Ja i moje lustro: ja, czy nie ja?

Wróciłem właśnie z S. i mam trochę czasu. Taki czas, czas pomiędzy grobami, kieruje mnie do archiwum. Nie, już nie na Bródno. Na razie nie ma potrzeby. Ale archiwum leży w okolicach Bródna.

Ale czemu, w ogóle, do archiwum? Pewnie dlatego, że wczoraj dotknąłem na TXT czegoś, czego dotykałem już nie raz. Ale wczoraj byłem wrażliwszy, albo zmęczony, albo jeszcze coś i jakoś to we mnie zapadło. Zabolało bardziej niż zwykle. Jadąc powoli, przez wiosenny listopad, myślałem o tym.

Pouczono mnie wczoraj, że nie wystarczy, że banały nazywam banałami. Nie powinienem banałów pisać. A ja lubię i chcę. Do archiwum choćby. Wolę tak, niż pytać, czy ta zasada odnosi się do mnie i czy mogę protestować przeciwko innym banalnym (dla mnie) tekstom.

Archiwum jest ok. Także dla banałów.

Zwrócono mi też uwagę, że ciągle piszę o TXT. To akurat jest nieprawda, bo jak każdy grafoman, ciągle piszę o sobie. Ponieważ jestem grafomanem piszącym na TXT, więc TXT jest naturalnym kontekstem. Który sie pojawia, a czasem nawet rzuca w oczy. Także w tym przypadku tak będzie. Archiwum będzie poręczniejsze. Archiwum jest ok.

Było się nie wychylać ze swojej cmentarnej jamy, panie Yayco…

Jechałem dziś sobie przez rozświetloną słońcem, letnią niemal i kiczowatą kolorami okolicę. Jechałem powoli i myślałem powoli. Byłem niewyspany. Myślałem niesporo o dniu wczorajszym, starając się myśli uogólnić. Maniera to jest okropna – każde doświadczenie zaokrąglić dla potrzeb bloga. Obrzydliwa maniera. Ekshibicjonizm formalny. Formalizm surrealistyczny.

Nieważne.

Myślałem o moim awatarze i o awatarach w ogólności. A ściślej o tym czy wobec awatarów można stosować ogólne reguły i czy awatar bardziej jest moją jaźnią fasadową, czy jaźnią odzwierciedloną. I o tym gdzie jest w tym wszystkim prawdziwe moje ja. To ostatnie pytanie było za trudne, więc jego się pozbyłem najpierw.

Całe to myślenie wynikło z dwojakiego doświadczenia. Nienowego, choć i wczorajszego.
Tak się zbiegło.

Pierwsza inspiracja była taka, że musiałem wczoraj wyraźnie napisać, że ktoś wkłada mi w usta słowa, których nie wypowiadam. No dobra, staram się być precyzyjny i wyraziście zaznaczać subiektywny status moich wypowiedzi, ale zdarza mi się czasem, że czegoś nie napiszę dostatecznie jasno. Przynajmniej dla niektórych czytelników. W konsekwencji, ktoś potem mi mówi, że napisałem coś, do czego nie chcę i nie mogę się przyznać. Bo nie napisałem. I ja muszę się bronić, wykręcać. Nie zawsze. Czasem się nie wykręcam, bo ktoś zgadł. Nie będę się wypierał siebie. Już nie.

Ale jak ktoś twierdzi, że napisałem coś, co nawet by mi do głowy nie przyszło, albo coś, z czym się nie zgadzam, to zaczynam wyć. Irytuję się. Mam za złe. Można to określić nadmiernie silnym przywiązaniem do swojej jaźni fasadowej. Zapewne.

Druga była, w swojej istocie, podobna. Ludzie czasem nie mogą uwierzyć, że jestem inny. Że olewam niektóre rzeczy, na których im zależy. Że zależy mi na drobiazgach, które dla nich są nieistotne i pomijalne. Że myślę i zachowuję się inaczej. Że nie jestem nimi, tylko sobą. To mnie też wkurza.

W zasadzie nie powinno. Przecież obydwa zjawiska są dosyć oczywiste i zrozumiale.

Każdy z nas jest mikrokosmosem doświadczeń społecznych. Obrazów przeżyć własnych i obrazów doświadczonych przeżyć i zachowań innych ludzi.
Każdy ma (i jest to sensowne) przekonanie, że jeśli nawet on sam nie żyje najlepiej jak można, to wie jak należy żyć. Jakim jeździć samochodem. Jakiej muzyki słuchać. Jak się leczyć i na co, mianowicie.

Nawet, jeśli on akurat tak nie żyje, to dlatego, że brak mu pieniędzy, zdrowia, żona mu nie pozwala, albo układ krępuje ręce. Ale jakby mógł, to by wiedział jak postąpić.

Ludzie wiedzą. Jak wychowywać dzieci, do czego służy telewizor i czy kultura, obumierając staję, się cywilizacją, czy też nie. No może w tym ostatnim przypadku nieco przesadziłem. Nie każdy zaraz ma na imię Pitirim. Ale chyba nie bardzo…

A ja tak nie mam. Inwalidztwo jakieś, albo inny brak. Ja się na niczym nie znam. Zawsze wypowiadam zdanie subiektywne i nieuogólnione. Taką mam, co najmniej, intencję, choć wiem, że forma czasami świadczy o tym, że zjadłem wszystkie rozumy i pouczam. Oraz epatuję.

Nie. Ja jestem ignorantem. Ignorancja jest moją postawą badawczą i źródłem życiowej ciekawości.

Nawet to, co robię, nie jest elementem mojej kompetencji. Tak dla przykładu: nie znam się na prawie autorskim. Tak się złożyło, że przez kilka lat wykładałem prawo autorskie. Informatykom. Z dala od Warszawy, żeby kompetentni nie zauważyli. Ot – nieźle płatna fucha dla nieprawnika. Może nawet zwłaszcza.

Ale się nie znam. Równie dobrze mógłbym wykładać metodologię socjologiczną. Zresztą, to też robiłem. Kurde, jakie dziwne rzeczy ja robię dla pieniędzy!

Nie znam się na dzieciach. Staram się, od lat poznać Dziecko, ale ona coraz lepiej się broni. Ale nie sadzę, żeby inne dzieci były takie same jak ona. I nie sądzę, że nie ma podobnych do niej.

Ludzie są rozmaici. Rozmaite są sytuacje i doświadczenia.

Nieistotne.

Dawniej miałem łatwiej. Wykreowanie sędziwego starca, niejakiego N i Pana Y, jego sieciowego alter ego, było zabawną sztuczką. Pozwalało na sensowną obronę statusu mizantropa, a ponadto w naturalny sposób dystansowało mnie od tych, którzy chcieli się ze mną utożsamić. Albo mnie utożsamić ze sobą. Prawie zawsze działało. A jak nie działało, to też działało, bo można było to opisać i się odciąć.

Ale teraz jest gorzej. Już nie jestem starcem dwustuletnim, niskim, łysym i z wąsikiem. Takim szczuplutkim.

Wiadomo, w jakim jestem wieku, jak ktoś się wysili, to nawet znajdzie na TXT dwa zdjęcia, na których można mnie sobie obejrzeć.
Nie ukrywam, że jestem socjologiem, nie ukrywam też, że niekoniecznie. Szczera prawda.
Wiadomo gdzie mieszkam, gdzie się urodziłem i skąd pochodzę. Nawet wiadomo, do jakiego liceum chodziłem. Wszystko na wierzchu.

I to rodzi problemy. Ludzie w naturalny starają się mnie powkładać w swoje szufladki i szkatułki. Powinienem być tacy jak oni, albo taki jak ich rodzice. Powinienem pasować do matrycy i sztampy.

A mnie to przeszkadza.

To zapewne kwestia perspektywy. Staram się widzieć ludzi. Każdego z osobna. Lubić tych, którzy mi się podobają. Nie znosić tych, którzy moim zdaniem na to zasługują.

To, że nie znoszę jednego gościa z Muranowa (to poza TXT, proszę się nie doszukiwać) nie prowadzi mnie do odrzucenia Muranowa, jako miejsca złem skażonego. Staram się nie uogólniać i wolałbym nie być uogólniany.

Ale, w końcu, zastanawiam się, czego ludzie szukają w moich tekstach. Przecież nie mnie. W każdym razie nie wszyscy.
Tak naprawdę, czytając cudze teksty, wzmacniamy zazwyczaj swój już ukształtowany światopogląd. W sensie pozytywnym, albo w negatywnym.

Jak nas uwiera czyjś obraz świata, to często mamy skłonność do głośnego protestu. Do głośnego oświadczenia, że on głupi jest. Trudniej jest, jeżeli go lubimy, choć trochę. Wtedy zdarza się, że równie głośno stwierdzamy, że wykryliśmy szczwany plan i że wiemy, że sam autor nie wierzy w to, co pisze. Że sobie jaja robi, poniekąd. Bo tak naprawdę, to jesteśmy tacy jak on, myślimy tak jak on i wiemy jak on myśli. A jego sprzeczanie, jest sprzeczaniem dla samego sprzeczania.

W ostrej fazie dochodzi do tego, że odmawiamy bliźnim prawa do uczuć. Nie mogą się obrazić, urazić, oczarować, bo przecież my nie widzimy żadnych podstaw do takich uczuć.

Pisząc to, piszę także o sobie. Bo przecież doświadczając czegoś, co mnie uwiera, łatwo zauważyłem, że sam często robię tak samo. Piszę to nie po to, żeby innych pouczać, tylko dlatego, że uważam to za ważne. Dla mnie też.

Nie zawsze chce mi się szukać człowieka i podejmować dialog z jego odmiennością. Moje komentarze pod blogami często były tylko pustą manifestacją sympatii, lub równie pustą manifestacją niechęci do autora.

Ok, tę drugą skłonność prawie w sobie wyeliminowałem. Przez nieczytanie. Teraz będę pracował nad pierwszą.
Tych, których moja nieobecność zaboli – przepraszam. Postaram się odzywać wtedy, kiedy będę miał coś do powiedzenia.
I tylko u siebie będę odpowiadał tak jak dawniej: każdemu, kto się odezwie.

Ja czy nie ja? Kto o tym decyduje?

Wolałbym sam i dlatego będę prostował, wściekał się i odmawiał prawa innym do wkładania mi w usta słów, których nie wypowiedziałem. Będę bronił swojej odrębności. W kwestiach zasadniczych i w drobiazgach.

Ale doskonale wiem, że to praca syzyfowa. Pan Yayco to nie ja. To moi czytelnicy widzą tę postać, dopasowując ją do swoich światów i konfrontując ze swoimi poglądami. Pan Yayco jest bardziej ich niż mój. Nie będę udawał Flauberta.

Tak pewnie musi być.

Archiwum jest bardzo ok. W okolicach Bródna mniej jest matrycowania i mniej uogólnień. Może nie warto było wyłazić na jesienne słońce.
Pojadę na to Bródno może…

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Hm, tak w ogóle to czasem pusta manifestacja sympatii

jest potrzebna, tylko nie wiem, komu bardziej, czy manifestującem (bo przecież moje komenty jeszcze bardziej się do tego ograniczają) czy temu, któremu manifestujemy (bo np. mi to czasem radość sprawia np, nawet jak pisze jak zwykle przekornie, że nie i że w ogóle jestem beznadziejny czy tekst jest beznadziejny)

A tu jest jak dla mnie klucz, czemu tak czasem trudno się gada w necie i nie tylko:

“Jak nas uwiera czyjś obraz świata, to często mamy skłonność do głośnego protestu. Do głośnego oświadczenia, że on głupi jest. Trudniej jest, jeżeli go lubimy, choć trochę. Wtedy zdarza się, że równie głośno stwierdzamy, że wykryliśmy szczwany plan i że wiemy, że sam autor nie wierzy w to, co pisze. Że sobie jaja robi, poniekąd. Bo tak naprawdę, to jesteśmy tacy jak on, myślimy tak jak on i wiemy jak on myśli. A jego sprzeczanie, jest sprzeczaniem dla samego sprzeczania.

W ostrej fazie dochodzi do tego, że odmawiamy bliźnim prawa do uczuć. Nie mogą się obrazić, urazić, oczarować, bo przecież my nie widzimy żadnych podstaw do takich uczuć”

Jakoś odmawiamy czesto innym prawa do ich autonomii, wydaje nam się, że jak ja coś wiem/czuję/myślę, to przecież nie można myśleć inaczej.

Ja tak czasem mam, że coś przeczytam i sobie myślę, kurde, jak ten gość może pisać takie rzeczy, jak można mieć takie poglądy, tak myśleć i w ogóle?
A tu można, ba, czasem okazuje się, że ten gość, co myśli na milion tematów inaczej niż ja, jest całkiem fajnym gościem.
Albo mi się wydaje, że jest fajnym.

No a to zejście do podziemi ponowne mnie nie cieszy, ale teksty mnie cieszą.
Jak właściwie zwykle.


Panie Grzesiu,

z Panem to kłopot jest.

Pan mi przypomina kogoś, kogo znałem dobrze, ale ktoś ten się gdzieś mi stracił. Lata całe temu. Tyle, że był wyższy i miał dobry wzrok. Kiedyś.

Pewnie, że czasem to jest ważne, żeby pomachać łapką. Ale mnie już nie bawi. Może chwilowo. Może mi to wróci.

Ja nie wiem, czy to, o czym piszę, można nazwać aż “odbieraniem prawa do autonomii”. To by zakładało podejście rozumowe, refleksyjne.

Myślę, że my po prostu skłonni jesteśmy zakładać, że jak ktoś ma cechy podobne do nas, to jest do nas podobny. W ogólności.

A jak nam się podoba (może być, że intelektualnie) to zakładamy, że mądrze myśli. Znaczy jak my.

Pan jest dydaktyczny, więc może już Pan dostrzegł, że czasem na sali jest ktoś, kto mądrze kiwa głową jak mówimy. Najlepiej jak to sympatyczna jest kobieta. Wtedy chętnie zakładamy, że ona wszystko rozumie, a kiwa, bo to co mówimy zgadza się z jej wiedzą.

A na egzaminie okazuje się, że niekoniecznie.

Tak to już jest, że szukamy podobieństwa, więzi, braterstwa trochę opacznie. Bo działamy wedle zasady wszystkie Ryśki to fajne chłopaki. Ja ciągle się bardziej wkurzam, jeśli przeklinam na drodze kogoś, kto jeździ samochodem tej samej marki co mój. I myślę sobie, że takich samochodów debilom sprzedawać się nie powinno. A tamten pewnie myśli o mnie tak samo.

Taki lajf, poniekąd.

Pozdrawiam

PS Też wolę Coca-Colę. A jak ktoś nie widzi różnicy, to niech nie przepłaca. Wolna wola.


Panie Yayco

Niby to marginalia, ale ciekawe, bo Pan już kolejny raz o tym wspomniał — a ja nigdy nie wziąłem Pana za starca. Jakoś mi ta kreacja musiała umknąć. Ciekawe, bo zawsze Pan Y. zdawał mi się być w wieku, który ostatno można było wyczytać ze zdradzanych ukradkiem szczegółów.

Ale jest tu jeszcze jedna rzecz, której Pan nie poruszył, dotycząca wirtualnej “znajomości”.

Zajrzałem na swoją pierwszą na TXT notkę jakiś czas temu — i znalazłem tam i Pański komentarz. I moją odpowiedź.

Zabawne, bo zauważyłem, że chodziłem wokół niego jak w koło jeża.

Nie znałem pana Yayco. Nie wiedziałem kto zacz. To i ostrożnie podchodziłem do jego słów. Równie ciekawe jak to, że dziś zdaje mi się — że znam. Ale w kwestii znajomości to zawsze pozostaje zdawanie się, jak sądzę.

I jeszcze — proszę nie mieć żalu, że się czytelnikom myli podmiot liryczny z autorem. Toż to się miesza nawet i autorom czasem ;)

Pyta Pan, czemu czytają. Jak to takie prywatne, nieistotne, etc.

Może dlatego, że niezła literatura?
I jeszcze live.

A może — to mi przyszło teraz do głowy — zaspokaja Pan troszkę te same potrzeby odbiorcy, co niegdyś Przybora & Wasowski?

Taka oto anegdotka, zasłyszana: Pytają prostą babinę, czemu ogląda Starszych Panów (toć ona z inteligenckiego wyrafinowanego humoru trzech ćwierci nie rozumie, tak na oko). I babina (a może chłop to był?) odpowiada szczerze. Że tak dobrze ubranych panów to aż miło zobaczyć — a teraz takich już nie ma.

Więc może Pana się czyta, bo Pan dobrze ubrany jest?
Kwestia smaku.

Kończąc te pochlebstwa, pozdrawiam


Panie Odysie,

ja nie mam żalu do czytelników.

Raczej idzie mi o ochronę samego siebie.

Przecież to normalne, że jeśli kogoś nie znamy, to możemy się pomylić.

Natomiast irytują mnie (tak, to dobre słowo) ci którzy wmawiają mi słowa, których nie napisałem. Moim zdaniem nieco przesadzają.

Już parę razy łapałem się na tym, że chciałem nagiąc moje poglądy tylko dlatego, żeby nie urazić kogoś z kim rozmawiałem. Być może nawet parę razy nagiąłem. Obawiam się, że to prawdopodobne.

Taka hipokryzja.

Po niejakim czasie zdecydowałem się w takich razach nic nie pisać.

Co do dobrze ubrany, to bym nie ryzykował.

Ale ja nie zadaję sobie pytania, dlaczego czytają. Już prędzej zadaję sobie pytanie inne. Po co?

To nie jest to samo, Panie Odysie.

Dziękuję za wszystkie dobre słowa. Nie ukrywam, że są mi dzisiaj potrzebne.

Pozdrawiam serdecznie


Panie Yayco

Zawstydził mnie Pan. Sam często podkreślam różnicę między pytaniem o przyczynę a pytaniem o cel. A tu — proszę.

Jutro może wymyślę, bo to pytanie niezłe jest.

PS. To Pan nie pisze odziany w jakółkę?! Jestem wstrząśnięty. ;)

Dobrej nocy


Panie Odysie,

nie miałem intencji zawstydzania Pana.

Po prostu, tak często podkreślam różnice, że się czepiam.

To tak jak z myleniem zadań, celów i funkcji.

Pozdrawiam

PS Niestety. Nawet garnituru nie mam. Choć miałem i to nie jeden, ale mi przeszło.


Panie yayco

Pouczono mnie wczoraj, że nie wystarczy, że banały nazywam banałami. Nie powinienem banałów pisać.

Pozwolę sobie Panie yayco napisać, że nie tyle Pana pouczono ile Panu dokuczono. Autor wpisu chciał Panu sprawić przykrość i jak widać może być chyba z siebie zadowolony, choć moim skromnym zdaniem, wcale nie powinien być z siebie zadowolony.

O co autorowi chodziło widać gołym okiem, jak i to, że zwyczajnie racji nie ma.

pozdrawiam serdecznie


Panie Arturze,

ja jestem dosyć przyzwyczajony do tego, że jak ktoś nie ma argumentów to stara się dokuczyć.

Sam to często robię.

Ale czy nie miał onże racji?

Nie wiem.

Nie wyklucza się, że miał.

Muszę się nad tym solidnie zastanowić.

A jeśli jest zadowolony, to chyba dobrze.

Każdy powód do zadowolenia jest dobry.

Mi takich powodów niewątpliwie brakuje.

Pozdrawiam


Hm, jakos spóźniona ta moja odpowiedź, ale jest,

bo trza mi się odnieść do komentarza:)

Hm, zaczynając, to dobrze, że przypominam kogoś tam czy źle?
Pytam, bo w tym świecie niczego pewnym być nie należy.

“Pewnie, że czasem to jest ważne, żeby pomachać łapką. Ale mnie już nie bawi. Może chwilowo. Może mi to wróci.”

Ja się tak zastanawiam czy to całe blogowanie i komentowanie to nie jest takie machanie łapką albo grożenie palcem, pokazywanie swych emocji, odczuć, ekshibicjonizm.
Kiedyś napisałem że to dzielenie się, (sobą/wiedzą/pasją) i często tak jest, na szczęscie, ale często takie trochę dla zabicia czasu i dla siebie, trochę z frustracji, trochę z nudów, trochę z samotności, no i niezapominajmy o uzależnieniu (np. jak u mnie:)

“Myślę, że my po prostu skłonni jesteśmy zakładać, że jak ktoś ma cechy podobne do nas, to jest do nas podobny. W ogólności.”

Hm, czasem myślimy, że nawet taki sam, znaczy ma tak samo myśleć, czuć o pisać.

“Pan jest dydaktyczny, więc może już Pan dostrzegł, że czasem na sali jest ktoś, kto mądrze kiwa głową jak mówimy. Najlepiej jak to sympatyczna jest kobieta. Wtedy chętnie zakładamy, że ona wszystko rozumie, a kiwa, bo to co mówimy zgadza się z jej wiedzą.”

ha, i tu pan trafił, tyle, że ja nie zakładam, bo najczęściej kiwa ta osoba, o której wiem, że niewiele czai:)
I ta mądra, skupiona mina, a później efektów brak.
No, ale u mnie wychodzi wcześniej niż na egz, bo na ćwiczeniach z języka obcego to zawsze wyjdzie, więc się nie nabieram na to.

pzdr


No faktycznie, Panie Grzesiu,

Pan ma łatwiej. Z tymi ćwiczeniami.

Ja się ciągle daję nabrać (z resztą, w pełni świadomie i na ochotnika, bo znam zasady tej gry) i odkładam rozczarowania na styczeń.

Już nawet wiem, kto mnie w styczniu rozczaruje.

I co do ekshibicjonizmu Pan ma rację, choć ja mam wrażenie, że to trochę taka gra jest.

Udajemy, że pokazujemy tylko kawałek, albo zakładamy maski różne różniste.

Zapominamy, że nawet z fragmentów daje się poskładać miarę spójny obraz.

No dobra, co to jest, żebym ja się tak ze wszystkim zgadzał?

To na koniec powiem, że jednak takie machanie łapką na zasadzie chodzenia po blogach i wyrażania zachwytu, że ach jakie to fajne,albo jak to ujęto w niedobrym jednym serialu: posłuchajmy tego jeszcze raz Hans, to takie ładne, trochę mnie znudziło.

I nie będę tego robił.

Jeśli nie będę w stanie napisać co najmniej dwóch zdani złożonych, to nie piszę. No.

Może być, że będę je składał z banałów. Banały to teraz moje drugie imię.

Pozdrowienia


Hm,

“Jeśli nie będę w stanie napisać co najmniej dwóch zdani złożonych, to nie piszę. No.”

Hm, ja nie robie tego założenia, bnbo i tak mi nie wyjdzie, no:)

A fraza “Banały to moje drugie imię” dobra, podoba mi się więc macham tą łapką:)

W sumie to tak nie temat zupełnie, (a właściwie drogą skojarzeń do “kłopoty to moja specjalność”) to Chandlera bym z chęcią poczytał ponownie.

A czy z fragmentów da się poskładać obraz?

Pewnie tak, choć ten obraz niekoniecznie musi byc jednak zgodny z rzeczywistością.

Mi się wydaje jednak, że każdy w miarę świadomie piszący w necie, nawet jak sprawia wrażenie, że się odsłania, to się odsłania jednak na tyle, na ile chce.

No chyba że się ma jakieś chwile niezrównoważenia/frustracji/depresji, to fakt, czasem można coś napisać, że jak później się to czyta, to się mysli, po co ja to napisałem.
No i noc tak czasem skłania ku ekshibicjonizmowi i złudne jednak wrażenie kameralności bloga/miejsca.
Bo w sumie jednak ktoś to czyta (chyba:))

pzdr


Pan mi chyba siedzi w głowie, Panie Grzesiu,

co sobie oczywiście wypraszam.

Mnie też Chandler chodzi po głowie i nawet chyba się to uwidoczni jakoś.

Czy ktoś to czyta? Nie wiem. Postanowiłem pousuwać te różne wodotryski, które o tym świadczą.

Pozdrawiam, bo inne rzeczy o których pan napisał, to ja właśnie nieświadomie całkiem, opisuję w osobnym tekście. Bardzo banalnym, obawiam się.


Czyta, czyta. Ktoś

Nota bene, ja nawet tych wihajstrów liczących i demonstrujących nie zakładałem.

Odpowiedzią na pytanie, czy jest sens pisać — jest obecność czytelnika. Tak egoistycznie tłumaczę tym, których czytać lubię.

A ciekawe, że nie piszę. W zasadzie. Choć od kilku osób wiem, że czytają. Ciekawe.

A to w sumie jest temat warty jakiegoś zrozumienia. Dlaczego i po co to. I czy słusznie, ma się rozumieć.

I w tej dziedzinie żaden z moich lubianych blogerów nic nie wskórał. Próbowali, a jakże, ale jakoś bezskutecznie. Jeśli nie liczyć tych, co przestali pisać.


Bo to takie, Panie Odysie,

jest zastępcze trochę pytanie.

Ja na przykład lubię Pana czytać, ale często nie lubię czytać tych, z którymi Pan dyskutuje (no chyba, że to jest pani Gretchen). I czasem mam wrażenie dziwne, że wcale ich czytać nie muszę.

Ale to argument na Pana kożyść.

Bo z tym się wiąże wrażenie, że już nie muszę nic pisać, albo nawet nie chcę.

Obecność czytelnika bardzo pomaga. Choć czasem wręcz przeciwnie. W sumie powiedzmy tak: dwóch czytelników pomaga na pewno.

Pozdrowienia


Panie Yayco

Nie wiem dlaczego ten tekst mi umknął. Teraz to już nieważne. Mam wrażenie czasem, że bardziej skupiam się na tych Pana tekstach, które są bardziej osobiste. Dokładniej – które ja tak oceniam, bo przecież tego tak po prawdzie nie wiem.

Czy jestem w stanie wskazać, po co ja akurat czytam Pana teksty? Trudne to pytanie…
Ważna kwestia, to pewnie wiedza. Gdzieś na samym początku Pańskiej konfederackiej obecności oceniłem (subiektywnie), że to co Pan pisze ma sporą wartość poznawczą i wiele można się z Pańskich tekstów dowiedzieć. I to nie tylko w obszarach, w których się Pan zawodowo, naukowo czy prywatnie obraca. Mam wrażenie, że po prostu potrafi Pan dane zagadnienie, na temat którego akurat przetacza się debata, oświetlić alternatywnym światłem. To nie zawsze jest światło z mojej tonacji. Dośc często nie jest. Czasem w ogóle nie wiem, o czym Pan pisze. Nie rozumiem po prostu. Nie znam się. Ale to jest autonomiczne i zawsze warto to poznać. Dla poszerzenia horyzontów.
Wracając ostatnio z Ukrainy, tafiłem “na stopa” na trenera tańca towarzyskiego. Przez parę godzin jazdy człowiek ten z pasją opowiadał o swoim świecie, a ja z zainteresowaniem słuchałem, choć o tańcu towarzyskim nie mam bladego pojęcia. Z Panem jest podobnie – można Pana nie lubić, ale trudno nie cenić. Za wiedzę i umiejętność jej przekazywania. Uruchamiania procesów poznawczych, zmuszania do grzebania w źródłach. Ja się do tego po prostu bez wstydu przyznaję, a sporo innych osób – myślę – ma podobnie.

W sumie jest mi obojętne, czy Pan Y/N to Pan. Nie interesuje mnie, ile w Pańskim Awatarze jest Pana. Oczywiście, każdym skrawkiem “osobistym” natychmiast wypełniam ten fragmentaryczny obraz, który chyba każdy tworzy w odniesieniu do innych. chodzi mi to, że nie denerwuje mnie, gdy się okazuje że nie jest Pan małym i łysawym z wąsikiem. Choć tamta konwencja bardzo mnie bawiła… W odniesieniu do innych, pewne zmiany kreacji budują we mnie dystans (głupie to, wiem). Ponieważ Pan od zawsze wystawiał czytelne znaki TO NIE JA, ta zasada nie dotyczy Pana.

Co do Panskich zdjęć... Chodzi mi po głowie zdjęcie sprzed drzwi pewnej restauracji… Ale nie grzebię i nie dociekam.

Pozdrawiam w zamyśleniu.


Panie Griszqu,

znowu mnie Pan ciepłym masłem nasmarował.

Dzięki.

Komentował nie będę, bo nie wypada mi.

Co do zdjęcia, to tak.

Pozdrawiam i raz jeszcze dziękuję


Panie Yayco

Znowu? Cholera. Będę musiał jakiś tekst negatywny walnąć, coby sobie image poprawić. Tyle że mi teksty negatywne słabo wychodzą....

To ja dziękuje za Pański post. I moze skończmy na tych podziękowaniach.

Ale mam pytanie – nie zachęciłby Pan Agaty (tak chyba ma na imię Pańska latorośl, tak przynajmniej pisała Pino) do pisania na TXT?


Dziecko moje,

zajęte jest edukacją własną Panie Griszqu, a ponadto jakąś inną aktywnością sieciową, o której mi nie wolno wiedzieć.

TXT czyta, choć już rzadziej niż kiedyś, ale pisać nie zamierza.

A w wieku jest takim, że namawianie byłoby odebrane zgoła odwrotnie.

Umowę mam z Dzieckiem taką, że jak zechce to zacznie pisać. I mnie nic do tego.

Uważam to stanowisko za rozsądne.

Pozdrawiam


No tak

Stanowisko rozsądne. Inne faktycznie – przeciwskuteczne. Ale szkoda – byłem ciekaw pióra. Ale – co sie odwlecze… oby.

Pozdrawiam w cierpliwości.


Subskrybuj zawartość