Teatr pisania. DZIENNIK 2001-2005 (71)

08.12.2004 Jezu ufam Tobie
ŚWIĘTO NIEPOKOLANEGO POCZĘCIA
NAJŚWIĘTSZEJ MARII PANNY

*

Więc Ty – co, żywą nosząc tajemnicę,
Ani już mogłaś się zaprzątać sobą,
Lecz, jak kościoły nasze i kaplice,
Na nowo własną niknęłaś osobą
We spodziewaniach o przyszłej godzinie
Czasu – co nie był, choć był nad czasami –
O! Ty – zaprawdę P o w a ż n e N a c z y n i e,
Módl się za nami…

Bywam wesoła ale w chwilach smutku (mojego) miała taki sposób. Siadała na moich kolanach i swoimi dziecinnymi paluszkami ciągnęła moje policzki ku górze uzyskując efekt uśmiechu. Z początku sztuczny a potem już całkiem naturalny – kogo by nie rozbawiły takie zabiegi z komentarzem : „ uśmiechnij się” czynione przez paroletniego malucha.
Jakiś czas temu przyszło mi do głowy, że moje pisanie było takim prowokowaniem twojego uśmiechu, Panie Mój.
W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że tyle w Tobie radości,/ Panie Nasz./
KOOOOOOOOOOOCHAM CIĘ!
/DZIĘKUJĘ CI ZA P O L S K Ę ! /

:-))
Ostatnio zajrzałam na początek :
Data pierwszej modlitwy zamieszczonej w kolekcji – 21.04.2002 {2+1+4+2+2=11}

i wersja polskojęzyczna :)

11.12.2004 Jezu ufam Tobie

*

Duch każdy w Twoje prorokował łono,
Niby, że chórem, co przez wieki płynie
W gwiazdami litą kupolę przestronną,
Rozścielającą się nad wszech-ludami –
O! Nabożeństwa Dziwnego Naczynie,
Módl się za nami…

JAK TO Z(e)… JULIĄ BYŁO czyli „Jak został(a)m Julią w…Krakowie”

Skąd mogłam wiedzieć, że decyzja na spędzenie sylwestra w Jej towarzystwie może być tak ryzykowna.
Na pozór wyglądała na całkiem „normalną”, cywilizowaną, podobną do mnie osobę.
Nie bardzo chciało mi się ruszać w dłuższą podróż ale z nami jest tak:
On kocha Kraków i trochę Warszawę a ja
kocham Warszawę i trochę Kraków i nawzajem też się trochę (powiedzmy trochę bardziej, niż trochę) kochamy, siedziałam więc przy stoliku wśród gwaru dużej imprezy noworocznej. Dwa małżeństwa ledwo się znające, głośna muzyka utrudniająca wymianę myśli (ciężko było poczuć blusa)
Jednak było coś ubarwiającego. Impreza była z…pomysłem (nawet ciuchy uwielbiam mieć {nie mylić z posiadam} z pomysłem, jakąś niespodzianką, kluczem )
A tam, mroczne wnętrze podzielone było na mniejsze przestrzenie murami obronnymi. Byliśmy w Weronie.
Scenografia była „bez lipy”. DJ-e (organizatorem była znana rozgłośnia radiowa) komentarzami i licznymi konkursami tworzyli nastrój (impra miała charakter studenckiego ubawu, młodzież ściśle otaczała scenę gdzie w świetle jupiterów, przy użyciu fantazji rozgrywały się boje w sztuce teatralnej. Ich przebieg można było śledzić na telebimie siedząc przy stoliku bezpiecznie skrytym w mroku)
Podziwiałam pomysłowość organizatorów i entuzjazm z jakim oddawali się zabawie uczestnicy.
Robiło się całkiem sympatycznie. Właśnie z rozświetlonej sceny padło hasło: prosimy parę (może być tej samej płci) do odegrania sceny „balkonowej”- Romeo wyznaje miłość Juli. Nagrodą – ekspres do kawy.
W Magdę jakby coś wstąpiło. W pierwszym odruchu zwróciła się do męża – spotkała się z taktowną acz stanowczą odmową. Na Daniela tylko rzuciła okiem by wiedzieć – o aktorstwie nie marzył nawet w zamierzchłym dzieciństwie. Zachęty ze sceny i cenne sekundy płynęły.
Moja krew natomiast stanęła (przeważnie w naczyniach włosowatych twarzoczaszki), serce pracowało na jałowym biegu, w ustach sachara:
O n a, szarpała moją dłonią i z dzikim żarem w głosie prosiła: ja będę
wszystko mówiła! – choć, proszę Cię choć (oszalała, zdążyłam pomyśleć w pierwszym momencie bo w drugim przestawiałam ołowiane nogi wleczona w stronę rozświetlonej sceny zdecydowaną dłonią Magdy, rozpaczliwie poszukując w torebce chusteczek higienicznych – mojego rekwizytu scenicznego do zrodzonego ułamek sekundy wcześniej pomysłu na rolę).
Ona też miała pomysł na swoją partię tyle, że nie miałyśmy ni promila sekundy aby się nimi wymienić.
Efekt był następujący:
Ona w długiej wizytowej sukni rymsnęła na kolana głośno i żarliwie wyznając mi miłość – Szekspir mam wrażenie przewracał się w grobie – deski sceniczne zostały z lekka przetarte a jej suknia wytrzymała gdy Magda starała się dotrzymać kroku mojej koncepcji.
Zgodnie z nią moje struchlałe, obleczone w wizytowe spodnie ciało realizowało wcześniejszy pomysł ”szarej substancji” – jako skromna panna z dobrego domu spacerowałam po scenie upuszczając kolejne chusteczki (pretekst do zawarcia znajomości?). Kątem oka widziałam, że zdezorientowany „Romeo” używa ich do… przecierania spoconej twarzy.
Musiało to mieć mimo wszystko ręce i nogi bo wygrałyśmy ten expres do kawy dla… Mamy Magdaleny.
I poczułam blusa, bo choć byłam tylko giermkiem zapach róży był niewiarygodnie piękny.

:-{)))
„Miłość ma dwa oblicza, to co się widzi i to co czuć”
( Z humoru zeszytów szkolnych :)

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Pointa szkolna ciekawa,

a i ten Grechuta po angielsku, intrygujące.

Pozdrawiam wieczornie i sennie już jakoś.


ta pointa ,

na pozór humorystyczna jedynie tak na prawdę znaczy przynajmniej dla mnie
“pozory mylą”.
Jakiś maluch nie potrafił tego nazwać ale wiedział w czym rzecz.
Ubawiło to mnie tego dnia jakoś.
Powszechność pozoranctwa w naszym życiu nie jest zabawna, warto
się przyglądać swoim intencjom i być realistą

pozdrawiam przedwiosennie.


Subskrybuj zawartość