Znowu reformują szkolnictwo od d... strony

Znowu nuda. Zaczynają się pojawiać pierwsze wyniki egzaminów za ten rok szkolny. Już wiemy, że Sprawdzian Kompetencji wypadł słabiej niż przed rokiem. W mojej szkole zatrważająco słabo.

Znowu zaczynają powstawać ludowe opowieści o tym jak leserzy zdają bardzo dobrze maturę, a poczciwcy sumiennie pracujący ledwie przekraczają próg przyzwoitości.

W zalewie głupstw tabloidozujących się mediów Dziennik na jedynkę wrzucił problem oświaty. Połakomiłem się mimo, ze szkoła dzieliła pierwszą stronę z Palikotem. Cóż tam mamy? Kolejną diagnozę, ze jest do dupy. Takie diagnozy płodzi się przy byle okazji. Już chyba każdy o tym wie nawet w MEN, które cynicznie udaje, że jest dobrze.
Oni jednak mają inne parytety i może im wychodzić dobrze nawet gdy wszyscy mówią, że jest do dupy.

Szukałem dalej czy wreszcie ktoś wyszedł poza to słynne do dupy. Faktycznie Dziennik wymyślił co zrobić, żeby poprawić. Uzdrawianie zacznie od matury czyli o dupy strony. Żeby było śmieszniej to po diagnozie odnośnie polskiego szkolnictwa przedstawiono receptę (zresztą marnych ogólników) odnośnie matury z języka polskiego. Po co więc pisać o słabych wynikach ze Sprawdzianów na koniec podstawówki?

O postępującej degrengoladzie w polskim szkolnictwie pisałem po wielokroć. Po marnym odzewie to już mi nawet to całe pisanie zbrzydło. Zbrzydło tym bardziej, że w moim mateczniku stajemy na głowie, a jest coraz gorzej. Dziennik pisze o kiepskim systemie, a naprawia maturę. Dzisiejsza matura już została skutecznie zdezawuowana. Nie naprawi się jej kilkoma korektami. Zresztą czy powinno się ja naprawiać skoro ma coraz mniejsza wartość rynkową. Na rynku pracy maturzyści są i tak postrzegani jako potencjalni analfabeci. Jeszcze pomaga dostać się na studia, ale uczelnie też obniżają loty i dyplom zacnej uczelni nic nie gwarantuje.
Po co więc uczniowie maja się starać skoro czy sie stoi czy się lezy to promocja się należy. Kogo to obchodzi czy uczeń ma czwórkę czy dwójkę. Może babcie, bo rodziców coraz mniej.

Chyba, ze jakiś nauczyciel przesadzi i nagle zechce postraszyć brakiem promocji. Wtedy rusza lawina rodzicielskiej samoobrony. Z nauczycielem już się nie rozmawia. Czasem i dyrektor to nie ta ranga. Od razu do kuratorium (najlepiej donosik) niech sprawdzą czego się taki jeden z drugim czepia dziecka. Potem już nauczyciel musi udowodnić, ze nie jest wielbłądem. Zapobiegliwy za wczasu przygotuje sobie stos dokumentów potwierdzających, ze nie jest wielbłądem. Na niewiele się to zda. Szkoły zabiegaja o klienta, dyrektorzy dbaja o rodzica, a kuratoria próbują się wykazać, że sa jeszcze do czegoś potrzebne.

Skoro wynik promocji nie jest ważny, skoro nauczyciel stoi w szkole na dole hierarchii często niżej niż sprzątaczka to po co się wysilać. Po co kopać się z koniem. Jedni rzucają robotę w pierony, drudzy uzbrojeni w pancerz cynika trwają (byle do wakacji) i jest jeszcze garstka wariatów, którzy kopią się z koniem. Tak czy siak korekty przy maturze z języka polskiego niewiele zmienią, a mnie w podstawówce i gimnazjum nic nie pomogą. Mnie się kopać już odechciało. Ubrany w pancerz zastanawiam się co dalej. Tym bardziej, zę wkrótce już własne dzieci wyślę do fabryki zwanej szkołą.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Gorzka ta notka,

chyba przemęczony jesteś:)

Co do jednego akapitu się odniosę:

“Znowu zaczynają powstawać ludowe opowieści o tym jak leserzy zdają bardzo dobrze maturę, a poczciwcy sumiennie pracujący ledwie przekraczają próg przyzwoitości.”

Nie az tak, ale podstawową maturę z języka będąc zdolnym, oczytanym, osłuchanym, mającym jako taki zasób słownictwa i umiejącym jako tako pisać można zdać właściwie bez nauki. (Może poza ustną)

I np. na maturze pisemnej ocenia się tak zwaną komunikatywność i zdają ją osoby, które nie umieją poprawnie napisać ani jednego zdania po niemiecku czy angielsku.

pzdr


A mnie się tłucze po glowie

takie nazwisko wielkiej reformatorki polskiej oświaty – (to za GW) A.Radziwilł.


@Autor

>> Skoro wynik promocji nie jest ważny, skoro nauczyciel stoi w szkole na dole
>> hierarchii często niżej niż sprzątaczka to po co się wysilać. Po co kopać się z koniem.

Słusznie. Nie jest bowiem prawdą, że Polsce potrzebna jest duża ilość ludzi solidnie wykształconych. Polska nie jest i jeszcze długo nie będzie w stanie zrobić użytku z większości ponadprzeciętnie wykształconych abiturientów czy absolwentów. Ci najlepiej wykształceni w większości po prostu stąd wyemigrują nie mogąc w Polsce odnaleźć możliwości spełnienia zawodowego, więc po co trwonić ogromne fundusze na ich edukację?

Dopóki Polska jest – za sprawą struktury biznesu – konsumentem (netto) kultury i technologii – w masowej edukacji potrzebni są nam co najwyżej ludzie wykształceni w wyższych szkołach zawodowych, którzy będą implementować rozwiązania wymyślone gdzie indziej.

Dopiero wówczas, gdy lokalny biznes będzie zmuszony do wysiłku technologicznego w konkurencji z Azją i Zachodem – pojawi się głód ludzi NAPRAWDĘ wykształconych.

Więc to, co pan obserwuje, to jedynie efekt hipokryzji, kiedy nikt nie ma odwagi powiedzieć wprost tego, co ja przed chwila powiedziałem, lecz jednak konsekwencje tego smutnego stanu rzeczy i tak przenikają strukturę narodowej edukacji.


-> Szczęsny

Niesłychane, głosi Pan poglądy naszych niemieckich a następnie sowieckich okupantów.

Odpuśćmy sobie edukację? Upadł Pan na głowę? Bo coś zupełnie widzę nie halo z logiką.

Niech emigrują, niech nabierają doświadczenia w świecie i niech niektórzy wracają, budując klasę średnią, ale odpuszczać edukację ?!

Niebywałe, czego Pan używa do myślenia, jeśli wolno spytać?


grzesiu

Fakt, zmęczony, ale ta gorycz to nie od dzisiaj. Chcesz coś zrobić, ale walka z wiatrakami.
Na dodatek wszyscy chcą aby rzemieślnik robił coraz lepsze rzeczy, a materiał coraz gorszy daje.

Właśnie na świeżo jestem po przeglądzie wyników w podstawówce. Wypadliśmy poniżej 50%. Dla mnie żenada zwłaszcza, że subiektywnie dzieciaki były o dwa poziomy wyżej niż te z ubiegłego rocznika gdzie sporo było dysfunkcyjnych albo na pograniczu.
Już się boję tych strategii, programów naprawczych, analiz, produkcji ton papieru itepe.


Igła

Zaiste wielką reformatorką była. Wielką, bo przekręciła polską oświatę o kilkadziesiąt stopni. Udało jej się upowszechnić oświatę. Tyle, że dla jednych będzie to osiągnięcie, a inni uznają to za zniszczenie szkolnictwa.

Niedawno zmarła. Dyskusję o jej dokonaniach ucięto hasłem cisza nad tą trumną.


@MegaBit

Klasa średnia i tak się zbuduje – bez tych super-mega wykształconych.

Natomiast ja osobiście nie widzę sensu, żeby za publiczne pieniądze uczyć ludzi tylu rzeczy, których nigdy w swym życiu nie wykorzystają.

Uważam, że Polska powinna obecnie nastawić się przede wszystkim na wysokiej klasy kształcenie zawodowe i tu powinny koncentrować się cele edukacyjne MEN. Cała reszta i tak nie wyjdzie – nawet jeśliby sam Jarosław Kaczyński został ministrem edukacji narodowej. Po prostu – rodzice, uczniowie, studenci, dyrektorzy szkół, rektorzy – sami najlepiej wiedzą co jest im potrzebne. I jak widać, głęboka, erudycyjna wiedza przydaje się tu jedynie nielicznym. Ot, życie :-)


No wlasnie z tę trumną

kłopot.
Bo, że przekręciła to ja wiem.
Tylko nie wiem czy dobrze?


-> Szczęsny

Zaraz zaraz, Pan jesteś podobno liberałem i zwolennikiem wolnego rynku? To co Pan się martwisz, bo nie rozumiem. Czy studia są przymusowe? Czy mamy kształcić idiotów będących specjalistami od drzwi prawych i lewych osobno, bo liczy się specjalizacja? Widzę że Pan się tak zna na systemie edukacji jak ja na hodowli ślimaków. Poza tym gdzie tu mega-wykształcenie? Skoro młodzież zamiast odrabiać lekcje robi wydruki z internetu? Edukacja to nie fabryka narzędzi dla gospodarki.


Zbigniew Szczęsny

Powolutku się uczymy modelować “karierę” naszych następców. Nawet nie mam nic przeciwko tego wyrównywania szans dopóki nie pojawia się hipokryzja o tym jak ważne są egzaminy. Tworzy się sztuczny bieg, ale ku czemu.
Potem frustracja, bo podkręca się śrubkę, a efekt niewiele wart.

Szkoda też, że uczymy się na tak delikatnym materiale jak dzieci. To jest nie fair.
Nie godzę się też być zderzakiem MEN. Na górze wymyślą, potem sprzedają jako superprodukt. Okazuje się, że to bubel masowej produkcji, a obrywam ja. pierwszy pod ręką. Zredukowany w swej pozycji do gadającej kredy.


Erudycyjna wiedza

Ten dogmat w oświacie już dawno padł. Sa jeszcze bastiony próbujace zachować stare szerokie ogólne wykształcenie. (vide spór o specjalizacje w ogólniakach)

Teraz jest dogmat o umiejętności wykorzystania informacji i ogólnego radzenia sobie. Tyle, ze dogmat istnieje przy egzaminach końcowych. Na co dzień i tak jest erudycyjna sieczka, bo musi po prostu wymrzeć całe pokolenie nauczycieli i ich uczniów albo zmienić się system zarządzania szkołami.


@Piotr Saj

Wie Pan, bo to się bierze z hipokryzji. Gdyby MEN powiedział wprost a ludzie zaakceptowali, że są szkoły lepsze i gorsze, że w jednych będzie się uczyć hołota – byle jak i po łebkach, ale w innych poziom będzie naprawdę wysoki, bez ściemy i taryfy ulgowej – to sytuacja byłaby jasna.

Pan by wiedział gdzie uczy i nie miał stresu, że minął się Pan z powołaniem, dzieciaki też szybko zrozumiałyby o co chodzi…

Jednak mamy tutaj wprasowaną lewacką kalkę, że edukacja ma być za friko i na najwyższym poziomie. W efekcie, skoro nikogo nie można wykluczyć – przestał funkcjonować zdrowy system selekcji. Zamiast tego mamy klasyczną urawniłowkę na niskim poziomie i biurokratyczne wygibasy w ministerstwach.

Chce Pan powrotu do normalności – niech Pan odpuści sobie marzenia o egalitaryźmie. Wszędzie – bez wyjątku system egailtarnej edukacji rozłożył się na całej linii. C’est la vie – jeśli nie można do bachora powiedzieć – jesteś jełop – nie w tej szkole twoje miejsce, to nie ma mowy o poprawie jakości kształcenia.

Tylko że jeśli zrezygnujemy z tego wymuszonego egalitaryzmu, to samo okaże się, że w wystarczy jeden lub dwa naprawdę dobre ogólniaki w skali miasta wojewódzkiego i jeden naprawdę wysokiej klasy uniwerek w skali kraju. A reszta będzie mielić mięso.

Zresztą – abym się w tym mylił, lecz proszę mi dać jakieś argumenty, że się mylę...


@Piotr Saj

Hehe,

Zapewniam Pana, że jest wielu takich, którzy potrafią “wykorzywać informację i ogólnie radzić sobie” w ogóle bez żadnej szkoły. Te dogmaty o kant d… potłuc.

Sam Pan jednak widzi – ja chociaż mówię, żeby dali dzieciakom solidne kształcenie zawodowe a oni tu co… ogólnie weź i radź sobie stary…

Tylko lewacy potrafią wymyśleć takie psychuszki…

Tutaj niestety przyznaję – jest to pewien amerykanizm – wielu naszych światłych liberałów nie potrafi wyłapać w tym lewackiej pułapki…


Panie Piotrze

Ponarzekał Pan, ok, ale jaki ogólnie pomysł na edukację, powszechną, mają nauczyciele? Jakie ma mieć cele, jakie stosować metody, skoro ogólnie ma wyrównywać szanse i budować mądre społeczeństwo? Specjalnie użyłam słowa “mądre”, a nie “wykształcone”.


Zbigniew Szczęsny

Teraz się mieli mięso i zapewnia, że to są znakomita oświata. Dla elit miały być szkoły prywatne. Tyle, że klientów brakło.

Istnieje cała grupa ludzi, którzy szukają szkoły dla swych dzieci. Płacą podatki, a dostają kombinaty, klasy 30 osobowe z fermentująca mieszanką gdzie każdy półgłowek jest hołubiony i jak rodzice maja motywować do pracy naturalnie buntującego się nastolatka gdy on widzi, ze pracować się nie opłaca. Co będzie za pięć lat to dla niego abstrakcja. 5 lat dla 12-15 latka to niemal połowa życia, a póki co czy się stoi czy się leży to promocja się należy.

Rzadowi też się opłaca. Poza słynnym już skretyniałym wyborcą są jeszcze kwestie finansowe. Zgarnia się kasę z podatków, a potem za psie pieniądze (mamy jeden z najniższych wskaźników nakładów na oświatę w Europie) tworzy się fikcję edukacji. Dodatkowo można przemielić kase na różne programy wyrównujące szanse (szkolenia, konsultacje) i obdzielić lenników.


AnnaP

Nauczyciele to nie jest jednolity organizm. Jest ich w Polsce ponad pół miliona i każdy ma jakieś tam rojenia na temat edukacji. Ja już się z pomysłów spowiadałem rok, dwa lata temu. Nawet w poprzednim wpisie chyba coś rzuciłem. Trudno za każdym razem powtarzać się.

Zapewniam, że próbowałem też dyskutować o zmianach w edukacji poza TxT, w miejscach gdzie można więcej nauczycieli spotkać. Odzew minimalny. Albo się nie chce gadać (szkoda języka) albo tych pomysłów nie za wiele, bo do narzekania jesteśmy stworzeni.

Poza tym jeśli nawet uznamy za słuszny dogmat, że nauczyciele maja wyrównywać szanse to czemu nie daje im się narzędzi by wyrównywali do góry tylko równa się w dół??


Panie Piotrze!

Od czasu, gdy zachwyciliśmy się zachodem mamy mniej więcej to samo. Zachód robi głupstwo, my je naśladujemy.

Jak byłem na kursie angielskiego, to nie zwróciłem na to uwagi, ale już wtedy uczono nie języka, ale jak zdać odpowiedni egzamin. Ostatnio rozmawiałem ze znajomym nauczycielem z college’u, dla którego najważniejszym efektem nauczania okazała się dokumentacja egzaminu, a nie wiedza czy umiejętności. Zatem jeśli egzamin jest ważniejszy niż wiedza, to ma Pan taką sytuację, jak obecnie w Polsce.

Ostatnią rzeczą, jaką powinien robić nauczyciel, to zajmować się wyrównywaniem szans. Nauczyciel powinien uczyć.

Pozdrawiam


Jerzy Maciejowski

Tyle, że z tej wiedzy to nikt nie rozlicza, ani chyba zbytnio nie oczekuje. Jedynym miernikiem jakości szkoły są egzaminy zewnętrzne. Jest to fałszywy miernik, ale waadzy najłatwiej rozliczać na jej podstawie.

Skoro mały promil oczekuje od nauczyciela czegoś więcej niż zdanie egzaminu to gdzie szukać motywacji do robienie czegoś ponad. tym bardziej, że za robienie czegoś ponad to można dostać po łbie (ambitni nie są potrzebni, stanowią zagrożenie, dla kolegów jak i dla samych uczniów, którzy chcą się przepchnąć z klasy do klasy)

I tu jest sedno problemu, bo promil nie ma szans na separatyzm, gdyż wobec dogmatu wyrównywania szans jest ciagnięty w dół przez hałastrę leni, którzy są za głupi by pojąć, ze ochłap w postaci powszechnej edukacji to jeden wielki szwindel.


@Piotr Saj

Ogólnie się z Panem zgadzam, lecz proszę o odpowiedź na pytanie, jakie inne wymierne wskaźniki mogłby posłużyć do oceny pracy nauczyciela/szkoły niż wyniki zewnętrznych egzaminów?

To znaczy – w całej Pańskiej wypowiedzi ten jeden punkt jest dla mnie niejasny. Proszę zwrócić uwagę, że zakładam, iż w zdrowym systemie edukacyjnym uczeń dobrze wykształcony po prostu egzamin zdaje i w związku z tym nie trzeba zastępować solidnej edukacji “przygotowaniem do egzaminu”.

Natomiast w systemie chorym “przygotowanie do egzaminu” zastępuje solidną edukację li tylko dlatego, że struktura egzaminu jest ustawiona pod ucznia, który nie musi wykazać się solidną wiedzą.

Mam też taką intuicję, że sytuacja taka wyniknęła w znacznej mierze w wyniku pewnej sztuczki erystycznej lewaków, której wynikiem był upadek autorytetu nauczyciela jako egzaminatora i zastąpienie egzaminów ustnych/pisemnych przez zdehumanizowany system testowy.

Otóż ten system testowy, chociaż wolny od “czynnika ludzkiego” (np. nauczyciela zawziętego na ucznia lub przeciwnie – nauczyciel ułatwiającego uczniowi zdanie egzaminu) jest zarazem nieinteligentny – częstokroć nie jest w stanie wyłapać krytycznych dziur w wykształceniu, gdyż system inteligentny – czyli szkoła – przygotowuje uczniów do przechytrzenia tego podlegającemu sztywnym regułom egzaminu.

Pozdrawiam,
ZS


ZS

Aby uchronić się przed testomanią należałoby zmienić formę egzaminu.

Dzisiaj bada się efektywność przygotowania do egzaminów zewnętrznych bez uwzględnienia bazy. Nie chodzi tu o lokal czy pomoce dydaktyczne, ale materiał ludzki, który przychodzi obrabiać nauczycielowi.

Tworzy się rankingi szkół zupełnie nie zauważając, ze do szkoły A idzie wyselekcjonowany narybek, a do szkoły B odpadki. Innymi słowy odbywa się wyścig, gdzie w szranki staje poczciwy Wartburg z odpicowanym BMW. Ile zależy od kierowcy, który pojazd rywalizację wygra??
Pracuje się nad systemem gdzie będzie się liczyć ile kierowca faktycznie włożył wkładu w rajd poprzez obliczenie mocy startowej oraz wyniku końcowego. Niestety od lat się o tym mówi, a wyników nie ma.

Egzaminy zewnętrzne pojawiły się w odpowiedzi na zarzut stronniczości ze strony rodzimych nauczycieli oraz chęci zobiektywizowania oceny tak aby czwórka w Lublinie była porównywalną wartością do czwórki w Lubinie.


Panie Piotrze!

Zabawa polega na tym, że normalizować to można śrubki czy gwoździe. Natomiast ocen nie ma sensu normalizować. Ja wiem, że człowiek, który ma zdany egzamin u docenta Dowdy, metaloznawstwo umiał. Nie ma znaczenia jaki stopień by dostał na egzaminie zewnętrznym. Natomiast piątka z tego przedmiotu na egzaminie zewnętrznym niczego mi nie powie.

Pozdrawiam


autor

o to mi chodziło, czy wśród samych nauczycieli istnieje jakiś pomysł, inicjatywa, szkoda, że tylko na narzekaniu się kończy

pozdrawiam


Jerzy Maciejowski

Tyle, że ja nie znam docenta Dowdy i jego ocena nic mi nie mówi, a metaloznawstwo jest mi zupełnie obojętne.

Myli pan edukacje powszechną z wyspecjalizowaną dziedziną dla grona wtajemniczonych. Chyba wiem o co panu chodzi, bo ja po podstawówce wyszedłem od pana Z i w liceum już wiedzieli, ze z chemii mam wolne ze dwa lata.
Niemniej chemia to tez wąska ściezka. polonistów czy matematyków jak mrówków i już tak łatwo się nie da sklasyfikować.

Zresztą czy przyjmując na wyższy stopień edukacyjny jak zaprotokołować, że uczeń z trójką od pana A jest lepszy niż ten z piątką od pana B?? I co trójka od pana A z Kielc powie w Ostrołęce?


Apropos egzaminów zewnętrznych,

a konkretnie matury, to na szkoleniu niedawnym opowiadała prowadząca anegdotycznie, że nauczyciele np. języków powinni teraz tak uczyć, że najpierw uczą do matury, później mówią uczniom a teraz uczymy się naprawdę języka, zapomnijcie wszystko to co wam mówiłam , tamto jest potrzebne tylko na egzamin i uczymy się.

Wg mnie trochę to przesadzone, ale cos w tym jest, matura zdana nie potwierdza w ogóle znajomość języka obcego.
W żaden sposób.
Szczególnie że wystarczy mieć 30% by ją zdać.
De facto maturę zdaje z angielskiego czy niemieckiego przygniatająca większość, w miarę dobrze język zna kilka procent maturzystów, podejrzewam.


Panie Piotrze!

Ja nie oczekuję, że jakakolwiek ocena, od jakiegokolwiek nauczyciela ma Panu coś powiedzieć. Bo markę, to się ma albo nie. Niemniej lekki „zajob” na punkcie testowania wiedzy sprowadza się do nauki jak zadać egzamin, a nie jak zdobyć wiedzę.

Proszę mi powiedzieć, do czego nauczycielowi w Ostrołęce wiedza o stopniach w Kielcach. Przecież szansa, że kandydaci do liceum w Ostrołęce będą w zdecydowanej większości pochodzić z Kielc jest znikoma. A jeśli nawet coś takiego się zdarzy, to tylko za pierwszym razem nie będzie wiadomo, co o tych stopniach sądzić. Miesza Pan użyteczność oceny na własnym podwórku, co przydaje się rodzicom, nauczycielom i uczniom, z możliwością porównywania jakości kształcenia w skali kontynentu, co jest potrzebne biurokratom.

Proszę mi wierzyć, że nie ma metody na porównanie nauczania, gdy mówimy o skali przekraczającej wymiar indywidualny. Jest sens mówić czy lepiej uczy pani Malinowska czy pani Nowakowa, natomiast nie ma sensu mówić, że lepiej uczy szkoła. Chyba, że mamy do czynienia ze szkołą działającą według innego paradygmatu, ale tego to moja wyobraźnia nie obejmuje, przynajmniej w Polsce.

Pozdrawiam


Pani Anno!

Pewnie, że są pomysły co należy zrobić, tylko nie ma odważnych, żeby je zrealizować. :)

Pozdrawiam


Miesza Pan użyteczność

Miesza Pan użyteczność oceny na własnym podwórku, co przydaje się rodzicom, nauczycielom i uczniom, z możliwością porównywania jakości kształcenia w skali kontynentu, co jest potrzebne biurokratom.
Ocenę na własnym podwórku mają uczniowie cały czas. Ocena z egzaminów zewnętrznych miała być drogowskazem do dalszej “kariery” Tak, żeby uczeń przenoszący się z Kielc do Ostrołęki po egzaminie gimnazjalnym był sklasyfikowany w podobny sposób jak tubylec z Ostrołęki.
podobnie jest z maturą gdzie wyniki mają być wyznacznikiem dla rekrutacji na studia. Tu już trudno zamykać się w regionalizmach, bo ludzie z mojego Podkarpacia studiują w Poznaniu czy Gdańsku i ocena od pani Nowakowej nic nie mówi przy rekrutacji na UAM.
Można dyskutować czy system egzaminów wstępnych nie był lepszy, ale wobec nagminnym przypadkom nadającym się dla CBA próba obiektywizacji wydaje mi się słuszna. Tyle, że rokrocznie zmieniające się władze CKE i brak długofalowej koncepcji sprawia, że system jest niewydolnie nieudolny przez co zabija całą ideę.


Sajo,

system egzaminów stepnych był lepszy, znaczy był bardziej “ludzki” i bardziej można wyłapać było czy ktoś naprawdę się interesuje daną dziedziną czy nie, oczywiście rodził niebezpieczeństwo korupcji, to fakt.
Tyle że moim zdaniem sytuacja, że np. na filologię obca wystarczy się dostać mając zdaną świetnie maturę z języka a nie sprawdza się wiedzy, zainteresowań, orientacji w kulturze, literaturze, polityce itd odnośnie danego kraju jest bezsensowna.

Moim skromnym zdaniem:)

pzdr


Panie Piotrze!

Ja nie mam niczego przeciwko wystandaryzowanym metodom sprawdzania wiedzy. To jest dobre do analizowania efektywności wydawania pieniędzy przez administrację. Ja mam coś przeciwko zajmowaniu się przez administrację oświatą w ogóle.

Mnie nie interesuje, czy pracownicy nauki z jakiejś uczelni będą mieli ułatwione zadanie przy rekrutacji czy nie. Żaden system „zobiektywizowany” nie umożliwia wyłapania ludzi wybitnych, a właśnie o tych powinny się uczelnie bić. Piszę powinny, bo pracownikom nauki zależy na wszystkim z wyjątkiem wypromowania zdolnej konkurencji. Dlatego uważam, że całe zamieszanie wokół metod weryfikowania wiedzy są mi słodko obojętne. Prawdziwego mistrza poznaje się nie po testach pisanych przez jego uczniów, ale po ich osiągnięciach.

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość