Nauka i religia.

Autor: Laura Knight-Jadczyk
SOTT.net / The Dot Connector Magazine, nr 14
Przekład: PRACownia

Korupcja nauki jest jednym z największych problemów, z jakimi nasz świat kiedykolwiek miał do czynienia – tak poważnym, że może doprowadzić do wyginięcia rasy ludzkiej. Ta perspektywa przeraża mnie i powinna przerażać ciebie. Mniejsza jednak o strach; serce mi pęka, kiedy uświadamiam sobie, że największa nadzieja ludzkości – Prawda, piękna Prawda – została sponiewierana i zmarnowana przez samych strażników świątyni – naukowców, podlegających wpływom skomplikowanej sieci powiązanych ze sobą patologicznych spisków, które oddzieliły się całkowicie od organizmu normalnej ludzkości.

Byłam bardzo młoda, kiedy dowiedziałam się, że nauka może popełniać błędy. Dorastałam obok dzieci, których matki przyjmowały Talidomid w czasie ciąży. Kiedy miałam 14 lat, nasz lekarz rodzinny przepisał mi „pigułki odchudzające”, metamfetaminę. Nieomal nieodwracalnie zniszczyły mi zdrowie. W późniejszych latach z telewizyjnego magazynu informacyjnego „20/20“ dowiedziałam się, że propagowana kuracja na nadciśnienie, zalecona mojemu dziadkowi przez Urząd d/s Weteranów, zabiła go. To tylko kilka migawek z życiowych doświadczeń z lekarzami i innymi pracownikami medycznymi, którzy w około 75% przypadków dokonywali nieprawidłowych ocen, zaś pozostałe 25%, kiedy mieli rację, nie dotyczyło sytuacji krytycznych. We wszystkich sytuacjach krytycznych – moich własnych lub moich dzieci – posłuchanie zaleceń lekarza miałoby poważne negatywne konsekwencje.

Jest to z pewnością przygnębiająca perspektywa, ale tak jest: lekarzy nie szkoli się, aby pomagali żyć zdrowo, szkoli się ich na uczelniach medycznych, finansowanych przez firmy farmaceutyczne, żeby wspierali rozwój przemysłu lekowego. Słyszałam kiedyś, że w starożytnych Chinach lekarze musieli wywieszać nad swoimi drzwiami informację o liczbie ich zmarłych pacjentów. Oczywiście, stało się to silną motywacją do znalezienia naprawdę skutecznej terapii, nikt bowiem nie przychodziłby do nich na konsultacje, gdyby ich rady i eliksiry nie przynosiłyby pacjentom korzyści. Byłoby miło, gdyby nasza cywilizacja wprowadziła podobny system.

Jednak w pewnym sensie taki system już istnieje – to wymiana informacji w społeczeństwie. Problem jedynie w tym, że ogromna większość ludzi w naszym społeczeństwie nie uwierzy 500 osobom, które powiedzą im, że coś naprawdę działa, ponieważ to wypróbowali. Uwierzą jednemu lekarzowi, który mówi, że „nie jest to zalecane przez stowarzyszenia medyczne”. Taki człowiek, podążający za „ustanowionymi autorytetami”, zamiast kierować się empirycznymi dowodami, jest klasyfikowany przez psychologa Boba Altemeyera do typu osobowości „Autorytarnego Wyznawcy”. To przez tego typu ludzi nawet czystej wody psychopaci u władzy mogą uniknąć kar za najpoważniejsze przestępstwa, popełnione we wszystkich dziedzinach działalności, od medycyny do prawa, od przemysłu do polityki. Autorytarny Wyznawca wierzy, że władza ma prawo żyć według własnych reguł, a zatem kłamstwo, oszustwo, kradzież i morderstwo w ​​kręgach władzy mogą być tolerowane i skwitowane jedynie wzruszeniem ramion. Będą oni również chętnie angażowali się w te same kłamstwa, oszustwa, kradzieże i zabójstwa, jeśli przedstawi im się je jako konieczne do ochrony ich status quo.

Korupcja Nauki. Po tych wszystkich doniesieniach o cichych powiązaniach naukowców z wielkimi korporacjami i pichceniu danych, o Aferze Klimatycznej, zatajaniu badań naukowców z NASA, nie wspominając już o długiej historii WIELKICH błędów popełnionych przez naukę, które doprowadziły do ​​strasznych cierpień całych grup ludzi, zestawienie w rozmowie tych dwóch słów – korupcja i nauka – nie wywołuje dziś zdziwienia. Każdy z grubsza rozumie, że wśród naukowców, jak w każdej grupie ludzi, znajdą się tacy, którzy są na bakier z etyką albo wręcz drapieżni. Chciałabym jednak zasugerować, że korupcja nauki jest głębszym i szerszym problemem, niż się powszechnie podejrzewa; że jest to zgnilizna, która przenika całą naszą zachodnią kulturę i w rzeczywistości leży u podstaw wszelkiego zła, które dziedziczyliśmy na przestrzeni ostatnich stuleci. Ponadto, chciałabym zasugerować, że przyczyną korupcji nauki jest fakt, iż została ona opanowana przez psychopatię, wspieraną przez ludzi o typie osobowości Autorytarnego Wyznawcy.

W ostatnim numerze magazynu “The Dot Connector”, w moim artykule Złota Era, psychopatia i szóste wymieranie, przytoczyłam kilka przykładów badań, które pokazują, w jaki sposób działa mózg osób o typie osobowości Autorytarnego Wyznawcy (wg opisu Boba Altemeyera) oraz jak powszechnie ten typ jest reprezentowany zarówno w nauce, jak i wśród ludzi religijnych. Teoretyzowałam też nieco o początkach tego konfliktu, wywodzącego się z istnienia dwóch rodzajów ludzi – tych, którzy posiadają pewien potencjał duchowy (prawdopodobnie z racji genetyki, aczkolwiek morfologiczny wpływ na genetykę miały czynniki niematerialne), a więc zdolnych do pojmowania i działania w ramach duchowej struktury ideologicznej, oraz tych, którym brak tej zdolności – także prawdopodobnie z powodu genetyki – a więc na zawsze ograniczonych w obrębie materialistycznej struktury, bez względu na to, jak silna i elegancka jest moc obliczeniowa ich fizycznego mózgu.

W tym samym artykule zwróciłam również uwagę na ciekawy fakt, że kiedy amerykańskie media robiły szum wokół „nadużyć rytuału satanistycznego” a półki w księgarniach uginały się pod ciężarem książek na temat porwań przez obcych, te same media jednocześnie – i równie energicznie – propagowały teorię ewolucji. Nie chodzi o to, że teoria ewolucji jest całkowicie błędna, tylko o to, że stosuje się ją do absolutnie wszystkiego, jakby była fundamentalną Teorią Wszystkiego, a nie jest!

Teoria ewolucji jest jak każda inna teoria – ma ograniczoną dziedzinę aplikacji. Poza tym obszarem, znanym obecnie jedynie w przybliżeniu, teoria ta może okazać się bezużyteczna lub wręcz błędna i często daje niedorzeczne odpowiedzi. To tak jak z teorią względności – jest przydatna tak długo, jak długo zapominamy o efektach kwantowych. Istnieją efekty kwantowe, które są niezgodne z teorią względności i problemy te były znane takim naukowcom, jak Einstein i Dirac. Podczas gdy Einstein nie przepadał za teorią kwantową, Dirac, z drugiej strony, nie przepadał za teorią względności i próbował wskrzesić starą teorię eteru.

Teoria ewolucji opiera się na pewnych konkretnych założeniach. Ci, którzy w teorii ewolucji widzą odpowiedź na wszystkie pytania związane z życiem, wszechświatem i co by jeszcze, częstokroć zapominają, że niektóre z tych założeń mogą być wątpliwe lub błędne. U podstaw teorii ewolucji leżą „prawa przypadku”. Ale skąd się wzięły te prawa przypadku? I dlaczego mają zastosowanie do naszego świata? To ważne pytania, ale teoretycy ewolucji odrzucą je jako „metafizyczne”. Jednak te pytania nie są wcale bardziej metafizyczne niż inne, na które ewolucjoniści rzekomo mają odpowiedź.

Dlaczego w ogóle istnieją jakieś prawa? Czy pojawiły się również przez przypadek? Zdeklarowani ewolucjonisći będą próbowali ukryć się za zasadą antropiczną, gdzie „prawa przypadku” tworzą niezliczone wszechświaty, a my „akurat znaleźliśmy się” w takim, w którym stworzono „teorię ewolucji”, mającą wszystko wyjaśnić. Uczciwy naukowiec nie może być usatysfakcjonowany tak bezużytecznym pseudo-wyjaśnieniem. Skąd wziął się porządek we wszechświecie i jak? Można różnie odpowiadać na to pytanie, jednak by zmierzyć się z takimi problemami, nauka musi wyjść poza czysto materialistyczny paradygmat. Niektórzy naukowcy próbują to robić, ale są zwykle dość ostro sprowadzani z powrotem do szeregu przez armię Autorytarnych Wyznawców, dowodzoną przez ich psychopatycznych mistrzów.

Nawet jeśli rozpatrujemy teorię ewolucji w dziedzinie, w jakiej wydaje się mieć zastosowanie, nadal mamy problemy. Prawdopodobieństwa są subiektywne, oparte na częściowo arbitralnych modelach. Jednego dnia szacujemy pewne prawdopodobieństwo na bliskie zeru, a potem, następnego dnia, dowiadujemy się, że w pewnych okolicznościach to prawdopodobieństwo zbliża się do jednego. Albo odwrotnie. W skrócie, teoria ewolucji jest przydatna tak długo, jak długo jest przydatna. Jest narzędziem, którego można używać w określony sposób, w pewnych, raczej wąsko zakreślonych okolicznościach, i nie jest zbyt wyszukanym narzędziem.

Krótko mówiąc, teorie Wielkiego Wybuchu i Ewolucji trzeba przyjąć na wiarę – potrzeba DUŻO wiary – i dlatego bliżej im do religii niż do czegokolwiek innego.

To prowadzi nas do problemu religii, które nie udają, że są czymś innym, niż są. Dyskusje na temat „nauka czy religia” na ogół formułowane są w kategoriach argumentów faworyzujących wiarygodność – lub „prawdziwość” – jednej bądź drugiej. To niewłaściwy kontekst. Pasja i polemiki, które wchodzą w grę, gdy przeciwstawia się sobie naukę i religię, ujawniają nam coś fundamentalnego o obu postawach – głębokość i siłę, z jaką jednostki identyfikują się z jedną z nich. To, samo w sobie, odsłania „religijny” charakter obu dyscyplin, bo przecież słowo „religia” pochodzi od słowa „ligare”, co oznacza „wiązać ze sobą” – na ogół bardzo mocno – podobnie jak więzadła przywiązują mięśnie do kości. Kości stanowią podstawową strukturę, na którą nałożona jest struktura ciała, ale żadna z nich nie miałaby kształtu, ani niczemu użytecznemu by nie służyła, bez spajającej mocy więzadeł. Ktoś może być szczupły lub gruby, wysoki lub niski, i w wielu różnych wariantach, które mają niewiele wspólnego z samą strukturą kości, a jedyną stałą jest to, że ciało jest połączone z kośćmi za pomocą więzadeł.

Dokładnie tak samo mięso (treść) organizmów naszych idei nadbudowane jest na określonej bazie – szkielecie – i długie lata obserwacji doprowadziły mnie do przekonania, że to nie ów fundament jest albo „naukowy”, albo „religijny”, ale coś o wiele bardziej interesującego i subtelnego – pewien stan ideologiczny. Pozwólcie, że to wyjaśnię.

Wikipedia mówi nam, że „ideologia” jest:

[...] zbiorem poglądów, stanowiących o czyichś celach, oczekiwaniach i działaniach. Ideologia może być traktowana jako całościowa wizja, jako sposób patrzenia na sprawy [...] – czyli na zdrowy rozsądek [...] lub jak to przedstawiają niektóre prądy filozoficzne […] – lub też jako zbiór idei przedstawionych wszystkim członkom społeczeństwa przez dominującą w nim klasę społeczną („otrzymana świadomość”, produkt socjalizacji). Ideologie [...] są systemami myślenia abstrakcyjnego w odniesieniu do spraw publicznych, czyniąc to pojęcie kluczowym dla polityki. Domyślnie każdy kierunek polityczny wymaga ideologii, bez względu na to, czy jest ona postulowana jako jasno zakreślony system myślenia, czy też nie. To sposób, w jaki społeczeństwo patrzy na różne sprawy.

Okazuje się, że istnieją dwa podstawowe „typy szkieletu”, na których rośnie tkanka struktur naszych idei i do których są one przyłączone z taką trwałością, z jaką więzadła mocują ciało do kości, oraz że nie można się z tym tak łatwo uporać, nazywając dany szkielet „religijnym” bądź „naukowym”. Jednym z nich jest dobrze znany w naszej kulturze „materializm”. Ale czym jest ten drugi? Co dziwne, nie ma ściśle zdefiniowanej alternatywy, która byłaby powszechnie rozumiana w dzisiejszym świecie. Wikipedia (znów), informuje nas, że:

W filozofii teoria materializmu zakłada, że jedyną rzeczą, która istnieje, jest materia; że wszystkie rzeczy złożone są z materii i wszystkie zjawiska (w tym świadomość) są wynikiem materialnych oddziaływań. [...] Filozoficznymi alternatywami dla materializmu są dualizm i idealizm.

Jedynymi alternatywami są dualizm i idealizm? No cóż, jeśli wniknąć nieco głębiej okaże się, że są też inne opcje, takie jak pluralizm i monizm. W końcu, kiedy już usmażysz sobie mózg czytając te wszystkie wywody filozoficzne, powrócisz do wniosku, że tak naprawdę są tylko DWA podstawowe stanowiska:

– tych, którzy uważają, że materia jest w jakiś sposób korzeniem i pniem istnienia, a świadomość jest jedynie produktem ubocznym doznań przepychających się między sobą atomów (że tak powiem);

– i tych, którzy uważają, że świadomość (nie osobista, ale Kosmiczna Świadomość) jest podstawową Jednością, od której pochodzi lub emanuje wszystko inne, w tym materia.

Co ciekawe, można znaleźć fanatycznych wyznawców religii, budujących swoje wierzenia religijne na czysto materialistycznej ideologii, ale można też znaleźć wspaniałych naukowców – czystych doświadczalników – wśród tych, którzy są przekonani, że to świadomość, tj. duch, jest w jakiś sposób podstawowym elementem wszystkiego, co istnieje. To naprawdę tyle. Można z tym robić różna cuda, ale i tak w ostatecznym rozrachunku skończymy na jednym z tych dwóch podstawowych poglądów, które dla naszych celów możemy, jak sądzę, określić jako Materialny vs Duchowy – terminu „duchowy” używając umownie, na oznaczenie preegzystującej Kosmicznej Świadomości.

Jak już wskazywałam w „Złotej Erze, psychopatii i szóstym wymieraniu”, myślę, że te dwa podstawowe stany ludzi są efektem genetyki – prawdopodobnie wymieszania się genów neandertalczyka z genami człowieka współczesnego, co utworzyło wiele patologii osobowości, w tym psychopatię i osobowość autorytarną. Jasnym, a zarazem przerażającym jest fakt, że to właśnie tego typu ludzie opanowali naukę. Takie jednostki nie będą najlepszymi naukowcami – prawdopodobnie nie będą nawet dobrymi. Sposób, w jaki może się to zdarzyć, wyjaśnia psycholog Andrzej Łobaczewski – był bowiem tego świadkiem w komunistycznej Polsce i opisał ten proces w swojej przełomowej pracy Ponerologia Polityczna.

Łobaczewski opisuje kraj pod panowaniem patologicznych jednostek jako Patokrację. Oczywiście, patokracja nie może się rozwijać, kiedy nauka pracuje na rzecz mas pracujących; patokracja może rozwijać się tylko wtedy, kiedy nauka jest starannie zarządzana gospodarczo i politycznie tak, by służyła kontroli rzeczonych mas. To oczywiście wymaga w pierwszej kolejności skorumpowania tych dziedzin nauki, które mogłyby wyjawić naturę patokracji – czyli psychologii, psychopatologii, psychiatrii i medycyny.

Wszelkie szanse na dokładny opis psychopatologii i opracowanie metod diagnozy muszą być umiejętnie udaremnione, a badania przekierowane. Dla patologicznych jednostek na szczycie kopca jest to kwestia „być albo nie być”. Oni doskonale wiedzą, że gdyby „ustanowione autorytety” nauki i religii postanowiły ich zdemaskować, nie dałoby się powstrzymać żądań typu: „Na gilotynę z nimi!” Tak więc, jak wskazuje Łobaczewski, do monitorowania publikacji naukowych zaprzężono celowy i świadomy system kontroli, terroru i odwracania uwagi. Utalentowani naukowcy z dużymi możliwościami mogą stać się obiektem szantażu i złośliwej kontroli ze strony przełożonych o niewielkich lub żadnych talentach i umiejętnościach. Dokładnie taką rolę pełni naukowy system „peer review”. Recenzowanie przed publikacją nie jest złe samo w sobie, to anonimowość recenzentów otwiera drzwi korupcji. Naukowcy powinni być zobowiązani do występowania w jasnym świetle dnia, jako osoby posiadające nazwiska i twarze, i precyzyjnie formułować, w czym nie zgadzają się z wynikami danej pracy naukowej, bądź jakie elementy metodologii krytykują. W ten sposób moglibyśmy wyeliminować STASI-podobną tajną policję myśli, wetującą publikację jakiejś pracy naukowej, która po prostu stoi w sprzeczności z dogmatami ustroju lub też wzięła na cel jedną ze świętych krów recenzenta.

We wczesnych stadiach operacja [policji myśli] musi być przeprowadzona w taki sposób, aby nie rzucała się w oczy. Jednak, kiedy już władzę przejmie patologia, problem znika, ponieważ, jak wspomniano powyżej, Autorytarni Wyznawcy uważają, że ​​jest słusznym i sprawiedliwym, kiedy liderzy kłamią, oszukują, kradną i mordują po prostu dlatego, że SĄ władzą.

Czasami dobrzy naukowcy są uciszani i eliminowani bezgłośnie, inni zaś są zmuszeni do porzucenia kariery lub przeniesienia się do innych krajów. Po dojściu nazistów do władzy, w Niemczech nastąpił znaczący „drenaż mózgów”. Przez lata doskonali naukowcy notorycznie uciekali z totalitarnych krajów komunistycznych. W ostatnich latach wiele krajów europejskich straciło swoich najlepszych myślicieli z powodu braku uczciwego wsparcia finansowego. Zawsze i nieodmiennie, kiedy najlepsi myśliciele odchodzą, dany kraj zaczyna popełniać jeden błąd za drugim, a jego destrukcja staje się nieunikniona.

Aby ustawić swoich ludzi od kontroli na dogodnych stanowiskach, patokratyczny system musi znaleźć kandydatów, którzy są przynajmniej w stanie ukończyć studia – choć bardzo często stopnie uzyskuje się drogą oszustwa lub nacisków z różnych stron na organy je wydające. Po zdobyciu stopni naukowych takie patologiczne jednostki nagradzane są wysokimi stanowiskami, gdzie mają kontrolę nad tym, co jest lub nie jest uważane za „do przyjęcia w nauce”. Te imitacje naukowców mają możliwość kontrolowania, kto otrzymuje stopnie naukowe, czyja praca zostanie opublikowana, kto dostaje gwarancję zatrudnienia, i tak dalej. Na bardzo przyziemnym poziomie, wielu z nich, będąc przeciętnymi naukowcami, kieruje się własnym interesem i zazdrością wobec bardziej utalentowanych badaczy.

Jak już wspomniano, kontrola w naukach psychologicznych jest szczególnie szkodliwa i zdradliwa. Otwiera drzwi jednostkom, które same są patologiczne i zajęły się tą dziedziną tylko dlatego, że szukają władzy i kontroli nad innymi (to jedna z cech definiujących psychopatologię). Typy te są z natury skłonne do „służenia ciemnej stronie”. W dawnych czasach, gdy obowiązywał system oparty na faktycznych zasługach, patologię można było wyeliminować. Jednakże w dzisiejszym świecie, w którym system został wypaczony tak, żeby lepiej pasował do potrzeb patologicznych jednostek, liczba osób na wysokich stanowiskach i z wyższymi stopniami naukowymi gwałtownie wzrosła.

Naukowcy, którzy dopiero rozpoczynają karierę w tych dziedzinach nauki, powodowani prawymi przesłankami, mają kolosalne problemy, a skutki tego dla całej ludzkości są katastrofalne. Ponieważ są oni niedokształceni, błędnie wykształceni lub świadomie wprowani w błąd, ci młodzi naukowcy są bezradni wobec problemów ludzkości. Niektórzy z nich zdają sobie sprawę, że potrzebna jest bardziej precyzyjna wiedza i próbują zdobyć ją na własną rękę. Ale takie postępowanie, w obliczu naukowej policji myśli, może oznaczać konieczność zapłacenia wysokiej ceny, a nie wszyscy z nich mają ku temu odpowiednie predyspozycje. Wielu przyzwoitych naukowców po prostu podporządkowuje się i ma nadzieję dożyć do emerytury tak, aby później mogli realizować to, co jest naprawdę ważne, będąc jednocześnie w stanie utrzymać dach nad głową i pełną lodówkę.

Kiedy nauka jest nieuczciwa, to również profesje, które od niej zależą, zaczynają gnić. Pod rządami patokratów jedyna droga to droga w dół. Widzimy to dziś USA, jak również we wszystkich krajach, które są z USA powiązane ekonomicznie i politycznie. Jeśli nauka została skorumpowana, żaden obszar życia społecznego nie może rozwijać się ani normalnie funkcjonować, a tym bardziej „ewoluować”. (Ironia zamierzona.) Zła nauka wpływa na gospodarkę, kulturę, technikę, administrację, politykę – dosłownie na wszystko. Ludzie zaczynają biadolić i narzekać, i grozić buntem. Zagraża to patokratom, zmuszając ich do korzystania z jeszcze bardziej nikczemnych metod terroru i eliminacji zagrożeń.

Oczywiście, jak długo patokraci są ustanowioną władzą, mają zagwarantowane wsparcie ze strony Autorytarnych Wyznawców we wszystkich dziedzinach życia, co prowadzi do głębokich podziałów w społeczeństwie. Autorytarni Wyznawcy stają się działaczami i aktywnie uczestniczą w indoktrynacji, nie zdając sobie zupełnie sprawy, że karmią chorobę, która zniszczy również ich. I tak się to toczy – patologia stopniowo wkracza wszędzie i zgnilizna się rozprzestrzenia. Wszędzie wybuchają kryzysy, wciąż podejmowane są złe decyzje oparte na chciwości i żądzy władzy, a patokraci nigdy nie uczą się na własnych błędach. Zarazki nie są świadome, że będą spalone żywcem lub zakopane głęboko w ziemi wraz z ciałem, do którego śmierci doprowadziły.

Łobaczewski pisze:

„Patokracja rodzi się pasożytując na wielkich ruchach społecznych, a potem staje się chorobą narodów. W ciągu dziejów ludzkości powodowała ona zwyrodnienie różnych ruchów narodowych, politycznych i religijnych, zniekształcając ideologie charakterystyczne dla ich czasów i warunków etnologicznych i czyniąc z nich ich własne karykatury. Działo się to na skutek aktywizacji podobnych czynników etiologicznych i w podobnym procesie patodynamicznym. Dlatego wszystkie patokracje świata były i są do siebie podobne w swoich właściwościach istotnych. Sobie współczesne znajdują więc wspólny język porozumienia mimo tego, że różnią się dramatycznie swoimi ideologiami, które je żywią i chronią przed identyfikacją ich patologicznej natury.

[…]

Zidentyfikowanie więc zjawisk tego rodzaju, jakie wystąpiły na przestrzeni dziejów ludzkości i prawidłowe ich zakwalifikowanie wedle ich rzeczywistej natury, a nie podle ich różnorodnych ideologii, jest zadaniem dla historyków już uzbrojonych w konieczne kryteria identyfikacyjne. Tylko ideologia społecznie dynamiczna i zawierająca elementy twórcze może przez dłuższy czas żywić i skrywać przed ludzkim krytycyzmem zjawisko makrosocjalne w swojej naturze całkiem odmienne. Tylko taka ideologia może dostarczać mu motywów użytecznych dla oddziaływania na wewnątrz i dla celów ekspansji politycznej.

