UCHEM LAIKA... szczęśliwa siódemka (4)

bluesbr.jpg

W 1966 roku założony przez Johna Mayalla zespół Blues Breakers wydał płytę “Blues Breakers with Eric Clapton” (Decca).

Był to pierwszy album firmowany przez Blues Breakers i do dzisiaj nic nie stracił ze świeżości i energii. Natomiast ja trochę straciłem, bo jestem otumaniony nieco lekarstwami, które osłabiają efekt idący od korzenia. Apropo – Mayall po latach wydał płytę “Back to the Roots”, którę po kolejnych latach przerobił – to tak na marginesie…

By jednak nie przedłużać, zacytuję kilku melomanów zamieszczonych przez księgarnię internetową Merlin.com na stronie poświęconej tej pierwszej płycie Johna M.

Obowiązkowy album w każdej kolekcji! (2005-06-15)
Mateusz Wnuk
Ta płyta zmieniła bieg historii, znajduje się zresztą na liście najbardziej wpływowych albumów wszechczasów. Dlaczego? Wystarczy ją przesłuchać. To prawdziwy rarytas. Wyznaczyła nowe trendy muzyczne, była rewolucyjną w świecie blues-rocka. Co ciekawe, na tym albumie gitarzysta Eric Clapton po raz pierwszy zaśpiewał (kompozycję Roberta Johnsona, który zawsze miał wielki wpływ na jego muzykę). Żeby ludzi niepewnych nie dziwiła powtarzalność piosenek, powiadamiam, iż są to dokładnie te same wersje utworów, jednak nagrane w różnych latach – pierwsze 12 w dobie mono, następne – już w stereo (osobiście z nieznanych mi powodów preferuję te pierwsze). Ja, w przeciwieństwie do przedmówcy na pewno nie odradzę tej płyty fanom MTV, nie tylko dlatego, że także wychowałem się na tej stacji, ale dlatego, że prawdziwy fan muzyki nie dzieli jej na gatunki i epoki, ale na dobrą i złą. Ten album zalicza się do grupy pierwszej.

Potężny filar klasyki bluesa… (2007-07-06)
Andrzej Szczerba
Dla znawców bluesa, zwłaszcza jego genezy w Europie, to truizm, ale sami Czarni twórcy blusa zza Atlantyku uznali Johna Mayalla za jedynego Białego, który czuje i gra bluesa w ich rozumieniu. Ten krążek jest tego stuprocentowym potwierdzeniam. Bardzo polecam wszystkim kochajacym R&B.

Człowiek zaczyna się “kiwać”, jak tego słucha (2007-08-10)
Kikimara Skręcidżojint
Naprawdę porywająca płyta. Uderza swoją świeżością, nic nie jest odgrzane, co w bluesie trudno zrobić. Bluesbreakers zawsze dodają coś od siebie. Osobiście nie przypadł mi za bardzo do gustu cover Raya Charlesa “What’d I say” z wplecionym “Day Tripper” The Beatles. Ale co to kogo obchodzi?

Perełka dla fanów bluesa (2002-11-07)
Grzegorz Szwed
Od czasów tego albumu na ścianach zaczęły pojawiać się napisy: Clapton is God. Rewealcja – polecam, ale tylko fanom prawdziwej muzyki, a nie pseudo-melomanom wychowanych na clipach MTV.Tym ostatnim dziękuję.

Zgadzam się z tymi ocenami (2008-01-16)
jotesz
Jak widać koledzy-melomani-bluesfani zachwalają Mayalla szczerze, co mnie cieszy, bo admiratorem “ojca brytyjskiego bluesa” jestem od pierwszego wysłuchania właśnie tej płyty, co nastąpiło gdzieś w roku 1969 albo rok później. Od tamtych dawnych czasów zebrałem niemal wszystkie płyty Mayalla i zaliczyłem jego koncert w Opolu, podczas pierwszego pobytu w Polsce. Chętnie bym posłuchał tego rześkiego siedemdziesięciolatka +, gdyby raczył pojawić się we Wrocławiu, bo już mi się nie chce jeździć po kraju, jak jakiejś groupie…
:)

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

@

Chesz bluesa, to oryginałów byś se czasem nie posłuchał?

Lennie Johnson, Elmore James czy Otis Rush to są oryginały, do których nawet najlepsi imitatorzy, w rodzaju Claptona, z definicji samej się nie umywają.

Że też takich prostych spraw ludzie nie potrafią zrozumieć...

————————-
triarius


Se czasem posłucham...

...B.B.Kinga, Alberta Kinga, Howlin’ Wolfa czy Muddy Watersa…

Ale w mą świadomość muzyczną najpierw wdrukowano mi Mayalla a ja go od razu zaakceptowałem. Od początku odpowiadało mi białe przetworzenie czarnego bluesa. Może też to, że bluesa grywały zespoły w zasadzie rockowe, na ogół kwartety, ewentualnie wzmocnione saksofonem. Przechodziłem do bluesa z big beatu angielskiego i polskiego. Biały blues był przyjazną formą łagodnego przejścia.

Czarni bluesmani nie odrzucali takiego grania, zwłaszcza że młode zespoły europejskie darzyły ich wielkim szacunkiem, zapraszały na lukratywne występy do Europy, odżywiały przyblakłe kariery. Europa nie tłamsiła takich muzyków rasizmem i wielu osiadało we Francji, Anglii czy Danii. Blues stał się przez to muzyką ponadrasową, łączącą fanów na świecie.

Zacząłem więc od białego bluesa i zawsze będzie mi bliski. A czarnego mam też od cholery…
:)


@

Ja to nieźle rozumiem, sam zaczynałem od podobnych spraw. I do dziś uważam że wcześni Rolling Stones – wtedy jeszcze grupa Briana Jonesa – grali naprawdę interesującego bluesa.

Fakt jednak pozostaje, że brytyjski blues jest imitacją, to raz. A druga sprawa jest taka, że bluesa naprawdę nie jest trudno grać, i tylko b. wyrobione uchy wychwyci niuanse, przesądzające o tym, czy to jest wielka sprawa czy smętne smęcenie.

Ja tak trochę z tą zaczepką żeby się pokłócić, świetnie mogę zrozumieć słuchanie tych panów. Jednak faktycznie, są imitatorzy – czasem nawet b. utalentowani – i jest oryginał.

Jednak “brytyjski blues” i “biały blues” to nie całkiem to samo. W Ameryce istnieje cały nurt bluesa granego przez białych od samego początku. To się wyraźnie rozwijało równolegle z bardziej znanym bluesem czarnym. Wygląda, że po prostu blues czarny był w tamtym czasie b. dużą częścią czarnej muzyki, przynajmniej tej komercyjnej, więc był nagrywany, biały zaś był nikłą częścią muzyki białej, więc nie był.

Ale to istnieje, i taki np. Ry Cooder jest zarówno białym (jednookim) bluesmanem, jak i absolutnie autentycznym. Ten oryginalny, autentyczny biały blues jest dość blisko spokrewniony z muzyką bluegrass (niektóre kawałki są bardzo bluesowe, inne mało, ale ja b. lubię ten rodzaj muzyki), z Country…

Taki np. Chuck Berry więcej słuchał białego country niż czarnego R&B i raczej się mieści w Rock-a-Billy, czyli wczesnym Rock-and-Rollu wychodzącym głównie z Country, niż w R&B. Ray Charles to właściwie śpiewak z obrzeża muzyki Country i więcej w nim tego typu muzyki, niż R&B, przynajmniej czystego. Nagrywał płyty z gwiazdami Country, nagrywał piosenki Contry (“Georgia on My Mind”, “Takie These Chains”, nawet sławne “Hit the Road Jack” jest kompozycją człowieka od Country). Te rzeczy sa niejako na marginesie problemu, ale się wiążą, zgodzisz się?

Więc to nie jest tak, że każdy biały blues to imitacja. Ale faktem jest, że to co naśladowali – często b. udatnie, np. Peter Green w “Black Magic Woman”, fajnym molowym bluesiku z wyczuciem wykonanym – brytyjscy wykonawcy to był czysty czarny blues, więc nie byli ściśle mówiąc kontynuatorami, tylko jednak, właśnie… well, imitatorami.

Alem się rozpisał! Ale naprawdę interesują mnie te sprawy. (Tylko Zappy jakoś nigdy nie potrafiłem docenić, ani nawet uwierzyć, że to muzyka. A nawet nieco rapu którym słyszał było całkiem niezłe, choć ogólnie mnie rap mierzi.

————————-
triarius


Subskrybuj zawartość