Wychowanie seksualne w dobie kryzysu

Tydzień temu na łamach dziennika prof. Starowicz skarżył się, że nie można skompletować grupy aby ruszyła podyplomówka z wychowania seksualnego. Odzew można było przeczytać wczoraj. MEN szykuje rozporządzeniu o wprowadzeniu obowiązku wychowania seksualnego.

Do tej pory można było organizować takie zajęcia jako dodatkowe i często szkoły po prostu omijały ten “kłopot.” Brak kadry to chyba najważniejszy problem, ale do tego dochodzi brak podręcznika (bodajże jest jeden zatwierdzony przez MEN), brak środków, brak woli dyrekcji i społeczeństwa. Wreszcie chyba największym oporem jest kontrowersyjność tego przedmiotu, bo postrzeganie treści wywołuje biegunowo skrajne emocje, bardzo różne podejście do tematów związanych z tym przedmiotem szkolnym.

Po burzliwej debacie wokół tego przedmiotu, która niczego nie wyjaśniła, a jedynie zaogniła stanowiska, sprawę wychowania seksualnego właściwie zamieciono pod dywan. Giertychowskie rządy zupełnie zamknęły drzwi szkół dla tego przedmiotu. Mam wrażenie, że nauczyciele “dla spokojnosti” nie chcieli podejmować się trudu prowadzenia tych zajęć.

Teraz MEN szykuje kolejna burzę. Połowa lutego, a jeszcze nie ma rozporządzenia o obowiązku. Tymczasem już za moment dyrektorzy będa musieli stworzyć plany organizacyjne na przyszły rok szkolny. Skąd wziąć nauczycieli? Skąd fundusze? Mam nadzieję, że to tylko kaczka dziennikarska. może taka sonda społeczna i MEN jednak się wstrzyma.

Już samo dokładanie kolejnego obowiązku jest dla mnie przesadą, a dokładanie obowiązku gdy zupełnie na to nie jesteśmy przygotowani to już skandal. Nie jesteśmy przygotowani ani kadrowo, ani programowo, ani mentalnie. No i jeszcze pytanie skąd na to kasa??

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Tak sobie myślę,

że obowiązkowe wprowadzanie tego przedmiotu nie ma sensu.
Zresztą ja w ogóle uważam, że w polskiej szkole jest za dużo obowiązkowych przedmiotów a za mało przedmiotów do wyboru i za mało możliwości wyboru.
ja np. z chęcią widziałbym szkołę gdzie uczeń może sobie wybrac filozofię, etykę, łacinę itd a nie musi np. obowiązkowo chodzić na jakąś pracę technikę, plastyke, muzykę czy religię.
Jeśli nie chce.

Spokojnie można by opracować zestaw kilku przedmiotów dla wszystkich dla gimnazjum i liceum, kilka przedmiotów z puli do wyboru (ale obowiązkowo np. uczeń musiałby wybrać 3 z kilku więcej) i przedmioty totalnie do wyboru.

No ale ja nie mam głosu decydującego:)

pzdr


grześ

zgoda z tym, ze za dużo jest obowiązków. MEN (zbyt) ostrożnie próbuje zwiększyć dowolność na poziomie szkoły ponadgimnazjalnej i jakie to przyniosło opory.


młodzież rżnie sie

aż wióry lecą... żaden Starowicz tego nie zmieni … chyba że ajtollah Starowicz … parę ukamienowanek może by ostudziło chuć

“Skąd wziąć nauczycieli?”

a Ci od wudeżetu to co? ;-) albo katecheci …


a nie lepiej

wprowadzić coś w rodzju bonu oświatowego i niech sie dzieciaki uczą tego, co rodzice tych dzieciaków uznają za stosowne i dla nich najlepsze?
Raz, że autentyczna roznorodnośc, dwa, że konkurencja, trzy, że brak społecznego fermentu, że dzieci katoli zmuszane sa do jakichś wychowań sexualnych a dzici ateistów nie będa czuły prechy, że tu jakas religia a oni sa szykanowani. Itd.
Poza tym wielki zysk w postaci likwidacji menu, kuratoriów i tych wszystkich tysięcy brzydkich babsztyli, które pierdzą w tych kuratoriach w stołki i utrudniaja robote nauczycielom kradnąc ICH, tych nauczycieli kasę. Bo bez kuratoriów ten szmal szedłby zwyczajnie w realną edukację.
No i można by zwolnic z pracy panią Hall, która wyglada tak, jakby miała galopujący mongolizm. I takie mniej więcej podejmuje decyzje.


A jak wprowadzić

bon?
W miasteczku gdzie są dwie podstawówki, jedno gimnazjum a liceum w powiecie?


>Igła

robotnicy ziemni i sprzątaczki też są potrzebni.


Owszem są

i ciekawe za ile flaszek ten bon będą chcieli opylić na targu?
Bo ich dzieci też mogą redlić kartofle, prowadząc zaprzęg wołów.

Grunt to dobre samopoczucie i przynależność do rasy panów.


Igła

normalnie. Jaki problem? Skoro w takim miasteczku nie da się rozdzielic dzieciaków itd. to zostanie tak jak jest. Ale tam gdzie się da efekt będzie natychmiastowy. A tak wszyscy mają równo źle. A to chyba nie o to chodzi, co?
BTW- bon rozwiązalby kwestię czy religia czy etyka nawet w takich małych miejscowościach. Dzieciaki rodzicow wierzacych zwyczajnie by sobie chodzili na religie a dzieciaki ateistów mogłyby sobie wziąc dodatkowy angielski. A co! Albo kurs perwersji u Biedrońki. Albo nic by sobie nie wzięli. Przecież to ich prywatna sprawa czy będą wykorzystywac bon od dechy do dechy czy tylko trochę, nie?


Igła

“i ciekawe za ile flaszek ten bon będą chcieli opylić na targu?
Bo ich dzieci też mogą redlić kartofle, prowadząc zaprzęg wołów.

Grunt to dobre samopoczucie i przynależność do rasy panów.”

Alez ty pieprzysz, chłopie, nieprzytomnie. Weź idź opchnij na targu swój drugi filar.

Natomiast twoja antylogika mówi coś takiego- skoro nie wszyscy ludzie radzą sobie dobrze i nie wszystkie dzieci mają dobrych rodziców, to zróbmy tak, żeby wszyscy mieli “sprawiedliwie” przejebane.

Żenada

Media obywatelskie…. tia


Tiaa

Biała rasa, wyższa kultura i obrona życia.

Kpiny?
Ależ skąd.
Nie, wprost przeciwnie.
Śmiertelna powaga.


Bon bonowi nierówny

Najpierw trzebaby doprecyzowac o co chodzi z tym bonem. Już dzisiaj cos na kaształt bonu mamy. Gmina dostaje z centrali kase na szkoły wg pogłównego, który maja w szkołach.

Za to jestem za tym, żeby wprowadzić większa dowolność czyli trzy przedmioty obowiązkowe(j. polski, matematyka i j. obcy), a resztę sobie uczeń wykorzystuje na zajęcia dodatkowe. I bon jest na te zajęcia dodatkowe wtedy i Igła z obowiązkiem oświatowym cały i AMN syty jak mniemam.


Igła

a tak dla odmiany dasz z siebie radę wycisnąć coś poza tymi monosylabami, chrząknięciami itp. bełkotem czy nie?


Igła

ważne żeby jaśnie pan miał wypchany wancioł i kieszenie a chłopstwo niech żre korę ... no i od czasu do czasu taką tępą chłopkę można wychędożyć za pajdę chleba … a jaka potem będzie szczęśliwa, że ja biały dziedzic wziął na ruszt

>P. Saj

oglądałeś “If”? tam to była szkoła! :)


Piotr Saj

ja kiedys napisałem text o tym, jak sobie ten bon oświatowy wyobrazam. Nie wiem czy tu czy na saloniku.

W skrócie- objąłbym tym wszystkich Polaków (w sensie obywatelstwa) od urodzenia do lat 18. W ten sposób, że kazdy z nich miałby indywidualne konto (wyłacznie na cele edukacyjne) i na to konto trafiałaby co miesiąc suma wynikła z podziału tej kasy, którą państwoprzeznacza na edukację- ta część, która równo przypada na danego dzieciaka. W ten sposób od urodzenia kumulowałby się pewien kapitał edukacyjny dla dziecka. Rodzice mogliby według wlasnego uznania wysłac dziecko do szkoły wcześniej, później itd. wybrac te przedmioty, które uznają za sensowne dla dziecka i kierować dziecka karierą. Ta kasa mogłaby też być oszczędzana, np. w ten sposób, że dzieciak po jakiejś tam podstawówce trafia na termin do jakiegoś rzemieślnika, tam sie uczy zawodu ale kasa na edukacje już nie jest wydawana. I ta kasa mogłaby być przeniesiona (po ukończeniu 18 lat) albo na jakies inne dziecko w rodzinie, albo odłozona na edukacje dziecka wlasnego, czyli dołozona do tego bonu edukacyjnego, ktory by przysługiwał dziecku tego dorosłego już dzieciaka.
To ma same zalety, bo uczy ludzi odpowiedzialności, gospodarności i daje autentycznie równe szanse. Reszta, czyli dodatkowe finansowanie edukacji, należec musi juz do rodziców i to zrozumiałe, że ci, którzy mają wiecej kasy będa mieli lepiej wykształcone dzieci- czyli tak jak dziś. Tyle, że te pieniądze, którymi operuje państwo nie będa tak jak dziś marnotrawione.


Bon/niebon ?

Bon może być narzędziem w rekach rodziców w miejscowościach +/- 50 tys i więcej.
Tam gdzie jest 8 podstawówek, 5 gimnazjów, 4 licea, ileś szkół zawodowych i kilka prywatnych, w tym np wyznaniowych lub ukształtowanych wedle jakiejś myśli społeczno/wychowawczej.
Czyli tam gdzie jest konkurencja. Nie tylko szkół ale i możliwość zmiany pracy wśród nauczycieli.

Ale nie będzie narzędziem w miejscowości gdzie jest 1 podstawówka, 1 gimnazjum i kursy rolnicze dla tych co i tak mają w dupie a gdyby nie przymus szkolny to mieliby całkiem.

A zajęcia fakultatywne?
To jasne przecież, że tak, tyle że od jakiegoś poziomu edukacji kiedy dzieciak ma już ukształtowane zainteresowania i rozpoznane zdolności.
Wtedy jest jasnym, ze rachunek różniczkowy nie pomoże mu w studiowaniu historii muzyki klasycznej.
Gdzie się zaczyna ta granica?
Ty Sajo wiesz lepiej.


Docent

weź se urazy schowaj do teczki i skleć pare zdań.


toż skleciłem

Ale nie będzie narzędziem w miejscowości gdzie jest 1 podstawówka, 1 gimnazjum i kursy rolnicze dla tych co i tak mają w dupie a gdyby nie przymus szkolny to mieliby całkiem.

no o to mi też chodziło, ale ilu niewykwalifikowanych wchłonie rynek?

a zajęcia fakultatywne?

najatrakcyjniejsze zajęcia fakultatywne to urżnąć się co sobota na disko.

moja żona od kilku lat siedzi w szkole za friko żeby przygotować uczniów do matury z angielskiego. zainteresowanie powalające – 2-3 osoby na wszystkich maturzystów.

to ze tak jest i że młodzież woli walić gaz, a nie chodzić do szkoły, to nie jest wina niewydolnej szkoły (chociaż po części jest), tylko niewydolnych rodziców, którzy mają swoje dzieci głęboko w dupie.


Słuchajcie Docencie

A jaką tajemną wiedzę, nam tu sprzedajecie?
Ze swoich peregrynacji na trasie z KSU?
Może?

Pytanie jest inne.
Jak pogodzić chęć do zdobywania wiedzy i wiedzy?
I dobrać do tego narzędzia.


Igła

igla

Bon może być narzędziem w rekach rodziców w miejscowościach +/- 50 tys i więcej.
Tam gdzie jest 8 podstawówek, 5 gimnazjów, 4 licea, ileś szkół zawodowych i kilka prywatnych, w tym np wyznaniowych lub ukształtowanych wedle jakiejś myśli społeczno/wychowawczej.
Czyli tam gdzie jest konkurencja. Nie tylko szkół ale i możliwość zmiany pracy wśród nauczycieli.

juz to napisałem, ale powtórzę, bo byc może nie napisałem tego jasne- wprowadzenie bonu edukacyjnego jako reformy systemowej w małych miejsowościach zaskutkuje brakiem zmian. Tam, gdzie byla jedna szkoła, tam jedna szkola będzie nadal. Czyli z perspektywy tych dzieciaków nie zmieni sie nic. No nie, trochę się zmieni. Np. rodzice takiego dzieciaka, który kradnie czas nauczyciela dla siebie kosztem innych dzieci (tak jak rózne ancymony, które ma u siebie w szkole moja żona, które zwyczajnie utrudniają normalne zajęcia i nauczycielowi i uczniom) musieliby zwyczajnie dopłacać do edukacji swojej pociechy, bo nauczyciel mógłby zwyczajnie odmówić przyjmowania takiego łobuza na zajęcia i trzeba by mu organizowac zajęcia pozalekcyjne, płatne extra. O co się zakladamy że problem łobuzów szybko by sie skończyl także w tych malych miejscowościach?

Ale nie będzie narzędziem w miejscowości gdzie jest 1 podstawówka, 1 gimnazjum i kursy rolnicze dla tych co i tak mają w dupie a gdyby nie przymus szkolny to mieliby całkiem.

dlaczego nie będzie narzedziem? Juz to napisałem wyżej- w tych miejscowościach nic się na początku nie zmieni. A przeciez nie gadamy tu o zniesieniu przymusu edukacyjnego (którego to przymusu ja jestem przeciwnikiem).

A zajęcia fakultatywne?
To jasne przecież, że tak, tyle że od jakiegoś poziomu edukacji kiedy dzieciak ma już ukształtowane zainteresowania i rozpoznane zdolności.
Wtedy jest jasnym, ze rachunek różniczkowy nie pomoże mu w studiowaniu historii muzyki klasycznej.
Gdzie się zaczyna ta granica?
Ty Sajo wiesz lepiej.

a mnie sie wydaje, że najlepiej to wiedza rodzice i dzieci. Urzędnik, jakikolwiek, z samej zasady musi przyjąć jakieś uśrednienie. A usrednienie tode facto śmierc wszelkiej kreatywności. Urawniłowka.


Igła

jak rodzice tego dziecku nie sprzedadzą to potem jest to w 999 przypadkach na 1000 syzyfowa praca …

jakaś kolejność w edukacji być musi. jakby moi starzy nie kupowali książek i nie zachęcali do ich czytania to ja dziś pewnie łoiłbym turbo ptysie na ławeczce.

nie muszę Ci chyba tłumaczyć czym jest baza i nadbudowa :)


Docent & Nicpoń & bon

No proszę!!

Baza i nadbudowa.

Pewnie, że łojenie z gwinta mniej dotyczy domów, w których dzieci dostały knigę do ręki.

Co do bonu w małej miejscowości.
Nicponiu, nie bierzesz pod uwagę, że rynek nie dotyczy tylko szkoły/dzieci.
On dotyczy również a i najszybciej nauczycieli.

Ci, którzy mają pomysł/siłę/charakter i są inni od obowiązującego strychulca są wyrzucani na zewnątrz systemu.
Szczególnie w małych miejscowościach, gdzie ostateczną instancją, w dobrem/złem jest ksiądz proboszcz.


Igła

a w czym ksiądz proboszcz jest gorszy od urzedniczki z kuratorium?
I co jest zlego w tym, ze nauczycieli, których lokalna społeczność uzna za niedobrych dla swoich dzieci, zwyczajnie usunie? Ty byś wolał, żeby ludzie nie mieli możliwości decydowac o tym, kto uczy ich dzieci? Żeby nauczyciel uznawany za złego uczył te dzieciaki mimo woli rodziców?


Arturze

Napisałem – proboszcz w dobrem-złem.
To po pierwsze.
Po drugie, urzędniczka jest w prawie do szkoły państwowej.
Proboszcz może być w prawie tylko do szkoły wyznaniowej.

Tyle, ze jego rola, często zastąpiła funkcje sekretarza partii.
Nie strugaj wariata.


Igła

ja nie strugam wariata. I co z tego, że proboszcz dobrodziej zastąpił funkcjonalnie sekretarza pop? Póki co za niesłuchanie księdza dobrodzieja nie idzie sie do pierdla, nie wyrzucają z roboty, nie dostaje się wilczych biletów a nieznani sprawcy nie wybijaja okien i zębów. Wiec nie ględź- widac ludzie dobrowolnie jakiegos lokalnego autorytetu potrzebują. A ty sie ustawiasz w roli kolesia, który wie lepiej od tych ludzi jak autorytet jest dla nich dobry. I to jest śmieszne, Igła.

I o jakich ty szkolach panstwowych gadasz, skoro rozmawiamy o bonie edukacyjnym, czyli likwidacji szkół państwowych, kuratoriów, menów i całej tej bandy darmozjadów a decydowanie o edukacjidzieci przekazujemy rodzicom? To nie mogą sobie wybrac kogo sie chca słuchac jako autorytetu ci ludzie i lepiej jest dziś, gdy sie musza słuchac jakiejś biurwy z kuratorium?


Każdy ma taki autorytet

jaki sobie dobierze.
Dla mnie może to być proboszcz.
Szkoda tylko, ze takiego nie znam.
A co do szkoły o której gadamy.
Tak to ta szkoła, za rogiem, państwowa, w której ewentualnie 90% miejscowych swój bon złoży.
I twoje ambicje, że ty nie, nie maja tu nic do rzeczy.


Igła

ale dlaczego ja niby nie?
Tu nie o to chodzi a o to, żeby kasa szła za dzieciakiem i zeby nauczyciel byl wynagradzany za to co autentycznie dla tych dzieciakow zrobił. I żeby to ani dzieciaki ani nauczyciele nie były okradane przez darmozjadów z kuratoriów itp. instytucji.

I bon jest świetnym do tego narzedziem. Raz że urealnia edukacje, czyli dzieciaki uczą sie tego, co faktycznie jest im do czegos potrzebne (choćby rodzice uznali, że ma to być tylko i wyłacznie historia literatury polskiej albo ikebana), a dwa, że daje mozliwośc błyskawicznego reagowania na rynek. Na zmieniające się warunki. I zero przechowalni dla nierobów.
O to chodzi. Bo ja sobie dzieci będe posyłał do takich szkól jakie chce i bez tego bonu. Nie o mnie ani moje ambicje tu idzie.


Bon

Jasne, że rodzice powinni decydować i brac odpowiedzialność za dziecko. Cholernie trudno ustalic od jakiego wieku ta dowolnośc w doborze przedmiotów. ja zrobiłbym 4-5 letnia obowiązkową podstawówkę żeby nauczyć czytać pisać i rachować, a potem niech sobie dobierają.

Nie ma granicy wieku. Jedenastolatek może być lepiej ukształtowany niż siedemnastolatek. Dzisiaj to i 30 latki nie wiedza co maja w życiu robić.

Natomiast programy nie są tak bardzo posunięte, żeby po kilku latach nie można było nadrobić gdy np ktoś się zorientuje, że ta fascynacja biologią to ślepa uliczka, a teraz ma ochotę na historię sztuki. Taki kurs historii na poziomie gimnazjum można spokojnie w rok łyknąć. Tyle, że dzisiaj ucza się go ci co nie chcą i maja godzine lub dwie w tygodniu, więc mozna tłuc grochem o ścianę, a i tak Kazimierz wielki bedzie Jagiellończykiem co bronił kraju przed Szwedami. Potem został premierem PiSu. Taki szczwany Kaziuk:))


Nauczyciel

Do tanga trzeba dwojga. jak rodzice będą się męczyć z nauczycielem to nie będzie z tego żadnej nauki. Niektórym wystarcza poziom tabliczki mnożenia. A tu ambitny nauczyciel próbuje nauczyć geometrii, piłuje jedynki stawia, babciom nie ma się czym wnuczek pochwalić. Po co taki nauczyciel?
Albo przekona, ze obliczanie pola prostokąta się przyda albo wio ze szkoły.

Nauczyciel powinien reagować na zapotrzebowanie. Jak się boi, że straci godziny z matematyki to niech wymyśli kurs wyplatania koszy wiklinowych albo obrabiania zdjęć na kompie. Dzisiaj uczy się mało przydatnych rzeczy. Rodzice to czują i narzekaja na szkołę. Uczniowie to odbieraja jako poparcie z domu, zeby olac taką szkołę.

Natomiast powinien mieć też jakieś gwarancje zatrudnienia, żeby nie było tak, ze opracuje plan, wymyśli kurs i na widzimisie sołtysa odwołuje się go po 2 miesiącach pracy.


Słabość bonu

Słabościa bonu jest to, że w początkowym okresie będziemy mieć to co z prywatnymi uczelniami. Nastawienie na ilość. Wygrają molochy skupiające po 35 uczniów w klasie i rozdawnictwem papierka zw dyplomem.


Subskrybuj zawartość