Dla kogo trybunał dla kogo sąd?

Wiem, że powinnam dziś napisać o tekście Jana Rokity w „Dzienniku”. Ale zostawię sobie tę przyjemność na weekend. Mam świadomość, że tym tekstem Jan Rokita wraca do polityki i ten swój powrót rozpoczyna od pisania o swojej własnej partii. Tym samym kończy się mój błogi czas niepisania o obecnym rządzie – bo skoro chcę pisać o tym, co zawiera się w tekście Rokity – pisania o rządzie Donalda Tuska nie uniknę.
Ha – trudno!

Kiedyś musiał przyjść ten moment.

Ale jeszcze nie dziś.

Dziś kolejny raz mój ulubiony intelektualista i moralista PiS, poseł Zbigniew Girzyński i jego odkrywczy krzyk z głębi zranionej osobistej etyki i erudycji:

„Minister Ćwiąkalski jest zwykłym kłamcą!”

Pomijam dar szczególny posła Girzyńskiego rozróżniania zwykłego kłamcy od kłamcy niezwykłego.

Pominę też „łapanie za słówka” ministra Zbigniewa Ćwiąkalskiego, który mówiąc: „Byłoby korzystniej, gdyby całość spraw, sposobu sprawowania władzy osądził Trybunał Stanu” – mógł mieć na myśli to, że wszystkie sprawy wiążące się ze sprawowaniem władzy powinny podlegać pod jurysdykcję Trybunału Stanu, w odróżnieniu od spraw noszących znamiona czynów zabronionych w myśl KK, którymi winna zajmować się prokuratura i sądy.

Pominę tez dobre serce posła Girzyńskiego, który zakłada, że historyk i ekonomista nie muszą nic wiedzieć o Trybunale Stanu i nawet ten potencjalny brak wiedzy usprawiedliwia niemal tak, jakby był to brak wiedzy udokumentowany i potwierdzony – chociaż rzeczywistość może być zaskakująco dla posła Girzyńskiego inna – mianowicie historyk i ekonomista mogą lepiej znać się na sprawach dotyczących funkcjonowania Trybunału Stanu niż niejeden prawnik, zwłaszcza od socjalistycznego prawa pracy w PRL.

Pominę rozbrajającą odwagę posła Girzyńskiego gotowego własną pierś przed sądem nadstawić za zniesławienie ministra Ćwiąkalskiego, który oczywiście wpierw musiałby dowiedzieć się o fakcie zniesławienia, potem dowiedzieć się, kto zacz ten poseł ten Zbigniew Girzyński i na koniec rozważyć czy warto psuć dobrze zapowiadającą się karierę naukową młodego posła przegranym procesem – a siebie samego wystawić na niezbyt poważne komentarze w środowisku prawniczym za wdawanie się w takie groteskowe procesy.

Co pomijam – to pomijam.

Ale na czym w końcu się skupiam?

Ano na tym, co mówi sam poseł Zbogniew Girzyński, pomijając raz jeszcze fakt iż nazywa Trubunał Stanu sądem, kładąc to na karb zaaferowania posła przelewaniem na monitor swojego głębokiego wzburzenia.

A powiada poseł Girzyński tak:

„Trybunał Stanu zaś jest specjalnym sądem dla polityków gdzie odpowiadają oni „za naruszenie Konstytucji lub ustawy, w związku z zajmowanym stanowiskiem lub w zakresie swojego urzędowania”. Musi być wobec nich sformułowany konkretny zarzut, spełnione muszą być stosowne procedury (wstępny wniosek, postępowanie przed sejmową Komisją Odpowiedzialności Konstytucyjnej, wniosek Komisji do Sejmu o postawienie w stan oskarżenia, który musi spełniać wszelkie wymogi aktu oskarżenia). Jednym słowem trzeba nie mieć elementarnej wiedzy prawniczej, aby sugerować, że Trybunał Stanu może osądzić jak twierdzi minister Ćwiąkalski: „całość spraw, sposobu sprawowania władzy” jakiegokolwiek ministra.”

Wybijając więc z głowy ministra Ćwiąkalskiego potencjalne zakusy postawienia przed Trybunałem Stanu Zbigniewa Ziobrę – poseł Girzyński określa jasno i wyraźnie, że w obecnej chwili do postawienia przed Trybunałem Stanu z pewnością kwalifikuje się Wojciech Jasiński – były Minister Skarbu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, któremu Platforma Obywatelska postawiła zarzut zaniedbań dotyczących prywatyzacji i funkcjonowania polskich stoczni – z czym wiążą się straty ponad 4 miliardów złotych zaprzepaszczonych albo na skutek niegospodarności albo defraudacji.

