Teatr pisania. DZIENNIK 2001-2005 (12)

30.04.2002 wtorek

„Z Tobą ciemność nie będzie ciemna wokół mnie
a noc tak jak dzień zajaśnieje…”

( psalm?, śpiewamy z chórem)

Odwiozłam Marysię do szkoły. Czeka mnie „sądny dzień”, myśl o nim
paraliżuje mnie od kilku dni (decyzja w moim banku o przedłużeniu na następny rok tzw. kredytu debetowego w koncie- na kilka dni trzeba wyrównać saldo i czekać, czekać, czekać a panika rośnie, rośnie, rośnie do szaleństwa. Nie pomagają najróżniejsze powiedzonka-pocieszanki z poradników – w ich ilości doganiam już Bridget Johns)
Wracając przez osiedle, wiedziona instynktem zatrzymuję samochód przed cichym, ciemnym o tej porze kościołem (ok. 8.15 rano). Klęknęłam w klęczniku przed kratą. W ciemnym wnętrzu głównego ołtarza naszego kameralnego kościółka obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Całkiem mechanicznie i odruchowo odmówiłam:

Pod twoją obronę uciekamy się,
Święta Boża Rodzicielko
naszymi prośbami racz
nie gardzić w potrzebach naszych
ale od wszelakich złych przygód
racz nas zawsze wybawiać
Panno chwalebna i błogosławiona, o Pani nasza, orędowniczko nasza
Pośredniczko nasza, pocieszycielko nasza
Z Synem swoim nas pojednaj, Synowi swojemu nas oddawaj, swojemu Synowi nas polecaj. Módl się za nami, abyśmy się stali
godnymi obietnic pana chrystusowych.

Modlitwa, która gdy się zastanowię, pobrzmiewa mi niczym echo z dzieciństwa słowami mojej Babci, odmawiającej ją jako codzienne zakończenie odmawianego na głos pacierza.
Tego dnia sprawiła, że usłyszałam Twoją odpowiedź Panie! Słowa twego
odzewu w mojej duszy, przeprowadziły mnie przez ten upiorny dzień.
Klęcząc w małym klęczniku przed kratą zabezpieczającą wnętrze kościoła potoczyłam wokół wzrokiem udręczona wizją najbliższych godzin. Mój wzrok padł na małą kościelną tablicę ogłoszeń, przeczytałam słowa:
A oto ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do skończenia świata (cytat z ewangeli św.Mateusza 28,20)
Wyszłam z mroku kościoła w pachnący, słoneczny poranek na naszym osiedlu (w myślach nazywam go naszym rajem-jest tu wszystko w co potrzeba w mikroskali-domki otoczone kwiecistymi ogródkami, kościół ,szkoła, sklep, apteka, zaprzyjaźniony weterynarz – cudowne miejsce na dzieciństwo dla naszej trójki). Zapakowałam się do nagrzanego już, mimo wczesnej pory, samochodu. Przejechałam może ze 20-dzieścia metrów gdy moje ściśnięte z nerwów serce na chwilę ,mam wrażenie, stanęło. Sprawiły to słowa pieśni-psalmu które nie wiedzieć czemu wraz z melodią wypłynęły z zakamarków świadomości na moje usta. Cóż w tym dziwnego? Chodzę przecież na chór.
Tak, faktycznie ale dopiero od kilku miesięcy, na dobre pamiętam zaledwie kilka pieśni. Słów tego psalmu nie pamiętałam absolutnie a co dopiero melodię. Aż tu nagle przychodzą do mnie tak jakby nagle ktoś odtworzył mi je z taśmy w mojej głowie. Sens tych słów (nuciłam je potem przez cały dzień) był dla mnie jak podanie ręki tego dnia .
Czekały mnie sprawy firmowe, komornik , rozstrzygająca decyzja w sprawie przedłużenia kredytu. Co to za słowa? Słowa klucze, słowa z prawieków kontaktów Boga z człowiekiem i człowieka z Bogiem, słowa przypominające,
że Jesteś ze mną i że wszelkie zło przestaje być złem wobec tego faktu :
„..Z Tobą ciemność nie będzie ciemna wokół mnie
a noc tak jak dzień zajaśnieje”
Sprawy firmowe poszły gładko – mój klient („z buta” – weszłam do jego firmy 6-lat temu z ulicy a on ubezpieczył siebie i wspólniczkę) właśnie się rozliczał ze wzmiankowaną wspólniczką, gdyż odchodziła na emeryturę w tym celu likwidował polisę. Przerzuciłam oryginał pisma do centrali, potem odstałam ze 40 min. na poczcie aby zrealizować ostatni czek, ostatnią kwotę jaką dysponowałam 300 zetów na komornika (spłynęły do niego moje 2 niezapłacone podatki ok. 1000 zł-słabo mi się robiło na myśl, iż powie, że w związku z tym że mamy 30.04 rozliczenia roczne muszę zapłacić całą kwotę). W międzyczasie wykonałam ze trzy tel. do banku aby się dowiedzieć, iż nie ma jeszcze żadnej decyzji(zrolowanie kredytu)
Nie chciałam podjeżdżać pod sam skarbowy aby nie natknąć się na zaprzyjaźnionego kloszarda (stoi przy skarbowym i adoruje kiczowato naiwny ołtarzyk własnej produkcji ustawiony na kracie okna US-u) – czułam dyskomfort, gdyż nic dziś nie mogłam mu dać. Nie było wolnego miejsca więc powoli wjeżdżałam w znajomą mi uliczkę z niechęcią myśląc, iż jakoś przemknę udając, że go nie widzę. Nuciłam w myślach mój psalm-mantrę ale panika nie znikała. / życie początkującego pisarza naturszczyka jest ciężkie, kilka dni temu spisałam już dzień moich urodzin ale przy przenoszeniu z worda do outlooka skasował mi się, od tego momentu- więc pisze ponownie/.Tymczasem, parkując samochód znalazłam złocistą stertę grosików (dokładnie, byłam nimi tak zaskoczona jak bohaterka pewnej bajki wysłana zimą do lasu przez złą macochę, widokiem pięknych kwiatów kwitnących na śniegu). Leżały (złocąc się radośnie) w pyle na chodniku dokładnie obok przedniego koła, właśnie zaparkowanego przeze mnie auta. Sprawiły mi radość, równą tej bajkowej – miałam co dać kloszardowi. Zatrzymałam 1 grosik, resztę przesypałam w jego (stał tam gdzie zawsze) zgrzebne dłonie przepraszając, że daję taką śmieszną kwotę ( dla niego zostało 9 gr:-(.
On ucieszył się równie bajecznie (jakby co najmniej dostał na obiad).
Słowa podziękowania dobrał dla mnie równie bajecznie trafne(nie zna mnie przecież, na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy może 3 razy miałam okazję coś Mu dać) – a powiedział ( do garsonkowej bizneswoomen bądź co bądź):
Niech ci się wszystko uda załatwić z Bożą Pomocą !
Niech ci te grosiki przyniosą szczęście! (kon cyt.)
Ten biedak nie jest taki biedny na jakiego wygląda.( tak sobie dziś pomyślałam, miesiąc od tamtego dnia). Wtedy faktycznie udało mi się.
Egzekutor ( brzmi lepiej?) zadowolił się kwotą 300-tu zł., które miałam.
W banku spędziłam co prawda 4 godz. ale w jakiś nadzwyczajny sposób moja znajoma wyprosiła od dyrektorki podpis pod moim kredytem.
(w długi weekend wkroczyłam ze świadomością, iż to mam załatwione)
W domu zjawiłam się o 18.05 z promocyjną pizzą dla dzieciaków dostałam od Mamy (nie przyjęła do wiadomości ,że przekładam urodziny na „święte nigdy”) piękne pelargonie, wsadziłam je do koszyka przed domem. Zainspirowały mnie tak bardzo, iż cały ( no prawie cały ) długi weekend spędziłam na przesadzaniu kwiatów ;-)

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Jak zwykle się czyta dobrze...

Pozdrawiam i czekam na następne części.


Pan jest..

Wielki.


Mam nadzieje krotka przerwa we wklejaniu kol.odcinkow DZIENNIKA

Bianka
Po przemieszczeniu sie do hrabstwa Kent moj “pendrak” nie dziala a przynajmniej
ani ja ani panie bibliotekarki w lokalnej b-tece publicznej nie potrafia go odnalezc
w kompie.Sprubuje jutro w pubie z dostepem do kompa (spoko pijam tylko
ginger beer).Pozdrawiam przepraszajac za nieudolnosc, tez mi przykro ;-)


Subskrybuj zawartość