Jest kwestią umowną, od jakiego momentu przekształcania się jakiegoś ruchu ideologicznego, pod wpływem znanego nam już procesu ponerogenezy, możemy zacząć uważać go za patokrację. Jest to proces narastający w czasie, który w pewnym momencie osiąga swój punkt nieodwracalności. Potem dochodzi do wewnętrznej rozprawy z wyznawcami pierwotnej ideologii, co stanowi ostateczne przypieczętowanie patologicznego charakteru zjawiska. Hitleryzm przekroczył niewątpliwie ten punkt nieodwracalności, ale do całkowitej rozprawy z wyznawcami pierwotnej ideologii niemieckiej, jak także do tej idącej w dół patologizacji życia i gospodarki, jeszcze nie doszło, kiedy armie aliantów rozgromiły jego potęgę militarną.”

„Ponerologia Polityczna”, str. 103

Jak napisałam powyżej, serce mi pęka, kiedy uświadamiam sobie, że największa nadzieja ludzkości – Prawda, piękna Prawda – została sponiewierana i zmarnowana przez samych strażników jej świątyni – naukowców, podlegających wpływom skomplikowanej sieci powiązanych ze sobą patologicznych spisków, które oddzieliły się całkowicie od organizmu normalnej ludzkości. Dlaczego? Ponieważ jako metoda poznawcza, nauka – prawdziwa nauka – to nasza największa nadzieja. Karl Popper poczynił ​​ważne obserwacje:

„...wszystkie objaśniające nauki są niezupełne; dla zupełności musiałaby podać wyjaśnienie samych siebie. Jeszcze silniejszy wynik daje słynne twierdzenie Gödla o niezupełności sformalizowanej arytmetyki (aczkolwiek użycie w tym kontekście twierdzenia Gödla i innych matematycznych twierdzeń o niezupełności jest jak użycie ciężkiego uzbrojenia przeciw stosunkowo słabym siłom). Ponieważ wszystkie nauki fizyczne używają arytmetyki (i ponieważ dla redukcjonisty jedynie nauka sformułowana przy pomocy symboli fizycznych odzwierciedla jakąkolwiek rzeczywistość), twierdzenie Gödla o niezupełności pozbawia zupełności wszystkie nauki fizyczne. Dla nie redukcjonisty, który nie wierzy w redukowalność całej nauki do nauki opartej na formułach fizycznych, nauka jest tak czy owak niezupełna.

Nie tylko filozoficzny redukcjonizm jest błędem, ale jak się wydaje, błędem jest również przekonanie, że metoda redukcji może doprowadzić do redukcji pełnej. Żyjemy w świecie wciąż tworzącej się ewolucji, w świecie problemów, których rozwiązania, o ile są znalezione, rodzą nowe, głębsze problemy. Tak więc żyjemy we wszechświecie powstającej nowości; nowości, która z zasady nie jest całkowicie redukowalna do żadnego z poprzednich etapów”.

Następnie dodał:

„Niemniej, metoda próbowania redukcji jest najbardziej owocna, nie tylko dlatego, że dużo uczymy się z jej częściowych sukcesów, z częściowych redukcji, ale także dlatego, że uczymy się na naszych częściowych porażkach i na nowych problemach, które nasze porażki ujawniają. Otwarte problemy są niemal równie interesujące, jak ich rozwiązania; w rzeczy samej, byłyby tak samo interesujące, gdyby nie fakt, że niemal każde rozwiązanie otwiera z kolei zupełnie nowy świat otwartych problemów”.

Naukowe filozofie odnoszą się do „przypadkowej mechaniczności” wszechświata i uczą nas, że jedynym sensem życia jest brak w nim jakiegokolwiek sensu. „Jedz, pij i wesel się, bo jutro możesz umrzeć”, a potem – zapomnienie.

Naukowy punkt widzenia przez długi czas za podstawę rzeczywistości przyjmował materię i ruch i w znacznym stopniu wciąż tak jest. Jednak tak naprawdę, materia i ruch są wielkościami niewiadomymi – x i y – i zawsze definiowane są za pomocą siebie nawzajem. Definiowanie jednej niewiadomej za pomocą innej jest absurdem. Oznacza to, że nauka definiuje materię jako to, co się porusza, a ruch – jako zmiany w materii. Teoria „Wielkiego Wybuchu” czy Kosmicznej Petardy jest wyjaśniana na tych samych zasadach. Pierwotny atom (materia) o niewyobrażalnej gęstości „eksplodował” w ruch. (Skąd się wziął pierwotny atom, jak powstała przestrzeń, w której tenże atom eksplodował, i skąd pochodził impuls, który to wydarzenie zapoczątkował – to pytania, które są zazwyczaj ignorowane.). I z tego wydarzenia, jakoś tak „przypadkowo”, wyłonił się nasz wszechświat i życie w nim. Człowiek jest „amoralnym zwieńczeniem zabójczej ewolucji biologicznej”. Umysł i dusza są niewytłumaczalnymi produktami ubocznymi walki o byt.

Dla przeciętnego człowieka stół, krzesło, czy pomarańcza są rzeczywistymi obiektami. Mają wymiar – a dokładnie trzy – są prawdziwe. Czy aby na pewno? Fizyk (i obeznany z tematem laik) wie, że przedmiot składa się z atomów. I w tym cały szkopuł!! Rozbity atom (cząstki kwantowe) często wykazuje bardzo niepokojące właściwości. Kto naprawdę widział materię lub siłę? Myślimy, że widzimy materię w ruchu, ale fizyka pokazała nam, że to, co widzimy, jest iluzją.

Kiedy próbujemy się na niej skupić, kwantowa cząstka-fala jest nieskończeniewymiarowym bytem, którego nie da się dostrzec w danym momencie jako trójwymiarowej bryły, poruszającej się w przestrzeni. Gdy odwracamy wzrok, kwantowa cząstka-fala zachowuje się jak fala czystej energii – niewidzialna siła.

Czym zatem jest materia? Czym jest to lokum, w którym odnajdujemy naszą egzystencję? Czy fizyczność kończy się na tym, co widzialne? Oczywiście nie, tak jak nie widzimy elektryczności i innych sił we wszechświecie, mierzalnych jedynie poprzez ich wpływ na „materię”. Czy te siły znikają, kiedy stają się niewykrywalne dla naszych zmysłów bądź instrumentów? Czy to, co wykrywamy subtelnym mechanizmem naszego umysłu i uczuć, nie istnieje tylko dlatego, że nie możemy tego zobaczyć lub zmierzyć?

Nauka przekazuje te pytania religii i zasadniczo mówi się nam „wierz, w co chcesz” na tym polu, ponieważ nauka nie ma w zwyczaju opisywać rzeczy, których nie można materialnie zważyć czy zmierzyć, i nieważne, że naukowcy również „wierzą w to, w co im się podoba”. Takie podejście kryje w sobie niezbyt trudną do zauważenia implikację, a mianowicie, że i tak zupełnie nie ma znaczenia, w co ktoś wierzy, ponieważ – jak ujął to duński fizyk, Niels Bohr – „nie istnieje żadna głęboka rzeczywistość”! Ale narzucenie nam przez materialistyczną naukę przekonań dotyczących każdego aspektu życia przynosi niezmiernie szkodliwe efekty!

Dla tych ludzi, którzy zakładają, że istnieje coś „głębiej” – jakiś „sens” życia, jeśli wolisz – jest tylko jedno miejsce, gdzie mogą szukać odpowiedzi. Jest nim religia, z jej aktualnie trzema głównymi – monoteistycznymi – odmianami, opartymi w gruncie rzeczy na jednej religii, judaizmie.

Biblia mówi: „Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię”. Ani Biblia, ani nauka nie mają wiele do powiedzenia na temat tego, co działo się przed początkiem. Świętemu Augustynowi zadano kiedyś pytanie: „Co robił Bóg, zanim stworzył świat?”. Riposta Biskupa: „Tworzył piekło dla tych, którzy zadają takie pytania!” zamyka drogę takim dociekaniom. Od tamtego czasu niewielu więcej pytało, a materialistyczni naukowcy starają się ten stan rzeczy utrzymać.

Czy naprawdę jesteśmy przypadkowym produktem ewolucji w przypadkowym wszechświecie, w wyścigu donikąd, z wyjątkiem zapomnienia? A może jest jeszcze gorzej, może sam nasz umysł – nasza wiara w istnienie czegoś wyższego i pragnienie poznania tego – jest naszą największą iluzją? Czy jesteśmy potępieni przez naszą religię za zadawanie takich pytań albo wyśmiewani przez naukę za samo myślenie, że powinny one zostać zadane? Wygląda na to, że wybierać możemy jedynie pomiędzy niesmacznym żartem a błędem.

A jednak należy zadać to pytanie: dlaczego żyjemy w świecie, w którym fizyczne wymarcie jest realną możliwością? Czy naprawdę stoimy na skraju otchłani, tracąc równowagę i przygotowując się do wpadnięcia w dziurę tak głęboką i ciemną, że nigdy się z niej nie wydostaniemy?

Prawdziwa nauka – a nie entropiczny materializm, który udaje dziś naukę, stworzony i narzucony ludzkości przez patologiczne jednostki pozbawione duszy i sumienia – istnieje potencjalnie, a my rozpaczliwie potrzebujemy zacząć ją zgłębiać i praktykować. Taka nauka byłaby otwarta na odkrywanie naszego świata bez uprzedzeń, włącznie ze wszystkimi zjawiskami związanymi ze świadomością – czy duchem – których jesteśmy spadkobiercą. Camille Flammarion zauważył:

„Nie waham się powiedzieć, że ten, kto twierdzi, że zjawiska spirytystyczne są sprzeczne z nauką, nie wie, co mówi. W rzeczywistości, w przyrodzie nie ma nic nadnaturalnego. Istnieje tylko nieznane – ale to, co było nieznane wczoraj, stanie się prawdą jutra”.

Victor Hugo, kolejny zwolennik naukowego spirytualizmu, powiedział:

„Przymykanie oczu na zjawiska spirytystyczne to przymykanie oczu na prawdę”.

Musimy wrócić do Nauki, inaczej nie ma żadnej nadziei. Sama tylko nauka jest w stanie przeniknąć tajemnice rzeczy i dać człowiekowi skrzydła, by wznieść go do najwyższych prawd. Możemy poznać Prawdę, która nas wyzwoli.

Średnia ocena
(głosy: 3)

komentarze

Brak komentarzy pod tekstem o prawdzie??!!! nie ma mowy

Właściwie nie ma co komentować poza jednym, związkiem religii i nauki. To nie jest tak, że nauka przekazuje religii to czego nie potrafi pomierzyć, wyliczyć. Religii przekazywane są największe odkrycia i tajemnice, w końcu religia to najwyższe ramię władzy.


Aniu

Brakiem komentarzy to ja się akurat nie przejmuję. Mimo, że inni upatrują w tym znamion mojej “agresywności” i “nieumiejętności prowadzenia rozmowy”. :)

Ten tekst nie jest moim tekstem, co również wielu nie dociera do rozumu. Poza tym jest też “stanowczo za długi”. No trudno, może czytanie czegoś dłuższego niż notatka wychodzi z mody?

Odnośnie Twojego komentarza, nieśmiało zauważę, że autorce – oprócz tego, że nauka i religia odsyła czasami jedna do drugiej, jeśli nie potrafi odpowiedzieć na jakieś pytania – chodziło przede wszystkim o stosowanie dogmatyki w obu tych, wydawałoby się przeciwstawnych domenach. W nauce, ta dogmatyka nazywa się, dla niepoznaki, paradygmatem naukowym. A spróbuj tylko mieć odmienne zdanie! Spalą cię na stosie! Na szczęście tylko intelektualnym.

Pozdrowienia.


A mi chodziło tylko o to,

że w swym netowym doświadczeniu, życiowym również, doznałam wściekłych ataków tylko z jednej strony, religii, stąd ma pewność, że kryje ona to co mamy dzięki prawdziwej nauce, a nie tej dawkowanej dla utrzymania władzy.


Aniu

Zakładając, że dobrze zrozumiałam Twoją wypowiedź, muszę powiedzieć, że coś w tym jest. Ataki dogmatyków religijnych i naukowych mają, wbrew pozorom, wiele cech wspólnych.
Laura, przytoczyła w swoim tekście jeden, za to fundamentalny przykład. “Wielki Wybuch” – teorię stworzoną przez religijnego dogmatyka, którą podchwycili i rozwinęli dogmatycy naukowi. Przykład ten dotyczy teologicznego aktu kreacji ex nihilo, który dogmatycy naukowi nieco “upiększyli” tak, żeby to nie wyglądało na to, czym w rzeczywistości jest. Powstaniem czegoś z niczego.

Zastanawiający jest ten sojusz (niby laickiego) tronu z (niby duchowym) ołtarzem…


Idąc Twoim tokiem myślenia,

gdyby zacząć wiązać dane z wielu źródeł, występowanie w populacji tylko 5% psychopatów zmusza władców, czyli ich samych do panowania nad ludźmi innymi metodami niż tradycyjny mord, bo jest ich mniej, stąd odwieczna wojna o panowaniem nad duchem narodów. Jeśli dorzucę na koniec swój tok,w którym wnioskuję że ducha nam się też podsyła dawkując strach, wstyd, potrzeby, szczęście wg aktualnej strategii, to mamy komplet.Dzika plaża bez zasięgu radia i komórek oraz internetu, to mi się marzy, ale chyba już nieosiągalne.


Aniu

Nie idziesz za moim tokiem myślenia. Ja nie roszczę sobie do zajmowania miejsca na jakimkolwiek piedestale. Tak uważają “miszczowie”, którzy sami niewiele wiedzą ale uważają się za “specjalistów z dyplomami” w jakiejś dziedzinie.

Parę tygodni temu gadałam z Gretchen o najnowszych badaniach dotyczących psychopatii w podsferze władzy biznesu. Autor tych badań jest bardzo ostrożny w szacunkach procentowych. Za ostrożny, jak na mój gust. Przetłumaczyłam jeden tekst na temat tych badań. Może go wrzucę.

Z całą resztą Twojego komentarza zgadzam się. Dodam tylko, że w grze, w którą grają psychopaci, chodzi tyleż o “ducha” co o “ciało”. To, jak zardzewiały medal, który ma dwie strony. Obie są przeżarte korozją.


Subskrybuj zawartość