Myślę, że wniosek w tej sprawie i wszystkie etapy procedury usatysfakcjonują poczucie praworządności i moralności oraz wiedzę mojego ulubionego posła.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Najpierw cytaty

/Tym samym kończy się mój błogi czas niepisania o obecnym rządzie – bo skoro chcę pisać o tym, co zawiera się w tekście Rokity – pisania o rządzie Donalda Tuska nie uniknę.
Ha – trudno!/ – to z pani.

Zmiana ta w pierwszej kolejności dotyczy parlamentu. Sejm utracił znaczenie nie tylko jako miejsce wypracowywania i podejmowania decyzji. Przestał również być miejscem ustrojowo ważnym z punktu widzenia formowania opinii publicznej, ba… przestał ważyć nawet jako ośrodek politycznej propagandy. U źródeł tej zmiany legł brak parlamentarzystów suwerennie formułujących sądy albo podejmujących działania, które miałyby znaczenie dla kształtowania polityki. Przeciwnie. Politycy parlamentarni nie wyrażają ani własnego, ani reprezentatywnego dla jakiejś grupy poglądu na sprawy państwa, a już na pewno nie czyni tego żaden polityk obozu rządowego. Historia poufnego przesyłania z urzędu premiera kompletnych sformułowań, jakich danego dnia używać mają posłowie partii rządzącej we wszelkich oświadczeniach publicznych, jest w istocie przecież koronnym, empirycznym – i co tu dużo mówić – mocno żałosnym świadectwem gnuśności parlamentaryzmu, a nie żadną wesołą ludową anegdotką o niemądrych posłach. Odpowiedzialność parlamentarzysty w systemie rządów osobistych redukuje się bowiem do obowiązku entuzjastycznego okazywania poparcia i zaufania dla przywódcy i – co ważne – znajdowania do tego na własną rękę częstych okazji. A także do niezmordowanego potępiania i ośmieszania jego przeciwników najlepiej w sposób brutalny, bo ten – co poświadczają analitycy polityki – najsilniej zapada w powszechną pamięć (vide głośny wywiad z Erykiem Mistewiczem). – to jest z Rokity.

Jak pani podmieni Sejm na blog a posła na RRK to wydaje mi się, że Rokita opowiada o pani.
Śmieszno i straszo.
Prawda?


Renato!

Ja uwielbiam Twoje wyzłośliwiania się! Mam nadzieję, że nie przejmujesz się stetryczałym mędzeniem Igły i wybierasz stetryczałe pochwały jotesza…
:)


Igła

Nie przesadza Pan?
Osobiście takie porównanie do parlamentu, jest dla mojego bloga, mimo wszystko, szalenie budujące.

Odnoszę wrażenie, że Rokita ułatwił sobie sprawę i swój tekst pisany jakieś dwa lata temu – kilkoma prostymi zabiegami ( nazwiska, nazwy partii) dopasował do wymogów swojej nowej roli i sytuacji ( nawiasem mówiąc niezbyt zaszczytnej).

„Partia rządząca przestała pełnić obie swoje tradycyjne funkcje. Nie jest już ideotwórcza, ponieważ każda idea może stanowić jutro nieoczekiwane zagrożenie dla wewnętrznego autorytetu przywódcy, od którego nie można i nie należy oczekiwać lojalności wobec idei. Swoboda jednako twardej argumentacji polityków obozu rządowego najpierw przeciw, a potem za traktatem lizbońskim jest jednym z licznych tego rodzaju świadectw. Ale partia rządząca przestała także być miejscem jawnego organizowania się i artykułowania rozmaitych politycznych interesów. Zaobserwować można ciekawe w tej mierze zjawisko spontanicznego wymierania bądź głębokiej konspiracji interesów, co do których sformułowano najczęściej niemożliwe do zweryfikowania podejrzenie nie legitymizowania ich przez przywódcę. Krążąca opinia: “słuchaj, podobno Kaczor _jest przeciw_” skutecznie uśmierca nawet dobrze wcześniej zorganizowane interesy wewnątrzpartyjne. Tak czy owak z partii rządzącej uszło życie i jakby to paradoksalnie nie brzmiało – partii formalnie sprawującej władzę w realnej polityce po prostu nie ma.”

No i mieliśmy 21.X.2007 roku.
Czyż nie tak, Panie Igło?


jotesz

JASNE!!!!
Daj Boże takie “stetryczenie” , jak Twoje – naszym politykom!


Renato

Podsumuję krótko i zwięźle: dobre, mocne i ostre a najważniejsze prawdziwe! Co oczywiście kreatorom “nowej prawdy” nie odpowiada.

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość