Pusia


 

Pusia

O Pusi wspomniałam przy okazji ozdrowienia Kituni.
Pusi mama sama była kilkumiesięcznym dzieckiem, kiedy jako jedyne swoje dziecko urodziła Pusię, co znacznie później potwierdził mi jeden z sąsiadów.
Mieszkała ze swoją matką na którymś z pobliskich strychów i przychodziły obie pod moje okna wychodzące bezpośrednio na dach, „na dożywianie”. Była siostrą Kituni ale z któregoś kolejnego już miotu. Była delikatna i chudziutka co podkreślał dodatkowo kolor jej futerka. Była cała biała – a to w okolicy gdzie mieszkam rzadkość.
Wiedziałam, że jest brzemienna i wiedziałam kiedy urodziła, bo tego dnia nie przyszła jak zwykle na posiłek. Jej matka, a babcia Pusi przyszła sama. Chyba ósmego dnia po porodzie zobaczyłam matkę niosącą w zębach kociątko, które niedbale położyła na przedostatnim stopniu podwórkowej zewnętrznej klatki schodowej. Te nieszczęsne cztery piętra przepaści tuż, tuż! I sobie poszła. Obserwowałam przez okno zdarzenia. Nie reagowałam gdy małe zaczęło przeraźliwie dopominać się obecności matki. Nie reagowałam, gdy matka wróciła i przeskakując nad wrzeszczącym, ślepym jeszcze maluchem pobiegła w dół po schodach.
Głodny i pozbawiony ciepła maluch wrzeszczał coraz głośniej.
Był chłodny wczesnowiosenny dzień. Zapadał zmrok. Starałam się nerwy trzymać na wodzy.
No bo kolejny mały kot w domu….?
Złamałam się, gdy maluch zaczął przesuwać się niebezpiecznie ku krawędzi schodka, a matka już się wcale nie pokazywała. Babka przeszła obojętnie, nawet nie zbliżając się. Minęło przecież kilka godzin. Maluch płakał coraz słabszym głosem od czasu do czasu wydając z siebie rozdzierający krzyk rozpaczy. Robiło się coraz ciemniej – a w ciemnościach po krakowskich dachach, podwórkach i Plantach grasują sowy i kuny ( nawiasem mówiąc wielkiej urody – kiedyś taka jedna siadła w moim otwartym oknie i przez parę dobrych chwil przyglądała się z wyraźnym zaciekawieniem) i drobiazg bez opieki nie ma większych szans na przetrwanie nocy.
Kiedy zdyszana biegiem po schodach na czwarte piętro brałam kocię do rąk – płacz i krzyk ustały jak nożem uciął. Niezwykle puszyste maleństwo spało spokojnie posapując w moich rękach , a raczej w mojej dłoni zanim doszłam z nim do mieszkania, pokonując następne cztery piętra do góry.
Karmienie ciepłym mlekiem. I wtedy przeżyliśmy niewyobrażalne widowisko. To kilkudniowe maleństwo wszystkimi czterema łapkami uchwyciło buteleczkę i wydając niewiarygodnie ostre dźwięki, w których pobrzmiewała i jakaś niewytłumaczalna złość i głód i radość zarazem, przyssało się samo do smoczka łapczywie pożerając, nie jedząc, pożerając w jakimś zapamiętaniu zawartość butelki. Była w tym jakaś pierwotna dzikość, jakieś nieokiełznanie, coś co szło z wnętrza tego małego ciałka jakby niezależnie, poza nim.
Szybko okazało się, że ten teatr nie był jednorazowy. Powtarzał się przy każdym karmieniu. Zrodziło się w nas podejrzenie, że być może to właśnie było przyczyną porzucenia Pusi przez matkę. Być może i to – ale jak się okazało jakiś czas później, Pusia jest uczulona na białko i wymaga specjalnego jedzenia. Może więc mądrość zwierzęcych matek, którym instynkt podpowiada czasem dramatyczne rozwiązania – i tym razem podpowiedziala młodziutkiej mamie, ze kocię z taką wadą nie ma szans na życie?
Kiedyś Hanna Gucwińska opowiadała o tygrysicy, która odrzuciła jedno z dwojga swoich dzieci, zajmując się tylko jednym tygryskiem, a drugiego skazując na śmierć. Oczywiście państwo Gucwińscy wzięli małego odrzutka do domu. I po jakimś czasie zrozumieli co było powodem decyzji tygrysicy. Mały był zezowaty – dla drapieżnika, w naturze taki feler oznacza śmierć głodową na skutek niemożności prawidłowego oceniania odległości.
I tak jak tygrysek w rękach państwa Gucwińskich, tak Pusia w naszych rękach i pod czułą, czasem nawet zbyt czułą opieką Kituni, wyrosła na piękną kotkę. Sprytną inteligentną o bardzo zdecydowanym i chyba najbardziej ze wszystkicjh naszych kotów egoistycznym charakterku – to zapewne skutek poczucia swojej wyjątkowości i uprzywilejowania jakie wpoiła jej Kitunia.
Mamy Pusi już nigdy nie widzieliśmy. Za to babcia Pusi…ale to opowieść na inną okazję.

IMG_4268.jpg
IMG_4265.jpg

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Witam Pani Renato

Ale szczescie ma kocinka. Znalazla druga mama Kitunie i komfortowe zycie.
Czy tylko na jedzenie reagowala tak gwaltownie?


Agawo witaj

Ten szał trwal tak dlugo jak długo była karmiona butelką.
Potem przeszło bezpowrotnie.
Pusia jest drobniutka, ale bardzo puchata. Niestety na zdjęciach tego nie widać. Stąd jej imię.
Przez dlugi czas była najmniejszym kotem w naszym domu.
A charakterek ma czasami wredny. Jak się jej coś nie podoba potrafi pacnąć łapką – w naszym stadku tylko ona. Była tez bardzo zaprzyjaźniona z Kropcią – naszą suczką, której juz nie ma. Długo za nią tęskniła. Do dziś ma zwyczaj kłaść się na miejscu gdzie lubiła leżeć Kropcia.
Pusi prezentem dla mnie osobiscie jest scenka ze zdjęcia. Pusia wydaje taki smieszny kwik i wspina sie na framugę, odwraca głowę w moim kierunku i zawiszona czeka. Musę do nie podejśc, wziąć jej ciałko w dwie recę a wtedy ona upewniwszy się, że moje ręce są we właściwym miejscu odpycha się mocno od framugi i wpada w moje ręce całym swoim ciężarem, o ile w tym przypadku można mówić o ciężarze. Pusia nie wazy nawet 2 kilo.
A potem posapując każe mi się wypuścić z objęć i…ma spokój na dluzszy czas.
O. jeszcze jedna ciekawostka świadcząca o charakterze Pusi. Kiedy zasypiam na boku z ręką wsunietą pod poduszkę Pusia przychodzi, łapką wygrzebuje mi tę rękę, układa się tak by ręka znalazła sie pod jej bródka, a jesli jest niezadowolona z ułożenia, gwaltownym ruchem łapki przysuwa sobie moją rekę do pasującej jej pozycji.. Wzdycha i zasypia. Śpi tak jakieś kilka minut i kiedy zrobi jej się zbyt ciepło opuszcza mnie bez słowa. Ku mojej zresztą uldze, bo Pusia ma w sobie takie coś, że grzeje jak całkiem spory piecyk. To tez tylko jej cecha charakterystyczna.
No, nagadałam sie o Pusi. Ale warta tego!

Pozdrawiam Agawo serdecznie!


Moje koty mają przechlapane !!

Stłukły mi ( nie wiem która) cukiernicę.Dołączyła do długiej listy ofiar – wcześniej była piękna lampa zrobiona przeze mnie ( co z tego,że nasypałam do środka szklanego wazonu mnóstwo kamyków,żeby była stabilna,kot potrafi !),inny przepiękny wazon,filiżanek porcelanowych nie zliczę.
Dostają czasami małpiego rozumu i ganiają się po chałupie.No,ale co ma taki kot robić w Warszawie ? Nawet porządnej myszy nie widzi.
Pozdrówka dla Pusi


Ufko coś za coś, albo - albo!

Bibeloty, szkło, lampy, porcelana, płyty CD, nawet książki w miejscach inne niż wąski regał – POD KULCZEM! Uwaga, koty potrafią otworzyć każde drzwi!
Większość roslin doniczkowych biednym miejskim kotom służy za ogródek, zwłaszcza gdy pada na nie słoneczko.
Serwety, obrusy – świetnie nadaja się do ściagania na podłogę, i kopania w nich, a nastepnie solidnego wyspania się.
Na sto le po posiłku, jesli nikt z zywych doroslych nie znajduje sie w poblizu – nalezy wszystko co sie da postrącać najlepiej wieszając się na obrusie.

Zwłaszcza małe kociaki uwielbiają takie jazdy. Huśtanie sie na firankach i zaslonach, jazda na wiszącej lampie jesli nieostroznie zainstalowaliśmy taką z abażurem z tkaniny, lub nie daj Boże z papieru.

Choinka jest prawdziwym drzewem, idealnym do wspinaczki, na którym na dodatek rośnie niezliczona ilość zabawek.

Ale to wszystko drobiazg. Jedna cukierniczka więcej, jedna mniej – Ufko!
Czy cukierniczka przyjdzie cichutko, tak boczkiem pod twoje ramię, wtuli łepek pod pachę i zacznie mruczeć? Czy szorstkim języczkiem niemal wyliże Ci z miłości dziurę w duzym palcu u nogi kiedy własnie spisz? Czy potrafi tak figlować, że zmusi Cię bys sie rozesmiala, chociaż od rana masz ponury nastrój?
Czy budząc się rano poczujesz rozleniwiony ciężar cukierniczki wtulony gdzieś z boku w Twoje nogi i podniesie sie do połowy jedna powieka by powiedzieć Ci, jeszcze nie, jeszcze ni wstawaj?

U mnie w domu tez czasem fruwają słowa niezbyt parlamentarne gdy szkoda wydaje się zbyt duża. Ale przecież niemal natychmiast o niej zapominamy. I kto z nas, kociarzy, dzis pamięta te dziesiątki ulubionych, niezbędnych, cennych, ładnych, potrzebnych koniecznie rzeczy – które pewnego dnia zakończyły swój żywot? A te mruczące, drapiące, niszczące obicia i meble, mordki kochane, śliczności nasze, pyszczki wielkookie – są przy nas, zapatrzone w nas, czule, wierne, troskliwe i szcześliwe.

To małe życie obok nas… a niech szlag trafi cukierniczkę! Będziesz miała następną, jeszcze ładniejsza!
Pozdrawienia z cukrem!


RRK i Ufka

No to nasze koty miały pewnie komfort, bo wspinały sie po prawdziwych drzewach, łapały prawdziwe ptaki(niestety przeważnie te małe), no i miały ogród, w którym mogły hasać do woli.

Ale taka swoboda prowadzi też często do śmierci, bo kot to łowca, a czasem zdarza się ktoś silniejszy od niego.

Tak zginęła nasza Kizia-Mizia i tak zginął Grubek.

Pozdrawiam serdecznie.

A wszystkie kociaki głaskam czule.:D


Cześć Algo

Mysle, że koty, które nie znają innego śwuata jak ten, w którym się wychowaly i nawet nie wiedzą, że on istnieje czuja się szczęśliwe, jeśli człowiek im na topozwoli, tam gdzie są.
Z pewnością są bardziej bezpieczne.
Po moich kotach nie widzę żadnych cech znerwicowania i niepokoju. A w dzieciństwie, gdy sama i nasze koty biegalismy po ogrodach, bywalo tak jak opisujesz. I tamte koty umialy się bać, były nieufne, czasem agresywne.

Niie wiem co jest kocim szczęściem. Ale staram się by każde życie, każde, w pobliżu mnie było radosne a przynajmniej zadowolone. Moje zwierzaki żyją raczej dlugo – więc chyba mam prawo przypuszczać, że wywiązuję się dobrze z przyjętej na siebie odpowiedzialności.
Może dlatego, że moja Babcia kiedys powiedziala mojej Mamie narzekajacej, że Babcia przekarmia naszego psa i jest za gruby: – Nieważne czy jest za gruby, gruby czy chudy – ma być szczęśliwy. A on jak widzisz, jest szczęśliwy.

Pozdrawiam Algo serdecznie

PS Czytałam Twój ostatni tekst.
Jesteś kobietą i pisz o tym – bo… takich kobiet coraz mniej!


Droga Pani Renato

Wiem, że koty , czy inne zwierzęta czują się szczęśliwe w świecie w którym żyją, są do nas podobne, bo my też tak to odczuwamy, zlościmy się, walczymy, ale nigdy byśmy swego, na nic innego nie zamienili.

nasze koty też żyły długo, Kizia 11, a Grubek, 10, zginęłi, bo taka była ich natura i wiele wolności.

Mieliśmy jeszcze Malutkiego, który nie zginął, tylko zaginął, a u nas był 4 lata, ale był na poczatku tylko kotem w domu, bo mieszkaliśmy wtedy w bloku.

