Ten straszny Rokita

Uwielbiany i znienawidzony, dopuszczający się czynów, od których tylko zbrodnia jest gorsza i jedyny sprawiedliwy, intelektualista, erudyta i prymitywny polityk, żałosny i wzniosły, premier z Krakowa i mąż swojej żony, nieudacznik polityczny i człowiek przed, którym stoją otworem drzwi każdej partii, odchodzący z polityki i wciąż członek partii….

Ten straszny Rokita.

Wojciech Sadurski tak komentuje powrót Jana Rokity do czynnego uprawiania polityki – uprawiania słowem, jako publicysta „Dziennika”:

„Trochę szkoda, że w tym skupieniu na sprawach branżowych, komentatorom umknęła treść pierwszego artykułu Rokity, naprawdę szalenie inteligentnego i ciekawego – może dlatego, że był o trzy razy za długi (artykuł, nie Rokita), więc wielu zapewne nie przebrnęło do końca. Przy całym szacunku dla Rokity odnoszę wrażenie, że na treści nieco zaciążyła chyba osobista niechęć do Tuska: dokonując wiwisekcji „rządów osobistych” Rokita sugeruje, że jest to jakieś niebezpieczne novum, podczas gdy wiele zjawisk to rutynowe cechy demokracji parlamentarno-gabinetowej. Gdy Rokita zżyma się na brak dyskusji w parlamencie i na brak suwerennego podejmowania decyzji przez parlamentarzystów, nie docenia chyba faktu, że dyscyplina partyjna jest normalną częścią funkcjonowania parlamentu zwłaszcza w modelu rządów gabinetowych (w odróżnieniu od prezydenckich). Gdy ubolewa nad brakiem dyskusji wewnątrz-partyjnej w PO – być może ma rację, ale z punktu widzenia demokracji jest to rzecz drugorzędna – znaczenie główne ma realna dyskusja i spór między partiami. I wreszcie – gdy oburza go fakt, że ministrowie w rządzie są tam „wyłącznie z woli swojego szefa”, stwarza niesłuszne chyba wrażenie, że premier nie powinien decydować o tym, z kim pragnie w rządzie współpracować. Krótko mówiąc – są to być może wszystko tendencje pożałowania godne, ale nie wymyślił ich Donald Tusk.”

Podobnie uważa Wojciech Orliński:

„Cały ten gigantyczny materiał poświęcony jest żalom Rokity na Tuska. Da się go streścić w słowach: „Tusk ma ogromny potencjał, ale go nie wykorzystuje i marnuje szansę na reformy””

Piotr Semka zauważa:

„Jana Rokitę wciąż można podejrzewać o ambicje powrotu do samego centrum polskiej polityki. A to nadaje jego ocenom pewną dwuznaczność. Przed taką dwuznacznością – nie tylko w mediach – chroni wyraźny podział ról w życiu publicznym.”

A Igor Janke wyraża wątpliwości:

„A Rokita występuje teraz niby jako dziennikarz, ale wszyscy podejrzewamy, że dalej jest politykiem. I że nie dokonuje bezinteresownej analizy, tylko pisząc to czy tamto, buduje sobie grunt pod powrót na scenę.”

Myślę, że wartymi zauważenia są spostrzeżenia blogera Salonu 4 i nicku „smilling”:

„Myśle, że w połowie Rokita jest ciągle czynny w polityce. Drugą połowę reprezentuje Schetyna…., z nielicznych wypowiedzi Tuska wywnioskowałem, że wywarł JMR ogromny wpływ na niego, na abstrakcyjny ogląd spraw państwa, systemu sprawowania nowoczesnej władzy, obecnych wad i sposobu naprawy. Przekazał mu teorię. Tusk ją zaakceptował i realizuje, wprawdzie powoli ale z powodzeniem.
Ale narzędzi do realizacji tej polityki dostarczają tacy ludzie jak Schetyna. Wtedy idzie to do przodu.”

Tekst Jana Rokity robi wrażenie tekstu-wytrycha, takiej zabawy intelektualnej, polegającej na tworzeniu obrazu ogólnego pewnego zjawiska, wypunktowującego jego główne cechy, dostatecznie szczegółowego w opisaniu teorii powstawania i funkcjonowania tegoż zjawiska a zarazem pozwalającego na dowolne manipulowanie faktami, nazwiskami i swobodne ich podstawianie w dowolne fragmenty tekstu.

Rokita nie jest specjalnie odkrywczy w tym sposobie posługiwania się słowem – on je tylko przenosi z dziedziny krytyki artystycznej czy sprawozdań sportowych do języka polityki. Oczywiście wyposażając w cały niezbędny zasób frazeologiczny.

Jeśli pominie się w tym tekście zabiegi erudycyjne mające przydać mu powagi i stosownego intelektualnego skomplikowania, jeśli oddzieli się ziarno od ładnie prezentujących się plew – pozostanie kilka myśli bardzo osobistych, by nie powiedzieć: intymnych i kilka istotnych spostrzeżeń odnośnie polskiej polityki lat ostatnich.

Te pierwsze myśli, te osobiste – wyrażają niechęć Jana Rokity do Donalda Tuska. Prezentowaną w sposób niesprawiedliwy i tendencyjny – co łatwo zauważyć podstawiając zamiast nazwiska Tusk – nazwisko Kaczyński a zamiast „tarczy antyrakietowej” „traktat lizboński” – na przykład w takim fragmencie tekstu Jana Rokity:

„Partia rządząca przestała pełnić obie swoje tradycyjne funkcje. Nie jest już ideotwórcza, ponieważ każda idea może stanowić jutro nieoczekiwane zagrożenie dla wewnętrznego autorytetu przywódcy, od którego nie można i nie należy oczekiwać lojalności wobec idei. Swoboda jednako twardej argumentacji polityków obozu rządowego najpierw przeciw, a potem za traktatem lizbońskim jest jednym z licznych tego rodzaju świadectw. Ale partia rządząca przestała także być miejscem jawnego organizowania się i artykułowania rozmaitych politycznych interesów. Zaobserwować można ciekawe w tej mierze zjawisko spontanicznego wymierania bądź głębokiej konspiracji interesów, co do których sformułowano najczęściej niemożliwe do zweryfikowania podejrzenie nie legitymizowania ich przez przywódcę. Krążąca opinia: “słuchaj, podobno Jarosław jest przeciw” skutecznie uśmierca nawet dobrze wcześniej zorganizowane interesy wewnątrzpartyjne. Tak czy owak z partii rządzącej uszło życie i jakby to paradoksalnie nie brzmiało – partii formalnie sprawującej władzę w realnej polityce po prostu nie ma.”

Czy jest odległe od prawdy przypisanie powyższego tekstu wydarzeniom poprzedzającym 21.X 2007 roku?

A ten fragment?

„Podmiotowość polityczną ma natomiast otoczenie przywódcy. Na ten temat pisano trochę ciekawych tekstów, czasami złośliwych, bo kwestia tzw. dworu jest na złośliwości szczególnie podatna. Proces oligarchizacji przywództwa partyjnego w Polsce w ogóle ciekawie przeanalizował prof. Paweł Śpiewak, wskazując zwłaszcza na przemożny wpływ praktycznie swobodnego dysponowania olbrzymimi funduszami przeznaczanymi na partie przez państwo na umacnianie się wewnątrzpartyjnych oligarchii. Na użytek tej analizy ważne jest tylko to, że system rządów osobistych powoduje kształtowanie się najbardziej klasycznego i – wydawać by się mogło – istniejącego już tylko w literaturze historycznej albo w prymitywnych państwach trzeciego świata modelu otoczenia władzy. Występuje w nim więc majordom prowadzący z pewną dozą niezależności dużą część spraw, zawsze jest ulubieniec lidera, jest podczaszy albo dostawca drobnych dóbr bardzo praktycznych, bywa nawet wpływowy błazen, który dostarcza zinstytucjonalizowanej wesołości. Kwestia jednak nie w anegdocie. Rzecz w tym, że o ile XX-wieczna demokracja partyjna zastąpiła klasyczne otoczenie władzy siecią organizacji partyjnej z całą brzydkością funkcji pełnionych często przez tę sieć, model rządów osobistych uśmiercając partię, odtwarza jednocześnie dworską strukturę władzy państwowej. Bo system władzy nie dopuszcza próżni, a polityczna nierealność partii jakoś musi zostać zastąpiona.”

Czy w świetle wniosku prokuratury o pozbawienie Zbigniewa Ziobro immunitetu za serwilistyczne i nieuprawnione praktyki, działania ponad legalnym rządem Polski, informowanie szefa partii rządzącej o sprawach, „o których chciałem być poinformowany”, jak powiada sam Jarosław Kaczyński – powyższy fragment nie jest opisem zgoła innej partii i innych ludzi niż, jak wynika z kontekstu, jest zamiarem Jana Rokity?

