Chore bajki: dur brzuszny

Zła kobieta, Eleanora I. McBean, obdarzona doktoratem (zapewne niesłusznie, bo dziedzina nauki, którą reprezentuje (dietetyka) jest iście szarlatańska) popełniła kilka książek – bajek.

W jednej z nich znalazł się spory rozdział poświęcony bajdurzeniu o durze brzusznym. Spróbuję opisać ten bajeczny mini-temat.

Dawno, dawno temu, wkrótce po zakończeniu I wojny światowej i “pokonaniu” Hiszpanki, która nigdy Hiszpanką nie była, medyczne autorytety odtrąbiły ostateczne zwycięstwo nad obrzydliwą chorobą zakaźną, pt. “dur brzuszny”. Ogłoszono wszem i wobec, że stało się to za jedyną przyczyną szczepionki wymyślonej przez francuskiego bakteriologa André Chantemesse.

Dobrzy Ludzie przyjęli dobrą nowinę bez jednego pytania. Skoro autorytety tak mówią – to musi być prawda.
Źli Ludzie zaczęli drążyć, kopać i szukać dziury w tym pięknym oświadczeniu.

Oto krótki opis tego, co znaleźli.

Źli Ludzie cofnęli się w swoich poszukiwaniach do wojny hiszpańsko-amerykańskiej, która toczyła się w latach 1898- 1899 w tropikach Kuby.
Źli Ludzie odkryli, że nie było wtedy lodówek a wysokie temperatury i wilgoć sprzyjały szybkiemu psuciu się żywności; żołnierze pili wodę ze skażonych (często własnymi fekaliami) strumieni. No cóż, “toj-tojów” też wtedy nie mieli.
Żarcie było konserwowane solą (pół biedy) a także azotanami, formaldehydem, itd.
Taplanie się w błocku i wdychanie wyziewów bagiennych też było takie sobie dla zdrowotności. Nadto żołnierze wystawieni byli codziennie na “zwykły żołnierski stres”.

Źli Ludzie przypomnieli też sobie o twierdzeniach lekarza, Russella T. Tralla, który po latach praktykowania “medycyny konwencjonalnej” nawrócił się na “medycynę naturalną“, czyli znachorstwo (to opinia tej pierwszej gałęzi medycznej). Otóż rzeczony znachor twierdził, że dur brzuszny a także takie choroby, jak nie przymierzając zapalanie płuc wcale zakaźne i wysoce śmiertelne nie są. A w zasadzie wcale nie będą śmiertelne, jeśli tylko nie weźmie się za ich leczenie medycyna konwencjonalna. Ten Bardzo Zły Człowiek twierdził nawet, że takie coś jak dur brzuszny czy zapalenie płuc są procesami oczyszczania się organizmu z toksyn, których poziom przekroczył dopuszczalne (dla tegoż organizmu) normy. Twierdził, że przyczynami gromadzenia się toksycznych świństw w ludzkich organizmach są: podłe (a w warunkach wojennych niejednokrotnie zepsute) żarcie, skażona woda, powietrze i takie tam dyrdymały.
Ale to jeszcze nie koniec bajek dr Tralla. Ten facet miał czelność twierdzić, że “nadejdzie taki dzień, kiedy lekarz, który działa przeciwko Naturze podając pacjentowi trucizny (znaczy się: leki, naświetlania, zastrzyki) będzie uznany za niepoczytalnego idiotę. Póki co, te praktyki nazywane są nauką medyczną” – mówił. Wariat!

Niedługo potem, acz niezależnie, poglądy dr Tralla wsparł inny “przechrzta” – dr John Tilden, który stwierdził, że “nie będzie żadnego ciężkiego przypadku duru brzusznego dopóki pacjent nie natknie się na pierwszej klasy lekarza, który wzmocni chorobę pognębiając pacjenta.” Kolejny wariat!

Niewątpliwie, w tamtym czasie procedury medyczne opierały się na innych lekach. Jakie były, te “leki”? Próbkę dokonań ówczesnej konwencjonalnej medycyny w temacie leczenia duru brzusznego przedstawia kolejny wariat i… lekarz, dr Shelton w swojej książce “Basic Principles of Natural Hygiene” w oparciu (między innymi) o raporty lekarzy wojskowych. Były to: chinina, whiskey, węglan amonu, chlorek rtęci, lewatywy z brandy i terpentyny.
Nikt zdrowy nie przetrwałby takiego leczenia na dłuższą metę. Nie dziwota zatem, że mimo powyższych wysiłków personelu medycznego trup powodowany durem brzusznym (czy tylko?) słał się gęsto. W końcu władze wojskowe, którym złe statystyki dawały się mocno we znaki wpadły na kretyńskie pomysły: wprowadzamy rygorystyczny reżim sanitarny i dobre żarcie.
O dziwo, w ciągu dziesięciu lat (1899-1908) liczba zachorowań wśród żołnierzy zmniejszyła się do 3 przypadków na 1000. Bez szczepionek….
Szczepionka pojawiła się chwilę potem a Źli Ludzie doszukali się w raportach medycznych po jej wprowadzeniu wzrostu zachorowań na dur brzuszny. I nie tylko…

W zamorskiej armii szczepionka pana Chantemesse stała się obowiązkowa już w roku 1911. Nie było wtedy wojny…
Zachorowania miały miejsce w sterylnych warunkach szpitalnych ale nikt się tym wtedy nie przejmował. Zrobiło się gorzej kiedy rzeczona armia przystąpiła do wojny a obowiązkowe szczepienia nabrały rozpędu (za odmowę można było trafić na 7 lat do paki).
Trup znowu zaczął słać się gęsto. Niektórzy Bajkopisarze twierdzą, że to wtedy powstało powiedzenie, że więcej żołnierzy zginęło od strzału szczepionki niż od strzału wroga. Bredzą.
Wariat-lekarz dr Sheldon w swojej innej książce “Vaccine and Serum Evils” przytacza raporty Naczelnego Chirurga Armii US, który w sprawozdaniu za 1917 napisał, że do szpitali zostało przyjętych 19608 żołnierzy z ciężkimi przypadkami duru brzusznego. W roku 1918 było ich 23191. Każdy jeden z tych przypadków jako przyczynę pierwotną wystąpienia choroby podawał…. szczepionkę. Żeby było ciekawiej przypadki były tak ciężkie, że wymyślono wtedy nową jednostkę chorobową, pt. “para-dur”.
Nie wszyscy przejmowali się opowiadaniem bajek. Ot, dla przykładu Szef Personelu Medycznego rzeczonej armii zrzucił winę na kiepską sterylizację igieł.
Też można… ale tumult się wzmógł. Tym razem wśród personelu medycznego oskarżanego o zaniedbania. Może i słusznie, bo tenże sam Szef przyznawał, że 75% żołnierzy biorących udział w ofensywie pod Chateau Thierry szturmowało pozycje nieprzyjacielskie zmagając się nie tyle z wrogiem, co z durem brzusznym. A to były armijne świeżaki. Nie tylko stażem wojennym. To byli świeżo uodpornieni na dur brzuszny ludzie, znaczy się – po szczepiennym strzale.
Hm… amerykańskie bajki.

Ale Bajkopiasarze byli nie tylko w tej armii.
Otóż w książce pod jakże mylącym tytułem “Medical Voodoo” Zła Kobieta o nazwisku Hale twierdzi, że w armii francuskiej w tym okresie było ponad 100 tysięcy przypadków duru brzusznego, w tym ponad 12 tys. przypadków śmiertelnych. Na dodatek ta Zła Kobieta twierdzi, że większość dotyczy uodpornionych szczepionkami żołnierzy.

Bajkopisarze byli też w armii brytyjskiej. Znacznie późniejsze raporty pozostają w sprzeczności z dokonaniami nauk medycznych, ponieważ twierdzą, że (dla przykładu) w 1938 roku wśród niezaszczepionych żołnierzy nie było ani jednego przypadku duru brzusznego podczas gdy wśród poszczepiennie uodpornionych było 37 przypadków tej choroby, w tym 5 śmiertelnych. Brednie. Takie same jak twierdzenia sir Wiliama Oslera (słynnego ponoć lekarza), że największym dokonaniem Brytanii w zwalczaniu gorączki duru brzusznego była znacząca poprawa warunków sanitarnych i odżywiania. Ale żeby takie głupoty drukował uznany w świecie medycznym brytyjski “Lancet”? No nic, nikt nie jest wolny od popełniania dramatycznych błędów wydawniczych. Od tamtego czasu (artykuł sir Oslera ukazał się 28 listopada 1914) “Lancet” nie popełnia aż takich błędów…

Zdecydowanie nie popełniono też żadnego błędu w przypadku “Durowej Marysi” (Typhoid Mary), ponieważ teoria zarazków, ich nosicielstwa i dróg zakażania (wymyślona przez pana Pasteura) jest słuszną teorią. Jedynie słuszną. Teorią...
Otóż rzeczona Marysia była służącą tzw. “klasy wyższej” we wsi o nazwie Nowy Jork, w roku pańskim 1907. Jej zbrodnia polegała na tym, że stykając się bezpośrednio z chorymi na dur brzuszny nie zachorowała. Wzbudziło to uzasadnione podejrzenia wśród ludności tejże wsi, a szczególnie wśród medycznej jej części. Marysię oskarżono o nosicielstwo i, co za tym idzie, roznoszenie zarazków duru brzusznego a następnie prawomocnym wyrokiem sądu skazano na dożywotni pobyt w izolatce szpitala na North Brothers Island. I był to faktycznie dożywotni wyrok. Marysia dokonała żywota w izolatce tegoż szpitala po 30 latach… Jakże słusznie. Profesorowie medycyny potwierdzili swoją teorię.
Bajkopisarzy może zastanawiać dlaczego na taką samą izolację nie skazano członków rodziny “klasy wyższej” którym podcierała tyłki skazana Marysia, a którzy też ośmielili się nie zachorować. Ale to tylko głupie pytania głupich ludzi, prawda?

A sama szczepionka? Jest świetna. Zawsze taką była.
Badania pana Chantemesse nie były odległe w czasie od stwierdzenia przez sir Josepha Listera, że fenol posiada właściwości odkażające. Być może dlatego ten “prozdrowotny” związek używany jest do tej pory w szczepionkach, w tym przeciwko durowi brzusznemu. Tylko dlaczego jego znakiem rozpoznawczym jest trupia czaszka ze skrzyżowanymi piszczelami? Eee tam, bajki.

Ciąg Dalszy być może nastąpi…

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Magio,

przeczytałem z wielką ciekawością ten tekst, tym większą, że zupełnie się na tym nie znam zupełnie:), ale napisany jest świetnie.

A i troszkę nie na temat, słuchałaś wczoraj Klubu Trójki?
Bo jak włączyłem 9acz pod sam koniec, to od razu pomyślałem o twoich tekstach czy komentarzach na ten temat) i aż miałem ci szybko napisać, byś włączyła, alem stwierdził, że już końcówka więc nie ma sensu, zresztą pewnie te rzeczy co mówiono, to ty wiesz:)

http://www.polskieradio.pl/trojka/klub/default.aspx?id=104295

pzdr


Grzesiu

Starałam się tak napisać tę Bajkę, żeby była zrozumiała. Dla wszystkich.
Jeśli prawdą jest, że “zupełnie się na tym nie znasz” a tekst zrozumiałeś, to z tym większym zadowoleniem przyjmuję Twoją pochwałę.

Nie, Trójki wczoraj nie słuchałam. Zresztą nie tylko wczoraj. :)
Izoluję się od mediów. Czytam tylko gupie książki.

Pozdrawiam.

p.s. Ale linka za chwilkę odpalę.


Magia

Twój tekst przypomina mi Stulecie chirurgów ...

Podobnie napisane i o podobnych sprawach.

Lektura Stulecia pokazała mi, z jasnością niemal słoneczną, jak bardzo jutro będą nieaktualne, dzisiejsze dogmaty. Z jednej strony to krzepiące, z drugiej przerażające.

Czytałam też ostatnio, zdaje się w Przekroju, o lekarzach konwencjonalnych (po czasie to już jakby coraz mniej konwencjonalnych), którzy poszukują dzisiaj, podkreślam dzisiaj, rozwiązań w medycynie naturalnej. Nazwali to etnomedycyną.

Może znajdę linkę.

Jest.

Proszę uprzejmie:

http://przekroj.pl/cywilizacja_nauka_artykul,4923.html

Pozdrowionka oczywiście.


Gretchen

Stulecia chirurgów nie czytałam, Czy dobrze pamiętam, że już kiedyś (daaawno temu) wspominałaś o tej książce na TXT?

A’propos tychże chirurgów. Zła Kobieta McBean przytacza m.in. pewne kuriozum z wieków średnich. Medycy byli wtedy ponoć przekonani, że choroby wywoływane są przez złe duchy, które zakradają się do ciał “heretyków”. Jednym ze sposobów usunięcia złego ducha, a co za tym idzie choroby, było wywiercenie dziury w czaszce, żeby diabeł mógł wyleźć.

W związku z powyższym nasuwają mi się pytania:
1) Dlaczego wywiercali komuś dziurę w głowie, żeby wypędzić diabła/chorobę skoro wcześniej pacjent takowej dziury nie posiadał?
2) Czy nie mogli wypędzić diabła/choroby inną, bardziej naturalną drogą, którą być może tenże zły duch dostał się do ciała “heretyka”?
3) Dlaczego już wtedy zapomniano o naczelnej zasadzie lekarza wszechczasów, Hipokratesa: “przede wszystkim nie szkodzić”?
4) Czy była to chęć dominacji, kasa, walka o prestiż społeczny czy też chęć zaskarbienia sobie poczesnego miejsca w Niebie? A może wszystko na raz?
5) Dlaczego to wszystko jest tak podobne do relacji lekarz-pacjent we współczesnym nam świecie?

Zajrzę do linkowanego artykułu. Z oporami… Wiesz dlaczego? Bo sama nazwa “etnomedycyna” świadczy o siermiężności i zabawnym folklorze tejże w oczach tzw. autorytetów. Nie mówiąc o ich pogardzie.

Pozdrówka.


Magia

Zacznę od końca. Czytając zalinkowany tekst, miałam nieodparte wrażenie, że wiele jest w tych lekarzach szacunku, dla metod naturalnych, dla wszelkich szamanów, uzdrowiecielek. A co ważne, że ten szacunek, to nieprawdopodobne źródło wiedzy, zaczyna kiełkować w głowach autorytetów.
Ciekawa jestem Twojego zdania.

O Stuleciu Chirurgów wspominałam daaawno temu na txt. Niesamowita książka, niesamowita.
Dowiedziałam się z niej na przykład, że były takie czasy, w których wierzono, że otwarcie jamy brzusznej zabije chorego. Pierwszych lekarzy podejmujących takie działania, w celu ratowania życia pacjenta, chciano wieszać.

Historia odkrycia narkozy jest poniekąd zabawna, ale to co robiono z ludźmi przed tym odkryciem, to tylko krew, wrzask i niewyobrażalny ból. Dokąd tego nie przeczytałam, nie zastanawiałam się nad tym jak dawniej wykonywano operacje (a przecież wykonywano), jak dokonywano amputacji ( a przecież dokonywano).

I tak dalej, i tak dalej.

Może jest tak, że zatoczywszy wielkie koło wracamy do podstaw? Nie wiem.

Pytania, które zadałaś, skłaniają mnie do pożyczenia Ci tej książki. :)

Trochę obok teraz, ale na temat.
Dzisiaj jedna mama dwudziestosiedmioletniego syna, przeczołgała mnie telefonicznie tak, że widziałam nadchodzący własny koniec. Nie widziałam na oczy chłopaka, nie widziałam na oczy jego mamy. Krzyczała na mnie straszliwie, okarżała o wszystko, domagała się rzeczy niemożliwych (jak niby miałabym zorganizować chłopakowi mieszkanie, pracę i takie podstawowe sprawy?).
Pół godziny walki. Trochę mnie chciała zastraszyć.
Nie słuchała. Czarna dziura.
Chłopak najwyraźniej leczyć się nie chce, jego wola.
Desperacja mamy, uderzyła we mnie.

Po co o tym mówię? A po to, że czasem sprawy proste, są najbardziej trudne.
I mówię do niej: proszę pani, rozwiązanie jest na wyciągnięcie ręki, ale ręki pani syna. Wystarczy, żeby tę rękę wyciągnął. Sam.

Ludzie lubią szukać pieprzu w malinowym gaju, Magio.

Tylko najważniejsze im umyka.


Gretchen

Przeczytałam.
Autor odkrywa Amerykę dawno już odkrytą. Całkiem, jak Kolumb. :)
Żadna z tych informacji nie jest nowa. Żadna.

Nawet rewelacje o uśpionych w tkankach bakteriach czy innych wirusach to sprawa znana od czasów Pasteura i Kocha. :) Tylko, że wtedy, lekarzy, którzy ośmielali się o tym mówić nazywano idiotami. Zresztą to (i to był główny powód tamtego ostracyzmu) jest kolejnym dowodem na to, że ta cała teoria Pasteura o zarazkach, przeciwciałach, rozprzestrzenianiu się chorób zakaźnych i… co za tym idzie o skuteczności szczepień jest o kant potłuc.

Zapytaj lekarzy co sądzą o cisie. 99.99% powie Ci, że to trująca roślina. W całości trująca, bo zawiera te tam… taksyny, czy cóś.
I to nie prawda, że leków powinno się szukać przede wszystkim w tropikach. Patrz chociaż na wymieniony cis…

Ło matko! :)

Co do matki i jej syna…. A czego Ty się spodziewasz po ludziach, którzy od dziesiątek lat mają systematycznie prane mózgi w temacie “sam sobie nie pomożesz; od pomocy masz licencjonowanych pomocników“? Hę?


Może teraz się uda?

Bo jakiś “error 404” mnie wylatał za każdym razem przez dłuższą chwilę. :)

Napisałaś: “Może jest tak, że zatoczywszy wielkie koło wracamy do podstaw?”
Odpowiem tak: oby Twoje słowa były prorocze.

A z książki chętnie skorzystam. Do czytania nie trzeba mnie namawiać. :)

Dobrej nocy, Gretchen.


Magia

Ja też napisałam i wyciął ten sam error, jutro jeszcze raz myśli zbiorę.

Książkę masz zabukowaną . :)

Dobrej nocy, Magio.

Niech Ci z Góry, czuwają nad Twoimi snami.


Pani Magio!

Tekst zabawny. Nie twierdzę, że lekarze wiedzą wszystko, choć ich tak traktuję. Wychodzę z założenia, że to lekarz ma być specjalistą od choroby a nie ja i tego się trzymam.

A to, że „…jutro ujrzane potwierdzą poglądy, z których dziś jeszcze głupców tłum się śmieje…” to zupełnie inna sprawa. Przy okazji z czego to jest?

Pozdrawiam


Magia

Bardzo ciekawe, przeczytałem jednym tchem.

Pozdrawiam


Grzesiu

No, jakoś tak się złożyło, że informacje dotyczące tej tematyki śledzę na bieżąco. O Codex Alimentarius pisałam w marcu.

Ale wiesz co Ci powiem? Bardzo się cieszę, że akurat sprawa Kodeksu trafiła w końcu do publicznego radia, do audycji, której ludzie słuchają. Czasu na zablokowanie tego kuriozum zostało niewiele.

Pozdrówka.


Panie Jerzy

Nie mam nic przeciwko specjalistom. Ale przecież widać gołym okiem, że hydraulik hydraulikowi nie jest równy. Różnią się poziomem architekci, terapeuci, szewcy, chemicy i malarze. Natomiast kiedy zaczyna się krytykować lekarza… to potop, trzęsienie ziemi i koniec świata. Jakby to nie byli ludzie a bogowie. A przecież oni też są różnej klasy specjalistami.
Mylę się? :)
W książce, którą już przywoływałam w tekście, “Basic Principles of Natural Hygiene” są przedstawione karty szpitalne chorych na dur brzuszny. Przerażające jest to, że z każdym dniem leczenia stan chorych pogarszał się a nikt nie zmieniał procedury. Nikt!
I to jest stały fragment gry: wszystko było zgodnie z procedurą i zasadami sztuki medycznej. A że pacjent zmarł?
Brzmi to znajomo, nawet dziś.

Ciekawostką jest jakaś, nazwijmy to, maniera, która jeśli pacjent wyzdrowieje określa medycynę “nauką”, kiedy zaś pacjent zejdzie, mówi się o “sztuce”.
Zabawne. :) Ale nie dla wszystkich.

Z drugiej strony, koledzy po fachu lekarzy konwencjonalnych odsądzani są od czci i wiary i wyśmiewa się ich jako znachorów. A przecież mają takie same dyplomy i licencje na wykonywanie zawodu. Kiedy ośmielają się mieć zastrzeżenia co do bezpieczeństwa niektórych zatwierdzonych(!) leków często wylatują z roboty. Ich pacjenci nie mogą liczyć na refundację leczenia, mimo że płacą składki zdrowotne.
Tak powinno być? Nie sądzę.

Pozdrawiam.


Panie Wiki

Dziękuję serdecznie. Pozwolę sobie zatem na ciąg dalszy.

W komentarzu do pana Jerzego pokazałam troszkę o czym będzie następna chora bajka. Przeniosę się w czasie o jakieś 50 lat, do okresu bardziej nam współczesnego.

Spróbuję napisać tę kolejną bajkę tak, żeby czytała się równie dobrze, jak ta.
A może lepiej? Będę się starać.

Pozdrawiam.


Pani Magio!

Biorąc pod uwagę, że jestem przeciwnikiem para podatków takich jak „składka zdrowotna”, to bardzo mi robi różnicę na co jest ona wydawana. W Polsce wszystkie grupy zawodowe chcą przywrócenia średniowiecznych zasad cechowych. Wszyscy chcą ograniczyć nowym dostęp i uczynić się wyjątkowymi specjalistami. Lekarze są na widelcu, bo każdy Polak to domowy lekarz. Jednak zgadzam się z Panią co do ich statusu „świętych krów”.

Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy


Panie Jerzy

Temat składek/podatków to temat rzeka. Jak i wydawanie tych pieniędzy. W tym przypadku to ubezpieczony powinien mieć coś do powiedzenia w tym temacie, prawda? Inaczej prawo wyboru, decyzji pozostaje martwe. Jak teraz.
Cechy nie są (IMO) głupimi instytucjami, jeśli:
-proces nabywania członkostwa nie ma ograniczeń ilościowych i przeszłych jakościowych (typu wcześniejsze przygotowanie/wykształcenie)
-każdy, kto zda odpowiedni egzamin staje się członkiem cechu
-nie istnieją zapisy i/lub inne umowy o solidarności zawodowej.
Tak proste, że aż niemożliwe. Jak widać.

Każdy człowiek, w pewnych wypadkach, może stać się niedyplomowanym specjalistą. W przypadku choroby, która trapi nas samych lub naszych bliskich to całkiem naturalne i powszechne, że pacjenci lub ich bliscy zdołają dowiedzieć się wszystkiego, a nawet jeszcze więcej na dany temat.
Nie dotyczy to tylko Polaków, zapewniam.

Pozdrawiam.


Pani Magio!

Gdyby „ubezpieczony” mógł decydować o tym czy się ubezpiecza i u kogo, to bym pisał go bez cudzysłowu. A tak, to jest to kolejny podatek, a nie składka ubezpieczeniowa.

Stowarzyszenia przedsiębiorców, o ile przynależność do nich jest dobrowolna, nie przeszkadzają mi. Nawet, jeśli zapiszą sobie w statucie, że obowiązuje ich zmowa korporacyjna. Tyle, że to musi być jawne, a przynależność nie może warunkować prawa do wykonywania zawodu. Cechom stanowcze nie!

Oczywiście, że człowiek mający w rodzinie przypadek przewlekłej choroby, staje się specjalistą od tego przypadku. Jednak nie staje się specjalistą od tej choroby w ogóle. A normalny Polak zna się na samochodach (jest świetnym mechanikiem), medycynie (w zasadzie nie musi chodzić do lekarza) i oczywiście psychologiem (doradzi każdemu, bo nie ma sensu wydawać pieniędzy na darmozjada).

Pozdrawiam


@Magia

Jako opowiastka z historii medycyny – byłoby do przyjęcia, lecz niestety – kładzie ją to, że jest to historyjka – a jakże – z tezą i na dodatek – wzbogacona przekłamaniami.

Dur brzuszny a dur rzekomy, to jednak dwie różne jednostki chorobowe:

Dur brzuszny (łac. typhus abdominalis), zwany dawniej tyfusem lub tyfusem brzusznym, jest ogólnoustrojową chorobą bakteryjną wywołaną Gram-ujemnymi pałeczkami z gatunku Salmonella typhi.

Dur rzekomy – przebiega podobnie jak dur brzuszny, ale łagodniej, a powikłania występują bardzo rzadko. Wywoływany jest przez bakterie Salmonella paratyphi.

Oba szczepy świetnie rozwijają się “na brudzie” i z tego wynika ich wojenna kariera – armie były szczególnie podatne, gdyż podobnie jak w przypadku cholery – łatwo o zakażenie wody gruntowej (studnie) zarazkami pochodzącymi z latryn a woda w manierkach rzadko bywała przegotowana. I nie trzeba wcale sięgać do historii sprzed ponad stu lat. W trakcie II Wojny Światowej armie dziesiątkował zarówno dur brzuszny, jak też jeszcze groźniejszy – roznoszony przez pchły i wszy tyfus (dur) plamisty wywoływany przez riketsje (małe bakterie pałeczkowate). Ze względu na wysoką śmiertelność oraz liczne powikłania tyfusu plamistego obawiano się jak dżumy – prof. Jan Weigl z uniwersytetu lwowskiego opracował skuteczną szczepionkę a prowadzony przez niego instytut był jedynym, którego Niemcy nie zamknęli po zajęciu Lwowa.

O zakaźności pałeczek z rodziny Salmonella wiemy wszyscy – co roku w Polsce ileś tam dzieci choruje ciężko na zapalenie jelit wywołane pałeczkami Salmonella enteritidis. Wystarczy zatem, że słoneczko nieco przygrzeje a warunki sanitarne nieco pogorszone i mamy gotowy kłopot.

Dziś zarówno dur brzuszny jak i plamisty oraz paradury leczy się skutecznie antybiotykami i szczepi się na te choroby w zasadzie wyłącznie osoby udające się w kraje tzw. egzotyczne, gdyż ryzyko zachorowania w warunkach normalnej higieny jest niewielkie. Niemniej jednak wciskanie tutaj ludziom jakiś przykładów “dziwnych terapii” wprowadzanych w warunkach wojennych przed wiekami jako argumentu, który ma podważyć zasadność szczepień w ogóle jest jakimś szaleństwem.


Panie Jerzy

Pańskie argumenty cechowe mnie przekonują.

Dziękuję.


Panie Zbigniewie

Tak, wiem. Tym gorzej dla faktów.
Znaczy czopki…
Tylko czy fakty je łykną?
To pytanie retoryczne.
I na dodatek obarczone błędem. :)


Magio,

nie wiem czy pojawił się kiedyś na portalu link do raportu na temat aids, ale w związku z tym, ze jest niezwykle ciekawy i pozostaje w tematyce przez Ciebie poruszonej pozwalam sobie go podac http://www.tomaszgabis.pl/wp-content/uploads/2009/03/raport_o_aids.pdf

pozdrawiam


@Magda

Pani Magdo,

Przejrzałem ten “raport”. Nie wiem kim są autorzy, których nazwiska nic mi nie mówia, ale to głąby, które nie mają pojęcia o czym piszą.

Szkoda czasu na jakąś wyczerpującą analizę, ale ci panowie naprawdę piszą same bzdury. Ot tu chociażby:

Według prof. Duesberga, działanie każdego chorobotwórczego wirusa sprowadza się do przenikania do komórki, a następnie zabicia jej od wewnątrz. Choroba powstaje wtedy, kiedy wirus zabije taką ilość zdrowych komórek, której organizm nie jest w stanie zastąpić ani zregenerować.

To bzdury, ponieważ szkodliwe działanie wirusów wcale nie musi polegać na tym, że zainfekowana komórka ginie. Wręcz przeciwnie – retrowirusy tzw. endogenne zostały na stałe inkorporowane w materiał genetyczny nosiciela, czyli zainfekowane przez nie komórki “nigdy” nie giną (tzn. że jeśli giną, to w sposób “normalny” – tak, jakby nie były zainfekowane). Bardzo często szkodliwe działanie wirusów polega przede wszystkim na zaburzeniu ekspresji genów odpowiedzialnych za produkcję ważnych dla organizmu białek a nie na tym, że zainfekowana komórka natychmiast ginie.

O tym, że nie jest to przeoczenia a raczej trwały ubytek wiedzy biologicznej u autorów rzeczonego “raportu” świadczy następny fragment:

Można wskazać na interesujący fakt dotyczący historii retrowirusów, do których zalicza się HIV. W latach 70. ta grupa leżała w centrum zainteresowania naukowców, szukających przyczyny powstawania nowotworów. Jeżeli jednak retrowirusy miałyby powodować nowotwory, nie mogłyby zabijać komórek swoich gospodarzy. Raka powodują bowiem komórki, które mnożą się w sposób niekontrolowany, nie zaś te, które umierają.

Po raz kolejny autorzy nie rozumieją cytowanych przez siebie tekstów i nie dochodzi do nich, że aktywność wirusowa w zainfekowanej komórce na ogół nie upśledza jej zdolności do namnażania się. Złożone zależności między retrowirusami szybko i wolnonamnażającymi się a onkogenzezą są wciąż intensywnie badane, lecz główny mechanizm odpowiedzialny za wywołany przez retrowirusy proces nowotworowy jest już dobrze znany:

Znakomity i w miarę współczesny artykuł na temat roli retrowirusów w powstawaniu raka prostaty można znaleźć na stronach Amerykańskiej Akademii Nauk

Przeglądowy artykuł na temat roli wirusów w procesie onkogenzy znajduje się na stronach Uniwersytetu Południowej Karoliny

Warto tutaj zwrócić uwagę jak postępują odpowiedzialni naukowcy a czego nigdy nie robią “nawiedzeńcy” przekonani o tym, że rozszyfrowali jakiś globalny spisek. Cytuję:

NOTE, HOWEVER: THE FACT THAT A VIRUS IS USUALLY FOUND IN ASSOCIATION WITH A NEOPLASM DOES NOT IN ANY WAY PROVE THAT THE TRANSFORMATION OF THE CELLS IS THE RESULT OF THE PRESENCE OF THE VIRUS. THE ASSOCIATION COULD BE CASUAL NOT CAUSAL. THE VITAL EXPERIMENT, DONE IN MANY ANIMAL SYSTEMS, WOULD BE TO INJECT THE VIRUS PURIFIED FROM A TUMOR INTO A HUMAN AND SEE IF THE TUMOR REDEVELOPS. FOR OBVIOUS REASONS THAT CRITICAL EXPERIMENT HAS NOT BEEN DONE. Nevertheless, the epidemiological data are very strong and, in the case of human cervical cancer, the efficacy of the anti-HPV vaccine makes the contention that HPV does cause cervical cancer very compelling.

W ogóle – cały ten niby-naukowy raport panów Gabisia i Rolika jest pomieszaniem stanu wiedzy z lat siedemdziesiątych z tym, co wiadomo było przed pięciu laty – ot, totalny misz-masz, bez ładu i składu i bez naukowej rzetelności.

Autorzy powołują się np. na Gazetę Wyborczą w głośnej sprawie prostytutek z Nairobi, u których zaobserwowano odporność na AIDS (badania zapoczątkował zamorodwany w bandyckim napadzie dr. Job Bwayo, kontynuowali je potem J.O. Ndinya-Achola and Frank Plummer. Autorzy “raportu” piszą zatem:

Niestety, artykuł nie podaje, jaki procent całej grupy prostytutek pozostaje rzekomo odporny, czy są uzależnione od narkotyków itd. Być może już wkrótce przeprowadzone zostaną takie badania.

A tymczasem kiedy swój raport pisali już wiele było wiadomo

Naprawdę, szkoda mi czasu na wojowanie z wiatrakami, przekonywaniem niedowiarków, że nie da się zbudować perpetuum-mobile, że szczepionki działają, że leki homeopatyczne to zwykła woda i cukier, że (retro)wirusy jednak wywołują choroby, itd. Dopóki osby wyznajace takie poglądy nie odpowiadają za edukację i rozwój kraju – jest mi to właściwie obojętne. Czasami pozwalam sobie jednak napisać jakieś sprostowanie, ponieważ w dobie Internetu młodzież może takie bzdury napisane niby-naukowym jężykiem przeczytać i uznać je za wiedzę ugruntowaną i dobrze udokumentowaną.


Pani Magdo

Serdeczne dzięki za link do raportu. Zbiera on (poniekąd) w całość materiały, z którymi mogłam się zapoznać już kilka lat temu. Aczkolwiek, są one już lekko przeterminowane. Brakuje np. informacji o tym, że w ubiegłym roku 37 naukowców złożyło prośbę o udostępnienie materiałów źródłowych do artykułów, które ukazały się w Science 25 lat temu, a które miały istotny wpływ na powiązanie HIV z AIDS. Do tej pory, bez skutku. CBDO.

Panem Zbigniewem proszę się nie przejmować. Jemu się wydaję, że posiadł całą wiedzę świata. Na szczęście tylko się wydaje. Gdyby żył circa 600 lat temu wysłałby Kopernika na stos.
Zupełnie jak z 9/11 – teraz nawet generałowie wywiadu mówią, że to była “maskarada” i “spisek” a szczęśni tego świata dalej wrzeszczą, że nieprawda, teoria spiskowa, itd.

Jeśli chodzi o wyśmianą przez dr Gallo teorię “dodatkowego czynnika” (co-factor) badania mikrobiologa dr Nicolsona znacznie przyczyniły się do przedstawienia nowych dowodów w tej sprawie. Żeby było śmieszniej, dr Nicolson jednoznacznie wskazuje na powiązanie jednego z co-factorów ze szczepionkami.

Co do pominięcia rzeczonego Gallo w przyznaniu Nobla… Od lat pojawiają się wątpliwości co do “odkrycia” wirusa HIV przez tegoż. Wątpliwości dotyczą tego, że mógł on mieć udział w jego produkcji.

Ale to może w innym odcinku…

Pozdrawiam.


@Magia

Zupełnie jak z 9/11 – teraz nawet generałowie wywiadu mówią, że to była “maskarada” i “spisek” a szczęśni tego świata dalej wrzeszczą, że nieprawda, teoria spiskowa, itd.

Buhahaha – świetnie się ubawiłem !!!

Jest pani nieoceniona, pani Magio. Rozumiem, też, że ma pani codzienny seans telepatyczny z tymi generałami, którzy oprócz tego opowiadają pani o ich licznych spotkaniach z kosmitami…

A ten cały Garth Nicolson wraz z żonką, to żałosne są postacie, które od lat próbują wraz z grupą prawników znaleźć jakiegoś haka na koncern Eli-Lilly, lecz jak narazie bezskutecznie (ostatni ich głośny pomysł, to była ta dziwna niby-choroba żołnierzy wracających z Iraku – że oczywiście winne temu bliżej nieznane “kofaktory” w szczepionkach). Jak wiadomo – ubił trochę medialnej piany i na tym jego dokonania “naukowe” się skończyły…


A'propos Eli Lilly, Ziggy

Skąd nagle wynalazłeś ten wątek? Czyżbyś się przestraszył? :)

Czy to aby nie w laboratoriach Eli Lilly wynaleziono (a następnie opatentowano) na początku lat 30-tych ubiegłego wieku super bezpieczny konserwant szczepionek, zawierający “bezpieczną dla zdrowia” rtęć, pt. Thimerosal? Oświeć mnie Ziggy, mam sklerozę. Prawda li to?

Ano tak, Twoja “wiara” może legnąć w gruzach, jeśli za morzem przejdzie ustawa zakazująca rtęci w szczepionkach. Tej super bezpiecznej, prozdrowotnej rtęci. Dwadzieścia lat po barbarzyńcach z Rosji. No, kurde… :)

Zdaje się, że “ten cały Garth Nicolson wraz z żonką” nie wyglądają tak “żałośnie” jak usiłowałeś to przedstawić.

Biedny Ziggi, znowu jesteś do tyłu.
Postaraj się, żeby Twoi zleceniodawcy zapewniali Ci dostęp do świeżych wiadomości.

ROTFL.


@Magia

Nie wiem, czy jest Pani w stanie zrozumieć – ja nie noszę w sobie wiary czy nie wiary w rtęć, bisfenol-A czy cokolwiek innego. Moje rozumowanie idzie innym torem. Otóż, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie, czy coś jest bezpieczne czy nie – należy najpierw zapytać, co właściwie oznacza ten termin: bezpieczeństwo.

Otórz stoję na stanowisku, że niektóre kultury – np. japońska czy anglosaska, mają obsesyjny stosunek do bezpieczeństwa. Oznacza to, że próbuje się tam zrealizować (co samo w sobie uważam za niebezpieczne) utopię świata pozbawionego wszelkich niebezpieczeństw. Wychodzi się tam z fałszywego założenia, że jeżeli ktoś np. zachorował lub umarł, to idzie za tym zawsze “czyjaś wina” – tak jakby prawdą było, że gdyby nie jakaś ingerencja z zewnątrz, to nic złego by się stać nie mogło.

Tymczasem dotarliśmy do tego momentu, że w większości przypadków prawdziwe czy wyobrażone działanie czynników “potencjalnie szkodliwych” już obecnie znajduje się na poziomie absolutnego tła – gdzie “szkodliwego” działania należy doszukiwać się już wśród pojedynczych atomów, cząsteczek lub kwantów promieniowania, co nie ma żadnego uzasadnienia i dla mnie jest tylko i wyłącznie skutkiem działań propagandowych pewnych środowisk politycznych, których cele społeczne związane są z propagowaniem kultury antytechnologicznej.

Nie dziwi mnie zatem, że agendy rządowe wprowadzają czasem durne prawo odpowiadając na takie społeczne zapotrzebowanie “absolutnego bezpieczeństwa”, chociaż nie sposób znaleźć w tym żadnego rozsądku. To jest trochę tak, jak z ludźmi, którzy dowiedzieli się z telewizji, że dym tytoniowy szkodzi, więc będą z widłami gonić palacza, który zakurzył gdzieś w ich pobliżu, aby potem ze spokojnym sumieniem udać się na łono natury i godzinami wdychać dym z płonącego ogniska. Oni naprawdę sądzą, że właśnie dym tytoniowy jest szczególnie groźny a smoły pochodzące z tlących się liści innych roślin już nie…

Być może społeczeństwo naprawdę chce “zagonić się w piętkę” i niczym diabła wykurzyć wszelkie “ryzyko” związane z naszą egzystencją. Po wyeliminowaniu wszystkich atomów rtęci, kadmu i ołowiu, po zakazaniu bisfenolu-A i PVC, przyjdzie czas na powrót do teorii o szkodliwym działaniu masturbacji, dłubania w nosie, itd. Przecież zawsze ktoś lub coś musi być powodem naszych problemów – nieprawdaż?


Ziggy

No ślicznie. Teraz już Pan nie zapodaje bardzo skomplikowanych wyrazów und obrazków? Nie epatuje Pan czyjąś (w Pana mniemaniu) skrajną głupotą?

Teraz na tapecie mamy “socjologiczne” pojęcia “czynników bezpieczeństwa”?

Chłopie, imaginuj sobie, że każda śmierć i każde kalectwo spowodowane jakimkolwiek lekiem zaprzecza całej Twojej (nie tylko, przede wszystkim nie Twojej) teorii o bezpieczeństwie danego leku.
Hipokrates nie pasował i nie pasuje do świata, w którym naczelną zasadą jest “junk science” byle tylko był zysk. Ostatnio oglądałam nawet filmik na którym jeden “lekarz” stwierdził, że najwyższy czas wyrzucić przysięgę tego “greckiego głupka” na śmietnik.

Sorry Ziggi, “psy-ops” w pańskim wykonaniu mnie nie bierze. Proszę znaleźć sobie inny obiekt zainteresowania.


I jeszcze jedno, Ziggi

Wpadasz z jednej skrajności w drugą: od “bisfenolu-A” po “dłubanie w nosie”.
Czy przypadkiem nie świadczy to o tym, że (mimo wszystko) nie czujesz się pewnie w tym, co piszesz?

I… już całkiem na marginesie, ja nie muszę dodawać sobie pewności posługując się “alfa-inhibitorami-gamma-protagonistami-globulinami-meta-statynami-immunosupresją-etc.”

Swoich (być może głupawych) tekstów nie piszę do “uznanych” magazynów naukowych. Piszę dla LUDZI. Zwykłych LUDZI.
Czy Ty jeszcze pamiętasz Szczęsny, co to znaczy być człowiekiem? Takim zwykłym; myślącym, poszukującym, wątpiącym, stawiającym pytania? Pamiętasz?

Bęc! Ziggi, zacznij leczyć kompleksy. Najlepiej własne.


@Magia

Droga Pani,

Trudna z Panią rozmowa. Ja artykuł z PNAS a Pani – jakąś dykteryjkę o mocno kontrowersyjnym “uczonym”, który publikuje głównie w prasie brukowej.

Ja terminem naukowym i rozeznaniem w temacie – pani tyle, co wyczytała w pismach kobiecych.

Ale co mi tam – jak dla mnie, to może się Pani leczyć (na pewno nie z żądzy zysku robionymi) preparatami homeopatycznymi H1000 (stężenie aktywnej substancji odpowiada coś jakby mniej niż szczypta w kropli wody wielkości układu słonecznego). To jest w końcu pani życie, pani zdrowie i pani spokój sumienia. Ja nie adresuję swoich polemik do pani, ponieważ pani już doskonale wie, że cała nauka “oficjalna”, to jedynie pic i fotomontaż powołany w celu wyciągania kaski za frajer od bogu ducha winnych ludzi.

Może sobie pani wierzyć w co chce, albo nie – ja polemizuję nie dlatego, żeby “leczyć kompleksy” – bo tych nie mam, ale żeby ewentualni czytelnicy ciemnot i bredni zdawali sobie sprawę co czytają, bo ostatnimi czasy ciemnota i brednie bardzo chętnie podpierają się naukowymi tytułami i cytatami z niszowych pism.

Droga Pani – ja piszę jasno, klarownie, trzymam się tematu, terminologii używam jedynie wówczas, kiedy uważam, że naprawdę trzeba. Natomiast Pani co rusz wyciąga nowy jakiś wątek – jak chociażby tę sprawę Thiomersalu. Dobrze, że nie przypomniała Pani, że w tych latach (latach 30-tych) – z braku lepszych środków septycznych – używano również innego związku rtęci do dezynfekcji codziennych zadrapań – merkurochromu, oraz że kiłę leczono zawierającym arsen Salwarsanem.

Pozdrawiam,


Przykro mi, Ziggi

Ale Twój ostatni komentarz, skierowany do pana Maciejowskiego, nie miał nic wspólnego z “trzymaniem się tematu”. Nie będę tolerować takiego “jasnego i klarownego” pisania. Zrozumiano?

Niestety, Ziggy, zmian nie zatrzymasz. Nawet manipulacją. :)
Proszę Pana, czy Pan naprawdę uważa, że Pan tu jesteś alfą i omegą?

Wyjeżdżasz Pan ze zdaniem “A ten cały Garth Nicolson wraz z żonką, to żałosne są postacie, które od lat próbują wraz z grupą prawników znaleźć jakiegoś haka na koncern Eli-Lilly, lecz jak narazie bezskutecznie (ostatni ich głośny pomysł, to była ta dziwna niby-choroba żołnierzy wracających z Iraku – że oczywiście winne temu bliżej nieznane “kofaktory” w szczepionkach).”
Kiedy wyjaśniam, skąd się wojenka z Eli Lilly wzięła Pan zaczyna mi wmawiać, że to ja zmieniłam temat oraz, że “agendy rządowe są” są głupie. A jeszcze nie tak dawno, przy okazji mojego tekstu o aspartamie i MSG, Pan powoływał się na decyzje tychże agencji.

No proszę Pana… Proszę się bardziej starać. :)


@Magia

1) Doprawdy nie wiem w jaki sposób wpis psia jego Maciejowskiego jest na temat a mój nie, lecz rozumiem, że Pani czujne oko rozróżnia takie subtelności…

2) Czyż doprawdy Pani nie rozumie jak działają takie agancje, jak FDA? Z całym szacunkiem, ale FDA nie będzie wojowało z partią demokratyczną o przestarzałe plomby amalgamatowe. Po co? Gdyby zaistniała sytuacja miała miejsce 30 lat temu, to FDA miałaby solidne przesłanki dla obrony nikomu tak naprawdę nie szkodzących plomb amalgamatowych – ale dzisiaj? Kiedy plomby polimerowe są po prostu lepsze, trwalsze, zapewniają większą eststykę itd? Dlaczego ktoś w FDA miałby się narażać na gniew zaangażowanego kongresmena?

Podobnie jest poliwęglanowymi buteleczkami dla dzieci. FDA znów bada sprawę, która była już sto razy badana i ma po wakacjach wydać kolejną opinię. Jeśłi ta będzie podobna jak w Kanadzie – de facto zaszkodzi to interesom jednej firmy (Avent). Poliwęglan – jako taki z rynku nie zniknie i będzie nadal używany jako ważne tworzywo konstrukcyjne. Buteleczki będzie się robić polisulfonu lub poliamidu-12 – będą ze trzy razy droższe niż te z poliwęglanu, lecz co z tego – przecież i tak ludzie je kupią, bo są potrzebne a jest to wydatek jednorazowy. Gdyby alternatywą było wyłącznie szkło – być może byłoby o co kruszyć kopię, lecz wobec obecności na rynku funkcjonalnych produktów alternatywnych – czy FDA będzie chciała ryzykować spór z eko-lewicującą administracją Obamy tylko po to, żeby bronić buteleczek z PC? – osobiście w to wątpię.

Droga Pani – tak naprawdę, to ciekawie robi się wówczas, gdy nie ma powszechnie dostępnych technologii alternatywnych. Wówczas FDA musi odpowiedzialnie i autorytatywnie rozstrzygnąć, czy ryzyko spowodowane wprowadzeniem danej substancji do obrotu nie jest aby większe od korzyści z jej stosowania.

Ja np. bardzo jestem ciekawy, czy w najbliższych latach – w związku z planowanym powrotem do szerokiego wykorzystania energetyki jądrowej – zmienione zostaną absurdalne przepisy dotyczące dopuszczalnych poziomów promieniotwórczości w otoczeniu obiektu jądrowego w trakcie jego użytkowania oraz po decommissioningu.

Obecne przepisy są po względem logiki wewnętrznie sprzeczne. Np. w jednym miejscu zakładają, że nie istnieją bezpieczne dawki minimalne – co oznacza, że ludzie nie mają mechanizmu kompensacji szkodliwego działania promieniowania tła, lecz w innym odnoszą dopuszczalne poziomy spowodowane użytkowaniem obiektu jądrowego do poziomu tła sprzed jego budowy – tak, jakby właśnie ludzie byli przystosowani do tła, w którym żyją. Powoduje to absurdy, w postaci takich, że dopuszczalne poziomy promieniowania w pobliżu takiego np. Świerku są kilkakrotnie niższe od promieniowania tła w Zakopanem. Prowadzi to do horrendalnego wzrostu kosztów eksploatacji i decommissioningu i powinno być niebawem zmienione. Ponieważ istnieje bardzo silna motywacja ekonomiczna i polityczna Z OBU STRON – walka będzie musiała oprzeć się o rzetelne argumenty naukowe i naukową ocenę ryzyka a nie o jakieś mżonki gospodyń domowych, które boją się “chemii i atomów”.

Tutaj mamy realną płaszczyznę sporu. Ludzie z jednej strony mogą słuchać ekologów i płacić za prąd jakieś kosmiczne ceny, lub mogą zracjonalizować przepisy dotyczące ochrony radiologicznej i płacić znacznie mniej. Mogą też – jest również taka opcja – przestać z prądu korzystać w ogóle i wrócić do starożytnego stylu życia albo mogą wreszcie popełnić zbiorowe samobójstwo lub przestać się rozmnażać i pozwolić od siebie Matce Ziemi odetchnąć. Po stronie “eko” znajdujemy cały wachlarz poglądów na to, jak należy świat zbawiać...

Pozdrawiam panią i życzę naprawdę dużo zdrowia ;-)


Panie Szczęsny

Ja się zastrzelę... Nie wiem jeszcze jak ale to zrobię. Przez Pana.

Kwestia Lilly padła, jak rozumiem. Zaczyna więc Pan uświadamiać mnie, jak działają agencje rządowe odpowiedzialne za wprowadzanie do obrotu leków… Za chwilkę myśli Pańskie biegną do energetyki jądrowej i ekologii…
Ale to ja “co rusz wyciągam nowy jakiś wątek”, Pan zaś – “pisze jasno, klarownie, trzyma się tematu”.

Wie Pan, ja już się zaczęłam zastanawiać czy komentarze Pańskie nie są jakąś karą boską za moje grzechy przeszłe i przyszłe.

No dobra… z czego by się tu zastrzelić...


@Magia

Akurat jestem przy kompie…

Nie ma sprawy Eli Lilly. Sprawa Eli Lilly jest tylko w Pani głowie….


Tak, panie Szczęsny

Jest tylko w mojej głowie… i dlatego to Pan ją wywołał.

Zdrowia. (bez gupiego uśmieszku)


Pani Magio!

A ostrzegałem, że wdawanie się w dyskusje ze Zbysiem nie popłaca. Nie wiem, co on Pani napisał, że chce się Pani zastrzelić, ale nie warto. Proszę zastosować moją metodę. Proszę go po prostu nie czytać, bo jemu nie chodzi o wymianę poglądów (skąd by je wziął), tylko o nawracanie niewiernych na prawdy objawione salonu.

Znów przyjdzie mi się powołać na pewnego starego Żyda, który zwykł mówić, iż nie lubi wymiany poglądów, bo z reguły na tej wymianie traci. Ze Zbysiem traci się zawsze, więc należy takich transakcji unikać. To jest bezpłatna, dobra rada.

Pozdrawiam


re: Chore bajki: dur brzuszny

Bardzo to wszystko interesujace. Bledy , poczatki , obserwacje…ile z tego dobrego wyniklo a ile zlego.

W ramach szarlatanow i zlych ludzi…otoz ostatnio wpadlam na BBC na bardzo ciekawy dokument o Walterze Freemanie i lobotomii.

Generalnie zabieg polegal na wbijaniu szpikulca (poczatkowo takiego do lodu) poprzez oczodol do mozgu celem leczenia roznych zaburzen psychicznych. Pan Freeman osobiscie przeprowadzil ponad 3000 zabiegow choc w samych Stanach Zjednoczonych szacuje sie liczbe “ofiar” w dziesiatkach.
Sam Freeman potrafil przeprowadzic dwazabiegi rownoczenie, badz tez wykonac operacje lewa reka wylacznie dla dodania scenie dramatyzmu… Jesli zas chodzi o efekty to cytujac tworcow filmu” pacjent czasem przezywal i czul sie dobrze a czasem juz nigdy nie wracal do pelni funkcji”

Film bardzo ciekawy, choc bardzo drastyczny.

A teraz ruszam na poszukiwania “Stulecia chirurgow”...

Pozdrawam.


Aga

:)
Gdyby te “dokonania” Freemana zdarzyły się dziś, ten neurochirurg miałby stada oddanych obrońców. Jak wtedy. :)

Historia się powtarza. Czasem jako farsa, czasem w postaci tragedii.
Tym bardziej, że propaganda czyni cuda. Wystarczy ileś tam razy powtórzyć kłamstwo…

Pozdrawiam.


@ Magia

... czasami fizycznie czuje te dwie dziury w mozgu i to bez lobotomii… szczegolnie ogladajac polska TV. :P Zauwazyliscie ze co druga reklama to piwo i tabletki przeciwbolowe??? Cos to jednak mowi o spoleczenstwie…


Aga

Kiedy patrzę na reklamy leków OTC (bez recepty), to chętnie bym kogoś udusiła. Przecież to jest po prostu przestępczy proceder.
Przekaz jest wręcz makabryczny:
jedz byle co i byle jak, a kiedy zacznie ci wysiadać wątroba to zażyj nasz świetny lek;

wlewaj w siebie alkohol do oporu – nasz świetny środek pozwoli ci szybciej pozbyć się kaca;

nażarłeś się jakiegoś nieświeżego świństwa i masz biegunkę – nie szkodzi, nasz lek zatrzyma tę nieprzyjemną dolegliwość i nie pozwoli twojemu organizmowi oczyścić się z toksyn.

No proszę Cię! :) Paranoja i… kolosalna forsa.

I fakt, to dużo mówi o naszym społeczeństwie. Zdaje się, że jesteśmy na drugim miejscu w UE w kategorii “spożycia” leków OTC.
Naród nakręconych marketingowo hipochondryków i lekomanów? Możliwe.

Pozdrawki.


Się wtrącę, Panie pozwolą

Spożycie leków przeciwbólowych jest u nas na bardzo wysokim poziomie. Już chyba tak wysokim, jak abstrakcja.

Zwróćcie uwagę, że one (te leki) zaczynają się normalnie specjalizować. Na ból zwykły to, na ćmiący tamto, na ból zatok, jeszcze co innego.

Zgadzam się – paranoja.


Jeszcze gorsze sa, mym skromnym zdaniem, reklamy

środków antydepresyjnych, z których wynika jakby po tabletce wszelkie problemy się rozwiązywały same, a świat i zycie stawały się piekniejsze.

A to przecież ściema jest, nie ma nic na skróty, a od kilku osób które miały/mają problemy , wiem, że leki, które przyjmują, to otepiające są totalnie.

A co leków przeciwbólowych, co ciekawe, jest ich pełno, pewnie sa osoby, które używają różnych, a właściwie każde zawierają chyba te same substancje.

A na ból głowy najlepszy jest sen:)


Gretchen

Ależ proszę. Wtrącanie się jest wielce pożądane. :)

W kwestii przeciwbólowych mam podobne zdanie. Żeby było śmieszniej ta “specjalizacja” w wielu przypadkach polega na zastosowaniu innej dawki tej samej substancji czynnej i/lub zmianie jej otoczki. Ale marketing działa! :)
Niestety w wielu wypadkach wręcz zabójczo. Ból jest przecież jednym z sygnałów ostrzegawczym, który wysyła nam nasz organizm. Taką lampką alarmową, czasem żółtą, czasem czerwoną. Wyłączenie alarmu nie leczy. Wprost przeciwnie.
Ale marketing działa!...

Uściski.


re: Chore bajki: dur brzuszny

No to dla równowagi dodam, że w ze w NL nawet na przysłowiowe złamanie nogi w kostce przepisują paracetamol… Lekarstwa- wiadomo drogie a ubezpieczenie podstawowe nie pokrywa.

Z taką mononukleozą na ten przyklad w PL pacjent jest wysyłany do zakażnego…a tu…pić dużo zimnej wody, jeść lody (to na gardło), spacerować i PARACETAMOL :) ( za to reklamować paracetamolu nie potrzeba)


Grzesiu

Gorzej. Pojawiły się ostatnio wyniki badań, które jednoznacznie łączą środki antydepresyjne ze zwiększaniem się liczby zachowań agresywnych i… samobójczych wśród osób je zażywających.
Dziwność, nie?


Aga

Dość dawno temu oglądałam wywiad z byłą szefową oddziału chirurgii i ortopedii szpitala klinicznego przy UC w San Francisco. Ta kobieta, wspaniała i dla mnie niezwykle inspirująca, ośmieliła się twierdzić, że tak na dobrą sprawę to człowiekowi potrzebny jest tylko dobry ortopeda i dentysta. Resztę załatwi dobry lekarz-holistyk.
I to, bez środków przeciwbólowych.
Herezje ;), mówię Ci.

Pozdrówka.


Pani Magio!

Jest tylko jeden problem. Skąd wziąć dobrych lekarzy? Dowolnej specjalności.

Pozdrawiam


Panie Jerzy

Trzeba poszukać. To naprawdę możliwe. :)


Subskrybuj zawartość