UCHEM LAIKA... szczęśliwa siódemka

Colosseum – Live

Cuby + Blizzards – Appelknockers Flophouse

Free – Fire And Water

Stan Getz / Joao Gilberto – Getz / Gilberto

John Mayall Bluesbreakers With Eric Clapton

Rare Bird – As Your Mind Flies By

Steamhammer – Reflections

Kiedyś na forum Audiostereo, od którego zaczęła się moja przygoda z internetem czynnym, ktoś zapytał o 7 ulubionych płyt. Zabawa to przyjemna i nieco głupkowata, bo dlaczego nie 10 albo tylko 3? Na ogół pytanie ubarwia się dodatkiem “które byś zabrał na bezludną wyspę”. Pewnie z rowerowym dynamo albo choćby elektownią słoneczną lub wiatrową...

Wybrałem jednak swoją siódemkę, którą zamieściłem u szczytu, specjalnie nie numerując, by nie stwarzać wrażenia wartościowania. Wszystkie te płyty są dla mnie ważne. Wszystkie znam od czasów analogowych. Niektóre z nich kupiłem właśnie jako analogowe albumy gdzieś w świecie i nawet pamiętam okoliczności zakupu. Na każdej z tych płyt jest też utwór szczególnie mi bliski.

Założyłem sobie, że “uchem laika” będę pisał z głowy, czyli z pamięci, bez zaglądania do wiki, goo czy allmusic. Napiszę więc, dlaczego ta siódemka a nie inna.

col_l.jpg
Colosseum to wspaniały zespół znakomitości muzycznych. Rewelacyjny Dick Heckstall-Smith był pierwszym saksofonistą, który przekonał mnie do tego instrumentu w muzyce rockowej. Jego grę na dwóch saksofonach jednocześnie zobaczyłem zupełnie niedawno, oglądając koncert “zjednoczeniowy” sprzed kilku lat. Chris Farlowe – jego głos znany mi jest od wczesnych lat sześćdziesiątych, choćby z utworu Rolling Stones “Out Of Time”. Chris jest “poza czasem” – głos mu się nie starzeje, tylko dojrzewa. Na podwójnej płycie koncertowej, nagranej w początku lat siedemdziesiątych w angielskich uczelniach, najbardziej fascynującym utworem jest “Lost Angeles” – długa, kilkunastominutowa rozpędzająca się lokomotywa.
c_b.jpg
Cuby + Blizzards to zespół holenderski, powstały w połowie lat 60-tych i grający białego bluesa. Liderem był wokalista Harry“Cuby” Muskee, do dziś występujący z zespołem C+B, choć z innymi już muzykami. Wówczas gitarzystą grupy był Eelco Gelling, muzyk tak świetny, że próbował go skaptować do Bluesbreakers sam John Mayall. Nie udało mu się to niecne podkupienie, bo grupa była komuną przyjacielską, mieszkającą i nagrywającą na farmie Grollo. Wyznawali wtedy pogląd, że są trzy najwspanialsze zjawiska na świecie, dla których warto żyć – blues, piwo i kobieta! Dla mnie najlepszym utworem płyty jest blues “Go Down Sunshine”, z genialną grą Gellinga na akustycznej gitarze rozmawiającej z pozornie wypadającym z rytmu fortepianem. Słucham tego utworu kilkadziesiąt razy rocznie i zawsze jest dla mnie świeżym daniem…

Zmachałem się, więc ciąg dalszy może nastąpi.
:)
Ale po krótkim odpoczynku wkleiłem okładki moich najlepszości…

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Ale głuche towarzystwo!

Muzyka łagodzi obyczaje…
Podobno.
Można pomyśleć po tej liście, że nic tylko słucham rocka i bluesa oraz ociupinkę bossa novy.
Słucham też dużo jazzu i niemało klasyki. Ale miewam napady – są okresy, kiedy słucham głównie jakiegoś nastroju i wtedy albo same samby albo tylko Bach.
Po co ja o tym piszę? Lepiej o PiS pisz – przynajmniej będzie odzew…


Panie Joteszu!

W prawdzie późno to stało się, ale lepiej, jak mówią, późno niż wcale.
Zaciekawił mnie Pan tymi opisami muzyki…

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


Subskrybuj zawartość