Skoro więc cytowane fragmenty opisują znacznie więcej zjawisk w polskiej polityce niż chce sam Rokita – można przyjąć, że opisuje on polską rzeczywistość bez względu na to, kto aktualnie Polską rządzi.

Rokita zbudował sobie pewien model, atrapę i stara się na owym przykładzie wykazać niedostatki polskiej polityki ostatnich lat. To dość anachroniczny sposób widzenia rzeczywistości – ponieważ polityka jest nieustającym dzianiem się. A przyglądanie się zbudowanemu modelowi zostawia przyglądającego się daleko w tyle za bieżącymi zdarzeniami, zostawia go w momencie podejmowania decyzji o budowie tej atrapy. Przystępując zatem do opisu – opisuje atrapę, a nie to co w polityce jest aktualne.Ale i w atrapie zawrzeć można kilka prawd podstawowych, niezmiennych, niepodlegających fluktuacjom koniunkturalnym.

I te prawdy w tekście Jana Rokity są najistotniejsze.

Domaganie się by w planach politycznych państwa uwzględniać długofalowe wyzwania. By nie odpychać spraw, których rozwiązywanie jest niepopularne i kłopotliwe dla władzy. By odrzucać to, co Rokita nazywa programem minimalistycznym.

Ale już gdy pisze o hegemonii – Rokita popada w przesadę. Nawet skromność korzystania z przywilejów władzy jego, Rokity, partii – miast pochwały – zyskuje zgryźliwe słowa krytyki.

Rokita wraca do erudycyjnych igraszek by przykryć fakt, że zarzutów o dążenie Tuska do prezydentury, owego pięcia się „wyżej” i dążenia do “hegemonii” – nie powinien krytykować ktoś, kto sam dążył do zaszczytnych stanowisk. I tak po ludzku, zwyczajnie nie powinien gdzieś tam w podświadomości życzyć Tuskowi porażki ktoś, kto poznał jej gorzki smak.

Donald Tusk objął rząd w pozornie prostej sytuacji – jeśli przyjąć punkt widzenia historyków.

Oto w 2005 roku, w wyniku mobilizacji sił prawicowych doszło w Polsce do ich historycznego zwycięstwa. Zarówno w wyborach parlamentarnych , jak i prezydenckich. Parlament został zdominowany przez dwie główne siły ówczesnej prawicy: „Prawo i Sprawiedliwość” oraz „Platformę Obywatelską”

Zapowiadana koalicja PO-PiS była nadzieją dla większości Polaków na uczciwe, dynamiczne, sprawiedliwe i ideowe rządy prawicy.

Tak się jednak nie stało.

Porzucając punkt widzenia historyków – pragmatyka rządzenia w Polsce, której parlament nadal zdominowany jest przez dwie partie prawicowe – wcale nie jest prosta.

Po „brudnej koalicji” Kaczyński-Lepper-Giertych, która okazała się niezdolna do rządzenia, doszło do przyspieszonych wyborów, w których Polacy powierzyli mandat rządzenia Platformie Obywatelskiej, zamieniając niejako pozycje PiS i PO. Premierem rządu koalicyjnego PO z PSL ( a więc znów nie PO-PiS) został Donald Tusk. Jako niekwestionowany lider PO, który potrafił przeprowadzić swoja partie bez „strat” przez dwa lata nieustannego, brutalnego ataku ze strony ówczesnej partii rządzącej i jej koalicjantów.Ale napotkał na barierę w swobodzie rządzenia w osobie brata byłego premiera – prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego.

Nie jest tajemnicą dla nikogo interesującego się polską polityką, że Jarosław Kaczyński tak, jak posiadał nieformalny wpływ na rządzenie Polską sterując premierem Kazimierzem Marcinkiewiczem – posiada podobny wpływ nadal wywierając presję na brata-prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Odrzucanie weta prezydenckiego, które pojawi się niewątpliwie, bo zostało przez prezydenta osobiście zapowiedziane, przy wszystkich ważniejszych ustawach, które z inicjatywy rządu Tuska uchwalą sejm i senat, wymagałoby daleko idących ustępstw i porozumień z lewicą – na co jak widać, rząd Tuska nie chce sie decydować. A co wykorzystuje Lech Kaczyński zawierając sojusze z nowym przewodniczącym SLD Napieralskim.

