Miej na uwadze odżywianie, czyli jak dr Terry Wahls wstała z wózka inwalidzkiego.

W przedstawionym wcześniej artykule Nauka i religia, Laura Knight-Jadczyk napisała:

”[...] lekarzy nie szkoli się, aby pomagali żyć zdrowo, szkoli się ich na uczelniach medycznych, finansowanych przez firmy farmaceutyczne, żeby wspierali rozwój przemysłu lekowego. Słyszałam kiedyś, że w starożytnych Chinach lekarze musieli wywieszać nad swoimi drzwiami informację o liczbie ich zmarłych pacjentów. Oczywiście, stało się to silną motywacją do znalezienia naprawdę skutecznej terapii, nikt bowiem nie przychodziłby do nich na konsultacje, gdyby ich rady i eliksiry nie przynosiłyby pacjentom korzyści. Byłoby miło, gdyby nasza cywilizacja wprowadziła podobny system.

Jednak w pewnym sensie taki system już istnieje – to wymiana informacji w społeczeństwie. Problem jedynie w tym, że ogromna większość ludzi w naszym społeczeństwie nie uwierzy 500 osobom, które powiedzą im, że coś naprawdę działa, ponieważ to wypróbowali. Uwierzą jednemu lekarzowi, który mówi, że „nie jest to zalecane przez stowarzyszenia medyczne”. [...]”

Znalazłam świetną ilustrację dla tych zdań. Ilustrację szczególną, bo dotyczącą przypadku doktora nauk medycznych, pani Terry Wahls. Lekarki, która została wykształcona zgodnie z powyższymi zasadami i człowieka, u którego w roku 2000 zdiagnozowano “nieuleczalną” (wg kryteriów obowiązujących na uczelniach medycznych i u większości praktykujących medyków) chorobę degeneracyjną układu nerwowego – stwardnienie rozsiane.

Przez wiele lat korzystała z (podobno) najlepszych z dostępnych metod leczenia tej choroby w najlepszej klinice amerykańskiej. Po trzech latach tego alopatycznego leczenia “opartego na dowodach”, jej choroba weszła w ostrzejszą fazę – wtórnie postępującą. Leczenie kontynuowano (włączając w to niezwykle kosztowne zabiegi chemoterapii i plazmoferezy). Po siedmiu latach pani dr Wahls nie była w stanie nawet siedzieć, nie mówiąc już o samodzielnym podniesieniu się z wózka inwalidzkiego. Kiedy już ją podnoszono mogła wykonać jedynie kilka kroków o dwóch kulach.
Wtedy zaczęła szukać alternatywy. Nie, nie żadnego “czary-mary”. Zaczęła szukać badań, które nie są opisywane w “znanych i uznanych” periodykach medycznych, które nie są nagłaśniane przez media głównego nurtu. Badań, które są z reguły określane przez stowarzyszenia medyczne nazwą “holistycznych mrzonek” i “niebezpiecznych dietetycznych bredzeń”.
Pani dr Wahls “odkryła” dietę Paleo. Pierwotną dietę naszych przodków, z okresu przed wprowadzeniem “dobroczynnego” rolnictwa. Zaczęła eksperymentować na sobie…

Po trzech miesiącach stosowania tej “niebezpiecznej” diety z epoki paleolitu, mogła już samodzielnie przejść z gabinetu do gabinetu o jednej kuli. Po następnym miesiącu wyszła o własnych siłach ze szpitala, bez pomocy kul. Po pięciu miesiącach od zmiany żywienia po raz pierwszy od dziesięciu lat wsiadła na rower. Po dziewięciu miesiącach stosowania diety Paleo mogła już przejechać na rowerze dobrze ponad 30 km. Po roku wzięła udział w konnym rajdzie terenowym w kanadyjskich Górach Skalistych.

Niemożliwe? Stwardnienie rozsiane jest nieuleczalną chorobą? Kto chce, niech sam wysłucha tego, co pani dr Terry Wahls ma do powiedzenia na ten temat:

Lektura uzupełniająca: Dieta paleo – prof. Loren Cordain

Średnia ocena
(głosy: 3)

komentarze

-->Magia

Co ja mały miś mogę z tego wszystkiego zrozumieć. Tylko się jeszcze bardziej potem boję świata. Nijak nie nadaję się do trzymania poziomu a la Pan Podróżny. Przeczytałem jednak i proszę to odnotować.

;-)


Panie Referencie, bez przesady...

Do zrozumienia tego tekstu (pisanego zresztą – wstyd się przyznać – na kolanie, po jednokrotnym obejrzeniu wystąpienia pani dr Wahls) nie potrzeba habilitacji z farmacji czy II stopnia specjalizacji lekarskiej. Proszę więc nie umniejszać możliwości własnego intelektu. Zagajenie o “małym misiu” uznaję więc za kokieterię.

Poza tym, ten tekst to “wypadek przy pracy” tłumacza. Być może pociągnę ten temat wielowątkowo, ale nie własnymi słowami. Zastanawiam się tylko czy zrobić to w formie informacji z tabloidu (zdziwi się Pan, ale to w “takiej” prasie pojawiają się doniesienia o badaniach naukowych niekoniecznie zgodnych z głównym nurtem nauki – pewnie dlatego, że umieszczenie o nich wzmianki w tabloidach daje większe pole do popisu dla szyderców z klapkami na oczach), czy też w formie popularno-naukowego artykułu z jakiegoś bardziej “inteligentnego” czasopisma.

Lektura uzupełniająca, o której nadmieniłam, jest porządnie i przystępnie napisana. Każdy laik, mający sprawne choćby dwa neurony, zrozumie ją równie dobrze jak wystąpienie dr Wahls. Jednakże wydaje się, że pani prof. Cordain nie wyzwoliła się spod władzy jeszcze jednego mitu. Ale to już inna para kaloszy...

Z jaskiniowym pozdrowieniem —


-->Magia

Może i trochę kokietuję. Co nie zmienia faktu, że nic mnie tak nie niepokoi jak rzeczy rzekomo niewyjaśnialne. Może stąd naturalna skłonność do tabloidyzowania ich przekazu. Nie wiem, nie znam się na tym; proszę traktować moje rozważania jak narzekanie niedzielnego znawcy.


Panie Referencie

Tymi słowami:

[...] nic mnie tak nie niepokoi jak rzeczy rzekomo niewyjaśnialne.

utrafił Pan w sedno pewnych patologicznych zjawisk dziejących się w nauce, o których pisała LK-J.


Dołączam do referenta, w cuda nie wierzymy,

to co jemy to trucizna, ale choroby mózgu tak szybko samym jedzeniem nie da się wyleczyć musiały zajść dodatkowe okoliczności.


Terapie

Kiedyś wszedłem do księgarni Ossolineum, do której wchodzić miałem nawyk, bo tam szukałem literatury naukowej i popularnonaukowej. W końcu to Ossolineum! W dziale medycyna trafiłem na książkę napisaną przez lekarza z długoletnim stażem, absolwenta Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. To było za dawnego reżymu. Tytuł był intrygujący i sugerujący właściwy wybór. Już na wstępie znalazłem osobiste przeżycia innego lekarza od lat chorującego na cukrzycę insulinozależną, który dzięki stosowaniu diety proponowanej przez wojskowego z tej cukrzycy wyszedł całkowicie! No więc to COŚ DLA MNIE!!!

Jak dotąd historia dość podobna do opisanej przez Magię. Zacząłem stosować tę magiczną dietę, dając sobie 100 dni na sprawdzenie rezultatów. Pech chciał, że po 64 dniach przeziębiłem się i lekarz rodzinny posłał mnie do laboratorium, bym zbadał krew. Tak przy okazji. Pielęgniarka wydająca wyniki patrzyła na mnie jak na chodzącego umarlaka! Cukier wysoki a cholesterol niebotyczny! Zadzwoniłem do mej diabetolog, a ona gdy tylko usłyszała te wielkości – cholesterol przekroczona trzykrotnie maksymalna dopuszczalna dawka – powiedziała mi: “A ja miałam pana za rozsądnego człowieka! Niech pan da sobie spokój z tą dietą Kwaśniewskiego, to wszystko wróci do normy”. Nie chodziło przy tym o dietę ówczesnego prezydenta Kwaśniewskiego, polegającą na jedzeniu zupy z kapusty z masą warzyw, którą kiedyś z apetytem zjadłem, gdy moje panie nagotowały jej kocioł a po czterech dniach zrezygnowały, tylko o dietę Jana Kwaśniewskiego. Książka, która mnie zaintrygowała nazywała się “Dieta Optymalna”. Oprócz optimum ja widziałem w niej optymizm. Optymizm tonącego, co brzytwy się chwyta. Zwolenników diety optymalnej w Polsce są liczne rzesze, zrzeszone w kręgi niemal religijne.

Ja diety optymalnej nie stosuję. W sprawie diet stałem się pesymistą...


Aniu

Nie zaszły “żadne dodatkowe okoliczności”. Nie było żadnych “mistycznych objawień”, żadnych “interwencji istot nadprzyrodzonych” oraz “cudów mniemanych”.

Kobieta, która wyzdrowiała “z nieuleczalnej” choroby jest lekarzem medycyny, nikt jej (jeszcze?, bo takie “kwiatki” już ten skorumpowany świat widział) uprawnień do wykonywania zawodu nie odebrał. Zawiązała grupę do prowadzenia dalszych badań, bo tak jak każdego normalnie myślącego człowieka interesuje ją poszukiwanie Prawdy. Dokładne opisanie pewnych mechanizmów.

Pan prof. Cordain, którego książkę linkowałam pod tekstem, też sroce spod ogona nie wypadł. On również nie pracuje sam, tylko w sporej grupie specjalistów z wielu dziedzin. Niestety, poszatkowanie nauki na wąskie specjalizacje (co jest, moim zdaniem, zabiegiem celowym umożliwiającym zwiększenie kontroli nad “niepokornymi”) prowadzi do absurdów. Tym większych, im większe korporacyjne lobby i kasa za nimi stoją.
Tymczasem, człowieka nie można i nie wolno rozpatrywać w kategorii jego wątroby, lewej nogi czy prawego płata czołowego. Człowiek jest fizyczno-psychiczną całością i tylko całościowe, holistyczne podejście do schorzeń, które go trapią ma sens. Nie tylko logiczny. Sens, przede wszystkim terapeutyczny.

W nawiązaniu do tego, co napisałam Ci w odpowiedzi pod tekstem “Nauka i religia”, zwróć proszę uwagę, że holistyczne podejście w medycynie zwalcza z równą zajadłością establiszment religijny, jak i naukowy. Ten pierwszy nazywa to “ezoteryzmem, okultyzmem, magią i dziełem szatana”. Dla drugiego, to paranauka, pseudonauka, szarlataneria i cholera wie, co jeszcze.

Zastanawiający sojusz.


Joteszu

Tu nie chodzi o dietę w pojęciu, jakie stara się nam wtłuc do głowy – czyli sposobu na schudnięcie.
Tu chodzi o sposób żyw-ienia, odżyw-iania całego organizmu tak, aby był zdrowy, by utrzymywał stan homeostazy. Zwróć uwagę na wytłuszczone przeze mnie części wyrazów i, przy okazji, zapoznaj się z etymologią tych słów. To też daje do myślenia.

W czymś, co nazywane jest “dietą Kwaśniewskiego” widzę parę błędów (dlatego nigdzie nie wychwalam tych pomysłów), bo próbowałam różnych rzeczy na sobie. Jednakże z całą pewnością “dieta” ta nie mogła doprowadzić do wysokiego poziomu cukru. To bzdura. Nachlałeś się (pardą) albo najadłeś czegoś o wysokiej zawartości cukru, przed badaniem. Sorry, nie wierzę w cuda.

Kilka lat temu przestawiłam swój sposób żyw-ienia na niskowęglowodanowy, wysokotłuszczowy i wysokobiałkowy i poziom cukru mam po zjedzeniu śniadania, na poziomie dużo niższym niż “ustawa przewiduje”. Co więcej, poziom trójglicerydów jest śmiesznie niski zaś poziom cholesterolu jest nieco wyższy niż “dogmatyczny kanon” dopuszcza, za to ze zdecydowaną dominantą HDL.
Tylko że cholesterolem nie ma co się przejmować, bo badania, które doprowadziły do obowiązującego “dogmatu” były “skręcone”. Jeśli skarmia się króliki (zwierzęta roślinożerne) pokarmem wysokotłuszczowym i wysokobiałkowym, do którego ich organizmy NIE SĄ przystosowane, to trudno, żeby im to na zdrowie wyszło. :) Dogmat cholesterolowy jest mitem. Mitem bardzo szkodliwym.
Twój mózg zużywa większość cholesterolu, bez niego rozsypie się. Innym Twoim komórkom też potrzebny jest cholesterol, bez niego rozsypią się np. Twoje mięśnie. Twoja wątroba w sposób naturalny produkuje cholesterol! Myślisz, że gdyby było to szkodliwe Matka Natura zarządziłaby taką produkcję? Etc, etc. Aczkolwiek, jak zawsze, “diabeł ukrywa się w szczegółach”
Dlatego trzeba się uczyć, Joteszu. Uczyć, uczyć, uczyć! A nie wierzyć... w bezmyślne autorytety kształcone zgodnie z obowiązującym korporacyjnym “dogmatem” i “święte księgi”.

[edycja] Wiesz, że te bezmyślne autorytety “medyczne” mają średnią życia na poziomie 57 lat? :)


Trafiłaś w samo sedno,

to co ja określiłam, że musiało zajść coś jeszcze poza dietą, nazwałaś całością odżywiania psychofizycznego, nie mam tu już uwag. Bez wkrętów o istotach pozaziemskich sympatyczniej będzie nam się rozmawiać, dlaczego inteligencji tak często towarzyszy złośliwość?


Aniu

Przyznam, że nie miałam na myśli “istot pozaziemskiech”. Raczej “cuda” wprawiane w ruch ręką hierarchii religijnej.
Złośliwości nie było w moim komentarzu żadnej, choć nie powiem – stosuję ją czasami wobec zamkniętych, w jakimś dogmacie, umysłów. Ale to nie dotyczy Ciebie.


dzięki

w kwestii cudów pełna zgoda, pomimo że miłym dla mnie zdziwieniem jest promowanie diety o której mowa na antenie radia Maryja, ale to tylko dowód na to, że nie cały świat jest do cna już zepsuty


Aniu

Nie słucham RM, nie oglądam TV Trwam. Ja w ogóle mało co przyswajam z obarczonych jakąś tam ideologią źródeł.
Czytam książki i prace naukowe, które najpierw sprawdzam na okoliczność “sponsoringu”, “grantów” i tym podobnych powiązań.


Subskrybuj zawartość