Bródno V. Pożegnanie z Archipelagiem

Tagi:

 

Poniższy tekst stanowi dowód na to, że myśl o opuszczeniu TXT wróciła do mnie, kiedy wróciłem z urlopu.

Czemu? Nie wiem. Ale podejrzewam…

Nie znalazłem tego miejsca takim, jakie opuściłem.

Rosyjska agresja spowodowała zmiany, które moim zdaniem bardzo źle zrobiły temu miejscu.

Kilka osób zmieniło poglądy w kwestii Prezydenta. Inne radośnie przypomniały, że zawsze takie miały. Na czołówce zaczął dominować patriotyzm, o którym bym napisał, że czasem ocierał się o szowinizm, gdyby nie to, że on się nie tylko ocierał.

Dodatkowo nastąpiły także zmiany we wzajemnych relacjach między konfederatami. W jeden spór zaangażowałem się jeszcze w czasie wakacji i po powrocie znalazłem się w pozycji, która mi się nie podobała. Wcale…

Najpierw przestałem pisać. Potem komentować. Miałem dość.

31 sierpnia napisałem tekst pożegnalny. Jak widać jest rozbudowany i dopracowany.

Ale jak zwykle, miałem za mało charakteru. Dzień później zadebiutował, na osobnym blogu, niejaki N i jakoś poszło.

Co więcej dynamika konfliktu na TXT weszła już na taki poziom, że kiedy wróciłem do pierwotnego awatara, nie było już mowy o tym, żeby zachowywać pozory neutralności. Zacząłem pisać pamflety.

A tekst się zestarzał. Szkoda, bo go lubię.

Miałem nawet pomysł, aby dopisać mu inne zakończenie, ale zrezygnowałem.

Szanowna Pani,

Z przykrością muszę Panią poinformować, że nie do końca mogę zadość uczynić Pani prośbie. Jak być może wiadomo Pani, podjęto decyzję o ostatecznej likwidacji Akademii Spraw Zamorskich i przekazaniu dokumentacji, która pozostawała w jej zbiorach do archiwów państw, na rzecz których Akademia działała.

Publikowane przez nas dzienniki badacza ludu Bola, były prawdopodobnie ostatnimi publikacjami Akademii, które nie tylko, wbrew nadziejom ostatniego z Przewodniczących, nie wywołały większego zainteresowania publiczności, ale i nie mogły być kontynuowane. Okazało się, że w zbiorach Akademii pozostały tylko pisane na pojedynczych kartkach odręczne notatki, nieskładające się na żadną sensowną całość.
Ponieważ zainteresowała mnie Pani tą sprawą, a prace zamykające wielowiekową działalność tej instytucji są na ukończeniu, podjąłem, korzystając z mojej tymczasowej kompetencji, pewne badania i doprowadziły one do niespodziewanego odkrycia.

W nadzwyczaj skromnym, jeśli idzie o zachowane dokumenty, dziale nawigacyjnym Akademii (w czasach Panią interesujących, zwanym, co ciekawe – wojennym) odnalazłem notatkę kapitana Diderika van der Eicel, dowodzącego przed laty fregatą badawczo-bojową Akademii Kleonika. Co prawda nie znajdzie Pani w niej odpowiedzi stanowczych, ale całość może Panią zaciekawi…

Załączam kopię dokumentu.
Pozostaję z wyrazami szacunku

Uchdryd Wy
Kustosz-likwidator zbiorów dawnej Akademii Spraw Zamorskich

Wasza Miłość, Panie Generale, Szanowny Stryju,
uniżenie dziękuję Panu za przekazanie wiadomości od mojej małżonki. Nic tak nie wspomaga marynarza jak myśl o domowym ognisku. Zaproszenie na Gody z radością przyjmuję.

Zgodnie z rozkazem Pańskim, a dla ułagodzenia zwierzchności naszej w Akademii, zboczyłem z kursu założonego i popłynąłem w stronę wiadomego Panu archipelagu.

Mogę z całą stanowczością donieść, że wysyłanie w to miejsce fregaty było zbędne. Ludy tutejsze tak są zajęte kłótniami i obrzucaniem się łajnem i zgniłymi owocami, że porządek zaprowadziłby każdy z moich midszypmenów z pięcioma marynarzami (może z wyjątkiem Forestera, bo ten nadużywa rumu ponad miarę).

Moim zdaniem, raporty dotychczasowe nie do końca się potwierdzają. Dzicy z atolu wskazywanego przez naszego człowieka w niczym nie wydali mi się odmienni. Tyle tylko, że wioska ich jest mniejsza, przez do mniej hałaśliwa. Okolica – tu wypada się zgodzić z raportami i ich konkluzją – wyjątkowo biedna i nierokująca wielkich perspektyw eksploatacji. Rud i kamieni najwyraźniej brak, a ludność niezdatna do ciężkiej pracy. Proponuję wstrzymać zamiary kolonizacyjne, aż do przeprowadzenia szczegółowych badań geologicznych. Warto natomiast rozważyć zbudowanie tu portu, chronionego przez żołnierzy Akademii. Pozwoliłoby to nam skuteczniej kontrolować szlaki południowe.

Niestety naszego człowieka z Akademii nie odnalazłem, co gorsza wiele świadczy o tym, że spóźniłem się o dzień jeden zaledwie.

Kobieta miejscowa, która blisko niego przebywała i z którą dawało się, choć nie bez trudności, porozumieć, sama do mnie przyszła, dzięki czemu informacje uzyskałem szybciej niż sadziłem. Nagrodziłem ją potem ze środków mi przydzielonych, wedle przedstawionego rozliczenia.

Kobieta owa opowiadała, że jakaś była tutaj kłótnia we wsi, w której nasz człowiek brał udział. Szło badaj czy nie o to, że jeden z dzikich bił swoją kobietę ponad przyjęty obyczaj. Kiedy mało jej do śmierci nie doprowadził, kilku innych dzikich (a z nimi i nasz człowiek) poszło pod chatę wodza, domagać się sprawiedliwości.
Wódz z ociąganiem, ale jednak złoczyńcę kazał utopić, co uczyniono.

Kiedy jednak z uroczystości topienia wracano, na domagających się kary rzuciło się kilka kobiet okolicznych, kłam zadając ich słowom. Mówiły one, że utopiony nic złego nie robił, w każdym zaś razie ich ponad miarę nie bił. I że nie ten winien, co bił, ale Ci, co za jego pozbyciem byli. I że to ich jest wina, iż onego utopili, a jego żona zbita jest.

Kobieta, która mi to opowiadała, twierdziła, że nic na to nie pomagało, nawet świadectwo ledwie żywej żony utopionego. Zakrzyczano ją, że niby sama winna sobie, bo maskę nosiła szpetnego zwierzęcia i nie dala sobie wytłumaczyć, że to, co jej się podoba innym się nie podoba. A utopiony rację miał, bo maska szpetna i już. One to wiedzą lepiej, chociaż maski nie widziały. Ale utopiony im mówił, że szpetna, a on wiedział, co mówi. Bo jakby złe mówił, to by jego źli ludzie nie utopili.

Chciałem te informacje, które mi się babskim, zawistnym wydały gadaniem, sprawdzić, ale nie było mi dane. Głównie z tego powodu, że kobiety owe chodzą z tęgimi kijami, którymi głownie karcą cudze dzieci, jeśli takie się w zasięgu kija znajdują. Ale podczas mojego pobytu w wiosce, pewnie dla żalu za utopionym, każdego podchodzącego, zanim słowo powiedział, kijami okładały, krzycząc (jak mi przetłumaczono), że jest podlec i kłamca. Nie chciałem honoru szarży ryzykować dla mało ważnych wiadomości.

Z wodzem też nie rozmawiałem. Kobieta mi znajoma mówiła, że wodzów jest dwóch (choć z raportów wynikało, że trzech). Jeden popłynął do innych dzikich, zawierać pakty o wymianie ryby, na jakieś bulwy jadalne, których znaczenia dla miejscowej gromady nie pojąłem. Drugi wódz w dzień z nikim się nie spotykał, a i nocą gadać ze mną nie chciał. Bardzo, jak słyszałem cudzą wojną jest zajęty.

Wracając do od Akadami danego mi polecenia, to wedle tego, co mi powiedziano, przedstawiciel nasz nie potrafił tego dłużej zdzierżyć. Kiedy do przepychanek w czasie powrotu z topienia doszło, wysłannik Akademii, podobno całkiem od tego poczerwieniał, rzucił kilka słów, dla dzikich wcale nie do zrozumienia, których nawet ta przyuczona nieco kobieta nie pojęła, wsiadł w dłubankę i odpłynął ku zachodowi. Tylko oścień na ryby ze sobą zabrał.

Co z nim dalej się stało nie wiem. Bosman Gregory (polecam go uwadze Pana Generała, bo to człowiek bystry, choć nie stać go na wykupienie patentu oficerskiego) twierdził, że przy podejściu do archipelagu mijaliśmy od zawietrznej jakąś dłubankę, na której obdarty i zarośnięty dzikus podskakiwał i wymachiwał ościeniem do łowienia ryb. Czy był to nasz człowiek, czy nie, nie mogę odpowiedzieć. Tak czy inaczej misję jego uznać trzeba za wypełnioną, choćby on sam to życiem przypłacił. Przypomnę, że od początku przeciwko jego kandydaturze stawałem, niskie mając mniemanie o jego wojskowym wyszkoleniu i nieodłącznie mu towarzyszącej cierpliwości, której ten człowiek nie miał. Dobrze, że większych szkód nie narobił. Proszę rozważyć, w tym kontekście, kwestię wdowiej renty.

Ponieważ zbliżał się sztorm, skupiłem się na sprawach podstawowych dla Akademii i jej floty, a związanych z nieujawnianiem istnienia tej ostatniej. Szczęśliwie do wypłynięcia tego nieszczęśnika w morze dzicy nie przywiązali uwagi, bo jak mi mówiono, jest w obyczaju dzikich, od czasu do czasu, na samotne ryb wypływać łowienie. Ponadto wszyscy teraz się zajmują wieściami o dalekiej wojnie. O co im dokładnie idzie, trudno pojąć, nie znając dobrze języka, ale mniemam, że idzie o tę wojnę, którą konkurencyjna nam Kunstkamera wywołała. Za opinią taką pośrednio przemawia to, że Bola byli, przed laty, ofiarami tegoż agresora i z wielkim trudem głowy unieśli, mocno zdziesiątkowani. Teraz ofiarom współczują i bardzo przy tym wielkie larum podnoszą. A jak komu chcą dopiec to go obwołują ajentem Kunstkamery (albo jak oni mówią – Ruu-tee-aa).

Jak to zwyczajnie, w takich razach (jak to kiedyś sam Pan Generał był nam łaskaw wyłożyć, gdyśmy cygara po odprawie u Przewodniczącego palili) największy posłuch mają krzykacze i ci, co głoszą wyższość miejscowego ludu na innymi. Tak i tutaj się stało. Mówiono mi, że przy dzieleniu ryby najwięcej teraz dostają tacy, co dawniej odpadkami się żywić musieli. Podobno też pojawili się prorocy końca świata i wybuchu wulkanu. Może to i prawda, nie znajduję w tej informacji dla spraw Akademii niczego istotnego.

Ważniejsze jest już to, że potwierdzają się, wedle moich danych, informacje z jednego z ostatnich otrzymanych raportów: więcej tutaj szanują takich, co cudze słowa powtarzają, niż takich, co do swojego poglądu się odnoszą. Daje to duże szanse naszym misjonarzom, o czym informuję z radością.

Przewodniczącemu proszę przekazać, zaznaczając, jeśli można o moim przywiązaniu do spraw Akademii, że pożytek z atolu nie wydaje się wielki. Pisałem już o tym wyżej. Ale porzucać go nie trzeba, tym bardziej, że nie pociągnie to dużych kosztów. Dla budowania stosunków, co najwyżej można im posłać handlarza winem, bo trunek z owoców i korzonków, jakim się raczą, należy do najwstrętniejszych, jakie podczas długiej służby zdarzyło się mi kosztować.

Handlarza, wraz drugim, który zwyczajowo tanią tkaninę i szkiełka dzikim zaoferuje, można włączyć w skład misji religijnej, która nawracać ich będzie i liter uczyć. W skład misji może wejść też pan nadporucznik Balut, który nie dość, że przypilnuje budowy misji, ale też przygotować może plan budowy portu, jeśli Akademia tak zdecyduje. Na razie pozostawiłem go w wiosce, nakazując by oczekiwał rozkazów Pańskich, lub Przewodniczącego. Zgodnie z upoważnieniem, a wobec jego widocznego niezadowolenia, przyobiecałem mu podwyżkę żołdu. Jest to saper i inżynier niezły, ale na okręcie uporczywie choruje, choć myśli, że nikt z załogi o tym nie wie.

Ustanowiwszy tę jednoosobową namiastkę garnizonu, wypłynąłem, szczęśliwie unikając sztormu. Raport ten wysyłam z Antananarywaie, gdzie wymieniam olinowanie i dokonuję przeglądu i bieżących remontów Kleoniki.

Oczekując na dalsze rozkazy, Pana Generała, przekazuję życzenia dla Iana i Ingeborgi, aby jak najrychlej uczynili Pana dziadkiem
Diderik van der Eicel, kapitan Kleoniki i komandor floty Akademii

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

łezka się w oku zaszkliła

Bola ma swój czar, szkoda że tak wytrawna Akademia nie działała długofalowo, inwestycja może i mało opłacalna pijarowo ale dla ludzkości?

kto wie?

pozdrawiam z uśmiechem jak stąd do…

prezes,traktor,redaktor


Panie Maxie,

w pewnym momencie wymyśliłem zakończenie alternatywne. Takie mianowicie, że w trakcie pisania raportu donoszą kapitanowi, że do Madagaskaru dobiła dłubanka z zarośniętym facetem, który głośno klnąc Akademię, zarzeka się, że nigdy więcej do pracy antropologicznej zagnać się nie da.

Ale jakoś tego nie napisałem, więc nie ma.

Pozdrowienia adekwatne


W sumie to i pewnie lepiej

aleternatywne zakończenia mają to do siebie że odbiegają od pierwotnej intencji

były kiedyś nawet takie książki że sie wybierało zakończenie rozdziału i to determinowało kolejne i później fianał,

dlatego zawsze wolę orginał. Jaki straszny by nie był :)

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Panie Yayco

Pisze Pan swietnie.
Cieszę się że zbiory bródzieńske postanowił Pan udostępnić.
Pozdrawiam serdecznie


Panie Maxie,

dlatego postanowiłem się tego pozbyć – publikując.

Żeby mnie nie korciło ustawiczne poprawianie

Pozdrawiam notorycznie


Pani Agawo,

dziękuję za dobre słowo i ciesząc się z Pani wizyty, pozdrawiam


Subskrybuj zawartość