Rozkwit i upadek konserwatyzmu mego

Tytułem wstępu

Cześć :-)

___________________________

Wolny wybór jest zawsze atrakcyjniejszy od przymusu.
Gertruda Stein

Człowiek jest panem form.
Ernst Junger

Taka jest wieczna rzeczy kolej, że mamy stare świnie i młodych socjalistów.

Wróć, chyba coś nie tak. Starą świnią zostanie tylko ten, kto nie był młodym socjalistą, prawda? To powiedzonko ma liczne warianty i wielu mniemanych autorów, od Bismarcka aż po Piłsudskiego. Było też coś o sercach i mózgach. W skrócie chodzi o to, że człowiek najpierw musi być głupi, żeby później być mądry, przy czym mądrość utożsamiana jest z konserwatyzmem, głupota zaś z lewicowością.

W tym kontekście jestem przypadkiem szczególnym i przeżywam regres. Nigdy nie byłam młodą socjalistką, przeciwnie wprost. To, czym byłam, miało wiele odcieni, łącznie z anarchią i libertarianizmem, niemniej upraszczając, można rzec, że byłam prawicową konserwatystką. Niezbyt krzykliwą i mało epatującą, ale jednak. Ze szczególnym naciskiem na niekonsekwencję oraz hipokryzję, ale jednak.

I przeszło mi.

Co rokuje jak najgorzej na przyszłość, jeśli wierzyć mętnym przysłowiom o nierogaciźnie.

*

Czy ma to jakiś sens, żeby właśnie młodość ruszała z posad bryłę świata, bawiła się w ten cały bunt przeciwko zastanemu porządkowi i budowała barykady w welwetowych swetrach? Skąd się to bierze? Dziecko przecież pragnie ładu i porządku, chce wiedzieć, czego oczekiwać od swoich rodziców. Człowiek jest konserwatywny niejako naturalnie. Kwestia estetyki? Może, ale przecież „jest to niezrozumienie młodzieży, pochodzące z braku do niej miłości, jeśli ktoś przypuszcza, że znajduje ona rozkosz w wolności. Jej najgłębszą rozkoszą jest posłuszeństwo.” Tak rzekł chory na płuca jezuita, który palnął sobie później w łeb – może dlatego, że miał w tym łbie całą nadchodzącą grozę dwudziestego wieku. I w żaden sposób nie potrafił zwyciężyć go w dyskusjach naiwny wolnomularz, rozprawiający o godności i szczęściu człowieka.

*

Jesienią dziewięćdziesiątego siódmego zmieniłam podstawówkę na zupełnie inną, pod względem geograficznym, jak i kulturowym. Wtedy moim panem od historii został świętej pamięci Michał Łukaszewicz. Nie był on z formalnego punktu widzenia historykiem, lecz absolwentem polonistyki UW, literatem, bywszym członkiem grupy poetyckiej Stajnia. Oczywiście wtedy nie miałam pojęcia o tym wszystkim.

Cenię profesjonalizm u nauczycieli, w tym zgodność wykształcenia z przedmiotem, który wykładają. Pani od polskiego po (nieukończonej) psychologii stała się później obiektem moich licznych drwin. Pan Łukaszewicz profesjonalistą nie był. Jego wizja historii, oparta na uwielbieniu dla Pawła Jasienicy, mogła wzbudzać liczne zastrzeżenia. Ale przecież nie w nas, oczarowanych i zasłuchanych dzieciakach, patrzących, jak nauczyciel zamaszyście gestykuluje, pada na kolana odgrywając hołd pruski, rysuje na tablicy Kazimierza Wielkiego. On opowiadał historię. Tak trzeba to robić, szczególnie w podstawówce.

Łukaszewicz był także lewakiem. Pamiętam, jak kiedyś na lekcji zdryfowaliśmy na temat kary śmierci. Wtedy on przeżył zdziwko, bo praktycznie cała klasa była za i pospierała się z nim trochę. A ja mu wycięłam jeszcze grubszy numer…

Na Okopowej był obowiązek pisania tak zwanych prac semestralnych, z dowolnego przedmiotu. Wybrałam sobie ambitny temat – Pinochet i rewolucja w Chile. Biorąc pod uwagę, że byłam konserwatystką z antykomuszym zacięciem, nietrudno sobie przedstawić, w jaki sposób naświetliłam zagadnienie. Jako appendix dołączyłam pewien fikcyjny list z Frondy, zaczynający się jakoś tak: „6 marca 1953. Wczoraj, w skromnym paryskim mieszkaniu, zmarł gruziński emigrant Josif Dżugaszwili, który całe swe życie poświęcił walce…”. Krótko mówiąc, postawiłam klasyczną tezę o mniejszym złu i zaniosłam pracę do oceny, z lekkim dreszczykiem emocji.

Recenzja była krótka, tylko parę zdań. Kończyła się tak: Co za temat (w czwartej klasie)! A jednak to praca samodzielna i dlatego – brawo!

Czy dziś się tego wstydzę?

Skądże.

Jeśli dopiero na wakacjach po tej czwartej zaczęłam dźwigać na karku drugi krzyżyk?

*

Pamiętam, jak parę lat temu bardzo się śmiałam, przeczytawszy pewien artykuł w Polityce. Udowadniano w nim, że prawicowość i lewicowość związana jest ze stylem wychowania. Ci, których trzymano krótko, musztrowano i szacunek im wpajano, stają się konserwatywni i zachowawczy, inni zaś, w duchu dialogu i partnerstwa swobodnie rozkwitający, wykazują tendencje odwrotne. Widzisz, zwróciłam się do ojca, powinnam być czerwona jak dupa pawiana.

Bo ja byłam wychowywana ultraliberalnie. Czyli wrzaski, czytanie Mistrza i Małgorzaty na łódce w wieku lat ośmiu, wrzaski, nocne podróże samochodem, podczas których słuchaliśmy Cave’a, Kaczmarskiego i Okudżawy, wrzaski, długie dyskusje przy metaksie o Imperium Brytyjskim i Heideggerze, wrzaski…

Kocham cię, Czajniku. Ups, wymknęło mi się.

*

Sięgam do materiałów archiwalnych, czyli gęsto zapisanych zeszytów w twardych okładkach. Czytam i mrugam. O ludzie, jak ja bazgrałam. O ludzie, co ja bazgrałam.

Charakter z wiekiem mi się poprawił. Pisma i nie tylko.

Ale odnajduję się w tych zapiskach, czemu nie? Są proste, często niezręczne w formie – to akurat łatwo wyjaśnić, nigdy nie widziałam kartki tak dobrze, jak widzę ekran Worda, na klawiszach tańczę, z długopisem w ręku poruszam się niezdarnie. Niemniej są ciekawe, zwykle wiem, co usiłowałam zatrzymać, wciąż jeszcze pamiętam dobrze ideał swój. Mało tego, sądzę, że innych też ta lektura może kiedyś zainteresować, tylko jednak ja powinnam wcześniej umrzeć.

Ale niewielkie kawałki dają się bez nadmiernego wstydu puścić w eter. A muszę to zrobić, historykom nie wolno lekceważyć źródeł, skoro te już powstały i zachowały się do czasów. Więc proszę, oto, co pisałam trzydziestego maja Roku Pańskiego dwa tysiące szóstego:

(...) Przerażają mnie fanatycy postępu – ludzie, którzy za wszelką cenę pchają świat do przodu, utrzymując, że widzą na horyzoncie świetlane perspektywy – choć przecież nie mogą ich widzieć, bo tam zawsze widać tylko ciemność. Więc dlaczego mamy lecieć na łeb, na szyję w ciemność? Znajomość historii nakazuje raczej pesymizm. I może właśnie dlatego J. W. uważa, że „historia to najgłupsza nauka na świecie”. On jest właśnie jednym z nosicieli rozkładu, cynicznym idealistą (bo idei postępu nie można wyznawać inaczej jak cynicznie), totalnym przeciwieństwem mnie na każdej płaszczyźnie. (...)

Laboga, cóż to za retoryka. Nosiciel rozkładu, dobre sobie. Prywatnie nadal uważam, że się nie myliłam co do jednej kwestii, ten pan, ukryty tu dyskretnie za inicjałami, był rzeczywiście idiotą nieprzeciętnym. Ale mam się zajmować idiotyzmem własnym, nie zaś cudzym, a tego towaru również tutaj nie brakuje.

Kluczowe jest przerażenie. Strach przed jakimiś wydumanymi, abstrakcyjnymi konstrukcjami. Najśmieszniejsze, że pisała to osoba odważna osobiście. Ale do dziś mi to zostało, że prędzej zlęknę się kota chodzącego nad moim łóżkiem, niż włamywacza włażącego przez okno, załamię się i rozsypię wtedy, gdy będzie istniał margines bezpieczeństwa, a wykażę hart ducha, nie mając innego wyjścia.

Dużo się jednak zmieniło. Dziś jestem mniej odważna, mniej skłonna do poświęceń. Zarazem pozbyłam się dawnych, konserwatywnych lęków, że oto przemija postać świata tego, zbliżamy się do przepaści, a drogę oświetla nam myśl nowa blaski promiennymi. Nie to, żebym nabrała jakichś wątpliwości co do istoty tej myśli, albo tego, jakim głosem przemawia towarzysz Mauzer. Nic z tych rzeczy.

Po prostu już się nie boję. Nie wiem, w jakim kierunku zmierzamy, gdzie jest przepaść, co przemija, a co się rozwija. Zwątpiłam ogólnie, zwłaszcza zaś – zwątpiłam w przerażenie.

Może po prostu, jak mawiał stary sycylijski książę, musi się bardzo dużo zmienić, żeby wszystko zostało takie samo?

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Hm, a propos

leku przed przyszłością czy nowym, to taki krótki cytat z deMello: “nie boimy sie nieznanego, boimy się utraty znanego”, no, bo jak można się bać czegoś się nie zna?

A apropos tego konserwatyzmu i prawicowości, ja nawet jakbym chciał zostać prawicowcem w POlsce to czuję taki opór, mam wrażenie, że 90% polskich prawicowców i konserwatystów to ludzie bez dystansu, bez poczucia humoru,takie osoby, co innych ludzi nie lubią, za to pełne pretensji są.
Wystarczy poczytać choćby Ziemkiewicza i spółkę.

A i zazdroszczę wychowania:)

P.S. No i nie popastwiłem się, ale też ekstremalnie rano nie wstałem.
Może dlatego?
Ale jest nadzieja na pastwienie się w następnych tekstach.


Pani Pino, debiutantko!

No tak. Pan Grześ nie da się wyprzedzić.

Nawet nie ma się co starać.

Ius primae commentis. Czy cóś.

Tekst długi, co zawsze powoduje kłopot.

Najpierw chciałem zacząć od uwagi, że jeden gość, co podobno przez okno wyskoczył, w utworze dramatycznym o entomologicznym tytule napisał, że lepiej umierać pod czerwonym sztandarem, niż pod płotem. I że mam odmienne zdanie.

Ale to drobiazg mało ważny. Bo nikt mi nie proponował tego sztandaru.

Potem chciałem napisać o erudycji, oczytaniu i ogólnym uporządkowaniu intelektualnym. Ale stwierdziłem, że aż tak kadzić nie wypada. Więc zaniechałem.

Żeby się przyczepić, skoncentrowałem się na długości Pani wpisu, który tak jest długi, że zapewne czytelnika zmęczy. Ale mnie nie zmęczył. Zresztą ja też piszę mętnie i rozwlekle. Więc mam się siebie czepiać? Głupio trochę.

Poza tym, lubię teksty, do których przydaje się Wikipedia.

W końcu zastanowiłem się nad tym problemem, który dostrzegam, jako centralny. Choć nie wiem, czy dla Pani też był taki.

W sumie wyszło mi, że te etykietki, które sami sobie przylepiamy, są cokolwiek osobliwe. Mnie się wydaje, że jestem liberalnym konserwatystą (choć raczej nie jestem konserwatywnym liberałem). Ale jak mnie odwzorowano na mapie poglądów, to wyszedłem na nudnego centrystę, bez stanowczego zdania w żadnej sprawie.

I tak kombinuję, że może to jest tak, że te etykietki są tylko etykietkami. Niewiele znaczą. Problem jest taki, czy jesteśmy do tych etykietek uwiązani i uważamy, że posiadacze innych etykiet są nic nierozumiejącymi kretynami, czy raczej jesteśmy otwarci na każde sensowne zdanie?

Jakiś czas temu zauważyłem, że moje kryterium doboru rozmówców ma charakter estetyczny, a nie ideologiczny. Nie gadam z ludźmi, których forma wypowiedzi mi się nie podoba. Z poglądami mogę dyskutować.

To nie jest dobrze, jak się zdaje. Ale przywykłem i się przywiązałem.

Cała ta refleksja wydala mi się banalna i nic niewnosząca. Więc nie będę kontynuował.

Więc jeszcze tylko dwie myśli oderwane.

To, czym się zajmuję nauczyło mnie, że u podstaw skrajnego lewactwa często leży myśl konserwatywna. I odwrotnie. To tylko etykietki.

I faktycznie bać się nie ma czego. Jedyną sensowną odpowiedzią na pytanie jak będzie? jest odpowiedź: tak samo, tylko bardziej.

W sumie, to ten komentarz jest beznadziejny. Przy takim tekście, każdy by był.

Pozostaję w zadziwieniu i, gratulując, pozdrawiam

PS Gdyby Pani kiedyś chciała się zająć pisaniem beletrystyki fantastycznej, to sugeruję tytuł: Nosiciel rozkładu. Osłabia jak wzrok Bazylego, co się z koguciego jajka wykluł.

PS2. Panu Czajnikowi gratuluję Pani. Pani gratuluję pana Czajnika.


Panie Grzesiu,

nie ma czego tak zazdrościć, proszę zwrócić uwagę na słowo pełniące funkcję interpunkcyjną w tym opisie wychowania. Przejść po linie nad przepaścią można na dwa sposoby: zostać profesjonalnym linoskoczkiem, co wymaga czasu i talentu, albo się napić. Mam wrażenie, że ja miałem ten fart, że Pan postawił przede mną najpierw lornetkę i meduzę raz, potem lornetkę i meduzę drugi raz, by na koniec dać mi solidnego kopa w tyłek, posyłając w tę pedagogiczną podróż. Zadziałało, ale jak Pan może przeczytać, nie obeszło się bez wrzasków i panicznego wymachiwania rękami.
Zaś prawicowości apropo, przypomina mi się taki film przez kogoś opowiedziany: komedia wojenna to była amerykańska i bohaterem był amerykański żołnierz, którego w dżungli przy karabinie maszynowym zostawili koledzy i zapomnieli o nim, a po drodze przydarzył sie pokój. Żołnierzowi wyrosła długa broda, wokół stanowiska piętrzyły się hałdy puszek po spamie, a on zgodnie z rozkazem otwierał co jakiś czas ogień do przelatującego samolotu. Że były to od dawna samoloty pasażerskie – biedak nie wiedział. Taka spiżowa konsekwencja i trwanie w nurcie życia niczym słup przez Heraklesa w twardy grunt wbity, wciąż strzelanie do dawnych celów wciąż ta samą amunicją – nie uważasz, Panie Grzesiu, że to jest właściwość i redaktora Z. oraz jemu podobnych, i Nadredaktora z drugiej strony? Brak poczucia humoru jest po prostu konsekwencją tej konsekwencji, bo poczucie humoru niekonsekwentne jest z natury.


Panie Grzesiu, errata.

Po przeczytaniu wyszło mi, że to pan mi serwował te dwie sety z galaretą. Otóż nie, choć jakby co, sie nie odżegnuję. Ale tu chodziło o Pana w sensie Adonai, czyli biblijnym. Przepraszam, że sie tak poprawiam, ale konsekwencja konsekwencją, a jasność jasnością.


Panie Yayco,

gratulację przyjmuję, bo jak już córka zauważyła, lubię być okadzany i się pławić. Ale proszę też spojrzeć na tekst do Pana Grzesia skierowany, można go potraktować częściowo jako do gratulacji komentarz.
Z porannym szacunkiem, kłaniam się pokrywką do ziemi, po staroczajniczemu, udając się tymczasem ku obowiązkom.


Panie Czajniku,

z tym żołnierzem to trafił pan w sedno, znaczy idealnie pasuje do mnóstwa “Publicystów” i polityków z obu stron barykady, do blogerów też.

A i za erratę, znaczy uzupełnienie dziękuję, bo jako żem bez kawy dziś jeszcze, to nie zaczaiłbym pewnie.

A zazdrość mimo wszystko może byc, choćby o tego Cave’a, Okudżawę i Kaczmarskiego oraz “Mistrza i Małgorzatę”.
Bo ja odkryłem trzech pierwszych stosunkowo późno, bo własciwie na studiach,“M&M” znacznie wczesniej, ale jakoś sam w sumie.


Powitać w gronie publicystów, Pani Pino.

Co do meritum wyrażać się nie będę, tzn. się wyraziłem, choć nie werbalnie, jak zapewne Pani zauważy. A poza tym każdemu wolno być takim, jakim być lubi. Reszta w rękach i głowach współistniejących realnie i nadrealnie. A tak a propos pisania – czy to ulica Mazowiecka tak na Pania wpłynęła?

Kolejną Pani zasługa (mam nadzieję) jest skaperowanie Pana Czczajnika. Tylko czemu on jest Czczajnik?

Pozdrawiam serdecznie


Pino

jestem pod wrazeniem,

czuję się w obowiązku czytac następne teksty,

:)

prezes,traktor,redaktor


Panie Lorenzo,

jakby Pan zaglądał do starych znajomych, to by Pan nie zadawał niektórych pytań.

Ponadto bardzo był tam Pan oczekiwany, a to ze względu na Jego kompetencję językową.

Pozdrawiam – jak zawsze – dosadnie


Panie Yayco Szanowny

na dni kilka gród mój opuścić musiałem i wczoraj mnie tzw. obowiązki z dala od narzędzia trzymały. Co wyjaśniłem na jednym z blogów. Teraz staram się nadrobić to godne pożałowania zaniechanie.

Pozdrawiam i za pamięć dziękuję


Panie Lorenzo,

dobrze, że Pan powrócił.

Choć biorąc pod uwagę gdzie, to nie wiem…

Ale pozdrawiam. Stanowczo!


no proszę

... fajny takst.

ja też byłem konserwatystą. przez jedne wakacje tylko, ale zawsze to coś. to było po 3 roku studiów jak nosiłem dziewuchom konserwy w plecaku, żeby nie spadły ze Świnicy.

pozdrawiam tyrolsko


Dobry wieczór,

wypadły mi jedne zajęcia, więc mogę odpowiedzieć wcześniej, kakao popijając. Zamiast kawy, której nie toleruję.

Grzesiu – dokładnie, a że do wymienionych przez Ciebie cech poniekąd się poczuwam, czułam się zmuszona opuścić wagonik.

Panie yayco – trudno mi coś dodać. Wyczerpał Pan temat. Może tylko tyle, że choć (na przykład) mój stosunek do wspomnianej w tekście osoby z inicjałami się nie zmienił, to teraz określam po prostu jej kompetencje intelektualne, bez ocen ideologicznych czy beletrystycznych. Substancja, a nie akcydensy. Czy cóś.

I dziękuję.

Czajnik: dokładnie. Ja się dziwię, że oni jeszcze nie umarli z nudów. Kiedy obecnie czytam Michnik, aktywiści homoseksualni czy poprawność polityczna, to mam odruch. A ci niewzruszenie dalej napieprzają w te biedne samoloty.

Panie Lorenzo – dziękuję, dostrzegam. Na ulicy Mazowieckiej mam kąt tylko dla siebie, co jest ważne dla pisania. Brakuje mi jeszcze pięciuset gwinei rocznego dochodu, ale pracuję nad tym.

Max: dzięki, postaram się utrzymać to wrażenie :)

Docencie – rotfl. Aż mi się stara piosenka przypomniała:

“Mamy puszkę (zd)radziecką z rybkami
Trochę chleba i sera żółtego
Więc wybieraj, kochanie, co zjemy,
Co zostawić do dnia następnego”

pozdrawiam wszystkich


Pino

tak jak zegarki radzieckie były najszybsze na świecie, tak puszki są* najtrwalsze. zacząłbym więc od sera.

*) nie bez kozery… nie bez kozery używam, powtórzę, nie bez kozery używam czasu teraźniejszego gdyż wiele z tych puszek jeszcze tu i ówdzie zdradziecko zalega…


Pani Pino,

ależ proszę bardzo!

Pozdrawiam


Pino

Nareszcie! No.

Czy ja byłam konserwatywna? Oooooj tak.

Generalnie to po lekturze Twojego tekstu pogłębiło mi się przekonanie o własnej dziwności, ale to w sumie nie tak źle.

Jak się nad tym zastanowię, to nawet tę dziwność lubię. Czasami.

Proszę pisać i się nie obijać.

To mówiłam ja, Gretchen :)


Gretchen,

ale co z tą dziwnością? Rozwiń to, jak mawiała moja pani od polskiego :>

pozdrawiam


Pani Gretchen,

Pani nadal jest konserwatywna, tylko Pani nie wypada się przyznać.

Ale ja to mogę Pani dać na papierku . Z pieczątką

Pozdrowienia konserwatywne załączam


pamiętam z dzieciństwa taki wynalazek

konserwa mięsno-tłuszczowa. w słoiku na gumkę zawekowany smalec + jakieś mięso. “na żywca” nie do zjedzenia, ale mój stary robił na tym bigos. super był!


Docencie,

ja się czuję kompetentna głównie w temacie mielonki.

W Norwegii przez trzy tygodnie jedliśmy coś takiego: olej, siekana cebulka, mielonka i jakiś sos ze słoika, do tego ryż, makaron albo kasza.

Raz dostaliśmy od ludzi z kutra wielką rybę. Ugotowaliśmy ją bez niczego i zeżarliśmy ze łzami szczęścia w oczach.

A na sam koniec, już w Tromso, zdefraudowaliśmy parę słoików flaków, przeznaczonych dla następnej załogi.

Nie wspomnę o powrocie przez Szwecję. Na kilka lat znienawidziłam sardynki.

pozdrawiam turystycznie


Norwegia

moja miłość. ojczyzna black metalu. ludzie mówią tam językiem tak śmiesznym, jak śmieszny jest norweski black metal, a czeski przy mowie potomków Wikingów wywołuje jedynie wzruszenie ramionami. najdroższe piwo na świecie, a wódkę sprzedaje się w aptekach (jeszcze nie na receptę)...

a fiordy? eee fiordy to mi z ręki jadły!


Pino

dobre motto

parówki z chrzanem, albo papier z chrzanem- to samo:)

prezes,traktor,redaktor


Docencie,

a wiesz, że nasi zaczynają spylać z Irlandii właśnie do Norwegii?

Wódki pewnie niedługo pojawi się obfitość.


nasi pracujący w Norwegii

mają swoje mety gdzie można kupić połówkę wyborowej za 80 zika, czteropak Żywca za 40 i elemy po jakieś 25… ale te fiordy…


Max,

to jest fragment jednego z najbardziej wzruszających utworów, jaki znam.

(...) a jestem przytomna wczoraj jak zasypiałam, to mi się nie chciało domknąć lewe oko, więc musiałam sobie na oku położyć przycisk z Beethovenem, ale w nocy Beethoven ze mnie spadł i zrobił się taki hałas i wszyscy się obudzili potem zaczęły się różne plotki kobiety to zielone świnie pan nie ma pojęcia guzik się panu oderwie naturalnie nie ma kto panu przyszyć ja teraz chodzę od muzeum do muzeum bo się chcę wie pan tą sztuką nasycić cóż życie parówki z chrzanem a Matejko trwa wiecznie ząb mi jeden wczoraj wyleciał dlaczego jak byłam we Francji to mi zęby nie wylatywały ten obraz wisi krzywo naturalnie że nie ma kto panu nawet obrazu prosto powiesić o już się wieczór robi (...)

pozdrawiam


Panie Maxie,

ja tam nie wiem, jak u Pana w Podkarpackiem, ale u nas, w województwach centralnych, to parówki są tradycyjnie robione. Z nutrii.

Pozdrawiam krajoznawczo


tak się Panu wydaje

i może wodę też z wody macie w kranie?

wolne żarty.

