Teatr pisania.DZIENNIK 2001-2005 (38)

czwartek 7.11.2002
cd

Zapada zmrok, już świat ukołysany,
Znów jeden dzień odfrunął nam jak ptak.
Panience swej piosenkę na dobranoc,
Zaśpiewać chcę, w ostatnią chwilę dnia.
I chociaż wnet ostatnie światła zgasną,
Opieka Twa rozproszy nocy mrok.
Uśpionym wsiom, ukołysanym miastom,
Panienko, daj szczęśliwą, dobrą noc!

I ludzkim snom błogosław dłonią jasną,
I oddal od nich cień codziennych trosk,
I tym, co znów nie będą mogli zasnąć,
Panienko, daj szczęśliwą, dobrą noc!

Zasypia świat piosenką kołysany,
Odpłynął dzień, by jutro wrócić znów,
Uśmiecham się do Ciebie na dobranoc,
Piastunko moich najpiękniejszych snów.

ps.2008 miałam nie zamieszczać powyższej pieśni ale wklejam ze wzgłędu
na mimowolną korelację ostatniego zdania z ilustracją muzyczną do tego dnia(07.11.02) – patrz wpis 37 (Sen o Warszawie:).

Piątek, 09.11.2002-11-10 Jezu ufam Tobie

Pewnej nocy łzy z oczu mych
Otarł dłonią swą Jezus
I powiedział mi:” Nie martw się,
jam przy boku jest twym”
Potem spojrzał na grzeszny świat,
Pogrążony w ciemności
I zwracając się do mnie
Pełen smutku tak rzekł.
„Powiedz ludziom ,że kocham ich,
że się o nich wciąż troszczę
jeśli zeszli już z moich dróg,
powiedź, że szukam ich”

„Gdy na wzgórzu Golgoty,
Za nich życie oddałem,
To umarłem za wszystkich,
Aby każdy mógł żyć”.
Nie zapomnę tej chwili,
Gdy mnie spotkał mój Jezus,
Wtedy byłem jak ślepy,
On przywrócił mi wzrok

To takie trudne i takie nie do pojęcia ale wiem Panie, że chcesz abym opowiedziała historię tej pieśni.
Skąd to wiem? Bo dzień po tym gdy uradowana znalazłam jej pełny tekst usłyszałam w jednym z radiowych dzienników wiadomość , iż w miejscu tragicznego wypadku autokaru z polskimi pielgrzymami do Medzijugoria stanął pomnik-kapliczka zbudowana przez Węgrów. Ma kształt kapliczki-dzwonnicy, dzwonów jest tyle ilu zginęło pielgrzymów.
Więc ta pieśń (podkreślony przeze mnie fragment) „przypłynął” do mnie gdy budziłam się następnego dnia po tym szokującym, strasznym wypadku a świadomość była jednym bolesnym pytaniem: DLACZEGOOOOOO !!!!
W tamtych dniach nie byłam w stanie jeszcze tego opowiedzieć, dziś nadal wiem, że nie rozumiem ale przypominają mi się słowa pewnej bardzo mądrej autorki, mawia o sobie, że zrobiła „doktorat z cierpienia” , te słowa to:
„musimy zrozumieć, że niekoniecznie musimy wszystko rozumieć”

Sobota 9.11.2002 Jezu ufam Tobie !

Jak paciorki różańca przesuwają się chwile,
Nasze smutki, radości i blaski,
A Ty Bogu je zanieś połączone w różaniec,
Święta Panno , Maryjo pełna łaski

My także mamy małe zwiastowania,
My też czekamy Twego nawiedzenia,
My też Jezusa z drżeniem serc szukamy,
W tajemnicach radosnych módl się za nami.

Ty też płakałaś i doznałaś trwogi
I jak nikt poznałaś nasze ludzkie drogi.
Gdy nas mrok otoczy nie jesteśmy sami,
W tajemnicach bolesnych módl się za nami.

