Z notatnika filmowego cz. XI - "Inwazja barbarzyńców"

No i byliśmy w Meksyku, teraz zawędrujemy do Kanady, a dokładniej do Quebecu. (Ale do USA wrócimy, pomimo że prezentuję się wszem i wobec jako miłośnik kina europejskiego, to już prawie do rychłego końca cyklu pozostaniemy na kontynencie amerykańskim)

W Qebecu powstał w 2003 roku pewien film, film Denysa Armanda, można poczytać a tym reżyserze więcej tu:

http://pl.wikipedia.org/wiki/Denys_Arcand

Film ten to oczywiście „Inwazja barbarzyńców” („Les Invasions Barbares”)

Kiedyś w „Tylko Rocku” wyczytałem krótkie bardzo uzasadnienie wielkości płyty „Legenda” Armii, znaczy ktoś stwierdził, że to aksjomat.
Z tym filmem jest podobnie, ale rozpiszę się więcej.

W ogóle to jestem w szoku, bo obejrzałem przed chwilą film, później poczytałem filmweb, by skonfrontować moją opinię z innymi, mądrzejszymi opiniami i takiego braku zrozumienia a nawet braku próby zrozumienia dzieła to dawno nie czytałem, gorzej niż prawaki w S24:)

Ale nie o tym będzie.

„Inwazja barbarzyńców” to film piękny, niesamowity, mądry, ciepły, zaskakujący, genialny.
Zabawny i smutny, dołujący i oczyszczający, wyzwalający.
Dla mnie jest tam to co lubię najbardziej: klimat i opowieść.

Film o najistotniejszych rzeczach w życiu, film będący tego życia apoteozą i pochwałą. (acz nie bezkrytyczną)

Film głęboko humanistyczny, pokazujący, że ludzie błądzą, głupieją, robią złe rzeczy, że wybierają głupawe ideologie, ale że potrafią uświadomić to sobie, że potrafią zmienić się.
Film o pojednaniu i wybaczeniu.

O miłości i umiłowaniu: życia, wina, kobiet, erotyki, literatury, muzyki.
Film o pokoleniu lat 60-tych i ich drodze.
Wreszcie film o starzeniu się, tęsknocie, nostalgii, utracie i braku i świadomości tego.

Można by go w zabawny sposób podsumować: przyjaźń, miłość, muzyka albo literatura albo wino. Tyle że nie wolno zapominać, że z progiem czai się śmierć.
Film o konfrontacji z tą śmiercią, o jej oczekiwaniu, o strachu przed nią, o pożegnaniu się ze z przyjaciółmi i rodziną.

Film choć pozornie o śmierci, to o życiu, o wyborze i wolności.
Wolności życia i wolności umierania i świadomości odchodzenia, o decyzji kiedy, gdzie i jak to wszystko się skończy.

Film pełen humoru, bon motów jak z Woody Allena (nawet akcenty polskie są), rozmów lekkich i frywolnych (tekst „cmentarna lodziarka” po prostu mnie rozwalił :))

Jak to było?
I tak warto żyć…

Warto oglądać takie filmy

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Grzesiu

Doskonałe kino. Bezwględnie. Oczywiście oglądać należy po “Upadku cesarstwa amerykańskiego” (Le Déclin de l’empire américain).

Jak zauważyleś – film o życiu, radości z niego i świadomości. Także świadomości śmierci. Opowiada o ludziach żyjących na wyższym poziomie postrzegania rzeczywistości, wybierających rozwiązania budzące częstokroć oburzenie, ale mających jednocześnie to w głębokim poważaniu. Zasadniczo – cały otaczający ich świat mają w głębokim poważaniu. A w szczególności “purytanizm” – to słowo wywołuje u nich jedynie drwinę.

Podane to jest oczywiście w tak wyśmienity sposób, że umyka dość wyraźne przesłanie: żyję jak chcę i na przekór wszystkiemu czego chcę i umieram wtedy i tak, jak chcę. A całą resztę mam w dupie.

Wbrew znacznej cześci opinii (dziwiących mnie niepomiernie), nie jest to film pochwalający eutanazję czy propagujący homoseksualizm. W kazdej scenie Arcand mówi do nas – “nie ważne że w ogóle, ważne jak żyjecie”. Ważne jest także to, jak umieracie.

Bohaterowie nie narzucają swojego stylu – ale gardzą każdym innym jako barbarzyńskim. Pokazane jest to jednaj jako zmierzch pewnego stylu życia. Zderzenie Remy’ego oraz Sebastiena jest zabiegiem celowym. Reprezentuja oni zupełnie inne światy. Nieokiełznana afirmacja życia skonfrontowana z zimną logiką i jedynie śladowością uczuć. Sebastien się nie zmieni… Arcand nie daje szans na nadzieję...

I chyba największy plus – prawdziwość postaci. Są krwiste i przestrzenne, gadają bzdury, wygłupiają się, boją, śmieją... Błyskawiczne odrywa to od “filmu” i powoduje zatopienie w snutej opowieści, jakby oglądało się to wszystko przez otwarte okno… Niezwykle trudna sztuka.

Film niewątpliwie do oglądania z 5 czy 6 razy…

Pozdrówka.


grzesiu

ten film to propaganda kultury śmierci :P


Griszeq, o dzięki za ten komentarz,

lepszy jest niż notka:) no i świetnie ją uzupełnia, zgadzam się ze wszystkim właściwie, choć akurat “Upadku cesarstwa amerykańskiego” nie oglądałem, acz żałuję:)

Docencie, ty się nie śmiej, na filmweb się wczoraj o tym oczytałem dużo.
Normalnie masakra.

Ludzie to niektórzy są dziwni, jak nie obsesja na tle homoseksualistów to pieprzenie o “kulturze śmierci”.

Ale w sumie co mnie to?


>grzesiu

luz :) a film sobie obejżę jakoś niedługo … na razie mam kupę pilmów z naszego kręgu kulturowego do obadania :)


Oh yeah,

moja ulubiona scena to ta, kiedy ta ładna narkomanka pierwszy raz wstrzykuje głównemu bohaterowi herę :)


Subskrybuj zawartość