Okolice Bródna: Jak chciały mnie papierosy zabić (pierwsze podejście).

Pan Mindrunner marudzi, rozpadem związku straszy. Niedobrze. Pisać się na TXT nie chce. Ale niech będzie. Zrobimy tak. Napiszę krótki cykl historyjek prawdziwych o tym jak to przez własną i cudzą głupotę otarłem się o śmierć. Na złość Panu Mindrunnerowi będzie chronologicznie, więc na tamtą historię musi poczekać. Kto wie jak długo? Ja nie wiem…

Na dodatek udam, że przez związki z Bródnem, naturalnym, cmentarnym środowiskiem będzie moje archiwum. Może ktoś przeczyta, może nie. Tak czy inaczej: zaczynamy.

Było to dawno. Powiedzmy, że na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. To jest dość dokładne określenie, ponieważ musiało to być później niż w kwietniu roku 1979, kiedy to zacząłem palić, a przed majem 1980, bo wtedy zdawałem maturę. Okoliczności wskazują na rok 1979. W końcu już nie udaję starszego niż jestem, więc nie ma co ukrywać. Na moje wyczucie – maj, albo czerwiec. Niedługo miały być wakacje.

Mieszkałem wtedy w internacie, na Ochocie, ale co jakiś czas jeździłem do S. Po pierwsze, żeby uszczęśliwić moją mamę nagromadzonym praniem, po drugie po to, aby przy okazji coś zyskać na finansach. Dla tej historii znaczenie ma pranie, ale za to nie mają finanse.

Historia zaczyna się w momencie, kiedy z dużą torbą upranej odzieży udałem się na dworzec w S., aby wrócić do nauki. I innych zajęć. Czasy były trudne, więc nie zdziwiłem się, kiedy ogłoszono, że pociąg z Kutna się jednak spóźni. Wtedy prawie wszystkie pociągi się spóźniały.

Z przykrością skonstatowałem brak papierosów. Paliłem od niedawna, ale zawzięcie. Miało to swoją przyczynę wielce romantyczną, ale ona akurat nie jest tu ważna.

Brak papierosów (a paliłem wtedy najpewniej ekstra mocne z filtrem, czyli polską odpowiedź na ten niekontrolowany wybuch płuc, jakim były w tamtych czasach GAULOISES) uznałem za męczący i w jakiś sposób nieprzystający do trudnej sytuacji kogoś, kto czeka na spóźniający się pociąg.

Po krótkiej refleksji, postanowiłem uzupełnić braki. Kiosk na dworcu był zamknięty. Znałem wszystkie kioski w S., więc wybrałem najlepiej zaopatrzony. Na wojskowym osiedlu, w okolicach klubu garnizonowego i kina Błękit. To też miało, kilka lat wcześniej, pewną konotację romantyczną. Młodzi ludzie są pod tym względem zabawni.

Kupiłem te swoje emersony i zacząłem spokojnie, popalając, wracać na dworzec. Ku memu narastającemu przerażeniu zobaczyłem z daleka, jak pojawia się żółto niebieski pociąg. Do Warszawy.

Zacząłem biec. Trochę biegałem kiedyś przełaje. Żadne mecyje.

Pieprzyć przejścia. Następny będzie za godzinę, albo i dwie. Młodym ludziom wydaje się, że to ważne. Ta godzina. Przeskoczyłem przez tory, wspiąłem się na peron i wtedy usłyszałem gwizdek.

O rzesz kurwa!

Drzwi zaczęły się zamykać. Zdążyłem wrzucić do środka torbę. Była naprawdę duża. Nie puściłem jej i drzwi zamknęły mi się na dłoniach.

W środku była duża torba i moje dłonie. Ja byłem na zewnątrz. Stałem sobie na schodku.

Pociąg ruszał, a ja żegnałem się z życiem. Zupełnie poważnie zastanawiałem się, kiedy puszczę tę torbę. Ja zasadniczo jestem kawal chłopa, ale nie miałem się czego chwycić. Ani jak.

Nie pamiętam ile tak przejechałem. Na pewno cały peron i jeszcze kawałek. Pamiętam, jak mijałem różne słupki. Pociąg się rozpędził i nikt nie zwrócił na mnie uwagi.

Nieprawda. Ktoś mi uratował życie. Nie wiem, kto i nie wiem jak się odwdzięczę. Modlitwa jest ok. i ten tekst. Ale czasem to mało. Zresztą, jak zrozumieć i wytłumaczyć po latach oczywiste dotknięcie Opatrzności?

Nie dość, że otworzył drzwi, ale był na tyle rozumny, że złapał mnie za rękę. Nie chcę myśleć, co by było, gdyby tylko otworzył drzwi.

Z S. do Warszawy jedzie się godzinę z małymi minutami. Chyba, że się stoi. Nie mam pojęcia ile to trwało.

Stałem w przejściu i paliłem. Odpalałem papierosa, od papierosa. Wypaliłem je wszystkie, zanim dojechałem. Jak dojechałem, to poszedłem się napić. Rożno było na Ochocie, przy dworcu. Piwo było łomżyńskie.

Przez kilka lat miałem spokój. Następną próbę zabicia mnie za pomocą papierosów, podjęły Camele. Po latach. Ale przedtem, we wrześniu 1980 roku musiałem wypić jeszcze jedno piwo. W tym samym miejscu. Tak się jakoś złożyło.

Ale to całkiem inna historia.

Gdyby ktoś tu przyszedł i chciał pogadać, to mam tylko jedną prośbę do takiego kogoś: nie o papierosach i nie o paleniu. Ale co ja mogę…

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Aż mi serce stanęło jak przeczytałem Panie Yayco

A Kasia leży obok i mówi “Rany Bossskie”. Szkoda by było. Zwłaszcza z powodu godziny, czy dwóch. Faktycznie, im człwiek starszy tym lepiej wie, że czasem warto odpuścić pośpiech. przynajmniej ja u siebie obserwuję takie właśnie symptomy a ja przecież młody jestem. Farba jeszcze nie wyschła.

A Pan ocierał się młodzieńczo o śmierć, gdy mnie jeszcze w planach nie było.


Panie Mindrunnerze,

to dopiero początek.

Sam Pan chciałeś.

Będziemy mieli jeszcze dwa zdarzenia elektryczne (różnej mocy), Camele i może jeszcze samochód (choć to banalne, więc nie wiem, czy nie pominę).

Pozdrawiam Paną Kasię leżącą obok. I Pana też.


Ok.

Zacznę więc od tego:

“a przed majem 1980, bo wtedy zdawałem maturę.”

Boże. Geriatryczny rodzic, tak?

Nie powtórzę tego mojemu ojcu, bo to próżny człowiek jest i mógłby się obrazić.

A historia przerażająca. Najbardziej mnie zastanawia, gdzie był idiota-kolejarz?

Który powinien się przejść wzdłuż pociągu przed gwizdkiem?

A może oni tak zaczęli chodzić dopiero w wolnej Polsce? Nie mogę tego wiedzieć.

W każdym razie dziękuję Panu i Panu Mindrunnerowi. Same tagi są jakże sugestywne: głupota, młodość, papierosy, pociągi, PRL, śmierć...

I archiwum. :)

No, ale ja się kształcę na archiwistkę, co jest piękne&praktyczne, że tylko siąść i płakać.

pozdrawiam

PS. Opisze Pan, co zaczęło się dziać w październiku?


Pani Pino,

no przecież już się przyznałem, że szkliłem z tym wiekiem trochę, nie?

I nie jestem kurduplem i nie mam plackowatej łysiny. Jakoś się nie złożyło.

Ale mam astmę, Żonę i Dziecko.

Co zaś do meritum, to jak znam życie, to idiota kolejarz był pijany. I już. Może to nawet był ojciec mojego kolegi z podstawówki, bo czemu nie. S. to nie jest zaraz taki Szanghaj.

I nie, nie chodzili wtedy, tylko sobie dawali znaki latarką. jeden pijany na końcu pociągu, do drugiego pijanego na początku.

Komunizm praktyczny, to nie był spacer, proszę Pani.

W żadnym październiku nic się nie działo. W następnym odcinku opiszę co się zdarzyło we wrześniu. Ale to za kilka dni, pozwoli Pani.

Archiwistyka ważna rzecz.

Pozdrowienia


Opowiem w rewanżu o lataniu fordem. Ale nie dziś...

Późna pora.

Dziś tylko napiszę zupełnie nie na temat, że Bródno nazwę wzięło od brodu.
Przekraczało się tam.
Wodę.

Noc spokojną i śmierć szczęśliwą...
Amen.


Panie Odysie,

fajnie że Pan wpadł. Brakowało mi Pana w cieniu krypty.

O brodzie już mi kiedyś teściowa do głowy kładła, bo ona bardzo jest za historią Miasta.

Ale zawsze warto przypomnieć z czego się różnica ortograficzna bierze

Pozdrowienia


Ech. To ja tak przed snem zaznaczę

Bo to powiązane co prawda nie z moim wyksztalceniem, ale z taką pasją trochę sposobem na zarabianie, że przeprawy i brody to najwspanialsze miejsca by poszukiwać znalezisk średniowiecznych. Prawie najwspanialsze. Woda świetnie konserwuje. Miecz, który wyciągnęliśmy z płytkej rzeczki na Prądniku był niema gotów do użytku.

Jeszcze większą nadzieję na znaleziska rodzą latryny. Ale to inna historia.

Dobranoc Państwu.


I jesze Pani Pino

Proszę Pani, szczerzę zazdroszczę archiwistyki. Poważnie. Raz, że na pewno jest ciekawie, pozwala się rozwijać (jak ktoś się uprze, ale na studiach to zawsze się trzeba upierać, by się rozwnąć) a dwa, że i tak praktyczniej niż moja przeklęta politologia :)


Tej latryny,

to Pan mógł nam wszystkim oszczędzić.

Ale widać Pan nie chciał.

Dobranoc Panu. No.


Czy ja wiem, panie Mindrunnerze,

na razie to jest, uczciwie mówiąc, strasznie nudne. Zwłaszcza, jak na zarysie dziejów archiwistyki i funkcjonowaniu archiwum zakładowego, czyli dwóch odrębnych przedmiotach, słyszę dokładnie te same, niezbyt pasjonujące treści. Podstawy prawne są jeszcze gorsze i o ósmej rano w piątki.

Ale może się to jakoś rozwinie. Zresztą, mam w tym roku inne, naprawdę bardzo ciekawe rzeczy, więc nie narzekam ogólnie.

A z przeklętej politologii mój kolega czwartego listopada ma obronę...

Na latryny zaś nie ma, co się krzywić, bo historia olet. W Krakowie z jakiegoś takiego uniwersyteckiego przybytku, niestety nie pamiętam, gdzie dokładnie to było, wyciągnęli wspaniale zachowany średniowieczny cyrkiel. Eksponowano go później w Collegium Maius, mniemam, że po uprzednim oczyszczeniu.

Dobranoc


Brrr...,

historie tu mrożące krew w żyłach widzę.
Ja to nie mam takich przygód, ale zawsze byłem nudny i moje życie też:0, choc nie, mam, jak chciałem zabić się zyrandolem w pokoju.
A wszystko przez zbyt dużą dawkę sportu i ćwiczeń.
Ale romantyczne to było, stałem sobie w środku pokoju, z multum małych szklanych kawałeczków na ramionach, plecach i we włosach i krwawiłem:)
Ale niewiele, w każdym razie na autobus do Rzeszowa się wtedy nie spóźniłem, a i miałem co znajomym opowiadać na stancji.

pzdr


Panie Grzesiu,

to już druga jest historia tak obrazowa, że aż chciało by się powiedzieć: szkoda, że przy tym malarza nie było. Najlepiej jakiegoś prerafaelity.

Pozostaję pod wpływem wywołanych przez Pana obrazów i pozdrawiam


Hm, to co opisałem, to tylko fragment,

obrazowo było od początku, znaczy kojarzy pan sprężyny do ćwiczeń do rozciągania?
Więc że sobie jedną ręką rozciągałem, znaczy jeden koniec jej w ręku mając, drugi nogą przytrzymując na ziemi, nagle jednak się ten koniec z ziemi wyplumnknął i w ogóle spręzyna poleciała w górę (oczywiście znając mojego pecha i zdolności do niszczenia i robienia chaosu w promieniu kilku metrów nieopacznie stałem centralnie pod zyrandolem) i trafiła prosto w jeden klosz, który łącznie z żarówką rozwalił się w setki kawałeczków i został tylko kikut, cały pokój był w tych szkiełkach.
Wiele z nich zaś znajdowało się na mnie:), trza dodać, że oczywiście ćwiczylem sobie topless, więc w ogóle zacząłem krwią spływać tym bardziej:)

trochę dramatyzuję, bo tejże krwi wiele nie było, ale historia była niesamowita.
Mam jeszcze kilka w zanadrzu dziwnych, ale niektóre są lekko niesmaczne acz zabawne, więc moze, by opinii sobie do cna nie pogorszyć, nie będę ich tu (ani gdzie indziej) opowiadał.

Pozdrawiam.


Panie Grzesiu,

zawsze mówiłem, że fizkultura do niczego dobrego nie prowadzi.

Choć przyznam, że historia trudna do czytania, bo jakżeż tu śmiać się do rozpuku z cudzego nieszczęścia?

Dlatego odczekałem do rana, aby z należytą powagą Panu odpowiedzieć.

I myślę sobie, że dla podobnych historii, choćby i lekko niesmacznych, ale zabawnych zawsze się znajdzie miejsce. A już na pewno w okolicach Bródna.

Pozdrawiam


Tak

To mogłoy być tkie miejsce. Witam poranie Panie Yayco i znikam w te pędy do pracy. Może z kolei po powrocie opiszę jak się naawiłem ładnej blizny na wskazującym palculewej ręki, ale to po powrocie. Tak, aby zrównważyć wstrząsającą historięz pańskiego wpisu.

Serio, wczoraj mnie przeraził ja najlepszy horror. Będzie mi się zawsze w pociągu przypominać.


Sam Pan się prosił, Panie Mindrunnerze

i to , przypomnę, dość natarczywie.

I teraz nawet Pana żona Kasia nic Panu nie pomoże, bo mam jeszcze kilka takich historii.

No, chyba, że pani Kasia zapobiegnie ich czytaniu, co wydaje się być sensowną strategią wobec osoby tak łatwo przerażającej się.

Pozdrowienia poranne dla Pana i pańskiego niewidzialnego otoczenia


Pania Yayco

się tu zrobiło groźnie, wręcz

A z koleja to sekti przypadków szczerze mówiąc, na szczęście nic tak prawie tragicznego

Pamiętam tylko jak w ósmej klasie jechalismy na Zjazd Młodzieży Chrzescijańskiej.

Pociągiem i bez nadzoru.

Z taka inicjatywą wyszedłem przed kolegami nie spodziewając że moja propozycja spotka się z takim odzewem u kolegów.

90% chłopaków z klasy się spotkało na dworcu w tym element

Wino, wódzia, papieroski.

I normalny pociąg zmienił się w wesoły autobus:))

Tylko nie wiedzieć czemu jeden kolega wpadł na pomysł aby drugiego, małego i szczupłej budowy wystawić za okno trzymając za nogi.

I to później nie było juz takie śmieszne.

Ale do legendy urosło.

Generalnie zadyma w szkole była że hej!

pozdrawiam ciesząc się że Panu się udało

prezes,traktor,redaktor


Panie Maxie,

no tak to czasem bywa przy masowych imprezach. Ja na szczęście jestem mało umasowiony, więc mam jedynie doświadczenia z pojedynczą (zwykle moją) głupotą. No chyba, żeby winić system.

To też jest niezły trop, o czym zaświadczy mój kolejny tekst, za kilka dni opublikowany.

Z góry (w dobrze pojętym reklamiarskim interesie) oświadczam, że będą tam wykopaliska, Niezależne Związki Zawodowe, rożno na dworcu Ochota i inne takie.

No i będzie happy end, co jest ważne dla ogólnego optymizmu.

Pozdrawiam serdecznie


To świetnie

optymizmu nigdy za wiele, znaczy juz jest, ale więcej zawsze mile widziane

p.s widział Pan nową fotkę w prawym górnym u mnie?

prezes,traktor,redaktor


Max

Ja widziałam.

I widzę też, czego nie widzę. Dlaczego nie widzę?

A fotka w prawym górnym, baaaardzo :)


Panie Yayco

A co się stało z tym człowiekiem co podał Panu rękę?

Nie chodzi mi o dalsze jego losy, lecz o to czy wtedy rozmawialiście?

Albo chociaż kilka słów?

Pozdrawiam Pana ciesząc się, że z wiekiem Pan zmądrzał


Gretchen

bo chciałem zmienić na tamto a nie mogłem , ale zmienie chocbym padł :)

jak chcesz to podeslę jakieś kompromitujace zdjęcia mailem, skoro mocnoś

rozczarowana :)

prezes,traktor,redaktor


Max

O widzisz, to jest myśl. Dawaj je :))

I nie padaj. Ja też miałam taki kłopot jak tam kiedyś zmieniałam swoje. Za którymś razem się udało, ale najzabawniejsze że w komputerze pracowym cały czas wyświetlało mi się to wcześniejsze. W domowym nowe.

Strach pomyśleć co może się wyświetlać po ludziach

:)


Też tak mam! Znaczy nie, już nie bo wywaliłem

to w kategorii chochliki serewra można zamieścić :)))

tylko cicho bo go wywabię:)

prezes,traktor,redaktor


Ha!

Cicho faktycznie, bo się objawi jeszcze.

Aż muszę dzisiaj sprawdzić co mi się w pracy wyświetla przy tej Gretchen.

Ciekawe…


Dzieci Drogie (Max und Gretchen),

a może byście zaczęli od tego, żeby wyczyścić sobie cache podręczne przeglądarki, co?

Pozdrawiam z perspektywy kogoś, kto zmieniał obrazki co kilka dni, aż mu się znudziło


OPtymizm ważna rzecz,

a fotkę widziałem oczywiście.

Powiedziałbym, że skuteczna...

Pozdrowienia


Pani Gretchen,

Pani to mnie zawsze w miętkie trafi.

Otóż jak wczoraj tę historię opisałem, to sam się zacząłem zastanawiać.

Nie pamiętam. I to chyba jest najbardziej bolesną spóścizną po tym zdarzeniu.

Pewnie podziękowałem, a on sobie poszedl.

Może wziął mnie (słusznie) za głupka i nie chciał sobie zawracać głowy.

Może był napity (pora jak mi się zdaje, była po fajrancie)?

A może to anioł był? I proszę wziąść pod uwagę, że ja wcale nie żartuję. Choć wtedy mi to do głowy nie przyszło. Obawiam się, że wtedy nic mi do głowy nie przyszło.

Młody człowiek jest głupi, a potem się jemu pogłębia. Proszę zatem nie być nadmiernie optymistyczną. Będą jeszcze wykazane inne przykłady mojej głupoty. A także zgubnych wpływów innych używek, jak to alkohol, hazard i korzystanie z publicznej służby zdrowia w okresie wakacyjnym

Pozdrowienia jesienne załączam


a...haaa

ok. zobaczę w wolnej chwili

jak najbardziej, kurcze wydawało by się to logicze, nawet pamiętam że jakimś cleanerem coś gmerałem, ale to zanim wpadłem na ten pomysł

prezes,traktor,redaktor


Ja to ćwiczylem wiele razy, Panie Maxie!

Jak zawsze – polecam sprawdzony freeware

Szacuneczek


Dobry odkurzacz:)

jest tego sporo,

ostatnio wpadłaem na Glary Utilites (czy jakoś tak), tez fajnie ściąga różne sprawy, naprawia rejestry i takie tam

prezes,traktor,redaktor


Ciekawy gadget,

sprawdzę go.

Pozdrowienia


Witam po pracy.

Jestem na ostatnich nogach, ale postanowiłem spełnić obietnicę złożoną i opowiedzieć jedną ze swych krwawych historii. Ot tak sobie. Powienienem chyba stworzyć cykl pt. “Jatki”, który opisywałby tego rodzaju wydarzenia, ale skoro udało mi się skłonić Pana Yayco do opisywania swych przygód, będę po prostu pod każdą jego opowieścią umieszczał swoją. Nie tak barwną, czy dobrze spisaną, ale będzie ona na tyle cykliczna, na ile cykliczne będą notatki Pana Yayco.

Wyobraźmy sobie małego mindrunera. Takiego już nie całkiem małego, ale szesnastoletniego. Czyli, że reaguje już na dziewczęce wdzięki i ma poważny plan zostać w życiu kimśtam. Po prawdzie nie pamiętam kim. Ów młody chłopiec był również zapalonym, acz nieudolnym majsterkowiczem i w ramach rodzinnej pomocy naprawiał babci antenę. Konkretnie, wymieniał malutki scalak wzmacniacza sygnału, bo oryginalny był w opinii młodego konstruktora zbyt słaby. Cokolwiek miało by to oznaczać.
Operacja wymiany miała miejsce w mieszkaniu baci podczas szczególnej posiadówki, kiedy to obie babcie spotkały się i zachwycały siostrą mindrunnera, mlodą, piękną i zdolną. Siostra miała lat dziewięć, a babcie były trochę starsze.

Oczywiście nasz główny bohater był na tyle bystry, by kupić w sklepie RTV odpowiedni scalak, ale rozumu na to by przynieść ze sobą śrubokręt, już mu nie wystarczyło. Zainspirowany MacGyverem jednak, schwycił w swe wysmukłe dłonie nóż kuchenny i w pokoju sypialnym ropoczął pracę.

Trzeba opowiedzieć przestrzeń tej zbrodni na zdrowym umyśle. Otóż mindrunner znajdował się w pokoju sypialnym, babcie i siostra w salonie, a łazienka, do której dojdziemy później, na końcu długiego na cztery kroki korytarza. Mindrunner rozpoczął pracę i gdy juz przykręcał okablowanie do nowego scalaka, nóż mu się zsunął, wbijając się w palec, odcinając czysto i równo kawałek skóry i mięsa, zgrzytnąłwszy wprzódy o kość. Krew trysnęła. O zgrozo, miast przejąć się losem palca, mondrunner zmartwił się, że babcie i siostra się wystraszą. Postanowił więc ukryć przed nimi rany odniesione na froncie walki z anteną i oczyścić ranę w łazience. Pobiegł tam więc, lecz pocałowął klamkę, bo jedna z babć akurat tamże się znajdowała. Wrócił swięc, obejrzał mięso zwisające na skrawku skóry o szerokości trzech milimetrów i zastanawiał się jak zatamować krwawienie. Nic nie przyszło mu do głowy, a krew leciała jak z fontanny. Otworzył więc okno i wystawił rękę na zewnątrz, by nie brudzić podłogi. Nasłuchiwał równocześnie dźwięku spłuczki i modlił się by babcia w drodze powrotnej nie postanowiła go odwiedzić. Na szczęśce nie odwiedziła. Gdy już mindrunner upewnił się, że droga jest czysta, pobiegł do łazienki i niemal omdlewając, przemył ranę. Pojawił się nastepny problem – nigdzie nie było opatrunków. W końcu okręcił więc sobie palec husteczką higieniczną i odnalazłwszy opakowanie takich zabawnych kwałków filcu, które przykleja się pod meblami, by nie rysowały podłoża, zakleił jednym prowizoryczny opatrunek z husteczki.
Nastepne dziesięć minut spędził czyszcząc łazienkę z krwi, a potem wrócił do pokoju gdzie pracował nad anteną, łyczyści ten pokój również, dokończył pracę i przez resztę pobytu u babci, ukrywał sprytnie lewą rękę a to pod stołem, a to w kieszeni. Po pewnym czasie, pdo sam koniec wizyty zorientował się, że o pewnym elemncie układanki zapomniał. Babcia pożegnała go, spacerując korytarzem skropinym obficie krwią serdeczną. Chyba jednak nic nie zauważyła.

Ufff. Pisaniny co niemiara i to zupełnie niepożytecznej :) Dziękuję za uwagę.

A do czyszczenia rejestru narzędzi jest co niemiara. A jeśli komuś zwykłe wyczyszczenie cache’u w przeglądarce nie wystarcza zawsze może wejść do folderu z tymczasowościami przeglądarki i pousuwać ciasteczka ręcznie :)

Pozdrawiam.


Panie Yayco

Ja tu bywam, w zasadzie, regularnie. Tylko się czasem nie rzucam w oczy (Niespodziewany koniec lata, o ile pamiętam)

Iluż to ciekawych ludzi z jeszcze ciekawszymi opowieściami spotkać można w tej kwaterze. Nawet kącik porad praktycznych.

O lataniu sierrą to jednak jeszcze przy następnej okazji, bo czytanie tak wyczerpuje, że sił brak na pisanie. A roboty dużo.

A opowieści o wesołym pociągu Maksa, o majsterkowaniu tudzież o nożu w dłoni Mindrunnera przywołują następne skojarzenia…

Jeszcze chwila, a powiem, że mi się życie przed oczami przewija.

Pozdrawiam tłumiąc ziewnięcie.


mindrunner

Kolego, nie no, kolego…

orzesz..ku.. włoski

prezes,traktor,redaktor


Panie Mindrunnerze,

bardzo byl Pan zdolnym młodzieńcem.

Bardzo liczę na te historie, bo klimat się robi przyjemny. A to pan Grześ z żyrandolem, a to Pan ze scalakiem…

Piękne, że zaś ale!

Ja mam kciuk pokiereszowany trochę, bo mnie kiedyś dziadek wysłał do kiosku po żyletkę. Którą włożyłem sobie do kieszeni.

Jeżeli nam władza zwierzchnia (której zdaje się coś się nie podoba) nie zamknie interesu, to się jeszcze trochę pobawimy.

Jeśli się nie rozchoruję całkiem (bo coś mnie łamie) to jutro napiszę tekst kolejny. Wysoce energetyczny!

Pozdrowienia serdeczne dla Pana i dla Pani Kasi, jeśli już wróciła i zdążyła popaść w niewidzialność


Wychodzi na to że jakąś

konkurencję tu urządzamy,

no więc dobra:

maiłem kilka lat, ze cztery z grosikiem

na Dolnym Śląsku są fajne pastwiska i ludzie mają spore działki

i tamże z młodszym bratem i mamą poszliśmy na spacer. Fajnie było.

łaziłem z patykiem coby sobie drogi torować trochę, no i sobie idę, a tam fajna rzeczka (a może kałuża?) i jakies żaby czy coś. To ja ciach za nimi i sobie kijkiem macham, tylko nie wiedzieć czemu zaczynam się zapadać troszke niżej,

krok…i jeszcze niżej, kolejny i…kolana nie ma (tak to pamiętam może o udo juz chodziło?)

nagle pas i niemiło, nie bardzo jest jak się ruszyć. To sobie wisiałem. Pomyslełm sobie (chyba) że może kogoś zawołam?

No i nie bardzo pamiętam, czy zawołałem czy brat mnie przyuważył, pamiętam jak oglądam się do tyłu i mama biegnie w moją stronę,

szyja jeszcze cała była.

Najgorsze było to że młodyszy brat się strasznie na mnie wkurzył bo w jego gatkach musiałem wracać do domu a on w samych rajstopach.

Ale się wkurzył!

No

prezes,traktor,redaktor


To dobrze Panie Odysie,

bo miło mi Pana tu widzieć.

Niech i Pan czymś nas nastraszy!

Pozdrawiam serdecznie


Panie Maxie,

rozumiem ból Pana brata. Rajstopki to największy był wstyd dziecięctwa.

Pewnie nadal jest.

Ale najważniejsze, że się dobrze skończyło, a pewnie i brat długo urazy nie trzymał.

Pozdrowienia serdeczne


Wcale nie

uraza trwała i trwała…

ale kiedyś się odgryzłem

tylko musze sobie przypomniec kiedy…

prezes,traktor,redaktor


No to i tak dobrze,

że brat się na Panu nie odemścił za ten wstyd.

Pozdrowienia


Nonono,

Maxie,

Twoja opowieść jest jednak badziej porównywalna z historią Pana Yayco. Znaczy to było autentyczne niebezpieczeństwo. A ja i Grześ to raczej waga lekka wypadków opisana. :) Ale wydaje mi się ciekawie tutaj i dobrze jest coś takiego poczytać. Zapewne kiedyś wydamy jakiś zbiór pt. “Jatk, aż miło”. Rynku czyteniczego w Polsce nie ma co zdobywać, bo on nie istnieje, ale może ktoś się ubawi.

Panie Yayco,

jak już wielkorotnie pisałem, spodobało mi się to archiwum i jeszcze tu posiedzę. Mam nadzieję, że adminstracji nie będzie przeszkadzał ten kawalek podłogi tutaj, z którego korzystamy dzięki jej uprzejmości.

Co do młodzieńczej zdoności to zdarzało mi się jeszcze ciekawsze numery odwalać. Byłem tym typem cichej wody, która płynie leniwie i niezauważalnie do czasu aż nie napotka progu, bo wtedy zamienia się w huczący wodospad, zabierajacy dorobek życia. W dzieciństwie. Teraz zdolności wszelakie mi odeszły.

Czekam z niecierpiwością na tekst i mam nadzieję, że Pana nie połamie. Niestety nie znam żadnych dobrych domowych sposobów na chorobę. Z wyjątkiem chyba zażycia panadolu. Prosze więc wracać do zdrowia i pisać a ja się zrewanżuję jakby co historią kolejną. A wypadkow miałem sporo, więc jest o czym pisać.

Kasia pozdrawia niewidzialnie, lecz, jak sądzę auważalnie i jak zapewnia – serdecznie :)


No dobrze, to ja też...

Miałam tak ze cztery lata, może i pół.

Od kiedy zaczęłam pić herbatę to jej nie lubiłam, bo za gooooorąąąącaaaa .

Moja rodzina uważała jednak, z przyczyn nieznanych, że mam pić tę herbatkę i już, więc żeby mnie zmotywować robiono ją w dorosłej szklance i obok stawiano malutką.

Ktoś, kto akurat był pod ręką stosował zasadę przelewową, tylko musiał pilnować, żeby wlać tak mało, żeby była taka w sam raz do picia .

Jest wieczór, siedzę u mojej babci. Herbatka, szklaneczka, procedura.

Babcia patrzy w telewizor.

W oczach małej Gretchen pojawiły się nagle pewne błyski i iskierki. W jej głowie pojawił się pomysł...

Ciekawe, co by było – myśli całkiem malutka Gretchen – gdyby tak nie użyć rączek przy podnoszeniu…

Błyski stały się bardziej widoczne, ale babcia nadal ogląda telewizję...

Pomyślawszy chwilkę nie za długą, tak w sam raz jak herbatka, mała Gretchen pochyliła się i uchwyciła szklaneczkę swoimi ząbkami.

Następnie zaczęła unosić.

Troszę uniosła, całkiem już ponad blat stołowy, kiedy to szklaneczka chrupnęła pod ząbkami.

Już wtedy babcia nie oglądała telewizji, lecz z niezrozumiałym a dzikim okrzykiem rzuciła się w stronę jedynej wnuczki.

Wnuczka, bystra dziewczynka była już wtedy, miała pełną buzię szkła ponieważ chwyciła szklaneczkę solidnie, żeby mieć pewność jej utrzymania.

Łatwo jest stłuc żyrandol i kapać krwią, łatwo jest odciąć sobie fragment palca z mięsem.

Spróbujcie jednak rozgryźć szklankę i nie puścić kropelki krwi.

Mała Gretchen nie wiedziała o co ten cały szum z targaniem jej do łazienki, delikatnym wydłubywaniem z niej (z Gretchen, nie z łazienki) wszystkich szklanych kawałków.

Potem jeszcze mama mało nie padła.

I po co tyle szumu było robić? Nie wiadomo.

Życie z Gretchen od początku było ciekawe i pełne zaskakujących zwrotów akcji.

Aż zadziwiające, że wszyscy przeżyli. Bo, że Gretchen przeżyła to chyba nikogo dziwić nie powinno, w świetle powyższego.

Ciekawe… Jak odrobinę starsza Gretchen poparzyła się wrzątkiem, to też ślad nie został.

I to też była herbatka. Baaaaardzo świeżo zaparzona.

Pozdrawiam Państwa


Panie Mindrunnerze,

mnie się też podoba i bym posiedział. Ale wie Pan jak jest. Podobno chodzi o to, żeby się kłócić o ważne sprawy. A my tutaj nie dosyć , że o głupotach, to na dodatek się nie kłócimy wcale. To zdaje się niedobrze jest.

Na noc wezmę aspirynę, a jak mi nie przejdzie, to rano walnę sobie dawkę zaporową tylenolu i pójdę do pracy. W mojej pracy nie lubię tego, że w zasadzie nic mnie z niej nie zwalnia.

Ale postaram się jutro coś napisać.

Pozdrowienia serdeczne widzialne i niewidzialne


Gretchen

...i to mi przypomniało że jak kiedys wypiłem za duzo nektaru bogów to robiłem sobie przed snem herbatę.

No i lejąc do szklanki dziwiłem się mocno czemu nie przybywa w niej wody, czemu ekspresówka nie podnosi się do góry a mam mokrą nogę...

milutko.

prezes,traktor,redaktor


Pani Gretchen tudzież inni moi mili goście,

tak sobie czytam te historie i trochę zazdroszczę. Bo opisujecie Państwo historie z dzieciństwa. Nawet historia z żyrandolem jakaś taka delikatna w sobie.

Z tego wnioskuję, że Państwo szybko do rozumu doszli. I mi wstyd jest od tego. Bo ja dopiero co zacząlem, jedną historią, a przecież już w niej jestem pełnoletni.

Z tego wniosek, że jednak głupszym i wolniej do intelektu dojrzewającym.

Ale może to i lepiej.

Pozdrawiam

PS Pani Gretchen, to Pani albo ma fart dziki, albo już ja nie wiem co. Poważnie jest tak,że Pani żadnej nie ma na sobie blizny?


A odnośnie żyradnolu...:)

to pamiętam jak w domu graliśmy z kolega taką malutka piłeczką, no i w pewnym momencie jak w pokoju było więcej osób, piłeczka trafiła w haczyk na którym wisiał cholernie ciężki żyrandol

i fiknął był on na ziemię, nie stłukł się bo był z bardzo grubego szkła czy jakoś tak.

Acha, piłeczka była zrobiona z pary skarpetek…świeżych!

Jak coś.

prezes,traktor,redaktor


Panie Yayco

Stawiam na już ja nie wiem co .

Co do blizn Panie Yayco, to nie mam od poparzeń co się dość zaskakujące wydaje, ale bardziej ogólnie sprawę ujmując to i owszem dysponuję.

To będzie historia oddzielna.

Nie mogę o wszystkim naraz pisać. Dzisiaj odcinek herbatkowy .

Na blizny czas przyjdzie.

Przy czym oszczędzę wszystkim pisania o tych na duszy. Skupię się na ciele.


Max

Bardzo milutko, bardzo. Historie herbatkowe mają coś w sobie…

Żałuję natomiast, że nie mam żadnej historii z żyrandolem. Pech jakiś, czy co?

:)


Panie Maxie,

jak już o dziecięcych mówimy psotach, to przypomniało mi się, jak kiedyś nałamałem zimnych ogni do dużej szklanej popielniczki i podpaliłem. Jak wybuchła, to odłamki poszły w meble i poszarpały firanki.
A mnie nic się nie stało, jak tej tam pani Gretchen.

Tylko zdaje się lanie dostałem, bo to były lata sześćdziesiąte i za takie rzeczy się raczej dostawało.

Pozdrowienia


Pani Gretchen,

no to się razem resztą audytorium już na te cielesne blizny szykuję.

Ja mam bliznę nad okiem, na przykład, bo się na nóż przewróciłem. Moja mamusia ciągle ma ten nóż i gotowa jest go każdemu chętnemu pokazać.

Zabawny nóż, poniemiecki.

Pozdrawiam o spoczynku powoli myśląc i poziewując


Owszem, z dzieciństwa,

ale na tyle podrośniętego, że można samodzielnie po latach zeznać, co i jak.

A ja bym się musiała oprzeć na relacji świadków. Bo najbardziej mrożąca (raczej wrząca) historia mi się przytrafiła, jak miałam 1,5 roku. I nic z niej nie pamiętam.

Choć o samym fakcie pamiętam nieustannie. Wystarczy, że na prawą rękę spojrzę.

Pozdrawiam Państwa na zaś, wieczorem bowiem jadę na Ruś Czerwoną


Dzień dobry

W kolejności napretiwpołoźnej w takim razie będę pisał.

Pani Pino, zazdroszczę wyjazdu. I obiecuję sobie, że też kiedyś ruszę na wschód. Niestety z tamtej strony odwiedziłem tylko Moskwę za dziecięcości i Ukrainę rodzinną już w odrobinę późniejszym, bardziej świadomym przebiegu życia.

Swoją drogą do Bitkowa muszę jeszcze wrócić i do Lwowa, bo to stamtąd moim przodkowie spierniczali i po przeskoczeniu zielonej granocy zatrzymali się w Krakowie.

Maxie, jak widać i skarpetkam można sporo chaosu poczynić. Ja z przykładami swej chaotyczne działalności muszę poczekać do następnego tekstu Pana Yayco, bo już zapowiedziałem, że to on podaje rytm opisywania małych życiowych makabr.

Gretchen, widzę że byłaś zmyślnym dzieckiem o eksperymentanym podejściu do zycia. Ja co ciekawe nigdy się niczym nie oparzyłem za bardzo. Znaczy – zdarzyły się oparzenia chemiczne, ale nie ogniowe. Za to blizn mam dużo i na ilość szwów mogę startować w zawody z potworem Frankensteina.
Chyba faktczie to nie jest dobre miejsce do opisywania ran na duszy. Zabawniej o tych fizycznych pisać.

Panie Yayco, gospodarzu drogi :) Mam nadzieję że dziś będzie się Pan czuł lepiej.
Oczywiście nie ogę mówić za innych, ale mogę zaznaczyć, że z mojej strony pojawią się zapewne historie równie groźne a dokonane już za dorosości prawnej. Więc proszę się nie przejmować, ja ngdy nie dojrzałem.

Najgroźniejsza historia dla mnie o zgrozo zdarzyła się jakoś niedugo przed maturą. Gips z ręki zdjeto mi na tydzień przed egzaminem pisemnym z historii. Ale ta historia akurat sama w sobie jest nieprzyjemnym swsponieniem bardzo.

Jako, że do tematu akurat nie podszedłem chronologicznie, mam jeszcze jedna historię z wczesnego dzieciństwa i na chyba będzie następna w kolejce. Ale chociaż nie paietm jej najepiej, mam świadków, kórych telefonicznie przesłucham jak zajdzie potrzeba.

Obydwoje, z żoną niewidzialną pozdrawiamy Wszystkich porannie.


Pani Pino,

proszę się ciepło trzymać i żwawo wracać.

Czekamy na opowieści.

Pozdrawiam


Panie Mindrunnerze,

czuję się na tyle dobrze, żeby już nie musiał Pan czekać (wystarczy, jak zawsze, nieco się rozglądnąć), a le kiepsko też, więc marudzę i nie mam satysfakcji z wegetacji.

Upraszam Pana i wszystkich innych gości o przeniesienie się do kolejnego miejsca, z góry przepraszając za jego wyraźnie naznaczoną przeziębieniem formę.

Pozdrawiam też wszystkich serdecznie, z niewidzialną żoną Pana Mindrunnera, Kasią na czele


LOT

Napiszę, skorom obiecał, tutaj. Zwłaszcza, że w następnym wątku klimat krypty ustąpił krotochwilom. Zastrzegam, że może to przeniosę jako notkę na bloga, ale nie wiem jeszcze.

Słońce, po krótkim deszczyku prześwitywało przez drzewa.
Dzień się już nachylił, a droga była daleka.

Wybicie się w piątkowe popołudnie z Warszawy musi być długim pełzaniem w gęstym budyniu współwyjeżdżających. Wyjazd na trasę lubelską w czasie nieustającej budowy trasy siekierkowskiej był liderem w tej kategorii.

A tu przytrafiła się jeszcze ta ciężarówka.

Zakręt został dawno za plecami, ruch się rozluźnił, a Odys utknął za jadącym regularnie acz niezbyt spiesznie tirem. Szosa snuła się po pagórkach, co już zmiejszało potencjalną możliwość wyprzedzenia o dwie trzecie: liczyły się jedynie odcinki z góry, co zresztą uwzględniały znaki poziome. Jak na złość, zawsze na takim odcinku bez podwójnej ciągłej pojawiał się sznur pojazdów z naprzeciwka, który urywał się z chwilą, gdy warunki terenowe wyręczały go w udaremnieniu prób wyprzedzenia szafy z naczepą.

Odys dojeżdżał na łykend do żony w ciąży i rocznej córeczki z trójką dzieci [ech, ta słabość do chronologii dobrze że żona ma lepszą pamięć], zażywającej wywczasu w domu na końcu świata. Co tu kryć, nie mógł się już doczekać.

Samochód był niezły. Przekroczył już wprawdzie wiek gimnazjalny, ale był w pełni sprawny i pod wieloma względami nie ustępował nowym pojazdom. Odys dosiadał go od niedawna, jednak kotrast między poprzednim matizem a sierrą był szokujący. Samochód świetnie trzymał się drogi, żwawo brał zakręty… no i ten silnik. Może i ford dużo pił, ale odwdzięczał się z całego dwulitrowego serca. Sprawdzona prędkość przelotowa była z półtora razy większa niż ta, którą utrzymywał kierowca tira…

Po ostatniej górce pojawił się krótki odcinek prostej przed łukiem w lewo.
Pusty!
Wiele nie myślałem (pierwszy błąd).
Trójka, gaz, kierunek, wyprzedzam.
Nie żałuję motoru, bo przecież to musi być szybki skok, prosta jest krótka.
I nagle widzę błyskające przez drzewa na łuku światła z naprzeciwka.
Daleko, ale szybko.

Zrezygnowałem (drugi błąd).
Pomyślałem — że nie będę ryzykował. Tir nawet na cal nie zjechał do prawej, na trzeciego ciasno. Tamten z naprzeciwka jeszcze się wystraszy jak wyjechawszy z łuku zobaczy mnie en face kończącego manewr…
Schowam się na powrót za tira.

Ale tir jechał nadal 70, a ja już dobre 110. I byłem z nim łeb w łeb. Odjęcie gazu nic nie spowodowało, więc przyhamowałem. Mocniej.

Ford sierra prowadzi się fantastycznie. W zasadzie — można zapomnieć, że ma napęd na tył. Do takiej chwili. Nawierzchnia była jeszcze mokra po deszczu. Tył sracił przyczepność. Od tej chwili sidziałem za sterami wodolotu.

Spowolnienie wynikłe z hamowania wyrównało moją prędkość z ciężarówką, a facet z naprzeciwka był już naprawdę blisko. Z prawej — ściana naczepy. Na wprost — czołowe na pewną śmierć. Z lewej — pół asfaltowego pobocza. Może się zmieszczę. No to w lewo. Płynę.

Ten z naprzeciwka śmignął środkiem (pierwszy cud).
A ja lecę. I już czuję, że nie zmieszczę się w drodze. Pobocze za wąskie, kierownica ma ograniczony kontakt z drogą, tył leci.

A na tym łuku jakiś kutas nastawiał latarni. Nigdzie na trasie nie ma, a tu — szpaler słupów. Betonowych. Co z tego, że po wewnętrznej — ja tam właśnie lecę!

Resztkami możliwości próbuję korygować tor lotu.
Minąłem latarnię (drugi cud). Z lewej. Z prawej też, ta na większy dystans.
Koniec drogi, skarpa, ze dwa metry w dół jakiś grząski teren, dalej drzewa.

Po tym deszczu ziemia rozmiękła — wyhamowała mój bolid na kilku metrach. Przed zagajnikiem.

...

Żyję.
Kluczyki wyjąć, zanim coś się zapali. Możesz się ruszać. Wysiądź.

Nic.

Samochód cały. Wprawdzie po osie wrył się w trawę, ale nic.

Obchodzę dookoła.
Wieki połamany konar smyrnął przednie lewe koło. Połamał kołpak. Nic poza tym. Pięć centymetrów dalej — i ta gałąź co najmniej urwałaby koło.
Latarnię, sądząc po śladach, minąłem o maks 15cm.

Zjechał ktoś na poprzeczną do trasy drogę. Jakiś dojazd do chałupy czy cóś tam jest. To stąd te słupy z linią energetyczną. Latarnie niby. Kto daje taki wyjazd na łuku. Ten gość, co podjechał, coś krzyczy, wymachuje ręką. A! To ten, co go uniknąłem frontalnie. Spokojnie, nic mi nie jest. Teraz to i ja mądry jestem. Spokojnie. Odjechał. Nie wiem co mówił.

Wsiadam.
Silnik odpalił.
Nic nie czuć. Dymu, czy czego tam.
Kontrolki OK.

Udało się wybujać samochód z wyrytch w glebie kolein. Dojechałem na tą gruntową dróżkę. Tu odtajam. Jeszcze raz oglądam samochód. Nic.

Ruszam w końcu.
Mokra ziemia na butach pachnie intensywnie.
Grobem.
Radio się zresetowało (typtak, coś tam miał źle podłączone i zawsze po zgaszeniu resetował pamięć). Pierwsza stacja którą łapię — radyjo. ...Teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen. Różaniec.
Nigdy nie słucham tej stacji. Tym razem nie przełączam.

Jest już ciemno.
Do domu jeszcze sto kilometrów.


odys

konkurencja była ostra, ale masz pudło niechybanie,

pozdrawiam ciesząc się że czytam

prezes,traktor,redaktor


Myślę, że notkę wrato zrobić z tego,

bo nie każdy do podziemi tutejszych trafi, a historia świetna, Odysie, jest.
No i i na szczeście pozytywnie się kończy.
Ale mimo to czyta się z napięciem ją.
Nie mówiąc juz o p udziale w niej.

pzdr


Panie Odysie,

zgadzam się z panem Grzesiem.

A powiem Panu przy okazji, że kiedyś do Płocka jechałem. Akurat mi zanikła trójka i kazałem radiu szukać stacji.

I jak raz z naprzeciwka, na moim pasie wyjachał Polonez. Wyprzedzał pod górę. Spaliłem opony. W sensie ścisłym, musiałem je wymienić. A jak oprzytomniałem, to w Radyju (które się ustawiło automatycznie) akurat modlono się za konających.

Może dlatego Radyja nie lubię,.

Pozdrawiam, ciesząc się ze szczęśliwego zakończenia lotu


Panie Y

Swietna opowiesc. W sumie – można by w tym akutat cyklu skupic się na tych, ktorzy nas uratowali. Lub nam pomogli…

Oczywiście skorzystam z okazji na “lans” i wrzuce swoje trzy grosze… według narastajacego ryzyka.

Historia pierwsza: blizny “naręczne”
Sprawa prosta. W środę wylatujemy do Pakistanu. W planach trekking pod Narga Parbat, przejazdy lokalnymi srodkami transportu, start calej wyprawy z Indii (bo tam było taniej doleciec). Słowem – lanowany syf i malaria. W poniedziałek rano coś mnie wzięło na zmywanie. Technika odwieczna – szmatka w dłoni, dłoń złożona w łódkę wciśnięta do szklanki i ruchem lewo-prawo czyszczenie wnętrza. Szklanka oczywisce rozlatuje się, a ja pieknym ruchem obrotowym wkrawam sobie czesc szklanki w podstawe palca wskazujacego. Szklo chrobocze o kosc, krew sie leje, kawał skóry wisi, a ja myśle sobie: cholera, jak ja pojade z taka łapą? Jazda na pogotowie, szycie ręki i fundamentalne pytanie do lekarza w trakcie – czy ja z ta reką moge do Indii? Lekarz patrzy jak na wariata, ale każe przyjść następnego dnia na zmianę opatrunku, to zobaczymy. Wtorek – zmiana opatrunku, jest nieźle. Lekarz wlewa mi do buteleczki dziwny płyn (dezynfekujacy), wręcza skalpel oraz przeprowadza krotki kurs usuwania szwów, zabraniając kategorycznie udawania sie do szpitala w Pakistanie lub w Indiach. Nie bedę tu sie rozpisywał, jak wyglądały walki ze zmianami sterylnych opatrunków w warunkach właściwych Indiom. Po podejsciu pod Nange i tak ręka spuchła, szwy “wlazły” w rękę i zabawy z ich “cięciem” było całkiem sporo. Ale udało sie zakażeń uniknąć, ręka działa, blizna jest śliczna.

Historia druga i trzecia jak znajde chwile, ale juz tych chwil szukam…

Pozdrawiam.


Panie Griszqu,

fajnie, że się Pan zdecydował u mnie lansować, choć być może lansowanie się na cmentarzu ma ograniczoną siłę działania.

Nie mniej jednak historia Pańska robi wrażenie.

Mnie wystarcza, że raz sobie pokroiłem rękę puszką z rybkami w pomidorowym sosie i ten sos mi trochę zainfekował.

Ale na szczęście mnie odratowano, bo to nie było w Indiach, tylko na Morawach.

I zaraz potem wróciłem do kraju.

A umiejętność robienia skalpelem zawsze się może przydać. Czy widział Pan może serial Dexter?

Pozdrawiam serdecznie


To i ja mam historię ze szklanką, też mam

Wylot do Pakistanu

trekking pod Narga Parbat

start z Indii

Panie Yayco, Griszeq ma rację – to znakomite podstawy lansu są. Absolutnie.

Znaczy kobiety takie historie ruszają. Nie będę tej myśli rozwijać.

Ale przypomniała mi się moja historia ze szklanką...

Pewnego wieczoru gramy sobie w brydża (jak pięknie wszystko się ze wszystkim łączy…), obok każdego stoi coś tam. A to szklanka, a to kieliszek.

Patrzę ja sobie, a szklanka koleżanki ma taką obwódkę wokół. Zupełnie jakby ją ktoś diamentem obrysował (szklankę nie koleżankę).

Jak już popatrzyłam to pomyślałam, albo tak mi się wydawało, że ciekawe czy udałoby się to zdjąć widowiskowo.

Chwilę później dłoń moja już sięga po tę szklankę. Wzięłam pod uwagę ochronę wszystkich paluszków z wyłączeniem jednego.

No i widowiskowo było, nie powiem.

Krew siurgnęła.

Towarzystwo zamarło.

Ja się rzucam do zimnej wody w celu schłodzenia, jednocześnie pamiętając że palec trza do góry trzymać.

Się mnie pytają czy wszystko ok. Noooo jasne, że tak i to jak najbardziej.

Krew płynie.

Sama sobie dam radę.

Stanęłam na środku pomieszczenia i mówię, że może ja sobie tu usiądę.

Trochę się towarzystwo zdziwiło, ale nic nie mówią.

Usiadłam na podłodze i za chwilę czuję, że to jednak nie jest dobre miejsce.

Zatem wstałam i idę w kierunku toalety. Tamci patrzą na mnie coraz dziwniej.

Ale nic mi nie jest. Żadną miarą. Wszystko w porządku.

Weszłam do toalety, obiecując że się nie zamknę od środka.

Usiadłam sobie na czym tam można było, pamiętając by jednak zamknąć sedes, bo potrzebowałam jedynie krzesła i odrobiny spokoju.

Spokój nadszedł zupełnie nagle i niespodziewanie.

Czarna dziura. Nic.

Tylko, że zanurzając się w tym spokoju oparło mnie o rurki doprowadzające wodę do mojego krzesła, które ludziom służy jednak inaczej zazwyczaj.

No i te rurki coś słabe były, bo nagle mnie wyrwało ze spokoju przy pomocy zimnej wody. Do tego jeszcze krzyczałam, żeby mnie tą wodą nie polewać.

Ale co sobie pokozaczyłam to moje.

Blizna też jest piękna. Upamiętnia żywy dowód mojej głupoty nieskończonej.

O.


Pani Gretchen,

może być, że kobiety tak mają. Nie mam doświadczeń w byciu kobietą.

A ponadto muszę powiedzieć, że obsiurgała mi Pani bloga krwią.

Idę po ścierkę.

Pozdrawiam


Panie Yayco

Ale ja mam, Panie Yayco, ale ja mam.

Pan zostawi te ścierkę, sama posprzątam.

Idę po mopa, jako że nie lubię ścierek.


Gretchen

Ech, no oczywiscie celowo zacząłem od opowiesci, w której występuja te znakomite nazwy miejsc odleglych, choć zycie zagrozone nikogo ani przez chwilę nie było, wiec opowieść sama grozą nijak się ma do przeżyc gospodarza tego miejsca. jak lans, to lans. ;-)


Griszq

Umiejętność ustalenia właściwej kolejności w celu zoptymalizowania efektu, jest przecież elementem strategii…

Coś też trzeba pominąć, żeby zostało miejsce na wyobraźnię...

A już co dana kobieta sobie dopowie, z tego czego nie było? No właśnie.

Lanserka sztuką jest trudną nad wyraz, ale jak widzę nie dla Ciebie :)

Tylko, że akurat w Twoim wypadku nie pasuje mi słowo lans .

Jakbyś chciał na metroseksualnego się upozować to tak.

Czekaj, jakie słowo by tu pasowało…

Hmmmm….

Kreacja?

Też nie bardzo cholera.

Ale wiesz o co chodzi z pewnością.

:)


Panie Yayco

Lansowac można się zawsze i wszędzie, cmentarz jest również doskonałym miejscem, co zauważyć będzie można juz za tydzień.

Mam taki maly dylemat – czy jako gospodarz cmentarza, to Pan jest jednocześnie GRABARZEM?

Czas na opowiastke numer dwa – bardziej krwawą.

Miejsce zdarzenia – to już Polska. Dom mojej mamy na wsi polskiej – opolskiej. Lata 90, ja jeszcze młody (dwudziestoparoletni) i piękny (choć to dość subiektywna ocena), a nawet usportowiony (zwłaszcza jeśli porównać tego co dzisiaj). Usportowienie w tamtym czasie skupiało się na włoskiej kolarzówce. Własnoręcznie pomalowanej (z zaciekami) na przepiękny czarny kolor. Tego pięknego letniego dnia rodzina skupiła się na malowaniu płotu, a ja na testowaniu mojej nowej tylnej przerzutki. Malowanie płotu jest ważną częścią opowieści – bowiem przez to testowanie roweru nie brałem udziału w rzeczonym malowaniu, co wywoływało uzasadnioną złość u mojej siostry. Jak się potem przyznała – stojąc z puszka farby i pędzlem w dłoni – nie życzyła mi szczególnie dobrze, gdy oddalałem się z rowerem “na testy”. Testy jak to testy. Po osiągnięciu maksymalnej prędkości (jak to na kolarce – pewnie ponad 50km/h) postanowiłem puścić kierownice (co robiłem wcześniej dość często). Co było potem nie pamiętam. Z opowieści mieszkańców wsi wynikało, że po długim locie wylądowałem głowa na asfalcie, przeszurałem po nim kilka metrów, po czym podjąłem usilne próby wstania utrzymania sie na nogach. Czy pisałem juz, ze byłem w spodenkach, koszulce i bez kasku oraz bez rękawiczek?
Co mogę dodać. Jak to stwierdził gospodarz, który mnie i rower do domu przyprowadził, większość skóry zostawiłem na asfalcie, a głowę miałem tak porozcinaną, że otrzepywałem włosy z krwi tak jak pies otrzepuje się z wody po wyjściu z rzeki.
Moja kochana siostra, która miała powiązania ze światem medycyny, posztukowała mnie jak mogła, używając jakiś rzeczy barwiących skórę na żółto i fioletowo. Oceniła jednak, że sytuacja jest nieciekawa. Po pierwsze – miałem dwie dziury we łbie, które obwicie krwawiły. Po drugie – cały czas dopytywałem się wszystkich „która jest godzina”. Dopytywałem się także stojąc pod zegarem i usilnie się w niego wpatrując. Decyzja rodzinki szybka – jedziemy do szpitala. Podczas całej podroży mamrotałem, że jest w porządku, mamy wracać bo po co zawracać głowy lekarzom, niech tylko mi powiedzą: która jest godzina.
Izba przyjęć. Ja zlany krwią, adrenalina w żyłach buzuje, ale szczęśliwy – bo w korytarzu szpitala była całkiem spora grupa ludzi, których można było spytać: która jest godzina?
Lekarz który szył mi głowę nawet mnie szczególnie nie musiał znieczulać. Poleżałem parę dni z podejrzeniem wstrząsu mózgu. Pamiętam jak na następny dzień, gdy się obudziłem w szpitalnym łóżku, gościu ze wspólnej sali spytał: – to Ciebie przywieźli w nocy? – mnie – Stary, ale Ty to byłeś zdrowo najebany

Zostały oczywiście po tej przygodzie blizny na głowie, a lewy bark nie opala mi się latem do tej pory. Rower oddałem bratu, który miał na nim również przygodę, z tym że brat ocalał, a rower „się skasował” na amen. Ja przesiadłem się na „górala”, z którym także parę przygód było, ale to już zupełnie inna historia.

Pozdrawiam Pana serdecznie acz lansersko.


Gretchen

Czy Ty mnie nie obrażasz przypadkiem? Bo ja połowy słów nie zrozumiałem. A już z tym metro to w ogóle – że niby w metrze jakieś seksualne bezeceństwa uskuteczniam? Wiesz jak ja mam daleko do metra?
To juz szybciej mógłym być banaseksualny. Słowo “bana” jest oczwiście znane ślązakom. Tym, którym jest nieznane – powiem jedynie: trudno.

A wracając do tego lansu – podobno niektórzy potrafia z tego fachu wyciągnąć sporą kasę. Jako jednak że nigdy tego mechanizmu nie rozumiałem, ten zawód jest dla mnie zamknięty.


Pani Gretchen,

z mopem?

Muszę przyznać, że ja nowoczesnych czasów nie rozumiem.

Rozgrzana kobieta, na kolanach, ze ścierą – rozumiem.

Z mopem?

Pozdrawiam nierozumiejąc


Panie Griszqu,

pomijając już rozognienie Pani Gretchen, muszę powiedzieć, że przygoda rowerowa wywarła na mnie wrażenie. Silne.

Przypomniałem sobie jedyną w moim życiu nieprzyjemną historię rowerową.

Wykonałem salto na rowerze marki karat. Składanym.

Ruch wtedy w S. był nieznaczny, więc prawie nic mi się nie stało.

Prawie czyni różnicę. Moje cudowne, pewexowskie rifle pękły w trzech miejscach. Oczywiście zostały potem załatane, ale budziły niejaki popłoch u bardziej tradycyjnej rodziny, która pytała moją babcię, czy ja naprawdę nie mam lepszych spodni.

No.

Z tym grabarzem to nie zrozumiałem, muszę przyznać.

Że niby co ja mam zakopywać?

Pozdrawiam nadal mało rozumiejąc


Griszq

Ależ gdzież tam ja bym chciała Ciebie obrażać, no nie żartuj sobie…

Przecież właśnie napisałam, może trochę bełkotliwie, że metroseksualny się nie wydajesz, a jeśli o mnie chodzi to jest to wyłącznie komplement.

Pamiętam, że kiedy pierwszy raz usłyszałam to określenie, nie umiałam go z niczym powiązać. Takie mi się wydawało jakieś...

Moje skojarzenia też poszły w kierunku metra, ale okazało się potem, że niesłusznie.

Banaseksualny to brzmi naprawdę poważnie.

Pozdrawiam uśmiechając się jednakże.


Ta historia Griszqa z rowerem

jest naprawdę mocna.

Aż mnie głowa rozbolała.

Natomiast nie mogłam powstrzymać chichotu związanego z pytaniem która godzina?

Przepraszam.

A Pan Panie Yayco niech się ze mnie nie natrząsa, bo ja już mam tytuł do swoich opowiastek.

O!


Tytuł prawny,

czy literacki?

Się mi taka historia przypomniała.

Kiedyś jechałem z jednym prawnikiem bardzo uczonym, co się bał ze mną jechać.

Akurat miałem samochód trochę stuknięty i sprawdzałem, czy mu to nie wpływa na przyczepność, więc ten kolega głownie cicho godzinki sobie przepowiadał.

Z odtwarzacza jeden doktór z Żoliborza śpiewał otwór Na krzywy ryj.

Kolega się na chwilę ocknął i się mnie zapytał, co to znaczy.

Zwolniłem troszkę i zacząłem się zastanawiać, jak to powiedzieć, żeby taki uczony prawnik zrozumiał.

W końcu powiedziałem: - Bez tytułu prawnego Zdziwił się ale zrozumiał.

A jeżeli się rozchodzi o literacki, to mogę pomóc, bo też wymyśliłem:

Gretchen z mopem w metrze.

Moim zdaniem świetny

Pozdrawiam


Panie Yayco

A tak mi sie skojarzyło, bo Pan nazywa to swoje archiwum tekstowiczowskim cmentarzem. A może zwykłym cmentarzem? No ważne, ze cmentarzem…

No i tak się zastanawiałem, kto jest najbardziej (stereotypowo) wiązany z “cmentarzem”. No i mi wyszło, że GRABARZ... ;-))))
Oczywiście nie było w tym żadnego podtekstu…. Chocviaż – Pan przeciez “wykopuje” dawno “pochowane” teksty…

Ale innu moga mieć oczywiście inne skojarzenia.

Pozdrawiam Pana serdecznie.


Panie Griszqu,

Bródno to cmentarz warszawski.

I moje archiwum tekstów nieopublikowanych. Do niedawna.

A ponieważ od tygodnia prawie pisujemy tu sobie historie straszne w sobie, a Zaduszki za pasem, więc sobie to nazwaliśmy (nie ja jeden, ale i reszta współobecnego tu towarzystwa) cmentarzem.

Nic nie zakopuję i już nawet nic nie wykopuję.

Teksty są bardzo prywatne, więc archiwum jest dla nich jak znalazł.

Ale przecież wielu tu drogę znajduje.

Spotykam się tu z sympatycznymi ludźmi i gadam o głupotach, bacznej nie wartych uwagi.

Za to spokojnie i przyjemnie.

A jak ktoś sobie chce to interpretować, to proszę uprzejmie.

Mnie nie przeszkadza.

Ale stanowczo się będę opierał, że ja nie jestem grabarzem. W żadnym sensie. Nie ja.

Pozdrowienia


Hm, historie rowerowe?

Oj tez mam trochę na koncie, wprawdzie nie tak strasznie dramatyczne jak u Griszeqa, ale za to zabawne.
Jest ich kilka, zacznijmy może od ostatniej.

1. Gdzies tak w czerwcu stwierdziłem, że trza do kondycji wrócić i “górala” z piwnicy w końcu wytargać, jadę sobie więc na miasto, wracam już, wszystko okej, jadę coraz szybciej (dla zrozumienia warto zapamiętać, że Grzesia rowery zawsze mają bardzo zawodne hamulce), nagle samochód przede mną dziwnie zwalnia i skręca w prawo (chyba kierunkowskazu nie dał, albo ja mało spostrzegawczy jestem) no i jeb, w lewą stronę samochodu uderzyłem, z rowera spadłem, lekko się obtarlem i jeszcze łańcuch mi spadł. Ale wstałem i pojechałem zaraz dalej, czując i rozbawienie i wstyd:)

2. Jest pielgrzymka rowerowa do Częstochowy, pędzimy wszyscy grupą w miarę szybko, nagle jakiś kretyn ze 2 rowery przede mną hamuje,nie sygnalizując, mówiąc, krzycząc, bez powodu w sumie, logiczne więc, że ten bezpoośrednio przede mną też, ja jako że by nie uderzyć w niego, hamuję też, tyle że głupio, bo przednim, który choć był w przeciwieństwie do tylnego niezawodny, to każdy rowerzysta wie, co powoduje raptowne hamowanie przednim hamulcem.
Rower się podnosi, ja przelatuję pięknie przez kierownicę i leżę, oczywiście, obtarty i pokrawiony acz delikatnie w sumie, co robię?, wstaję, nic mi nie jest, jedziemy dalej:), no, ale pomimo bólu trzeba było zgrywac bohatera.

3. Jadę sobie, chodnikiem oczywiście (ale to było jak byłem młody i głupi), zamyśliłem się, nic nie widzę, prawie zasypiam na tym rowerku, nagle trzask, zdziwony patrzę o co chodzi. Nie wiedzieć czemu jestem twarzą w twarz z jakimś gościem,który łapie mnie za ręce i krzyczy, jak ja jeżdżę.

Jeszcze ze dwie by były, ale wszystkie podobne, więc nie przytaczam.

Ale i tak najpiękniejszą historię i krwawą miałem przy przechodzeniu przez siatkę, blizny sa do dziś acz niewielkie.
Ale to może później opiszę.


Panie Grzesiu,

ja kiedyś trochę czyjegoś Trabanta zepsułem, bo jechałem na rowerze i gazetę czytałem. Naprawdę.

Taki był ruch samochodowy we wczesnych latach 70 w S.

Za to raz nie zauważyłem sznura na pranie i mnie zdjęło z roweru. Miałem potem taki fajny ślad na szyi jakby ktoś chciał mnie poderżnąć.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Yayco

No tak. Jak tak sobie teraz myśle – z opóźnieniem niestety, to faktycznie, niezbyt trafne było to skojarzenie. Acz ja w zasadzie nie interpretuję ani do tego nie zachęcam. To taka prosta gra skojarzeń, nic więcej.

Teksty faktycznie prywatne, no ale akurat w tej kwestii to mamy mam wrażenie od zawsze podobnie zdanie – miejsce to jest dla nas klubem, a w klubie jest miejsce na prywatność jak najbardziej. A że fotele akurat postawiono przy Bródnowskim murze? Ja to zawsze za moją dobrą znajomą powtrzarzam: nie ważne gdzie, ważne z kim.

Pozdrawiam Pana klubowo i spokojnie….


Panie Yayco

Z szyją to też miałem przygode. Biegnąc nocą nie zauważyłem luźnej siatki metalowej no i wbiegłem w nią tak nieszczęśliwie, że jej ostre końce powbijały mi się w szyję. Wycierałem tą szyje przedramieniem, no ale ze krew sie lała, to pobiegłem do znajomej ktora najblizej mieszkala, coby coś z tym zrobić.
No i teraz proszę uruchomić wyovbraźnie: stoję na ciemnej klatce schodowej, dzwonię do drzwi, dziewczyna je otwiera i w swietle padającym z przedpokoju widzi mnie z “podciętym i broczącym krwią gardłem”.
Skończył się tak, że jej mama nie bardzo wiedziała czy mi tą szyje przemywać, czy cucić córkę...
Bło zabawnie. Dziury w szyji na szczęście płytkie. Zadnych strat…


Święte słowa Panie Griszqu,

mnie też towarzystwo bardziej przekonuje niż okoliczności.

Mam kieliszki do różnego wina, ale dla dobrej rozmowy wypiję nawet kawę zbożową z musztardówki.

Pozdrowienia


Panie Griszqu, względem tej siatki, powiem tak:

no ładnie (powiedziałbym słowo, ale się powstrzymam), ładnie.

Ale to zawsze jakieś takie męskie, żeby bandaże nosić i mówić: - Nic to…, prawda?

Pozdrawiam serdecznie


coś mnie ominęło,

mam nadzieję nadrobić, a dodatkowo o kartach poczytać i coś się podszkolić w temacie pschychologi gry,

ja z pokolenia wojny, pana i tysiaka

pozdrawiam
prezes,traktor,redaktor


Griszku, Gretchen, grześ

dla Ciebie to mam same ciepłe słowa, wszak przypomniałeś o mej bliźnie na brodzie ale to późnym wieczorem

Gretchen, bardzo bardzo historia

grześ- no przyznam że niczego innego się nie spodziewałem

a taczkami kiedyś jeździałeś?

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Panie Maxie,

tak już jest, że jak człowiek się oddala na dłużej, to potem ma do nadrobienia.

Ale przyjemnie, że Pan już nazad jest

Pozdrowienia


Ha, mam w planie wrócić w wielkim stylu:)

Panie Yayco,

nie dam się prosić, tak zaprzód zapowiadam, choć przyznam, że jak Panie proszą to lubię,

ale tak raczej próżniaczo , dla połechtania

prezes,traktor,redaktor


Panie gdzieś poszły,

ale może wrócą i poproszą.

Zawsze można posiedzieć i poczekać.

Pozdrowienia


Dobra,

lets goł, jak mawiają starzy Rosjanie

Grałem kiedys w koszykówkę. Nawet całkiem, całkiem (lans)

Najchętniej ze starszymi, żeby grac jak równy z równym. (podwójny lans)

Toczy się miło, skacze do góry i opadam na dół...w trakcie opadania czyje cios w szczękę.

A może to był nos?

nie broda, od strony frontu.

krew na parkiecie.

Okazało się że kolega o wdzięcznym pseudo Dziabąg, był pod takim wrażeniem mojej akcji że rozdziawił buźke tak, że spadając wleciałem na jego zęby.

Zęby całe. Broda średnio.

Dobry człowiek poradził mi że z taką cięta raną brody nie ma co do chirurga na szycie, bo będzie fest blizna

( ooo, popatrz tu jak mi się zrosło na palcu, bez szycia a do szpitala 7 km i kto zawiezie?)

Nie pojechałem, brode zasłaniam zarostem, w sumie bardziej z przyzwyczajenia.

Tydzień później w to samo miejsce zaplastrowane dostałem poprawkę łokciem

Dla pewności, żeby zbyt ładnie się nie goiło.

Dwa lata później ząbki brata w trakcie gry w kosza (prawda?) stukneły od doły.

Pojechałem.

Nie widać.

p.s fajna ksywa Dziabąg, prawda?

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Z czymś mi się Dziabąg kojarzy, albo z kimś,

ale mam wrażenie, że ten ktoś był odmiennej płci (w każdym razie odmiennej od mojej).

Ale pieniędzy stawiał nie będę (znaczy na płeć mogę postawić, ale na to czy mi się dobrze Dziabąg kojarzy, to już nie).

A reasumując, to został Pan, Panie Maxie, za ofiarę medycyny ludowej.

A ludzie tak wyrzekaą na uspołecznioną służbę...

Pozdrawiam serdecznie


Panie Yayco

szamana, rzekłbym

z drugiej strony taka ksywa przylepiona do 15-17 latka to trochę trąci

ale gośc w porząsiu, tylko człowiek przez te ksywy po latach nie pamięta imion…

mój kumpel z ławki to Bebek, był też Yogi, Beny też ale później bliżej dorosłości

Sznurek, Bimbaj…co gorsza nadal się z tym noszą, Paradka

acha Słoik też jest, ale to wiem, nie że znam, no a jego brat to Ogórek

o matulu…

prezes,traktor,redaktor


Ale przynajmniej ich Pan, Panie Maxie

pamięta.

A ja muszę się wysilać strasznie,żeby sobie kilka osób z podstawówki przypomnieć.

Z liceum już nie mam problemów.

Ale myśmy nie mieli jakiś takich przezwisk za bardzo.

Ja co prawda byłem w podstawówce ofiarą pewnego telewizyjnego serialu, ale to raczej miało charakter karny (już wtedy mnie nie lubiano za przemądrzałość) niż nazywający.

Tak sobie teraz pomyślalem, że my w zasadzie (były zabawne wyjątki) nawet nauczycieli nie przezywaliśmy.

Muszę się nad tym zastanowić, zasypiając.

Pozdrawiam absolutnie


Mnie się przypomina ten stary dowcip

o tym jak pani pyta Jasia czy zna Mickiewicza, Słowackiego, Norwida

i od razu mi lepiej :)

prezes,traktor,redaktor


To ja tego dowcipu nie pamiętam,

Panie Maxie.

Czy mógłby Pan uprzystępnić?

Pozdrawiam


Proszę

Pani:

Jasiu znasz Mickiewicza, Słowackiego i Norwida?

A pani zna Łysego, Kolę i Ziutka?

Nie.

To co mnie pani swoją bandą straszy!

:)

prezes,traktor,redaktor


To ja tego nie znałem!

Dziękuję i dobranoc!


To ja proszę na zdrowie:)

wtorek się zaczął,

miłego dnia

prezes,traktor,redaktor


Dobra, dobra,

my tu gadu, gadu, a krwawa i brutalna historia z cyklu “Przygody Grzesia” nadciąga.

Było to dano temu, znaczy lat miałem chyba nawet mniej niż naście (kurde, dawno to musiało być, bo niewiele pamiętam), mieliśmy działkę na ogródkach działkowych, jakoś szliśmy do tej działki nie od frontu a od tyłu.

I była tam siatka druciana czy metalowa która zgaradzała dojście do tej działki,, wysoka całkiem, znaczy na pewno wyższa niż Grześ i stercząca. (Grześ wysoki nawet dziś nie jest, a wtedy jeszcze mniej był, wiec ze strony tej siatki to żaden wyczyn nie był)

Więc oczywiście spontanicznie postanowiłem przez nią przejść (eh, ta spontaniczność mnie kiedyś zgubi)

No i dopóki nie dotarłem do samej góry było okej,problem pojawił się gdy zacząłem przekładać nogi, o ile pierwszą się udało, to druga się zaczepiła, druty się wbiły i przejechały po skórze ostro, ja krwawić zacząłem, co gorsza wisieć zacząłem, bo zejść nie za bardzo mogłem.
W końcu jakoś się udało noge od tych drutów oderwać, ale blizny zostały, wprawdzie po latach minimalne, ale ciekawie było.
No i ten mój widok wiszącego i nie mogącego sobie poradzić z tym musiał byc zabawny, sam bym to zobaczyć chciał właściwie.
To tyle.
Obiecuję chwilowo więcej historii nie opowiadać, chyba, że mi się coś przypomni albo historia kogo innego mnie zainspiruje:)


grzesiu

ale kawałek o spontaniczności super :)

prezes,traktor,redaktor


Maxie

A w temacie krwawych taczek. U mojej mamy na wsi była taka jedna, ktorej rączka drewniana “była się ułamała”. Ponieważ dało sę trzymać za kątownik, ktory sie nawet za bardzo w dlonie nie wbijał, rączka nowa wprawiana nie była.
No i teraz prosze sobie zamknij oczy wi wizualizuj.
Ja z taczką na ogrodzie, nagle z nieba ściana deszczu, więc ja z taczką na wyścigi powrót na podwórze. Pomiędzy podwórkiem a ogrodem wąska bramka. Taczka wchodzi “na styk”. Niestety, w trakcie biegu z obciążona taczką, trafienia “na styk” nie sa statystycznie częste. Statystyka zadziałała, taczką trafiłem w słupek a nie światło bramki, a taczka w ramach niezadowolonej reakcji trafiła mnie kątownikiem w udo. Sciślej mowiąć – wbiła mi się ostrym kantem.
Pamiętam tylko, że porzuciłem ją przy tej bramce i z dziurawa i krwawiącą nogą pokuśtykałem do domu. Mała blizna jest, strat poważnych brak.

A wspominając Twoje przygody koszykarskie – kiedy jeszcze (będąc o 20kg młodszy) grywałem, wiele razy przy opadaniu trafiało się na ramie gościa właśnie lecącego w górę. Raz nawet udało mi się wbić prawie cały garnitur moich własnych górnych zebów w dolną warge. Powiem jedno – warga krwawi.

Ech, stare czasy…


Panie Yayco

Znacznie gorzej jest, kiedy nas “męska” zaćma ogarnia i zamiast poddać sie szyciu, bandażowaniu i całej reszcie, zgrywamy “prawdziwych mężczyzn”, co oczywiście ma najczęściej nienajlepsze skutki dla zdrowia…

Mam taką jedną opowieść w zanadrzu, tylko chwilę musze znaleźć, bo to jest ukoronowanie opowieści historii “z dreszczykiem” (choć straty i uszczerbki na zdrowiu akurat były najmniejsze, bo żadne).

Pozdrawiam z męską dumą spoglądając na blizny…


Griszeq- Człowiek Blizna :)

prezes,traktor,redaktor


Maxie

Przypominam Ci, że był taki film: “Człowiek z blizna…”.
Znam takich, którzy maja ich znacznie więcej niż ja. Powiedziałbym nawet, że mieszcze się ledwo w dolnych stanach średnich.


Panie Grzesiu, proszę się nie zastrzegać,

bo co ja bez Pańskiego wspomagania zrobię?

Pan Mindrunner się gdzieś zagubił, a ja dziś wieczorem chciałem opisać tę historię z camelami od których cały pomysł na ten cykl się wziął. Niefajnie.

Ja coraz bardziej żałuje, powiem Panu, że nie ma na TXT sprawnego ilustratora. Historie Pana są tak plastyczne, że widzę je jako obrazy.

Pan Grześ krwawiący pod żyrandolem.

Pan Grześ na siatce drucianej zawieszony.

Bardzo by to było mitotwórcze, jakby ktoś to uwiecznił kreską artystyczną...

Pozdrawiam serdecznie


Panie Griszqu,

przyznam że przyszło mi na myśl, że by się Pan nadal do remake’u filmu przyrodniczego Szczęki, gdyby ktoś robił taki.

Na historię dzieło wieńczącą oczekuję z entuzjazmem, pozdrawiając


Panowie normalnie

lansują się na całego.

Ja sobie jedynie poczytam.

Pozdrawiam Panów niezwykle serdecznie.

:)


Właśnie, właśnie, Pani Gretchen,

mamy tu kolejny syndrom kulturowego wycofywania się mężczyzn pod naciskiem metroseksualnej kultury, którą wymyśliły kobiety, aby nas podstępnie upokorzyć i odebrać nam resztki naszych szowinistycznych zdobyczy.

Już niedługo cmentarze będą jedynym miejscem, gdzie będzie można jeszcze się naprężyć.

Zastanawiam się, czy nie stworzyć jakiegoś specjalnego koncentratora (za przeproszeniem), który pozwoli nam (to “nam” nie dotyczy Pani Szanownej) porozmawiać, w szczerej, męskiej atmosferze, o kryzysie kultury i zaprowadzić poradnictwo.

Zwłaszcza dla młodszych Panów byłoby to pożądane, jak sądzę.

Muszę się zastanowić.

Pozdrawiam Panią serdecznie

PS Swoją drogą, nie sądzilem, że w archiwum da się wytworzyć wątek o tak dużej liczbie komentarzy. Ciekawostka, nieprawdaż?


Phi!

Też coś.

I proszę mnie nie łączyć z tą grupą kobiet, które entuzjastycznie popierają cały ten metroseksualizm, proszę Pana.

Ja się tu nie będę wyjęzyczać za bardzo, bo przecież to nie miejsce dla mnie phi!

Ale osobiście, jako ostatecznie kobieta, popieram inne te… no… jak im tam… prądy?

Jako presona non grata idę sobie zatem.

Będę podglądać, bo tego nikt ale to nikt mi nie zabroni.


Pani Gretchen,

mimo, że jednak kobieta, to proszę czytać ze zrozumieniem. I nie brać k sobie zanadto.

Ja nie napisałem, że to nie jest miejsce dla Pani.

Przeciwnie. Bardzo dla Pani. I dla innych Pań też. Każda Pani tu jest mile widziana i z przyjemnością zauważam, że bywają.

Więc proszę też nadal bywać, a nawet piszących panów zachęcać, wspierać i podbudowywać. No.

O to się rozchodzi, żeby sobie przypomnieli, że cała ta mężczyźniana robota nie sprowadza się jedynie do przepierki skarpetek na delegacji.

Więc proszę mi tu zaraz pochwalić i Pana Griszqa i pana Grzesia, i Pana Odysa, i innych których tu teraz nie wymienię dla pośpieszności w pisaniu. Warto ich wspomóc, bo niewinne są to ofiary odwagi, niezależności, spontaniczności, sportu i przywiązania do innych także, tradycyjnie pojmowanych ról kulturowych.

Pani nawet, jako zatrudniona w publicznej służbie, to w dwójnasób powinna, jako naznaczona poczuciem misji. Tak myślę.

Pozdrawiam zachęcająco


Panie Yayco

A ja to bym zaryzykował tezę, że to nie kobiety naciskają nas tym całym seksualizmem z metra. Tak się składa że większość kobiet jakie znam, akurat tych tamtych całych to w głębokim poważaniu mają. A nie odniosłem wrażenia, zebym żył wśród jakieś niereprezentatywnej grupy.

To chyba knowania tych, co ich w zabawach podwórkowych spychano na margines, bo dupy z nich były a nie chłopaki.

No i czy szowinistyczne, pachnące testoteronem samce dywaguja o kryzysie kultury?

A co do ilości komentarzy w archiwum, to sprafrazuję: “nie ważne gdzie zamieszczone, wazne kto napisał”. No ale żeby nie było za dobrze – ilość komentarzy nie idzie w parze z ilością komentujących. Jest po prostu Pan członkiem niezwykle gadatliwego klubu…

Pozdrawiam Pana, zastanawiając sie dlaczego nie padła tu porada, że gadatliwość nie jest przypisana do wizerunku macho.


Panie Griszqu,

to ja wolę być w takim klubie niż w innym. No.

Zaś co do tego kryzysu kultury, to się trochę z Panem nie zgadzam. Może kiedyś o tym napiszę.

Może też o reprezentatywności grup odniesienia.

Ale to kiedy indziej, bo teraz, to po pierwsze wrzuciłem przedostatni odcinek, a po drugie jadę zobaczyć, czy mnie w pracy nie ma.

Za momencik.

Pozdrawiam


Panie Yayco

Niech mie Pan slowem “przedostatni” nie straszy…
Kryzys finansowy mnie wystarczająco straszy…


Panie Griszqu,

proszę si nie lękać. Myślałem, że to jasne: chodzi o przedostatni tekst w tym cyklu.

Ni mniej, ni więcej

Pozdrawiam


Panie Yayco

W takim razie bez lęku bedę go wypatrywał.

Pozdrawiam szowinistycznie.

PS – juz Pan pewnie się domyślił, że teraz bedę Pana molestował o tekst o kryzysie kultury.


Panie Griszqu,

on już jest. Ponieważ zmienił mi się punkt widzenia, więc właśnie, nieco przedwcześnie, piszę ostatni. Choć w tytule jest mowa o przedostatnim. Jakieś to niekonsekwentne.

Pozdrawiam


hmmm, tekst się odarchiwizował?

prezes,traktor,redaktor


Tak Panie Maxie,

zdecydowałem się wyjąć kilka tekstów z archiwum. Jeśli ktokolwiek z moich rozmówców postawi veto, zamknę je z powrotem. W sumie to zabawnie jak tekst z ponad setką komentarzy i liczący sobie miesiąc trafia do Wybranych nowych tekstów. Jak tu nie lubić tego miejsca.

Wczoraj napisałem tekst nowy, ale od razu poszedł na Bródno. Nazywa się Alergia i pewnie zostanie opublikowany za 11 miesięcy. Jak dożyjemy.

Ale powoli będę odwieszał.

Komentował będę rzadko i tylko u siebie. Plus jeden komentarz o północy, jak zwykle.

Powinno się to zmienić za tydzień.

Pozdrawiam plemiennie


Od Serwera

ta notka była zaznaczona przez p. Igłę jako promowana na stronie głównej i dlatego po jej wyjęciu z archiwum przez Autora, wyskoczyła tamże, bez niczyjej ingerencji, automatycznie.

Serwer informuje więc, że zdjął tę promocję, gdyż nie posiada żadnych informacji świadczących o tym, że ta promocja nie jest sprzeczna z wolą Autora.

Jeśli jest inaczej, Serwer prosi o potwierdzenie/zaprzeczenie.

Pozdrowienia od Maszyny do pisania TXTów


Promocja notki, która ma miesiąc, jest zabawna,

niech się Serwer nie krępuje. Jak wyjęte, to wyjęte. Reguły są takie jak dla wszystkich, podobnie jak kompetencje Administracji i Serwera.

Autor potrafi skutecznie dbać o to, żeby jego wola była honorowana. Jeśli zechce.

Pozdrowienia


Panie Yayco

Cieszę się, że Pana widzę.


I wzajemnie,

choć dzisiaj to sobie zrobiłem jedynie warunkowe zwolnienie na przepustkę.

I trochę u ludzi skomentowałem.

Zniknę jeszcze może na kilka dni, ale powoli czas odmrażać.

Pozdrowienia stanowcze


Subskrybuj zawartość