Komunizm monopoli intelektualnych (cz.1)

Pomyślałem, że dla odmiany napiszę o czymś ważnym. Co nie sprowadza się do bicia politycznej piany, która za tydzień opadnie i zostanie zastąpiona przez kolejną bezwartościową medialną samograjkę.

Arystoteles twierdził, że rzeczy mają formę i materię. Wikipedia sympatycznie streszcza jego poglądy w ten sposób: forma nie istnieje bez materii a materia bez formy jest czystym chaosem.

Jak łatwo zauważyć, nie da się chronić prawem jednego i drugiego. Jeżeli posiadasz przedmiot, sprawujesz nad nim kontrolę. Jeżeli prawo odbierze Ci możliwość decydowania o tym, jak wykorzystujesz ów przedmiot nie można dalej rozsądnie utrzymywać, że jest Twój. Pełna kontrola nad formą oznacza brak kontroli nad materią. Prawo “własności intelektualnej” pozbawia nas prawa własności.

Weźmy prosty przykład. Samochód fiat 126. Forma czyli projekt techniczny, materiały, kolor, wygląd. Wszelkie prawa do tego modelu ma Pan X. Początkowo prawo nie pozwala jedynie na czasowe komercyjne wykorzystanie tych praw, czyli produkcji fiatów 126 na sprzedaż (bez pozwolenia Pana X).

Później Pan X otrzymuje jednak dalsze prawa – teraz niedozwolone jest również wykorzystanie niekomercyjne. Osoby, które z części zamiennych składają sobie fiata 126 zaczynają być ścigane przez prawo. Ale to nie wszystko. Pan X nie podobało się to, że część użytkowników frywolnie dokonywała własnych zmian w jego projekcie – a to malując samochód na ekstrawagancki kolor, a to doklejając spojlery i inne “ulepszenia”. Kolejne prawo zabroniło więc takich praktyk bez zgody pana X.

Pan X denerwował się też, że niektóre osoby korzystają z jego własności intelektualnej nie zapłaciwszy mu za to ani grosza (było to możliwe, ponieważ kupowali samochód z drugiej ręki). Zabroniono więc tego – teraz przy kupnie samochodu na giełdzie trzeba zapłacić opłatę licencyjną Panu X.

Pan X nie lubi też, że jego samochód kojarzony jest z lcznymi wypadkami – co za problem odebrać prawo do użytkowania fiata 126 osobom, które spowodowały wypadek? Podpisał też umowę z siecią warsztatów i reperacja fiata 126 w innym miejscu nie jest już możliwa. Wreszcie Pan X przygotowuje listę osób, którym zwyczajnie odmawia użytkowania fiata 126 i te osoby nic z tym nie mogą zrobić.

Jeżeli ja posiadam jakiś przedmiot, mogę z nim zrobić co mi się podoba. Im więcej będzie praw autorskich, tym bardziej moje prawa do tego przedmiotu będą ograniczone. Jeśli kupię książkę, mogę ją czytać w autobusie, w pracy, w domu, u znajomych. Jeśli kupię muzykę już niekoniecznie. Jeśli kupię program – prawie na pewno nie.

Jak podobałby wam się świat, w którym autor książki decyduje, gdzie wolno wam ją czytać? W którym za gwizdanie piosenki na ulicy można pójść do więzienia? Gdzie autor projektu architektonicznego decyduje na jaki kolor wolno wam pomalować ściany w domu? Gdzie wypowiedzenie kwestii “ciemność widzę” oznacza konieczność zapłacenia tantiem autorowi pewnego scenariusza? Gdzie potomek człowieka, który wymyślił żarówkę nadal pobiera opłaty od każdego ekzemplarza? Gdzie użycie jedna firma decyduje, komu wolno a komu nie wolno kręcić filmy?

Witajcie w nowej rzeczywistości. Pan Lipszyc pisze o rewelacyjnym spektaklu, który został zdjęty przez człowieka, który nawet o nim nie słyszał. W 2003 zabroniono robić nocnych pocztówek z wieżą Eifla, bo firma robiąca oświetlenie zastrzegła sobie do niego prawa. Producenci samochodów wydają licencje na oprogramowanie, co ma ograniczyć korzystanie z nieautoryzowanych serwisów i kupowianie samochodów z drugiej ręki. Architekci domagają się tantiem od zdjęć budynków a autorzy muzyki kary więzienia za niekomercyjne lecz bezprawne wykorzystanie ich utworów. A to dopiero początek.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

No to

dopisz, że to lezie z najbardziej liberalnego kraju na świecie, w którym z lubością nurzają się korwińści razem ze swoim popapranym guru.
Z Ameryki.
Igła


Igło

Ale to tylko przez przypadek. Bo akurat tam jest w tym największy interes. I tam łatwiej to przepchnąć.

Ale wyobrażasz sobie jaki to piękny biznes? Bo w końcu jeśli można posiadać monopol na kubusia puchatka to czemu nie żarówkę? Albo kolor zielony?

Kto pierwszy ten lepszy.


Tyle,

że na końcu jest absurd i niewolnictwo.
Bo jakieś 10% populacji zawłaszczy sobie np 90% wpływów z czegoś tam.

Ja muszę wystąpić do Urzędu Patentowego o ochronę prawną używania słów – pałkarz polityczny, paliwodzenie ( czyli mendzenie ) bo to mogę udowodnić na bazie archiwum s24.
A uzurpuje sobie prawo do słów oszołom i folklor polityczny, które kilkanaście lat temu sprzedałem jednemu dziennikarzowi. A teraz już są w powszechnym użyciu.

Wymyśliłem też pewien sport, który można uprawiać powszechnie ale go nie skodyfikowałem.
Myslę dalej co by tu opatentować.
Igła


Dobre

Szczególnie przykład z Maluchem.
Chociaż, jako były właściciel takiego cuda uważam, że każdy powinien jak niegdysiejszy mój wyglądać. Abym się mogł wspomnieniem nasładzać. Tantiemą też nie pogardzę. Inni bowiem teżby się mogli do nasładzania przyłączyć.


Szanowny Eumenesie

Troszeczkę żeś ten wywód ad absurdum poprowadził. Problem oczywiście leźy w prawie własności. Jednakźe proszę o zastanowienie: jesteś twórcą komiksu, autorem powieści czy co tam jeszcze w tej działce. To twoje, to wytwór twojego intelektu, fantazji, myśli. Cięźko nad tym myślałeś i pracowałeś. I Ty to sprzedajesz. Jeśli nie ma ochrony Twoich praw, to na drugi dzień jakis sprytny facet drukuje Twój utwór i sprzedaje, a Ty masz z tego ucho od śledzia. Ba, on jeszcze powie, źe to jego, bo on to sobie wydrukował czy opublikował.

Uwaźasz, źe to jest ok? Jeśli chcesz, to moźesz te swoje prawa przekazać do powszechnego spoźytkowania. Taka jest Twoja decyzja, co chcesz zrobić z Twoimi prawami. Tak przynajmniej uważam.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Lorenzo

“Jeśli nie ma ochrony Twoich praw, to na drugi dzień jakis sprytny facet drukuje Twój utwór i sprzedaje, a Ty masz z tego ucho od śledzia.”

Ale Panie Lorenzo Pan podchodzi do problemu ze złej strony, bo czy ktoś mi ten komiks kazał robić? Jeśli uważam, że mi się nie opłaci to nie robię. Albo znajduję sobie sposób, żeby na tym zarobić. A nie idę do państwa i mówię – zakażcie ludziom nowych technologii, bo ja nie będę mógł zarabiać jak do tej pory. Bo to przypomina ruch luddystów.

Dowcip polega na tym, że sztuka powstawała na długo zanim były jakieś prawa autorskie. Z drugiej strony jak by się Pan czuł, gdyby jedyną dostępną wersją sztuk szekspira był “zakochany szekspir”? Bo jakaś korporacja miała by prawa majątkowe do jego sztuk? I uznałaby, że na przedstawieniach w teatrze to ona nie zarobi?

Szekspir sobie radził z zarabianiem na sztuce. I Homer podobno też. Sztuka sobie poradzi, to kapitał ma kłopoty…


Szanowny Eumenesie

No mam jakies takie odczucia ambiwaletne w tej kwestii. Otóż co do Homera (o ile istniał), to nie wiem. Szekspir zapewne brał kasę z teatrum, w którym wystawiano jego sztuki, ale Marlowe już za nie kasy nie brał, tylko za swoje. Sa co prawda koncepcje, że Szekspir to Marlowe, ale…

Jeśli ktos Panu zapłaci za stworzenie czegoś, to ma prawa wydawnicze, albo reguluje to umowa między wami. Panu pozostają osobiste prawa autorskie. I tych Panu nikt nie odbierze. Spora grupa twórców, głównie muzyków, ale i literatów, malarzy czy rzeźbiarzy wykonywała swoje dzieła na zamówienie książąt, królów etc. Oni im za to płacili, ale nie sa to dzieła owych zamawiających tylko twórców.

Wyjdźmy moźe z czasów pierwotnych czyli prostej wymiany towarowej: jeden robił to, a drugi coś innego. I tym się wymieniali. Doszło do specjalizacji uwarunkowanej umiejętnościami, talentem. Skończyła się równość w tym względzie, o ile kiedykolwiek istniała. By ten proces wymiany mógł funkcjonować trzeba zapomnieć o wulgarnie pojmowanej równości, bo będzie to zaprzeczeniem indywidualności człowieka, czyli niepowtarzalności jednostki. W innym przypadku będzie to po prostu proces zwany kradzieźą, bezprawnym rozporządzaniem cudzą własnością. Bezprawnym zarówno pod względem formalnym (czyli prawa stanowionego) jak i etycznym.

Ja i tylko ja mam prawo dysponować swoją własnością=wytworem moich zdolności manualnych czy teź intelektualnych. Reszta jest kwestią umowy. I tak jest sprawiedliwie moim zdaniem.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Lorenzo Szanowny

No przyszłam, jak Pan kazał i przeczytałam. Ino nic nie napiszę, boś Pan wszystko już powiedział. To po co powtarzać po Panu mam?
Pozdrawiam odchodząc…


Panie Lorenzo

“Ja i tylko ja mam prawo dysponować swoją własnością=wytworem moich zdolności manualnych czy teź intelektualnych. Reszta jest kwestią umowy. I tak jest sprawiedliwie moim zdaniem.”

Ale do tego przecież nie są potrzebne prawa monopoli intelektualnych. Weźmy moją robotę. Czy ja potrzebuję jakichś praw autorskich? No nie potrzebuję. Komputery i tak będą potrzebowały oprogramowania. Ktoś mnie i tak zatrudni. Dostanę sowite wynagrodzenie za swoją pracę. Zanim amerykanie wykoncypowali swoje drakońskie prawa związane z ochroną oprogramowania – systemy operacyjne też powstawały i nie były gorsze od obecnych. Ludzie potrzebują oprogramowania i ono będzie robione.

A cały myk polega na tym, że informacja nie jest “własnością” i traktowanie jej w analogiczny sposób prowadzi do paranoi. Czym bowiem jest własność jak nie surowcem z “naniesioną” na niego informacją? Czy zamierza Pan chronić wytwór zdolności intelektualnych wszystkich ludzi? Czy tylko jakiejś wybranej kasty?

Co z projektantem, który wykombinuje jakieś wyjątkowo udane zestawienie kolorów? Co z nauczycielem, który świetnie uczy? Co z kierowcą, który potrafi zadowolić klientów? Oni nie mogą dysponować wytworem swoich zdolności intelektualnych? Czy kolega, który stworzył popularny “produkt bankowy” powinien mieć teraz wyłączność na dysponowanie nim dożywotnio plus 70 lat?

Na moją pracę można patrzyć na kilka różnych sposobów. Można powiedzieć, że wytwarzam informację, która pozwala coś tam zrobić. Albo można powiedzieć że uruchamiam maszynę, która pomaga bankom obsługiwać klientów. Usługa, nie produkt. Bo ja nic nie produkuję. Ja tylko uruchamiam maszyny i dostosowuję je do potrzeb konkretnego klienta.

pozdrawiam.

ps. jeszcze co do Marlow’a – być może gdyby nie było praw autorskich rzeczywiście nie pisałby powieści, tylko np. scenariusze teatralne i filmowe. Albo piosenki do kabaretu. A pani Rowling nadal byłaby nauczycielką. Nie wiem, czy to by było lepiej czy gorzej. Inaczej na pewno.


Szanowny Panie Eumenesie

“Co z projektantem, który wykombinuje jakieś wyjątkowo udane zestawienie kolorów? Co z nauczycielem, który świetnie uczy? Co z kierowcą, który potrafi zadowolić klientów? Oni nie mogą dysponować wytworem swoich zdolności intelektualnych? Czy kolega, który stworzył popularny “produkt bankowy” powinien mieć teraz wyłączność na dysponowanie nim dożywotnio plus 70 lat?”

Cały myk w tym, żeby to było twórcze, nosiło znamiona indywidualnego potraktowania “informacji” (cokolwiek byśmy za nią nie uznali). Projektant kombinując wyjątkowo udane zestawienie kolorów (czyli czegoś co jest obiektywnie istniejące, nie podlegające w formie pierwotnej wpływowi człowieka), w sposób twórczy przetwarza je w indywidualny i niepowtarzalny do tej pory sposób. I to jest zasługą tego projektanta, jego talentu (niepowtarzalnego).

Przy całym szacunku dla dobrych nauczycieli (ale uwaga – pewne konspekty są juź indywidualnie przetworzoną formą “informacji”, której to formy nikt inny do tej pory nie zastosował i dlatego może podlegać prawu autorskiemu), kierowców etc. to ich praca jest powielaniem istniejącej formy czyli wykonywaniem obranego zawodu. Proszę zwrócić uwagę na różnicę między twórczym przekształceniem “informacji” (bo słowo np. jest informacją, a wlaściwie jej nośnikiem) a powtarzalnością czyli rutynowym wykonywaniem zawodu/czynności. W tym leży różnica między malarzem pokojowym a artystą malarzem, choć obaj machają pędzlem zanurzonym w farbie. Ta twórcza różnica charakteryzuje się także niepowtarzalnością

Tak więc “informacja” w Pańskim ujęciu nie jest czyjąś własnością, ale jej twórcze przetworzenie już tak.

Serdeczności zasyłam


Panie Lorenzo

Ale dlaczego? Po co? Nie wystarczy Panu rynek? Jak projektant wymyśli ładne zestawienie kolorów to mu następnym razem więcej zaoferują za projekt. Jak piosenkarz będzie ładnie śpiewał, to będą go zapraszać na koncerty a pisarza – na spotkania autorskie.

A pomyślał Pan o przyszłych pokoleniach? Z czego oni będą żyć, skoro wszystkie dobre połączenia kolorystyczne będą już zajęte? I będą musieli za nie płacić tantiemy?

A tak musi Pan wykoncypować co to jest to twórcze przetworzenie i zabezpieczyć to w prawie.

Bo na przykład dwóch nauczycieli według tego samego konspektu – i jeden potrafi nauczyć a drugi nie. Na prawdę sądzi Pan, że nauczyciele nie przetwarzają twórczo informacji? Po prostu trudno to zmierzyć a u mnie się po prostu zlicza godziny pracy albo linijki kodu.

I ja tu proponuję zwyczajnie brzytwę Okhama – nich mi płacą za godzinę albo za wykonanie roboty jak w każdej innej usłudze. Co ja niby robię innego? Że mój tekst się trochę różni od tekstu pana X? Jeden stół od drugiego też się różni. W czym tekst programu jest lepszy od stołu?

pozdrawiam serdecznie


WSP Eumenesie

Bo zwątpię:))) Malarstwo jest byc może nie do końca najlepszym przykładem, bo tu rzeczywiście działa cos, co możemy nazwać rynkiem, czyli nazwisko faceta z pędzlem. Kowalski może namalować identyczny obraz co Monet, ale zapłacą za niego mniej niż za Moneta, a jak Kowalski będzie go próbował sprzedać jako Moneta, to jeszcze dostanie w ucho za fałszerstwo.

W przypadku dzieł literackich czy muzycznych (choć w tych działkach też można mieć problem z naśladownictwem) i tak mamy do czynienia z rynkiem: jednym się podoba twórczość pana X i płacą za nią więcej (kwestia mody, promocji i bo ja wiem, czego jeszcze), a za twórczość pana Y nie. Ale jak to z działami bywa: pan X może napisać jedno dzieło w życiu, które zdobędzie taka popularność, że mu starczy na wszystko. I nic jux więcej nie będzie musial pisać. Jeśli jednak pan Y napisze ta sama powieść i będzie twierdził, że to jego (bez prawa własności teoretycznie ma taka możliwość, bo zakładamy że dzieła Pana X nie chroni prawo własności), to sie nie da Pana Y oskarżyć o fałszerstwo, bo nie ma prawa własności. Czyżbym coś pokręcił? Przecież jest różnica między rzemiosłem a sztuką? A, chyba że jej nie ma. Zresztą prosze sobie przypomnieć, co się działo z twórczością za PRL, kiedy malartwo piekne rozliczano w metrach kwadratowych, a kompozytorów z kolei w minutach, zas pisarzy w arkuszach autorskich i stawke zmiejszano, im więcej egzemplarzy było sprzedawanych.

Nasi przyjaciele zza Buga byli specjalistami w kopiowaniu wszystkiego i sprzedawaniu tego. Pan by sie cieszył, gdyby Pański komiks był sprzedawany bez Pana zgody (a bez prawa własności i restrykcji z tym zwiźanych byłoby to i było możliwe)?

