o taką platformę. Taki ni to próg, ni to schód, dorze znany wszystkim, co meszkają w blokach z wielkiej płyty. Potknąlem się i runąłem wprost w dolną szybę.
Mama zbiegła na dół i zobaczyła cały ocean juchy, co to jej z synka wypłynęła. z prawej ręki zwisał mi płat skóry, nie bardzo kontaktowałem co się dzieje. Szkło przebiło wkilku miejscach podkoszulek i chyba w ogóle krwawiłem jak torturowany Święty. Matka moja o komandoskich instyktach czy prędzej upewniła się, że uż się nie tarzam w kruszony szkle, pobigła na górę po ręcznik, owiązała mi rozprutą rękę tymże i zapakowała mnie do malucha naszego sąsiada, któy waśnie zbiegał w tym czasie po schodach z kluczykami do pojazdu. Ojca nie było w domu.
Zapakowalismy się wszyscy do auta i pojechałem na szycie.
Leżałem trzy dni bo się ze mie za dużo krwi wylało. I do tej pry mam na prawej ręce fajowską bliznę w kształcie cyfry “7”.
Ale jeśli ktoś chciałby kiedyś to powtarać to odradzam. Przereklamowane doświadczenie.
mindrunner -- 25.10.2008 - 09:23