Muzyka łagodzi obyczaje? (2)

Obrazki Zapałczanych Ludzi – tak u nas nazywano ten wielki przebój zespołu Status Quo z roku 1968 Czterdzieści lat minęło a ja ciągle lubię posłuchać tej melodyjki.

Po latach wielu, w 1989 roku, trochę starsi panowie nagrali hit “In The Army Now”, za którym specjalnie nie przepadałem jako zdeklarowany pacyfista i przeciwnik zupactwa. Ale się słucha…

Jeśli skręciłem w armię, to samo się nasunęło nagranie Dire Straits “Brothers In Arms”. W taki upał jak dziś armia kojarzy się tylko z rozprażonym poligonem i mokrym moro, przylepionym do spoconego ciała… Obrzydliwość!

Zakończę więc, ni z gruszki, ni z pietruszki, “Małym Czerwonym Kogucikiem”, czyli bluesem skomponowanym przez Williego Dixona, który mi zawsze dobrze wchodzi w wersji Rolling Stonesów. Piosenka nie jest dla dzieci choć mówi o ptaszku!
:)

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

No posłuchałem,

świetne, poz a,,Brothers in arms”, które mnie zawsze nudziło.
Choc wiem, że dla wielu to utwór wybitny.
A ja jakoś nie przepadam, znaczy moge słuchać, ale nie zachwyca mnie…

pzdr


grzesiu

Tak to już jest z tym gustem. Czasem nie możesz się w czymś zakochać mimo chęci, a nawet prób.

Pozdr.


jotesz

Fajny zestaw. Dobrze się słucha.

Pozdr.


Dzięki za uznanie!

Grzesiu, zgadzam się z oceną Dire Straits. Po latach mogę przyznać z bólem, że slucham ich rzadziej niż staroci z przełomu 60/70. Choć zawsze byłem pełen uznania dla grania Marka Knopflera to jednocześnie ciągle się dziwiłem, że nikt nie zauważa, jak zasłuchał się on sugestywnie w sposób grania skromnego J.J.Cale’a. Bodaj raz tylko usłyszałem taką uwagę u Wojtka Manna. Reszta zachwycała się oryginalnością gry angielskiego nauczyciela angielskiego…


Joteszu,

“Wtórna kreatywność” Knopflera nie jest chyba tajemnicą. Mnie to niespecjalnie przeszkadza, szczególnie w starszych kawałkach. Takie “Private Investigations”, dajmy na to, lubię słuchać do dziś.

Zauważam u siebie tendencję do coraz bardziej sceptycznego podejścia do nowości. To pewnie przychodzi z wiekiem.

I wtedy, trawestując klasyka, lubię słuchać tego, co już znam.


Oszuście Pierwszy!

Ja nie miałem zamiaru obniżać wartości osiągnięć MK – tylko od początku jego kariery w dźwiękach gitary słyszałem starego dobrego Dżejdżeja. Mistrz, od którego brzmienie przejął Mark jest gigantem, choć u nas może mniej znanym, to za oceanem szanowanym i cenionym. Wspaniałe kompozycje Cale’a grali najwięksi. Choćby “Aftermidnight” w wykonaniu Claptona, choć ja akurat tego hitu serdecznie nie cierpię. Ale “Cocaine” łykam w każdym wykonaniu – widocznie uzależnia…
:)


Joteszu,

Cocaine uzależnia, oj uzależnia.
To był chyba pierwszy kawałek Claptona, po którym zacząłem go regularnie słuchać. Jak więc widać zacząłem dość późno – od albumu Slowhand, który po dziś dzień uważam za niedościgniony.

Cocaine jest też przykładem, że można z nijakiego utworu (nie oszukujmy się, Cocaine to nie jest szczyt dokonań J.J. Cale’a) zrobić COŚ.

Takie jeszcze wykonanie wygrzebałem z Winwoodem, który jest u nas trochę niedoceniany.

Jeśli już Winwood, to takie coś proponuję wygrzebane w tubowych zakamarkach:

I żeby posłuchać tego samego, ale inaczej, przemieszczamy się płynnie do:

Stąd już całkiem niedaleko do celu, do którego zmierzamy:

...troszkę szkoda, że smektałowy Blues Brothers Day stał się dzisiaj kółkiem wzajemnej adoracji. Ech, ta sesja w Polskim, pod koniec ubiegłego wieku, z bluesującymi hr. Dzieduszyckim i Zdrojewskim…


Aleś mi dogodził! Jak ksiądz...

J.J.Cale napisał wiele cudowności. Ja Kokainę lubię, choć wyżej stawiam “Call Me The Breeze”...

Wspominka o Winwoodzie to dla mnie miodzio, bo ja z Winwoodem jestem za pan brat od czasów Spencer Davis Group, kiedy to Stevie był nastolatkiem. Traffic, Blind Faith i reszta, to dla mnie ciągle żywa muzyka! Na początek więc bardzo wczesny Steve, w superprzeboju “Gimme Some Lovin”, z głosem imponująco czarnym, zwłaszcza jak na angielskiego nastolatka!

Nie znalazłem w jutubkach “Steve’s Blues” jeszcze z czasów Spencer Davis Group, więc wlepię zupełnie świeże nagranie, tegoroczne:

na którym Winwood gra na fortepianie, choć ja go najbardziej lubię przy hammondzie. Tu z Claptonem wykonują nieśmiertelnego bluesa o podwójnym kłopocie. “Double Trouble” mi najbardziej smakuje w starym wykonaniu Johna Mayalla i jego Bluesbreakers.


Subskrybuj zawartość