Tym bardziej że to pewnie nasze jecie a nie wiecie

o!
prezes,traktor,redaktor


Wody to ja nie pijam,

bo od tego się żaby w człowieku lęgną.

Więc nie wiem.

Pozdrawiam w tym duchu


Pino szanowna

I ja spstrzegłem się już jakiś czas temu, że z wiekiem dryfuję z prawa ku centrum (by tak eufemistycznie ująć, w którą konkretnie stronę zmierzają moje poglądy).

I dziś waham się by Pinocheta za jakiś wzorzec pozytywny dawać (a ten tekścik z Frondy, pamiętam, pamiętam – ostry jak brzytwa), choć w LO jak najbardziej nie wahałem się.

I więcej nawet – odszedłem od bezwzględnej wolnorynkowści, uznając za sensowne nie tylko publiczne szkolnictwo, ale i obsługę medyczną...
Choć trwam przy sprzeciwie wobec emerutur nadal, to jednak uległem presji żony i podpisałem stałą umowę... Ech, palą się na stosie moje ideały.

Także podzielam zastanowienie nad naturalnością młodzieńczego konserwatyzmu, prawa i sprawiedliwości (minuskuła, podkreślam).

Ale tutaj tkwi mi jak zadra mój ulubiony spośród dramatów: Tango.
Może to jednak jest tak, żeśmy buntownicy? Jak Artur? Buntujemy się (coraz słabiej z wiekiem) przeciw zastanemu (nie)porządkowi? Pałamy rewolucyjnym ogniem sprzeciwu wobec podsatrzałych ideałów rewolucji?

Nie wiem.

PS. Szanownych, nieprzeczytanych przez późną porę, dyskutantów pozdrawiam również.


Doc

Możliwość spoglądnięcia na fiordy własnym okiem jest warta taszczenia jako połowy bagażu browarów krajowej produkcji. Ech…


Odysie

To chyba doświadczenie i pogodzenie sie ze złożonością świata osadza nas coraz bardziej w centrum. Niechęć do jakichkolwiek ekstremizmów, które są o tyle groźne, że my już coś najczęściej posiadamy (nie tylko w kwestii materialnej), a rewolucje mają to do siebie, że budują na zgliszczach (o ile budują). Doceniamy po prostu ewolucję, a nie rewolucję. No i przestaje nam się spieszyć.
Z drugiej strony – ręki bym nie dał za to co napisałem… ;-) Ale tak mnie na gorąco napędził myślami Twój tekst.

Pozdrawiam.


Odysie,

dziękuję za wizytę i głos jakby mocniej powiązany. Choć jeśli na ten przykład byłeś kiedyś w Norwegii, to też zapraszam do wypowiedzi :)

Tango. Wiesz, że chciałam o nim napisać? Sporo jeszcze wątków plątało mi się po głowie. A jak zadzwoniłam wczoraj do Czajnika z bezpretensjonalną prośbą ( przelej stówę ) to powiedział, że tekst dobry, tylko za krótki. Ale raczej się zgadzam w tej kwestii z panem yayco.

Może to jednak jest tak, żeśmy buntownicy? Jak Artur? Buntujemy się (coraz słabiej z wiekiem) przeciw zastanemu (nie)porządkowi? Pałamy rewolucyjnym ogniem sprzeciwu wobec podstarzałych ideałów rewolucji?

I właśnie to próbowałam wykazać, cytując, że jej największą rozkoszą jest posłuszeństwo.

Jeśli bunt rozumiemy jako dążenie do wolności – to jak najbardziej uważam, że do tego trzeba się zestarzeć ( lub rzucić się ze schodów najlepiej głową w dół ), dorobić się jakiejś kuchni, pokoju z widokiem, samochodu, dziecków.
Stomil i Eleonora, mimo upływu lat, nie byli wolni. Zatrzymali się na etapie gówniarstwa.

Ideały?

Moja przyjaciółka mawia: Ideał mam stały. Sram na piedestały. Tak mi się skojarzyło.

Griszeq’u – komentarz prosty, ale trafny. Dodałabym tylko, że można się przerzucić na ewolucję nie tylko z rewolucji, ale i ze statyki. Bo jakąż to rewolucyjność mają w sobie niegdysiejsi czytelnicy Frondy? :)

pozdrawiam


Szanowna Pani Pino,

mam wrażenie niejasne, że nawet jeśli i ewentualnie mam rację, to pan Czajnik też ją ma.

Są tematy, które nawet jak są troszkę zbyt obszernie (jak na blogową optykę) ujęte, to i tak rodzą niedosyt. To dobrze. Z niedosytu coś może powstać.

Z przesytu niby też, ale nie będę wchodził w szczegóły, wyjaśniając, dlaczego wolę niedosyt.

Ot choćby problem rewolucji i ewolucji.

Popularność idei ewolucyjnych w drugiej połowie XIX wieku mocno potem podupadła. Brak dowodów, mówiąc szczerze.

Współczesne koncepcje rozwoju społecznego, jeśli nie pomijają tego wątku w ogóle, często stanowią pewną syntezę obydwu punktów widzenia.

Ot, na przykład Harold Berman (nie rodzina) traktuje rewolucje jako burzliwą formę przyśpieszania rozwoju społecznego, zwłaszcza w okresach stagnacji.

Albo znowu taki Thomas Kuhn, który mówi w istocie rzeczy o mikrorewolucjach, które z daleka są tak drobne, że wręcz niewidoczne i dają złudzenie ewolucji.

Więc z tą ewolucją i rewolucją bym nie przesadzał.

Pomijam nawet wątpliwości co do tego, co jest postępem, co zastojem a co regresem. No.

Może warto mówić po prostu o zmianach, analizować i siłę, kierunek i funkcje?

Nie bardzo mi się to podoba, bo wolę nieco bardziej chaotyczne teorie konfliktowe.

Ale widzę w tym więcej sensu, niż w metafizycznym sporze o pojęcia.

Pozdrawiam realistycznie


Pino,

apropos buntu to mi się skojarzyły dwa teksty, pierwszy chyba znasz:

http://tekstowisko.com/yayco/54974.html

a drugi to mój:

http://tekstowisko.com/tecumseh/55995.html

pzdr


Panie yayco,

tego się obawiałam.

Zaczął Pan mówić o rzeczach, które ciężko jest mi ogarnąć. Myślałam, że to nastąpi wcześniej, bezpośrednio w związku z tekstem. Dlatego tak się miło zdziwiłam, przeczytawszy o intelektualnym uporządkowaniu.

Ale pora się przyznać, że tak naprawdę to bzdura, hucpa i bałagan, żeby wszystko od razu było jasne. I nie budziło nadmiernych nadziei.

Zatem, z puchatkowej perspektywy, rewolucja jest wtedy, gdy następuje ogólny burdel, połączony z przelewem krwi i represjami. Wszystko to bardzo jest fotogeniczne i kulturotwórcze, ale jednocześnie stanowi straszną cofkę. Dla poszczególnych ludzi i dla całych społeczności.

Ewolucję miałam za coś odmiennego od tego, co wyżej. Ale skoro ona w świetle współczesnych koncepcji nie istnieje, to ja już nic nie wiem. Mogę tylko zaczekać na Pańskie rozwinięcie. Albo zgadywać.

Czy, na przykład, pontyfikat Leona XIII był taką mikrorewolucją, czy ja źle kombinuję.

Grzesiu – Twój też znam. Ale widzę, że przeoczyłam dyskusję. Delilah, Krk i Zetor, ho ho! Idę poczytać.

pozdrawiam


Pino

Nie wszyscy mają łatwość “ładnego” i skomplikowanego pisania. Zdecydowanie większe porażki można ponieść w mierzeniu się długim tekstem niż z krótkim i prostym. Choćby z uwagi na nudę tego pierwszego w przypadku miernego pisarza. Krotkim tekstem trudniej sobie zaszkodzić poprzez glupoty obnażenie.

A co do samego komentarza – statyka w pewien sposób mieści się dla mnie w ewolucji. Bo to jest taki “płynięcie z prądem”. Chyba, że jako statykę rozumiemy zaciekłe opieranie sie jakimkolwiek zmianom. Wówczas zgoda.

Ciekawym przypadkiem odwrotnego procesu niz obserwowany przeze mnie i Odysa – czyli osuwania się z centrum w skrajnośc, jest Milton Friedman. Tu jednak mieliśmy do czynienia z pewnym determinizmem, wynikającym ze skierowania światła reflektorów, zamiany w ikone, wciągnięcia na sztandary itp, itd… Zawsze sie zastanawiałem, jak MF ocenia prywatnie radykalizm w który się zapędził/dał zapędzić (głównie przez swoich wyznawców).

Pozdrawiam, z szacunkiem dla umiejętności Twojej plastyki słów…


Pani Pino,

co do Leona XII to, moim zdaniem, nie. A jeżeli, to bardzo mikro. Taka falka na morzu historii. Rewolucjonistą był Grzegorz VII.

Pani chyba przywiązuje zbyt duże znaczenie do krwi i represji. Ja bym akcentował przyśpieszenie zmian. Burzliwość i nagłość. Tudzież nieodwracalność.

Ale bym zwracał też uwagę, że każda rewolucja nie bierze się z niczego. Jest konkluzją narastających napięć i początkiem nowego porządku.

Z tej perspektywy przewrót bolszewicki nie zasługuje na miano rewolucji. Moim zdaniem.

Dla Pani refleksji nad Rosją zalecam pojęcie samoniweczącej rewolucji, choć to dosyć ryzykowne.

A teraz do początku.

To że coś nie kończy dzieła i nie zamyka go, nie oznacza że jest wadliwe, albo niemądre, albo źle skonstruowane.

Jesteśmy niewolnikami formy. Także blogowej.

Ja uważam, że Pani ma całkiem nieźle uporządkowane myśli. A to co Pani napisała, traktuję jako bardzo dobry wstęp. Zachęcający do dalszego czytania.

Więc się proszę nie puchatkować. W tym wypadku mam nadzieję, że im bardziej będę zaglądal, tym więcej odnajdę.

Pozdrowienia stanowcze


Griszeq'u,

czy ja Cię uraziłam, zupełnie wbrew intencjom?

Zapewne, niektórzy mogą ponieść porażki i sobie zaszkodzić. Nawet chyba większość. Ale Ty się do niej nie zaliczasz, o czym wiesz, jak sądzę. Więc skąd ten nagłe zapewnienia o szacunku i jakichś kontrastów budowanie?

Jakby co, to – smotri w moje głaza – jestem agresywnym cholerykiem.

Zaleczonym co prawda, ale zawsze mogę sobie przypomnieć parę kroków, jeśli komuś ma to sprawić uciechę.

Choć na co dzień wolę klasztor franciszkanów buddyjsko-ateistyczny.

Pozdrawiam sprężyście


Pino

Nie, nie zrozumieliśmy się. Błędy interpretacji, przekazu, komunikacji czy jak tam. Niczym mnie nie uraziłaś. Staram się pisac prosto i krótko – co zauważyłaś słusznie. Jednocześnie z pewną zazdrością, ale głównie z szacunkiem patrzę na wpisy części Konfederatów. Nie oceniam, bo nie potrafię – tego ile pracy wkładają w powstanie paresetsłownego tekstu. Ale jeśli taki tekst przykuwa do monitora (wcale tak czesto się to nie zdarza), to czapka z głowy. Moja czapka. Mam wrażenie, że bedziesz wlaśnie jednym z tych Konfederatów.
Reasumując – ważne nie tylko co, ale i jak. Forma i treść. Takie tam.

Cieszy mnie Twoje zapewnienie o choleryczności – emocje nadają życia. Także blogowemu.

No, to pierwsze koty za płoty.

Pozdrawiam elastycznie.


Griszeq'u,

to jeszcze Cię poczęstuję moją fachowo-dyletancką opinią: piszesz dobrze. Nawet bardzo.

W takim razie kłaniamy się sobie ostrożnie, odkładamy koty i rozchodzimy się do swoich zajęć... :)

Panie yayco, no widzi Pan, poszłam w emocje i znowu nie wiem, co merytorycznie odpisać. Obiecuję się zastanowić i pomyśleć na Ochronie obiektów muzealnych.

pozdrowienia szczere


Griszequ,

apropos tekstów, będę upierdliwy, kiedy ta relacja plus zdjęcia z wyprawy do Azji?
No.
Idem sobie, ale wróce, by odpowiedź przeczytać.


Grzesiu

hmmm.. obiecuję zdjęcia. Specjalnie dla Ciebie. ;-))))


Tylko zdjęcia?

Że bez tekstu?
No nie bawię się tak, kurde ja tu chcę swe horyzonty poszerzyć, a tu nic:(

pzdr


Szanowna Pino

Pino

Jeśli bunt rozumiemy jako dążenie do wolności – to jak najbardziej uważam, że do tego trzeba się zestarzeć ( lub rzucić się ze schodów najlepiej głową w dół ), dorobić się jakiejś kuchni, pokoju z widokiem, samochodu, dziecków.

Hę?
W sensie, że trzeba mieć od czego do tej wolności wzdychać? Czy jak?

Ja jednak przyznaję, że bunt jest domeną młodych…

Zresztą. Z tym dążeniem do wolności, różnym w młodości i dojrzałości, to już chyba wszystko powiedziano w opowieści o Dedalu i Ikarze.

Stomil i Eleonora, mimo upływu lat, nie byli wolni. Zatrzymali się na etapie gówniarstwa.

A to niewątpliwie.
Co zresztą jest arcytrafną diagnozą współczesnych, zwłaszcza wiecznie młodych geriatrów z pokolenia ’68…

Uszanowanie.


Odysie,

Nie. Ja sądzę, że bardziej wolny jest człowiek (o ile przy okazji jest mądry), który już coś przeżył, czegoś się dorobił, złapał dystans i teraz się przygląda. Z uśmiechem. Po prostu, realizuje się indywidualnie, mając gdzieś ideologie i systemy. Bo to jest papier.

A jeśli zestarzał się, nie doroślejąc (była taka piosenka Brela, ale to chyba w innym kontekście jednak), to przyjdzie po niego Edek.

Tak to widzę.

pozdrawiam


Pani Pino,

widzę, że ja się musiałem rzucać głową w dół a potem jeszcze sporo przeżyć, a Pani to jakoś tak naturalnie i w młodszym wieku przyszło. Choć niewiele młodszym, dodam.

I tylko zastanawiam się, jak tu nie wpadać w myślowe koleiny. Bo jest cholernie łatwo.


To "o ile przy okazji"

...jest tu najistotniejsze.

Na wolność to jednak mało kogo stać.

Pozdrawiam, grzęznąc w niepewności


Subskrybuj zawartość