My także mamy swą Ojczyznę w Niebie,
Tam w pełnym blasku zobaczymy Ciebie.
Tam w pełnym słońcu wszyscy się spotkamy,
W tajemnicach chwalebnych módl się za nami.

(ta pieśń jak i dwie poprzednie, ostatnia z czwartku i piątkowa, pochodzą ze „Śpiewniczka dla dzieci” opracowała s. Alicja Kalwas CMW, Wrocław 2001, www.księgarnia.archidiecezja.wroc.pl)

Odnośnie tego dnia mogę powiedzieć: jakoś przetrwałam.

Ale od tygodnia tkwią we mnie słowa ewangelii czy też czytania z poprzedniej niedzieli. Mówiły one o tym, iż nie powinnyśmy nikogo na ziemi nazywać ojcem, nauczycielem czy mistrzem bo tylko Bóg jest tym wszystkim dla nas.
W związku z ta myślą przychodzi mi do głowy zdarzenie ze szkoły, które przypomniało mi się wtedy gdy zaświtała w mej świadomości myśl pisania tego dziennika a moja świadomość nie chciała tego przyjąć do wiadomości.
Mogła to być czwarta, piąta klasa szkoły podstawowej czyli początek lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku (czuję się jak sędziwy starzec, nie ważne).
On był dyrektorem szkoły i budzącym powszechny, delikatnie mówiąc, respekt wykładowcą matematyki. Powiem tylko, że był wysokim, postawnym mężczyzną w sile wieku o gęstych czarnych brwiach zrośniętych po środku czoła.
Miał stosowny do swej postury głos a jego ulubionym przyborem naukowym był tzw. liniał (linijka wielkości sztachety z płotu dla krasnoludków) służący do wyprowadzania „prostych” na tablicy. Na szczęście z matmą w tamtym czasie nie miałam kłopotów ale inni miewali więc najczęściej z tych lekcji wynosiło się szczegółową znajomość
wszelkich rys i zadrapań na powierzchni ławki, przy której się akurat siedziało (teraz wiem skąd u mnie ta świetna pamięć wzrokowa!)
Jakoś w tym czasie przyszedł list od naszej koleżanki, prymuski, która wyemigrowała rok wcześniej do Stanów czyli popularnie mówiąc Ameryki.
List był bardzo ładny (zawierał pierwsze bardzo pozytywne wrażenia z pobytu w nowej ojczyźnie). Wychowawczyni nasza polonistka przeczytała go nam na lekcji i tu szoking absolutny wyznaczyła mnie do odpisania w imieniu całej klasy. Byłam tylko koleżanką tej dziewczynki ale może to dobrze bo list miał być odpowiedzią od całej klasy.
Żałuję, że nie mam kopii listu i odpowiedzi bo po tylu latach okazały się dla mnie tak znamienne. Dlaczego? Bo dalej było tak. Odpisałam i przyniosłam do klasy zgodnie z poleceniem Pani. Wychowawczyni, przeczytała odpowiedź klasie na głos, pochwaliła i powiedziała, że wyśle, finał sprawy.
Tymczasem po kilku dniach, w trakcie lekcji wychowawczej wchodzi do klasy nasz dyrektor i oznajmia nam, że pojedziemy na wycieczkę autokarem i ten „wielki straszny facet” łamiącym się od wzruszenia głosem (obiecuję, że już nigdy nie będę narzekać, iż nie postawiłeś na mej drodze wybitnych pedagogów, dziękuję Ci za wszystkich których powołujesz do tego zawodu – to ciężka orka na ugorze) dodaje, że ten prezent dla całej klasy jest z powodu odpowiedzi na list, napisany przez jedną z uczennic. Zawrócił się na pięcie i wyszedł nie czekając ale na pewno już za drzwiami dobiegł Go radosny wrzask trzydziestu sztubaków.
Co było w tym liście?
Nie pamiętam dokładnie ale jak siebie znam to był szkolnie poprawny (pisanie listów przerabiało się w pierwszych klasach). Zaczynał się pewnie podziękowaniem za korespondencję, zawierał wyrazy naszej radości z Jej powodzenia oraz najlepsze życzenia na przyszłość. Wycieczka była (skąd u mnie ta pewność?) z powodu kończącego list zdania.:
„...Mamy nadzieję, że o nas nie zapomnisz i że ZAWSZEDZIESZ PAMIĘTAĆ O POLSCE”

Ciekawe jak jej się życie ułożyło, jej tata też był krawcem.

A w Polsce, w Polsce Bóg wysłuchuje modlitw swojego ludu,
nie wierzycie a ja znam taką jedną wysłuchaną, zaczyna się tak:
My chcemy Boga, Panno Święta !
O, usłysz naszych wołań głos!
Miłości Bożej dźwigać pęta,
To nasza chluba, to nasz los.

A gdy mówię o wysłuchaniu mam na myśli fragment z ostatniej zwrotki:
My chcemy Boga w książce, w szkole(...)
Można się o tym przekonać gdy weźmie się do ręki podręcznik do klasy I-wszej licealnej, nie, nie do religii, do języka polskiego. Są tam fragmenty z Pisma Świętego, fragmenty kazań Piotra Skargi, modlitwa św. Franciszka i św. Jana od Krzyża. Kiedyś nie do pomyślenia.
Z podręcznika Agi zaczerpnęłam wiersz, który bardzo pasuje na motto do mojej dziadkowej(żarcikowej) rubryki:

Marność

Świat hołduje marności
I wszystkie ziemskie włości;
To na wieki nie minie,
Że marna marność słynie.
Miłujmy i żartujmy,
Żartujmy i miłujmy,
Lecz pobożnie, uczciwie,
A co czyste właściwie.
Nad wszystko bać się Boga –
Tak fraszką śmierć i trwoga

(wiersz Daniela Naborowskiego 1573-1640 dla przybliżenia zacytuje fragment podręcznikowej notatki na jego temat < Daniel Naborowski – kalwinista- godził w swojej poezji wartości sprzeczne: renesansową pochwałę rozsądku i życia statecznego z przekonaniem o marności świata i nieuchronnym przemijaniu wszelkich zjawisk. Jego twórczość to świadectwo harmonii sprzeczności, obecnych zarówno w życiu ludzkim, jak i w całym dziele stworzenia, których obraz mógł opisać jedynie barokowy mistrz>)

A co do dzisiejszej zawartości w/w rubryki to idę na łatwiznę, nie będzie zbyt śmiesznie ale za to krótko.

:-{)))
We wspomnianej klasie mieliśmy kolegę, trochę literata a trochę psychologa. Sporządził swego czasu satyryczny, wierszowany opis wszystkich „żaków” naszej klasy z Panią na czele.
Każdy z nas miał na swój temat dwuwiersz, ten dotyczący mojej osoby kończył się słowami
„(...) to czyta, to rozrabia…”
Nasz klasowy poeta jest dziś kardiologiem, do dziś z zadziwieniem wspominam jak w każdą niedzielę, On ironiczny prześmiewca, stał poważny i skupiony, przez całą mszę, ramię w ramię ze swoją Mamą w lewej nawie naszego kościoła Św. Klemensa.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Bianko, ostatnio z braku czasu i weny

zaniedbałem czytanie twojego Dziennika, ale obiecuję wrócić i pokomentować:), ale że mam na drobienia z kilka ostatnich odcinków, to pewnie gdzies dopiero się zabiorę za czytanie późną nocą, jak czas i spokój ku temu będzie.

Pozdrówka.


Dzięki,

tak się domyślałam, ale to dobry znak gdy real ma przewagę nad rzeczywistością wirtualną( lepiej smażyć naleśniki niż pisać o ich smażeniu)przy twoim zawodzie to
zadziwiające,że jeszcze chce ci się czytać i pisać cokolwiek

Dobrej i zakręconej niedzieli(nie koniecznie przed kompem:).


Subskrybuj zawartość