Pozdrawiam serdecznie.:D

Ps. Tylko tak potrafię pisać, chyba ze mnie niepoprawna kobieta jest.:D


Calkiem powaznie, Algo

Wszelkie udawanie, brak szczerości, próby naginania – zawsze wychodzą czlowiekowi bokiem.
Jesteś kobietą madrą i kobiecą – to rzadkie i piękne. I stać Cię na nadzwyczajną szczerość. Potrafisz mówić o sprawach osobistych, wstydliwych czy inmtymnych tak naturalnie i pięknie. Twój język jest językiem prawdy. I to jest najcenniejsze. Nie daj sobie tego zamienić na nic innego.
Czytam o Twoich wahaniach, rozterkach, wątpliwościach i widzę dobro, pewność, solidność – mało jest takich ludzi, jeszcze mniej takich kobiet.
\Jarecki ze swoją wrazliwością i pięknoduchostwem miał wielkie szczęście!

Pozdrawiam serdecznie

pS Mam nadzieje, że nie przeczyta!


To, że Jacek miał szczęście

to jak każdy facet, a piszę, bo…no właśnie taka jestem,.

Pozdrawiam serdecznie i dobranoc.:D


No, i znowu piękny tekst,

i komentarze ,,kocie” tyż, ja to niestety bardziej koci kibic, bo kota nigdy nie miałem, choć przez pewien czas j wtrakcie studiów jak na stancji mieszkałem, to zaprzyjaxniony kot przyłaził, z tym się wiąże, że trochę zdjęć w albumie oztsało po nim i pewna bardzo zabawna historia…
Ale pojawił się tam pies Iwan, zresztą zwierz szalony, no i kot przychodzić od sąsiadów przestał...
NO i jeszcze różne koty wiejskie znałem, u babci czy u innej rodziny.

Pozdrówka i czekam na dalsze ,,kocie” opowieści.


Pani Renato!

Oczywiście cukiernica już dawno (?) zapomniana,tak jak inne rzeczy – dotąd stała na niedostępnej półeczce w kuchni ( niedostępna bo wysoko i dosyć wąska),moja wina,że ją zostawiłam na blacie.
Koty na wsi mają swobodę wielką,otwarte okienko w piwnicy,więc wchodzą i wychodzą kiedy chcą.No a w mieście muszą same dostarczać sobie rozrywki.
czasami pańcia coś podrzuci – jakiś karton – można się w nim chować,albo go rozszarpywać.
Moje koty są też dobrym lekiem na bezsenność – nie grozi mi nigdy ! Po pierwsze tak rozkosznie śpią i mruczą,że swoim przykładem zachęcają,a nawet jak się obudzę nie mam sumienia wstawać,żeby jakiegoś nie budzić i w końcu znowu zasypiam.
A więc polecam zamiast proszków !


Pani Renato

Prosze wszystkie kotki pozdrowic, lapki usciskac.
Pusie w szczegolnosci.


komentarz

Ach :)

Kłaniam się zielono


Witaj Sosenko - dla Ciebie

także te bratki Markowe obok

Pozdrawiam serdecznie


RKK

Dziękuję :) A dodatkowo, jeśli Kot zechciał zastygnąć w kadrze specjalnie dla mnie, to już zaszczyt ;)

Kłaniam się zielono


Sosenko

Pusia w pozycji “zastygniętej” na telewizorze to wdzięczny obiekt do fotografowania – jako, ze zastyga sobie tak na parę godzin dziennie, z małymi przerwami w trakcie zastygnięcia.
To ulubiony sport Pusi.

Jeszcze gdybym miała jakis przyzwoity sprzęt do robirnia zdjęć!

Pozdrawiam i zapraszam na następne kocie historyjki.


A to siurpryza!

Żelazna Renata, która potrafi odgryzać się całemu Saloonowi, okazuje się czułą kociarą...

Jakoś przeoczyłem tę notkę, ale TXT losowo przeżuwa dawne zapiski i wypływają one znienacka na powierzchnię, by takie gapy jak ja mogły je zauważyć. Może dlatego, że w mój dom wpadły znienacka dwa kociaki i wzięły go we władanie, to tytuł mnie zaintrygował. Ciekawe, czy Fila i Feluś też skojarzyły by się komuś z kociakami?
:)


Joteszu,

O kotach w blogu RRK więcej było, choćby jeszcze tu:

http://tekstowisko.com/ererka/53342.html

http://tekstowisko.com/ererka/53185.html

a w ogóle polecam kliknąć tag “koty”, ciekawe rzeczy nie tylko o kotach tam są:)

http://tekstowisko.com/tagi/koty.html

Mój tekst np.


P.S.

Joteszu, a jako żeś teraz pewnie kotami zainteresowany, to dużo o nich tez było u Leskiego kiedyś:

http://tekstowisko.com/leski/56041.html

I zdjęcia cudne kociaków.
Chyba że znasz już tekst i komenty.

pzdr


Subskrybuj zawartość