W tej sytuacji proponowanie reformujących kraj ustaw – mija się z celem. Co więcej – mogłoby narazić rząd na zarzut uprawiania propagandy w celu wykazania: „jacy my jesteśmy dobrzy, bo chcemy reform – i jedyną przeszkodą jest prezydent sterowany z tylnego siedzenia przez brata”

Nachalna kampania wyborcza rozpoczęta przez Pałac Prezydencki i dążenie do reelekcji za wszelką cenę Lecha Kaczyńskiego przy braku jasnych zapisów konstytucyjnych prowadzi do paradoksalnych i absurdalnych sporów kompetencyjnych z rządem, szczególnie z Ministrem Spraw Zagranicznych – co Donaldowi Tuskowi nie ułatwia rządzenia i wymaga szczególnej delikatności i taktu w postępowaniu z prezydentem, zwłaszcza, że przecież także jest kandydatem ( wprawdzie jeszcze nieformalnym) na urząd Prezydenta RP.

Jak dotąd Donald Tusk radzi sobie z bieżącymi problemami doskonale. Opozycja, agresywna i bezpardonowa nie jest w stanie osłabić popularności Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej w oczach Polaków. Powolne, ale nieustanne zmiany polepszające życie w Polsce są zauważane i doceniane. I nawet jeśli jest to tylko administrowanie krajem a nie realizacja owej pięknej, dalekosiężnej wizji zapowiadanej w ostatniej kampanii wyborczej – to jednak porównując sytuację sprzed prawie roku – ludzie mówią, że jest lepiej i lepiej im się żyje.

Może właśnie to jest najważniejsze – by ludzie więcej zarabiali, by była praca ( bezrobocie spadło do 7%), by ludzi było stać na zwyczajne życie, by emeryci mogli mieć przeliczone emerytury i otrzymać chociażby parę groszy więcej?

Może właśnie rządzenie Polską – to nie wizja Rokity, państwowca, dopasowującego swoje teorie do modelu państwa i podporządkowujący wszystko naczelnej roli państwa – a właśnie zwyczajne polepszanie drobiazgów, ułatwiających zwyczajną polską codzienność? Rząd przede wszystkim dla obywateli?

Niepotrzebnie Jan Rokita przytacza na koniec swojego tekstu anegdotę o jabłku Sodomy rozpadającym się w popiół. Wszak sam napisał, że rząd Tuska nie jest łasy na przywileje i to wszystko co ładnie się prezentuje. Może właściwsza byłaby opowieść o poszukiwaniu w popiele pięknego diamentu? Diamentu zwyczajności.

Jan Rokita jest członkiem Platformy Obywatelskiej. Jego glos w dyskusji o tym czym powinna być PO i jak oraz po co powinna dążyć do władzy – był zawsze głosem cennym. Zawsze wtedy, gdy Jan Rokita aktywnie działał na rzecz Platformy.

Dziś kiedy zaplatał się lub został zaplątany w niejednoznaczną sytuację rodzinno-polityczną, gdy nie chce lub nie potrafi jasno określić swojej roli i zadań, jakie sobie stawia – nie powinien się dziwić, że jego glos, jako publicysty, będzie obciążony balastem owej niejednoznaczności. I jego słowom przypisywane będą małostkowe, ambicjonalne intencje.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Eh, czegoś nie rozumiem,

Rokita pisze tekst, w którym chce coś powiedzieć, pani zmienia jednak sytuacje i twierdzi, że pasuje to do rządów Jarosława kaczyńskiego.

No dobrze, ale jakie ma to znaczenie, jeżeli Rokicie chodziło o krytykę tych rządów, obecnych?
To jest chyba dokładanie mu intenci których nie ma i nawet słowa póxniejsze o modelu jego jakims wymarzonym tego nie zmienią.

Dalej, usprawiedliwianie tym, że jest prezydent, że rząd nie uchwala nowych ustaw, bo i tak będą zawetowane, to przecież śmieszne jest.
Na tej zasaddzie, to nic nie warto robić i nawet próbować, a chyba o to chodzi, by rząd próbował zdobyć poparcie dla tych ustaw, także u prezydenta.

I lepiej narazić się na zarzut propagandy niż zarzut nicnierobienia.

dalej, z tym bezrobociem, przecież bezrobocie spada juz od dłuższego czasu, jeszcze za rządów PiS i jest to zasługa oczywista naszego wejścia do UE, a raczej tego, że ci potencjalni bezrobotni pracują za granicą.

