Izba Pamięci - Smaki i zapachy dzieciństwa

Na TXT rusz co rusz powstają jakieś nowe, dziwne działy, jako żem grafoman totalny i lubię pisać na wszelkie tematy, to i ten dział z izbą pamięci mi podpasował.

Mam nadzieję, że mój mało zobowiązujący i raczej totalnie osobisty wpis przede wszystkim o jedzeniu acz nie tylko pasuje do tego miejsca:)

Oczywiście nie wiem jak zacząć, zresztą przerwa i upały mnie zdemobilizowały (cokolwiek to słowo oznacza)

Zacznijmy więc może od sera.
Dokładniej mówiąc od sera białego.Ser musiał być biały i robiony na wsi, kroiło się go nożem i po prostu jadło, bez chleba, bez niczego, najlepiej w tzw. letniej kuchni.
Wieczorem zaś piło się mleko, prosto od krowy, które smakowało, jakby to powiedzieć, ciekawie, było zawsze ciepłe, tłuste, gęstsze niż oczywiście takie sklepowe i chciało się po nim pić.
Ale dobre było.

Najlwięcej oczywiście wrażeń smakowych i zapachowych na wsi było latem.
Oczywiście hitem lata jest najprostszy posiłek czyli chleb z masłem wiejskim i pomidorkiem na to, niedawno zerwanym z krzaka plus sól.
Nic więcej nie trzeba.

Oczywiście czasem wystarczał pomidor prosto z krzaka, którym obowiązkowo trza było się uciapać (przynajmniej mi to się zdarzało zwykle, ale w sumie nie jestem reprezentatywny, bo zdarza mi się do dziś uciapywać czymś jak jem lub piję, nie wspominając o rozlewaniu wszystkiego co się rozlać da)

Poza pomidorami były oczywiście wcześniej i truskawki z piaskiem zgrzytającym między zębami i czereśnie jedzone i zrywane prosto z drzewa lub drabiny, których się jadło tak duzo jak się dało.

A juz totalnie klimatycznie było w czasie wykopków, przez cały dzień pracy zbierać ziemniaki pomagała świadomość, że wieczorem będzie ognisko i ziemniaki prosto z popiołu, z solą i masłem, jeszcze gorące i z tą chrupiącą skórką.
Kto nie zna tego smaku, ten nie wie,ile stracił.

To wszystko na wsi i jeszcze wiele więcej.

Ale i z miasta pamięć zachowała kilka szczegółów sprzed lat kilkunastu.

W mieście wbrew pozorm też się nie dąao nudzić, zawsze mnie dziwią opowieści, jak to dzieciaki obecnie się nudzą, nie mają świetlic, nie mają sportu, mają komputer, blokowiska i same złe rzeczy.
Na początku lat 90-tych czy w połowie ich też zbytnio rozrywek w prowincjonalnym miescie nie było.
Ale się np. zbierało kilka osób i szliśmy grać w piłkę.
Grało się do wieczora późnego, w pobliżu na szczęście był sklep otwarty do 21 czy 22, więc chodziło się zmeczonym będąc coś napić.
I tu było dopiero magicznie, do wyboru były tak wyrafinowane napoje jak oranżada , ptyś, frument i cola (ale jakaś polska badziewna, nie ta imperialistyczna
Może było więcej, ale zazwyczaj piło się te, bo kosztowała butelka 0,33 jakieś 35,40 groszy, przed denominacją 3, 4 tysiące.

To tyle rozrzuconych kawałków miejsko-wiejskich:), wspomnieniowych i nostalgicznych.

To teraz nostalgicznie muzycznie będzie.
A raczej nigdy nie będzie.
Już nigdy.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Grzesiu

Te ziemniary z ogniska, toz to miodzik byly:)
A co do koncowki Twojego wpisu, to racja, oby nigdy wiecej “spiewajacego” Lindy. Az zeby bola od sluchania:)))


oranżadka w proszku

sypało się na rękę, a potem pluło i zlizywało … :)

I’d rather be a free man in my grave
Than living as a puppet or a slave


Rollingpolu,

ano było, kto nie jadł ziemniaków z ogniska, ten nie zna jednego z polskich smaków:)
A Linda śpiewający ma jakis urok , moim zdaniem, ale więcej, obiecuję, nie zamieszczę, ale za to czy on zaśpiewa jeszcze kiedyś, to już nie odpowiadam.


Docencie,

ano tak było.
Aczkolwiek mi chodziło o oranżadę taką juz z butelki , przynajmniej tak to się nazywało tu, ale ta w proszku też była, acz chyba trochę wcześniej.


kapsle dziurawione gwoździem...

gdzie oranżada jeszcze pełna

ech, rozmarzyłem się:)

prezes,traktor,redaktor


Maxie

jakie tam kapsle? najlepsza byla otwierana “z karata”;)))


No, no, zdjęcie

imponujące.

pzdr


rollingpolu

jestem po wrażeniem:)

też, też

u nas była taka przydomowa wytwórnia wód gazowanych, i taki gaz miała ta oranżada że jak stuknąłeś dnem o stół to się otwierała:)

prezes,traktor,redaktor


z butelki

zamykanej na taki pałąk … jak piwo Grolsh :)

I’d rather be a free man in my grave
Than living as a puppet or a slave


Takie butelki, Panie Docencie,

to się w Krakowie krachle nazywały. W Austrii to w takich krachlach piwo w małych, lokalnych browarach sprzedawano. Objetość dochodziła/dochodzi powyżej 1 litra (1,250).

Pozdrowienia smętne


>Lorenzo

a ha … u mnie w mieście była taka mała manufaktura oranżady. butelki były zielone białe i brązowe …

ale dlaczego smętnie?

I’d rather be a free man in my grave
Than living as a puppet or a slave


Bo, Drogi Docencie,

to se już ne vrati. Jak zreszta większość rzeczy. Jeśli dziś coś takiego spotkamy, to już tylko podróbka albo akcja reklamowa. Nie ma już tamtych szewców, stolarzy, sklepików, w których sprzedawano szwarc, mydło i powidło. Ale nie tylko u nas; w Austrii, we Wiedniu czy w Linzu, też już nie ma trodlerów.

Bogu dzięki odradzają się od dłuższego czasu małe, rodzinne browary. zniszczone w latach 70-tych ubiegłego wieku przez wielkie koncerny. Ale to dlatego, że klienci pokazali koncernom gest Kozakiewicza. A i piwo od tych małych lepsze jest.

Pozdrawiam trochę weselszy


>Lorenzo

szkoda tylko że z tymi małymi browarami i winnicami jest taka kołomyja jeśli chodzi o durnowatość przepisów. zrobić możesz ale już nie sprzedasz …

I’d rather be a free man in my grave
Than living as a puppet or a slave


Szanowny Docencie

Miałem na myśli browary austriackie i niemieckie. Bo np. belgijskie, szczególnie te klasztorne nigdy nie miały problemów ze sprzedażą swojej produkcji.

A w Polsce ciekawostka – jest w Krakowie C.K. Browar przy skrzyżowaniu ulic Straszewskiego, Karmelickiej i Szewskiej. I oni produkują w piwnicach świeże, mętne piwo, niekiedy nawet ciemne. I sprzedają na miejscu, bo jest tam i restauracja oraz bar. Co do winnic w Polsce to – niestety prawda. Przejeżdżałem obok takiej winnicy niedaleko Jasła. Właściciel ciężko pracuje nad wychodowaniem odpowiedniej odmiany winorośli od wielu lat i chyba odnosi sukces. Tyle, że rzeczywiście nie wolno mu sprzedawać produkcji.

Pozdrawiam; na szczęście poniedziałek już się kończy

PS. A pamiętam z dzieciństwa, że przy ul. Starowiślnej w Krakowie (nikt jej nie nazywał inaczej, choć oficjalna nazwą było Bohaterów Stalingradu) był sklepik “U Wali” (coś właśnie w stylu szwarc, mydło i powidło), w którym zawsze można było kupić cydr, ale chyba w wersji bez- albo niskoalkoholowej.


cydr :)

aż sobie w tym roku narobię :D

I’d rather be a free man in my grave
Than living as a puppet or a slave


Panie Lorenzo

Cydr (przynajmniej we Francji) zasadniczo jest niskoalkoholowy. Kiedy paryski kuzyn zabrał mnie do amerykańskiej restauracji był mocno zdziwiony, że przynieśli nam coś o mocy circa 13%.

pozdrawiam wieczornie


Amerykanie zawsze przesadzali, Pani Julll,

w tej ich manii wielkości niewiele róźnią się od dawnego ZSRR, w którym nawet krasnoludki byly największe na świecie – tak pod 2 metry. Zas co do wspomnianego cydru, to jednak musiala to być jakas wersja bezalkoholowa, bo nie wyobraźam sobie, aby taki prywatny sklepik mial koncesję na sprzedaż alkoholu. W latach 50-tych?

Pozdrawiam z wesolo, jako że poniedzialek już się kończy


pytanie do radia Erywań

- Czy to prawda, że ZSRR przoduje w rolnictwie?

- Oczywiście. Zboże jest tam jak słupy telegraficzne.

- Takie wielkie!?

- Nie, takie rzadkie.

I’d rather be a free man in my grave
Than living as a puppet or a slave


Na początek

pytanie ignoranta, co to jest cydr?

A poza tym pozdrawiam wszystkich i fajnie się te rozmowy o napojach czyta, no i nawet Jull się pojawiła, więc miło tym bardziej.


Panowie

Grzesiu – ja to jestem – może ostatnio nieco mniej, ale i tak bardziej, niż Ty ostatnio :-P
Mleko od krowy nie każdy lubi – w dzieciństwie piliśmy jak jeździliśmy latem do leśniczówki, ale już francuska dziewczynka, która nas tam odwiedziła, ku naszej radości uważała, że mleko od krowy to nie mleko. Dziś podobnie uważa mój mąż.

Cydr to taki jabol – słabe, musujące wino jabłkowe (chociaż piłam też gruszkowy).

Z winnicami to ma być lepiej – ponoć już polskie wino z tegorocznych zbiorów będzie można sprzedawać: http://polskatimes.pl/pieniadze/21082,polskie-domowe-wino-wreszcie-trafi...

Dobrych snów


Jull,

no wiem, że jesteś, ale u mnie to tak sporadycznie raczej chyba.
Co do mleka od krowy, fakt, znam osoby, dla których to obrzydliwe jest wręcz.
ja wspominam miło.


Pani Jull,

z najwyższym szacunkiem, ale cydr nie jest winem. Nawet jakby bardzo prosił.

Przy produkcji win jabłkowych, sok jest dosładzany przed fermentacją, w przypadku cydru nie.

Faktycznie Francuzi, a ostatnio też Szwedzi nazywają gruszkowe poire cydrem (chyba anglicy też, ale nie pamętam, żebym na Wyspie pił coś gruszkowego), żeby się lepiej sprzedawało. Bezalkoholowe poire można kupić w Ikei. Bardzo fajne moim zdanie, choć wolę normalne, o zawrtości 4 – 6 % alkoholu.

Pozdrawiam, popijając beton


Panie Yayco,

a czy lubi Pan Poire mocną? Podobnie jak Mirabelle i Framboise, pięknie przezroczysty destylat (w tym wypadku z gruszek) rodem z Alzacji chyba, o mocy 40-50%?

Bardzo trudne do kupienia w Polsce, ale się zdarza.

Pozdrawiam, nie popijając nic


Lubię panie Merlocie,

tak jak nie lubię win francuskich, tak lubię ich destylaty i …piwo.

W ogóle lubię wszelakie palinki (w zeszłe wakacje piłem wyjątkowo odjechaną – z czarnego bzu), owocowe schnapsy, broskvove, merunkove, rakije tudzież śliwowice.

Może to dlatego, że nie lubię rektyfikatów zbożowych i kartoflanych? Nie wiem…

Pozdrawiam


A ja popijam

wodę mineralną, o, a co mi tam:)

A apropos różnych dziwnych napojów to tak jakoś mi się skojarzyło, może po wizycie w Niemczech ostatnio, znają szanowni komentatorzy np. piwo ze spritem (radler) albo z colą?
całkiem ciekawe połaczenie.

pzdr


To się cieszę Panie Yayco,

bo i ja je lubię bardzo.
A Poire najbardziej ze wszystkich przez Pana wymienionych.

Na drugim miejscu jest u mnie włoska grappa w ujęciu białym, chociaż żółtawa jest bardziej pro.

Pozdrawiam, dalej o suchym pysku…


Sidra Asturiana

Ok. 3 % alk. i niegazowana. Sa tez gazowane, ktorych wiele osob uzywa do toastow Sylwestrowych. Te juz sa troche mocniejsze.


Żeby Cię Grzesiu dobić,

to w Oesterreichu spotkałem się z mieszanką pod nazwą Fetzen (nie będę tłumaczył, bo się wstydzę), czyli cola z czerwonym winem.

Ale i tak nic nie przebije Sturmu, czyli młodego wina z okolic Langenlois (Melk i tamte wzgórza). Smakuje nieźle, ale działa tak jak nazwa wskazuje, zarówno na głowę jak i żołądek. A wygląda niewinnie – jak mleko.

Pozdrawiam porannie


Panowie

Cola z czerwonym winem to bardzo popularne połączenie na Słowacji (a może i w Czechach?).

Co do winności cidru upierać się nie będę, ale we Francji, tak jak wino, może być wytrawny lub nie, butelki podobne (no, zazwyczaj zamykane korkiem jak od szampana, choć i w plastikowych zakręcanych można kupić), jeśli chodzi o proces produkcyjny – kompletnie się nie znam.

Likier mirabelkowy (likier, nie destylat) jako pamiątka z Lotaryngii od lat stoi w szafce i jakoś nikt nie chce się skusić. Ciekawe.


Żeby wyczerpać temat cydru

jeszcze jeden przykład:

w angielskich pubach bardzo popularny był (i chyba nadal jest) stout & cider czyli ciemne piwo (np. guinness) pół na pół z cydrem. Bardzo dobra mieszanka. Do tego, cydr niebywale wzmacnia pianę, która utrzymuje się dużo dłużej niż na samym piwku.

Jull, likierom – stanowcze nie!. Nie dziwne, że stoi.


Jull,

jak będzie impreza tekstowiskowa, to weź, ja się skuszę:)
Nie ma problemu.

pzdr


Hm,

cola z winem?
W sumie bym spróbował, choć się obawiam tego połaczenia.


Hm,

cola z winem?
W sumie bym spróbował, choć się obawiam tego połaczenia.


Zgadzam się z Panem Merlotem

Na Elbie, gdzie mój znajomy miał zamiejscowy ośrodek żeglarski (główna siedziba była w Kiel), ówże znajomy – oczywiście z pazerności – zakupił był kilkadziesiąt kartonów likieru z carcioffi w wersji słodko-gorzkiej. Tego się nie dało nawet próbować. Jodyna przy tym była nektarem.

W związku z powyższym butelki były rozdawane w nagrodę (za karę?) uczestnikom kursów. Boszszsz, jak oni potem cierpieli!

Pozdrawiam wzdrygając się na wspomnienie tego smaku


Panowie

no ale destylatów ja też nie lubię. Widać nie dla mnie mirabelki, chyba, że na surowo. Tyle, że skąd takie brać? Kiedyś vis-à-vis rodziców była pusta działka, nie tam pusta, bo rosła mirabelka z której korzystała cała okolica z nami na czele. Ale przyszli ludzie, kupili działkę, ogrodzili, dom zbudowali, a mirabelkę ścięli.

Pozdrawiam oddalając się od komputera


Szanowna Pani Julll

jeśli mirabelka to taka mała żółta śliwka, to ja Pani niebawem kilka wiader przywiozę (jak dojrzeją), jako że mamy takie drzewka przed blokiem. I one – te mirabelki – dojrzewają, i nikt ich w sumie nie chce. A one spadają i leżą kilogramami na chodnikach wokół.

Pozdrawiam serdecznie


Lorezno

są i czerwone, ja u rodziców np. mam

prezes,traktor,redaktor


A ten kolega na Elbie

to aktualny?;-)

Właśnie znalazłem swój patent, który mi wcięło 15 lat temu…


Merlocie

widzę że koniecznie chcesz tego likierku pokosztować:))

prezes,traktor,redaktor


Niestety, Panie Merlocie,

od ładnych paru lat już tylko się opala. Takie ma hobby na emeryturze:-))

Oni, nie wiedzieć czemu, maja takie dziwne obyczaje, że dorabiaja się do – powiedzmy – 50 roku życia, a potem to już tylko jakieś rady nadzorcze ewentualnie smutna egzystencja rentierów. W sumie to do bani z takim życiem

Pozdrawiam letnio (w sensie pory roku)


Smaki dzieciństwa

Raki. Brało się siatkę i wiaderko i szło się na śluzę. Kiedyś mało do niej nie wpadłam :)

Pierogi ruskie mojej babci.

Jajecznica z kurkami i pierogi z jagodami na Mazurach (dziadek był niezły, że mu się tak chciało…)

Tyskie i śliwowica :P

edit: piwo ze spritem! To już nie dzieciństwo, ale lubię :) Przejść się po Sopocie, zejść na plażę, usiąść na tarasie teatru Atelier, zamówić jedno takie, potem drugie, trzecie… cały dzień tak może minąć błogo. Z colą nie próbowałam, ale chyba latem będę mieć okazję.


Pino,

pierogi ruskie, fakt, poza tym jeszczo pierogi z kapustą.

A jeszcze np. miło wspominam jedzenie szpitalne:) z dzieciństwa, np. parówki z ketchupem i musztardą i do tego mocne, gorzkie kakao.

Aż chyba se zaraz takie cuś na kolację wyrychtuję:)

A jajecznica to też przebój wszechczasów, na maśle, z cebula lub na boczku.

JUz na studiach się bardziej wyrafinowane wersje robiło: z pieczarkami, z pomidorami, posypaną parmezanem lub z kawałkami sera żółtego, kiedyś nawet z rzodkiewką jadłem:)

No i z dużą ilością przypraw.


Nie umiem robić jajecznicy,

spróbuję rano podstępnie nakłonić Natalię.


Ja miałem dziś ochotę,

ale jakoś to wstanie o 12 mnie rozbiło, ale jak dojde do kuchni to przemyślę sprawę...

A w ogóle jak mozna nie umieć robi ć jajecznicy, ja robię bardzo dobrą:)


Nie wiem,

swoja mi nigdy nie smakuje tak jak cudza.


zrobiłem,

smakuje:)

Na maśle jest, z cebulą i jakimis resztkami wędliny poświątecznej podsmażona, do tego po usmażeniu oregano+ bazylia+ ketchup, jest dobrze nie trza psuć:)

jakoś do teh plebejskiej potrawy mi jakieś tanie wino pasuje, ale się zastanawiam czy pić czy nie pić:)


Subskrybuj zawartość