Teraz robią to nagminnie Chińczycy, kopiując wszystko i rozwijając swój kraj, ale już nie Pański, bo przecież nie ma prawa ochrony własności intelektualnej. I co im Pan zrobisz? Będziesz sie Pan cieszył, jaki to Pan jest popularny, a inni będą sobie kieszenie nabijali Pańskimi osiagnięciami? A jesli będą to robić na całym świecie? Pan siedział i dumał, aż Pan wymyślił, a kto inny sobie to skopiuje i zacznie sprzedawać. I gdzie jest Pański rynek? Co będzie chroniło Pański oryginalny wytwór wyobraźni, talentu etc.? No chyba, że jest Pan altruistą, co w końcu jestem w stanie zrozumieć, ale dlaczego wymaga Pan, aby wszyscy nimi byli. To mi pachnie pewnym systemem politycznym, kiedy to wszyscy pracowali dla dobra wszystkich, a głównie swych przedstawicieli.

Pozdrawiam egoistycznie


Lorenzo

germania

Jeśli nie ma ochrony Twoich praw, to na drugi dzień jakis sprytny facet drukuje Twój utwór i sprzedaje, a Ty masz z tego ucho od śledzia. Ba, on jeszcze powie, źe to jego, bo on to sobie wydrukował czy opublikował.

Czyli sugerujesz, że zbywalne prawa autorskie chronią twórcę, przeciw dystrybutorom?
Czyli dziś twórcy zarabiają na prawach autorskich, a nie koncerny medialne?

Pomyśl przez moment.
Pierwsze pytanie, Watsonie, jest pytaniem o motyw zbrodni. Kto na tym korzysta.

Znajomy dziennikarz, któremu tłumaczyłem paranoję prawa autorskiego, odparł tak:
Przecież ja żyję z prawa autorskiego. Mój pracodawca kupuje ode mnie nie tyle artykuł, co prawo do jego druku. Jakby zlikwidować prawo autorskie, straciłbym pracę (w domyśle: zarobki).
A skąd jego wydawca wziął by artykuł do publikacji? Przecież ta gazeta żyje z publikacji nowych materiałów, nie z archiwów.
Jakby mu nie zapłacili, on by nie napisał. Nie mieli by co publikować.
Prawa autorskie nie mają tu nic do rzeczy.

Ale chłopak tego nie widzi. Bo wierzy w to, co ma napisane w umowie. Tak to prawo kształtuje świadomość.


Lorenzo

germania

Malarstwo jest byc może nie do końca najlepszym przykładem, bo tu rzeczywiście działa cos, co możemy nazwać rynkiem, czyli nazwisko faceta z pędzlem. Kowalski może namalować identyczny obraz co Monet, ale zapłacą za niego mniej niż za Moneta, a jak Kowalski będzie go próbował sprzedać jako Moneta, to jeszcze dostanie w ucho za fałszerstwo.

Ale Monet mógł każdy obraz sprzedać RAZ.
A nie milion razy.
I gdy dziś kupujesz obraz Moneta, nie płacisz jego prawnukowi czy też firmie Global Monet.inc

Monet nie mógł namalować jednego obrazu i żyć z tego po kres dni.
A taki Scott MacKenzie nagrał jedną udaną piosenkę San Francisco i jest rentierem.

Rzeczywiście uczciwe?

Lorenzo, jak miałem dziesięć lat to sobie liczylem — jakby każdy Polak dał mi sto zł (przed denominacją)... Oni by nie zbiednięli, a ja bym był bogaty.
I oto żyjemy w czasach, gdy dzięki nowym mediom niektórym się to udało.
Ale inni nie są głupi. I też chcą po groszu od każdego.
A jak każdy dostanie po groszu od każdego, to co będzie, powiedz?
Wszyscy będą bogaci?


Lorenzo, raz trzeci

germania

Nasi przyjaciele zza Buga byli specjalistami w kopiowaniu wszystkiego i sprzedawaniu tego.

A teraz czemu tego nie robią? Prawo im zakazało?
A może przestało im się opłacać?
Może mogą wymyślić swoje (nie kopiując) i zarobić tyle samo, co zarobili na kopii?

Skoro chińczycy sprzedają u nas kopie, to czmu nie zabużanie? Hę?

Po prostu nadchodzi czas, gdy gospodarka jest globalna.
Wiem, że to brzmi niemiło, ale już za chwilkę okaże się, że nie tylko niemiecki hydraulik jest wart tyle samo euro co polski, ale także, że i Lorenzo konkurować musi z Li-Jangiem. Pracą, a nie zakazem dla Li-Janga robienia tego co Lorenzo i sprzedwania za mniej.


Subskrybuj zawartość