I nie wiem, czy az tak ludziom żyje się lepiej i tak się zmienia wszystko na plus, ja wprawdzie za rządów Tuska i minister Hall jakąś podwyżkę 200 zeta brutto dostałem, (bo za Romana co tak niby dbał o nauczycieli, to podwyżki chyba żadnej sobie nie przypominam), ale to nie znaczy, że aż tak się poprawia status i życie Polaków i że akurat Donaldowi Tuskowi to zawdzięczamy, to chyba bardziej w sferze życzeń niż faktów lezy to twierdzenie.


grześ

Łatwo się mówi.
Myślę, że nadchodzi czas nieco innego działania rządu Tuska.
I myslę, ze Rokita nieco zostal w tyle – jesli chodzi o bieżącą politykę – ale przecież sam się odciąl od informacji. Stąd te “modele”. I teoretyzowanie.

A co do tych 200 złotych. Moi znajomi – wszyscy odczuwaja takie i troche wieksze podwyzki, jakie otrzymali w ostatnim czasie.
Dla kogoś, kto miał 1200 na rękę – te 200, 300 czy 500 zl ( a są i takie podwyzki) – to ogromna różnica.
I wlaśnie to jest przyczyną tego, ze m,edialna propaganda antyrządowa sobie – a ludzie z poparciem Tuska sobie.
Pozdrawiam


No ale chyba nie o to chodzi?

By rząd miał się zapamiętac tym i wyróżniac tym, że ma poparcie duże i mu sondaże nie spadają?
Przecież to bez sensu, ja bym wolał by poparcie mieli mniejsze, ale dali się zapamiętać jakimis sensownymi projektami/ustawami/działaniami.

Póxniej ten rząd ma byc wspominany jako ten, co przeszeł do historii z najwyższym poparciem a działaniami mizernymi?

Chyba nie tak ma być.


A i jeszcze jedno,

wróce do tego, bo jakoś ten fragment wydaje mi się być dziwaczny conajmniej:

1.
“Odrzucanie weta prezydenckiego, które pojawi się niewątpliwie, bo zostało przez prezydenta osobiście zapowiedziane, przy wszystkich ważniejszych ustawach, które z inicjatywy rządu Tuska uchwalą sejm i senat, wymagałoby daleko idących ustępstw i porozumień z lewicą – na co jak widać, rząd Tuska nie chce sie decydować. A co wykorzystuje Lech Kaczyński zawierając sojusze z nowym przewodniczącym SLD Napieralskim.

2.
W tej sytuacji proponowanie reformujących kraj ustaw – mija się z celem. Co więcej – mogłoby narazić rząd na zarzut uprawiania propagandy w celu wykazania: „jacy my jesteśmy dobrzy, bo chcemy reform – i jedyną przeszkodą jest prezydent sterowany z tylnego siedzenia przez brata”

ad 1.No jeżeli PO chce zrealizować swój program czy przeprowadzić jakieś zmiany, to powinno też zabiegać o poparcie SLD, to chyba naturalne i na tym polega polityka?

I nie ma znaczenia, że będzie atakowane, chyba im nie chodzi o cieszenie się że mają popracie i wszyscy ich lubią, tylko o to by coś zrealizować?
Więc nie powinno byc w ogóle takiego tłumaczenia się, bo to śmiesznie brzmi.

Jeżeli w poprzedniej kadencji na złość PiS-owi jako opozycja potrafili głosować razem z LPR-em za becikowym dla wszystkich (choć to raczej z programem ich nie miało wiele wspólnego i sami to becikowe zaciekle wcześniej krytykowali), to teraz powinni pozyskiwac także SLD jeśli im to potrzebne.
względy estetyczne są tu drugorzędne.

ad 2.No ale czy to jacyś nieświadomi panowie i panie nami rządzą?
Nie wiedzieli przed objęciem władzy, kto jest prezydentem, nie wiedzieli, że będzie trudno, nie wiedzieli, że będzie im przeszkadzał, tak jak pewnie oni jemu by przeszkadzali?
Chyba wiedzieli, więc znowu tłumaczenie się wetem prezydenta i jaki to on straszny jest żenujące lekko, nawet jesli ma pokrycie w faktach.
To jeżeli nie są zdolni do rządzenia, to powinni zrezygnować.
I wygrać wybory lub oddać władzę.

Tyle.


Grzesiu

Nie zawsze skorka warta wyprawki.
A być może lepszą cene zaoferował prezydent. Oni mają wprawę w handlowaniu – patrz Lepper.

A co do tego czy wiedzieli – jasne, że wiedzieli i wiedzą. Rządzić mozna tak jak teraz – i spokojnie przeczekać do zmiany warunków rządzenia. To sie może oplacić i rządzącym i rządzonym.

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość