Teatr pisania.DZIENNIK 2001-2005 (5)

21.09.01 piątek

Pan strzec będzie wyjścia i wejścia twego, Teraz i na wieki
(Ps. 121,8)
W każdym nieszczęściu leży jakaś uśpiona możliwość.
R.H.Schuller

Ciężki dzień jak na zakończenie tygodnia. Kiedyś przyjęliśmy z Danielem za prawdę słowa, że trzeba się stawiać przed ścianą i zmuszać do pokonywania przeszkód na pierwszy rzut oka nie do pokonania.
Dziś stoimy przed tą ścianą i rzygamy z nerwów. Owszem, dzięki tej taktyce mieszkamy z trójką dzieci od czterech lat, w wymarzonym domku ale nie wiadomo jak długo jeszcze. Wijemy się w chłodnych i stalowych choć pokrytych aksamitnymi rękawiczkami gładkich sformułowań języka urzędowego, szponach pułapki bankowej.
Daniel ma zadziwiającą łatwość załatwiania kredytów. Mnie tłumaczył jeszcze rok, dwa temu, że nasze zarobki relatywnie szybciej rosną niż odsetki kredytów, więc je zaciągaliśmy, bo były opłacalne. Teraz nasze zarobki stanęły a wręcz cofnęły się ( po pobycie w szpitalu On stracił pracę ) Moje ubezpieczenia (życiówka) nie sprzedają się tak dynamicznie jak kiedyś. Nasze życie polega ostatnio na dramatycznym łataniu i przykrywaniu debetów w bankach zbyt krótką kołdrą naszych dochodów. I ta myśl, że dzieciom trzeba będzie jakoś przetłumaczyć konieczność kolejnej przeprowadzki ( gdy się wprowadzaliśmy Agata prosiła- mamo, ale pomieszkamy tu z dziesięć lat ). W przegranej w „wyścigu szczurów” gorzkie jak piołun i najtrudniejsze do zniesienia jest to, że skutki tej porażki muszą ponosić dzieci, którym się należy spokojne dzieciństwo z nowymi trampkami i książkami we wrześniu, lekcjami angielskiego i jako takimi wakacjami. Co najcenniejsze One podobnie jak ja obrosły w znajomości i przyjaźnie, wizja ich utraty jest najboleśniejsza. Rozczuliłam się totalnie, dobrze, że łzy nie rozmazują liter na monitorze. Opamiętanie i ulgę przynosi wyobrażenie przytulenia się do Twoich kolan Panie.
Te ciężkie rozważania sprowokowały dwie dzisiejsze wizyty, jedna u komornika ( nie zapłacony mandat ) , druga u pracownika działu windykacji należności w banku (problemy ze spłatą rat za samochód- ostatnie 2000). W obydwu przypadkach półgodzinne tłumaczenie się okraszone męką stresu, spisywaniem jakiś protokołów, blech ( do tej pory robił to Daniel, teraz zdrowia już mu zabrakło a po części wysyła mnie z wyrachowaniem – baba zawsze ma większe szanse rozmiękczyć „twarde” serce windykatora, też mam tą świadomość i nic mi nie jest przez to łatwiej)
Postanawiam mimo wszystko pozostać optymistą z tej anegdoty co to mówi o różnicy między pesymistą a optymistą. Mianowicie pesymista mówi – „gorzej być nie może”a optymista – „i owszem”
Wieczorem, wyskakuję na krótką rozmowę do sąsiadki z przeciwka. Sąsiadka jest osobą o której mówiłam swego czasu podczas warsztatów w stowarzyszeniu (chrześcijańskich biznesmenów). Zajęcia miały temat: kto i co mnie inspiruje w życiu? Każdy jeśli chciał mógł zabrać głos. Podałam wtedy Nikę ( od Weroniki), dlatego bo codzienny przykład jej cywilnego bohaterstwa ( najtrudniejszego, przez swoją powszednią beznadziejność ) pozwala mi zachować dystans do własnych problemów i kłopotów. Nika ma 6-letniego synka prawdopodobnie po porażeniu mózgowym. Mieszkamy okna w okna więc widzę jej zmagania z coraz starszym, mało kontaktowym dzieckiem i własną psychiką, której tak ciężko zaakceptować Ten krzyż ( tym trudniej przypuszczam, że w tzw. sferze materialnej powodzi im się świetnie).
To w pewnym sensie „hienowate” z naszej strony, że cudze nieszczęście służy nam za „laskę” w naszych trywialnych często problemach. Może dlatego, opowiadając Jej o wspomnianych warsztatach nie powiedziałam, że podałam jej przykład. Nika jest osobą super inteligentną i bardzo wrażliwą. Zbyt Ją szanuję i podziwiam bym ryzykowała otarcie się o możliwość Jej urażenia.
Dziś spotkała mnie wielka nagroda z jej strony. Mamy za sobą blisko czterogodzinną szczerą rozmowę ( tak szczerą, że bardziej szczerej sobie nie wyobrażam – normalni faceci (przepraszam tych „nienormalnych”) prowadzą takowe po dostatecznie dużych dawkach znieczulających procentów. Ona okazała się osobą bardzo wierzącą, uspokoiła mnie, że moje „nawiedzenie”( zarzut z tego czyniła mi moja siostra a Daniel ciągle raczy mnie „wycieczkami” a propos Jechowych ) jest „łaską wiary” z której należy się cieszyć. Sama jako pierwsza, na moje aluzje do siły wyższej powiedziała: masz na myśli Boga , potem dyskutowałyśmy o „Przekroczyć próg nadziei” J.Pawła II ( jest podobnie jak ja zafascynowana tą pozycją) oraz zna „Przebudzenie” De Mello, które ja przeczytałam parę dni temu.
Spytała mnie, co najbardziej mnie dowartościowało, jak ja bym radziła sobie psychicznie w jej sytuacji, co dla mnie byłoby oparciem.? Odpowiedziałam jej, że nikt tak naprawdę nie jest w stanie wczuć się w jej sytuację. Potem przypomniała mi się myśl z jakiegoś poradnika ,że codzienne, powtarzające się czynności i beznadzieję nieuchronności ich nastąpienia w kolejnym dniu czyni znośnymi świadomość, że są nastepnym stopniem zbliżającym nas do Boga.
I słowa (nie potrafiłam wiernie zacytować) że cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnie to uczyniliście.
Żałuję, że zabrakło mi cywilnej odwagi (wiary?) aby powiedzieć: Weroniko! Chodź z dumnie podniesionym czołem ,bo masz „małego Chrystusa” w domu i masz okazję prawdziwie bezinteresownie okazywać Mu miłość.
My wszyscy rodzice szczycący się „miłością” do swych zdrowych pociech tak naprawdę „uprawiamy” szlachetny bo na poziomie ducha ale handel wymienny. Wszystko co dajemy, często z dużym poświęceniem wydaje nam się, wraca do nas z nawiązką . Nasze zdrowe dzieci, ich rozwój jest naszą nagrodą i radością.

Średnia ocena
(głosy: 0)
Subskrybuj zawartość