Różnice

Radio powiedziało, że jakiś drób powrócił nagle z zagranicy, nie bacząc na zamiecie i zawieje. Radio było załamane, bo – zdaniem radia – ten drób zginie.

Nie znam się na drobiu. Jak wrócił, to miał widać w tym jakiś interes. Albo został do tego popchnięty. Przez jakieś swoje drobiowe instynkty. Z mojej perspektywy – żadna różnica.

Jak wymarznie, to trudno. Takie są bezwzględne prawa przyrody.

Drobiowi się nie przetłumaczy.

Kiedy na ulicach zamarzają ludzie, to jest to coś, czym należy się martwić. A może nawet coś w tej sprawie zrobić.

To jest dla mnie różnica istotna.

*

Jakiś młody człowiek powiedział mi wczoraj, że między Moskwą i Brukselą nie ma żadnej różnicy.

Sympatyczny młody człowiek.

Najpierw chciałem mu coś powiedzieć. O tych, jednak, różnicach. O pozornym, mimetycznym podobieństwie powszechnej kontroli w sowieckim systemie monocentrycznym, do pełzającej jurydyzacją zachodniego państwa postsocjalnego. Jakoś tak. I o tym, że wiek XIX skończył się w 1914 roku. I jeszcze o paru rzeczach. Nawet o Luhmannie mu chciałem powiedzieć, choć niechętnie. I o Becku. O Ulrichu Becku, znaczy…

A potem się rozkaszlałem i mi przeszła ochota na gadanie.

Więc tylko go spytałem, gdzie jest w Brukseli Łubianka.

Mam wrażenie, że nie wiedział, o co go pytam.

*

Pewien mój znajomy postanowił się rozwieść. Trochę to wszystkich zdziwiło, bo chociaż jego dzieci do niego niepodobne były, to przez lata znajomemu to nie przeszkadzało. W ogóle, znajomy na chętnego do rozwodu nigdy wcześniej nie wyglądał, mimo że, szczerze mówiąc, nikt, kto znał jego rodzinę, nie miał wątpliwości, czemu niepodobne. Te dzieci, znaczy. I tu proszę – ni z gruszki, ni z pietruszki…

Złożyło się napić ze znajomym w okresie noworocznym, więc go spytałem: - Czemu tak?

- Zdradziła mnie – odpowiedział.

Mało mi wódka nosem nie poszła, co dało się zauważyć.

- Nie, słuchaj – powiedział znajomy – to nie tak.

Podniosłem w górę brwi.

- Przecież ja wiedziałem, że ona daje na prawo i lewo – powiedział znajomy – w końcu ślepy nie jestem. Ani głupi. Nie śmiej się.

Przestałem. Faktycznie znajomy nie był głupi.

- Zawsze zresztą zwalałem to na tamtą historię, wiesz, jeszcze na studiach, zaraz po ślubie.

Wiedziałem. Wszyscy wiedzieli. Chyba, że ktoś miał głowę odwróconą.

- Myślałem, że się mści, bo nie umie się z tym pogodzić. Że to moja wina. Ale kochałem ją – ciągnął znajomy – i zawsze byłem wobec niej lojalny. Zawsze jej broniłem i zawsze byłem po jej stronie. A ona wracała do mnie, jak chciała pogadać i napić się herbaty. Albo wina.

Znajomy zna się na winie i stać go na takie wina, że mnie zazdrość bierze. Dlatego z nim wódkę piję, żeby w kompleksy nie wpadać. Choć, z drugiej strony, herbaty z nim nie piję, bo on nie umie zrobić dobrej herbaty.

- Jakoś tak rok temu, Witek – mój przyjaciel – wybacz, prawdziwy przyjaciel, bo z tobą to ja mogę się wódki napić, ale wiesz, jak jest.

- Wiem – odparłem, bo wiedziałem.

Rzeczywiście, relacje między nami były czysto towarzyskie. Spotykaliśmy się dwa, czasem trzy razy do roku, rzadko na dłużej niż dwie godziny. Dzięki temu byliśmy szczerzy. O tyle, o ile, oczywiście. Ale przynajmniej tak udawaliśmy, że jesteśmy. To sympatyczne było i chyba obaj to lubiliśmy. No i nie miałem nic wspólnego z jego żoną. Chyba to było dla niego ważne. Kiedyś.

- Byliśmy na przyjęciu. Takie tam wysferzone party. Pasztet był niezły. Wino to raczej takie, że nawet ty byś go nie opisał. Bo ani tanie, ani dobre. Ale za to burbon był w porządku, choć trochę młody, jak na singla… Witek, który trochę wypił, powiedział przy ludziach, że ona się puszcza, jak latawiec w wietrzny dzień. I słów użył różnych. Ona się rozpłakała. Ludzie się gapili. Chciała uciekać. No histeria normalnie…

Nie lubię histerii. To takie irytujące. Nie bardzo wiadomo, czy głaskać, czy w twarz dać. A czasem na żadne człowiek nie ma ochoty. Gorszy jest tylko płaczący pijak z wymiętym zdjęciem w ręku. W związku z tym, już nawet nie wspomniałem, że o winach od dawna nie piszę.

- Uparłem się, żeby zostać. Prawie siłą ją zatrzymałem. Witkowi skułem publicznie mordę, a organizatorom przyjęcia powiedziałem, że wycofam kapitał ze spółki, jeśli spotkam go u nich jeszcze raz. Z kilkoma osobami, które uznały mnie za debila, zerwałem stosunki towarzyskie. Takie tam. Zaparłem się jak żaba błota. Przyjaciela się zaparłem. Wściekły byłem, ale myślałem, że tak trzeba było zrobić. Dla niej. Dla mnie. Dla tego, co kiedyś było.

Wypiliśmy. Siedziałem cicho. Znajomy faktycznie umiał mordę skuć. Wolałem nie ryzykować.

- Nawet miałem potem wrażenie, że z wdzięczności trochę się uspokoiła. Choć z drugiej strony – tu zerknął na mnie trochę żałośnie – może to dlatego, że ona już trochę jednak przechodzona… Ale obojętne mi było. Miałem nadzieję, że będzie dobrze. Zaczęliśmy planować wspólny wyjazd, pierwszy od lat…

Miałem ochotę na papierosa. Chyba trochę mnie nudził. Ale przecież nie palę od lat. W zasadzie. Już chyba od trzynastu, jeśli pominąć drobne recydywy. Plastry trzeba kupić, żeby kolejnej uniknąć…

- A miesiąc temu dowiedziałem się, że się z tym Witkiem pieprzy. Sama mi powiedziała. I że to moja wina, bo to ja ją przeciwko niemu zawsze nastawiałem. Okazało się, że ja zasadniczo wszystkiemu jestem winien.

Odechciało mi się papierosa.

- I wiesz, okazało się, że nie potrafię wybaczyć zdrady. Kazałem jej się wynosić w cholerę.

Napiliśmy się jeszcze. O nic nie pytałem. Nawet o to, kim jest ta młoda, która nam robiła zakąski. Zgrabna…

*
W Drugie Święto wizytowałem powinowatych. Dziarski jeden i krótko ostrzyżony powinowaty, ubolewał nad tym, że chrześcijanie ciemiężą ateistów. Szło mu zdaje się o to, że żołnierze chodzą na mszę w niedzielę. Czy może o coś innego, podobnego? Możliwe, że nie uważałem, bo byłem zajęty makowcem.

Ale istota problemu mnie zainteresowała, bowiem wino rozbudziło we mnie przyrodniczą ciekawość świata. Z tego względu zapytałem powinowatego, ilu ateistów oddało, choćby w skali roku, życie za swoją niewiarę.

Zdziwił się. I oburzył.

Zapytałem jeszcze, co sądzi, jako poniekąd specjalista od zabijania, o zabijaniu chrześcijan w Indiach? Najpierw powiedział, że to nieprawda, bo hindusi są dobrzy z natury, wyrzekają się przemocy i palą kadzidełka. Jak ostatnio wracał, to się w Indiach zatrzymał na trzy dni, więc wie. Następnie się zastanowił i stwierdził, że to jest różnica.

Chyba się z nim zgadzam. Zawsze jest różnica.

Zwłaszcza między zabijaniem a niezabijaniem.

*

Jechałem samochodem do pracy i zobaczyłem kątem oka szyld – Autoagnostyka. Jakieś litery odpadły, rzecz oczywista, albo mi się wzrok psuje. Bez znaczenia.
Ale zacząłem się zastanawiać, z nudów, czy taki szyld lepiej pasowałby do terapii dla ludzi, którym odebrano prawo jazdy, wskutek ich uporczywej niezdolności do przyswojenia ogólnych i szczegółowych zasad ruchu drogowego, czy raczej do takich, którzy sami w siebie nie potrafią do końca uwierzyć i muszą wciąż szukać w innych potwierdzenia, że istnieją.

Doszedłem do wniosku, że różnica jest nominalna.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Człowiek, Panie Yayco Szanowny,

oprócz wielu ciekawych i mniej ciekawych cech, ma też jedną, nader interesującą. Mianowicie skłonność do ryzyka. Choć może nie wszyscy ludzie to mają.

A ta skłonność do poruszania się w terenie pełnym pułapek mniej lub bardziej sympatycznych zakłada właśnie istnienie różnic. Co czyni życie ciekawszym i bardziej różnorodnym. Chyba.

Gdyby nie było różnic, choćby zdania, to nie istniałby na przykład totolotek. Albo inne tego typu wynalazki. Od polityki poczynając, a na doborze naturalnym kończąc.

Tak mi się tylko bajdurzy o świcie.

I taka jest między innymi różnica między nami, Panie Yayco.

Pozdrawiam w nadziei spełnienia moich życzeń pod Pańskim adresem.

abwarten und Tee trinken


Szanowny i Zagadkowy Panie Lorenzo,

ponieważ zgadzam się ze stanowczą większością Pańskich uwag, zastanawiam się o jakiej to różnicy między nami Pan pisze.

Na szczęśćie jadę zaraz do pracy, gdzie jestem odcięty, więc będę miał chwilkę, żeby się zastanowić.

Pozdrawiam serdecznie, unosząc nadzieję, że spełnienie się Pańskich życzeń nie będzie dla mnie nazbyt szkodliwe, bom ledwie się z choroby wydobył


W zasadzie, Panie Yayco,

i w kwestii życzeń, to one się już spełniły (w dużej mierze), skoro Pan do pracy się udajesz. No, chyba żeś Pan ryzykant i zdrowie swoje na zatracenie wystawiasz.

A co do różnic, to mają one przyczyny, że tak powiem, rozruchowe. Otóż jedni świat rano widzą ostro i przenikliwie, a inni – mimo że już za biurkiem – myślami jeszcze w łożu przebywają. Ciepłym. I wiedzie im się tak, jak owemu jelonkowi, co to ze lwem zdania na temat piękności i powagi osobistej wymieniał.

Sympatycznego dnia Panie Yayco

abwarten und Tee trinken


Panie Lorenzo,

w tym tygodniu to jest spacer, proszę Pana. Katar i lekki kaszelek.

W poprzednim tygodniu to była jazda!. Ledwo mówiłem, ledwo widziałem i nic nie słyszałem. A obowiązkow pracowniczych nie zaniedbałem.

Lekarz jeden brzydkie słowa pod moim adresem skierował, poddając pod wątpliwość moją kompetencję nabytą (intelektualną) i wrodzoną (coś napomykał o kolegach, co w strajkującym szpitalu pracują, a i tak by się mną chętnie zajęli).

Ale przeżyłem. Jak się zdaje.

Myśli o łożu ciepłym Panu zazdroszczę, tym bardziej, że z racji zapowiedzianego odcięcia wody, wstałem dziś wcześniej niż zazwyczaj.

Co zaś do jelonków, to bym uważał jednak, bo pani Pino skłonność ma niejaką do jelonków i lubi nimi cudze blogi ilustrować. Czego wolałbym uniknąć.

Pozdrawiam uspokojony i zadowolony, że inni, choć za biurkiem, mają w sobie ten spokój, za którym tak tęsknię...


Z tym spokojem, Panie Yayco,

to różnie bywa (i znowu te różnice). Ja na ten przykład, to mam teraz uczucia nad wyraz ambiwaletne (przepraszam). Bo miałem jutro siedzibę centrali w kraju ościennym nawiedzić; czyli telepanie rano, telepanie wieczorem i święty spokój w weekend.

A tu wyszło, że to centrala mnie nawiedzi. Na trzy dni, bo niby czemu nie. Nie będzie więc telepania (na szczęście), ale i nie będzie śwętego spokoju w weekend (i to juź jest nieszczęscie).

I tu w kwestii merytorycznej (a przynajmniej tak mi się wydaje) – nie każda różnica wydaje się być na końcu tak dramatyczna, jak na początku. Choć z kolei ta ambiwalencja (przepraszam)...

Weźmy choćby te Pańskie “Ledwo mówiłem, ledwo widziałem i nic nie słyszałem.” Może tak było lepiej? (Oczywiście nie ze względów zdrowotnych).

W dalszym ciągu miłego dnia Panie Yayco

PS. Jak już kiedyś stwierdził poeta: a najgorsza to ta niepewność

abwarten und Tee trinken


Ależ Panie yayco,

gdzież ja bym się ośmieliła u Pana z jelonkiem wyskakiwać.

Nikt nie dostrzega, że ja mam jednak pewne wyczucie decorum. Paskudny mój los i współczucia godny.

Wymowa tekstu podoba mi się bardzo, a już szczególnie ten passus o histerii.

***

Wagon sypialny pociągu dalekobieżnego. Daleki Wschód Rosji oczywiście. Późny wieczór. W przedziale mężczyzna i kobieta.

Kobieta:

- Mój Boże, podczas jazdy tym pociągiem można stracić rozum!

Mężczyzna:

- Ma pani rację, w wagonie kurz, śmieci, hałas…

- Nie mówię o tym!

- Pościel też nie pierwszej świeżości!

- Co to za aluzja?

- Nie ma w tym żadnej aluzji!

- Akurat panu wierzę! Mężczyzna z kobietą zostaje sam na sam i nie robi aluzji!

- Nawet przez myśl mi to nie przeszło!

- Prawidłowo, mężczyźni nie myślą w tych sprawach! Tu działa jedynie instynkt!

- Jakie sprawy?

- Chce mnie pan napastować!

- Pani jest chyba nienormalna.

- Pierwszy raz widzę, żeby przed gwałtem prowadzić intelektualne dysputy!

- Nie zamierzam pani zgwałcić! Zaraz położę się na górną półkę i zamierzam spać!

- To znaczy, że pan będzie spać, a ja mam się całą noc denerwować?

- Dlaczego?

- Dlatego, że mam przeczucie!

- Myli się pani!

- Jeszcze nigdy mnie nie zawiodło!

- Teraz z pewnością jest fałszywe. Mam pewność większą niż Everest!

- Z takiej wysokości bardzo łatwo spaść!

- Nie spadnę! Przywiążę się!

- Przeczucie mi mówi, że pan się chce do mnie przywiązać!

- No dobrze, odczepię się!

- Masochista jakiś!

- Nie jestem masochistą! Jestem przykładnym mężem kochającym rodzinę!

- Niech pan poprosi konduktora, żeby przeniósł pana do innego przedziału!

- Konduktor gdzieś poszedł, a poza tym wszystkie miejsca są zajęte!

- Jasne, on także chętny do napastowania! Cały wagon mężczyzn gotowych w każdej chwili do napastowania kobiet! Nie pozostaje nic innego, jak wyskoczyć przez okno!

- W porządku, proszę się uspokoić! Proszę mi powiedzieć, co mam zrobić, żeby dalsza podróż przebiegła pani w spokoju?

- Niech mnie pan zgwałci, zboczeńcu!!!

***

Pozdrawiam, przepraszając


Panie Yayco

historia ciekawa. ta kolegi co to wystawił był żonę za drzwi.
w sumie to jednak on zburzył specyficzną harmonię tego “związku”. zburzył ją kując mordę Witkowi.
jednocześnie akt skucia to chyba było takie katharsis, chociaż nie wiem czy nie powinien też skuć mordy żonie. przecież go zdradziła, aczkolwiek nie przez fakt współżycia płciowego z Witkiem, nie. tak myślę...

—————————

ale ja też off topowo … bo wino.

mam pytanie. jakie wino pasuje do łazanków?
pytam całkiem serio bo dziś na kolację zażyczono sobie żebym zrobił łazanki właśnie…

pozdrawiam


Panie Lorenzo,

różnice nie są dramatyczne.

Różnice są.

Myślę,że trzeba je widzieć. Nie dramatyzować i nie usiłować ukryć.

Różnice są ważne, bo zrozumienie różnic umożliwia kompromis.

Ci co zacierają różnice nie dochodzą do kompromisów, bo niby po co im to by było.

Jalk wszyscy są tacy sami, to i myśl im jedna przyświeca. Wystarczy, że jakiś co bardziej oświecony im ją objawi.

I niech spróbują się tylko nie zgodzić!

Pozdrawiam, współczując utraconego weekendu


Pani Pino,

straszne, acz pouczające rzeczy Pani wypisuje, moim zdaniem.

Jeżeli diagnoza przez Panią wskazana, choćby w połowie prawdą być miała, to ja się cieszę, że już nie te lata, żebym się udawał dalekobieżnie. Dokądkolwiek.

Pozdrawiam stacjonarnie, z widokiem na budowę


Panie Docencie,

co do meritum to ja myślę, że znajomy zasadniczo mało jest wyrywny do dawania w mordę. Dał bo uważał, że powinien dać.

I pewnie tym bardziej poczuł się potem zdradzony, że dal. Jakby nie dał, to byt mu lżej było.

Co zaś do łazanek, to ciekawe to jest pytanie, ale za mało mam danych od Pana.

Jak Pan robi łazanki muszę wiedzieć, bo od tego rekomendacja zależy. Proszę przybliżyć.

Pozdrawiam w związku z tym


Panie Yayco

otóż to! dokładnie mi o to chodziło. kolega wyszedł z siebie (nie chodzi mi o to ze “z nerw”) i to jest bolesne. sam wiem jaką traumą jest zachowanie się w sposób w jaki nie zwykło się zachowywać. to taka, swego rodzaju, specyficzna eksterioryzacja …

a co do łazanek. kapustkę duszę z przysmażonymi boczkiem, kiełbasą i cebulką. potem daję przecier pomidorowy i słodką paprykę (dużo) oraz ostrą (mniej) – obie w proszku. jeszcze duszę. nie robię zasmażki, bo papryka słodka ładnie zagęszcza (a także przecier). sól pieprz. a na sam koniec ugotowane bardzo aldente kluski (niestety sklepowe bo nie mam stolnicy) i jeszcze parę minutek daję popykać...

a ha ważne – kapustę raczej płuczę delikatnie, więc całość jest przyjemnie kwaskowa.

i to wszystkie dane :)

pozdrawiam


Hm, Docencie,

opis smakowity acz dopierom po obiedzie:)
Zjadłbym łazanki a takie szczególnie.

Pozdrawiam gospodarza poza tym, jak zwykle z przyjemnością tekst przeczytałm acz do dodania nic nie mam, taki czas jakiś mało kreatywny, ale koło 16 inaczej mieć nie mogę:)


Panie Docencie,

ja bym do takich łazanek wziął czerwone. Ale mało garbnikowe. Jakiś Pinot Noir.

Dobre byłyby takie pinoty okoliczne: bułgarski, węgierski jakiś, a jeszcze lepiej morawskie Rulandské Modré.

Albo Svatovavřinecké ( Saint Laurent).

No i oczywiście węgierski, co przyzwoitszy, Kékfrankos (morawska Modrá Frankovka).

Tak czy inaczej – polecałbym wino morawskie, węgierskie lub austriackie, lekkie (z zawartością alkoholu około 12%) i z niską zawartością garbników.

Dobre różowe wytrawne byłoby też dobre, ale ja nie znam dobrych różowych win, które można w Polsce kupić za ludzkie pieniądze.

Co do meritum, to pozostaje mi się z Panem zgodzić.

Pozdrowienia


Panie Grzesiu,

daj Pan spokój, ja rozumiem nie być kreatywnym z rana, ale o 16?

Pozdrawiam, współczując


Ja panie Yayco

Tradycyjnie nie na temat.
A temat jest taki.

Jakoś obojętnie przeszła w naszych mediach, tak liberalnych, jaki i chrześcijańsko postępowych oraz faszystowsko patriotycznych, że w takiej katolickiej Słowacji jest stan wyjątkowy. Z braku gazu. Ot po prostu zamarzają.
Tak samo w prawosławnej, co prawda, Bułgarii?

Co prawda, (też) wiadomo, że Bułgaria leży za Wołgą ale gdzie leży Słowacja ( chyba wedle mojej wiedzy, to za Uralem?) to nikt nie wie.
I, że tam ludzie żyją?
Ale co to za ludzie?
Nawet katolicko/patriotyczne media tego nie wiedzą bo i po co?

Teraz weźmy jak by nam Putiny zakręciły rurę?
Wyobraża pan sobie ten zamach na centrum świata przez lewako/faszystów uczyniony, sowietów jebanych, dzicz wschodnią, ruskich niewolników itp., itd…?
Na zlecenie bezradnej Brukseli.
Oraz niemiecko/francuskiego spisku kierowanego przez Żydów z Gazy?

E chyba pan sobie nie wyobraża?
Boś pan słabego zdrowia.


Panie Igło,

na razie nam zakręcić nie mogą, bo by zakręcili Niemcom.

Więc na razie się nie boję.

A przy okazji – słyszał Pan może, że ostatnio w Tallinie i Rydze się odbywają krupne manifestacje i kamieniami w parlamenty rzucania, które policja żwawo, ale wbrew poparciu ludowemu rozgania?

A w kwestii szczegółowej, to mimo że jestem znany rusofob i moskalożerca, jakoś nie ma we mnie ślepej wiary w to, że Ukraińcy są w swoim prawie. No jakoś nie…

Pozdrawiam, nieco kaszląc i narzekając na bolące plecy


Wiem,

bo córka studia, akurat, w Rydze rozpoczęła.
Ryga, to taka podkładka do zeszytu o gładkich kartkach.
Przypomnienie dla urodzonych razem z Niesiołowskim i Macierewiczem w ’89r, odebranych przez położną o nazwisku RRK

Czosnek, panie Yayco, czosnek.
On nawet na płuca jest dobry.
A i usprawiedliwienie dla kobiety jest.


Panie Igło,

Ryga jest fajna. Spędziłem tam kiedyś pół roku, ale w dziwnym czasie.
Powiedzmy, że też wtedy manifestowano.

A czosnek dobry, ale społeczny charakter mojej pracy stoi na przeszkodzie, niestety.

Pozdrawiam

PS

A może córka Pańska by napisała jakąś korespondencję, bo język ichni hermetyczny, a ruskim jakoś nie wierzę w to, co piszą...


Podróż na Wschód

Listopad 2004, szesnaście lat miała ta dziewczyna…

Z Warszawy do Rygi autokarem, przesiadka w Białymstoku, gdzie zresztą, jak z niejakim zdumieniem się przekonałyśmy, jest nadzwyczaj wypasiony i higieniczny dworzec autobusowy.

Potem przesiadka i na piątą rano byliśmy na Łotwie. Kurczę, no co za imperialny klimat, zwały śniegu (a w Polsce była wtedy plucha), kobiety w takich czapkach z bobrzym ogonem, jak z Cyrulika syberyjskiego.

Do tego kra na Dźwinie i malutki Pałac Kultury, taki jakby butem spłaszczony od góry. Interesujący świat.

Naszym ostatecznym celem było miasto Jełgawa, do 1918 Mitawą zwane. A ja czytałam Sergiusza Piaseckiego “Bogom nocy równi” i pan Andrzej się śmiał, żebym tej mapki, co dołączona była, Łotyszom nie pokazywała, bo jeszcze się obrażą. Chodziło o to, że jakby curling był już znany w naszej części Europy 70 lat wcześniej, to byśmy nie musieli w środku nocy paszportów na granicy litewsko-łotewskiej pokazywać.

A potem piliśmy, graliśmy mecz, piliśmy, graliśmy mecz, piliśmy… Czy ja już wspominałam, że piliśmy? A mocne tam mają piwo. I dobre. Jak na stacji benzynowej z Paulinką (lat 14) zaczynałyśmy po polsku gadać, to nikt o żaden dowód się nie pytał głupio. Szczególnie, że oni jeśli już, to bardziej po rosyjsku się komunikowali.

W dodatku byłam kapitanem drużyny. Nadzwyczaj kreatywnym, jak łatwo się domyślić.

Jak Białorusini nas ograli, to potem w barze halowym nas próbowali spić i bardzo namawiali, żebyśmy zrobili inwazje na Mieńsk. Nie na Mińsk, bo to wykształceni ludzie byli, choć na wygląd by się nie odgadło.

A jeden mecz wygraliśmy nawet! Choć to było trzech litewskich czopów pod dowództwem Łotyszki i tylko ona jedna umiała jakoś grać.

Pominę opis imprezy pożegnalnej. Powiedzmy, że dlatego, by post nie był za długi.

W marcu prawdopodobnie znowu będę w Rydze…

pozdrawiam pribałtycko


Panie Yayco

delikatesy! morawskie piłem całkiem niedawno bo sąsiedzi ze Słowacji przywieźli. niestety u mnie na wsi króluje Fresco :) ... nie no daliśmy radę :) będzie Pino(t)


Hi, hi,

ja jestem diabłem na dnie szklanki, trzeba mnie pić do dna…

smacznego


Pani Pino,

przyznam, że do tej pory miałem inne wyobrażenie o curlingu. Wydawał mi się zabawnym sportem dla grzecznej młodzieży.

Ileż to człowiek się, jednakże, może nauczyć. O świecie szerokim. Czy cóś.

Może kiedyś opowiem jak to było w Rydza AD 1988, kiedy to zamknięto biblioteki na zimę. Albo i nie opowiem, bo to nudne jednak.

Pozdrawiam


Panie Docencie,

dobre wino, to takie które smakuje.

A bardzo dobre, to takie które smakuje i nie wciąga. No.

Smacznego życzę, pozdrawiając


Panie Yayco

dzięki :)

były czasy że Sandomierskie Mocne smakowało jak jakieś szato ;-)

pzdr


Ale tego sandomierskiego, Panie Docencie,

to bym pod łazanki nie pił.

Chociaż, jak sobie człowiek przypomni, to mu wychodzi, że miał żołądek jak struś.

Pozdrowienia


o tak

ale to było dawno. teraz to się chowa głowę w piasek :)


Dokładnie,

kurde – wino do łazanek z kapustą.

Jak dostanę jeszcze ze dwie takie zagadki to wrócę do enologicznego zadania mojego życia – jakie wino podać do kaszanki na gorąco.

Przeszedł bym do historii kurde.

Mam nawet pewien trop, bo w Portugalii mają coś podobnego do kaszanki…

Szacuneczek


"jakie wino podać do kaszanki na gorąco"

w eleganckim nowoczesnym świecie to się nazywa crossover cooking ... ja bym to nazwał hardcore cooking

niestety nie jadam kaszanki … ale widziałem jak Makłowicz robił do mamałygi sos z caberneta mołdawskiego :)


No cóż,

mamałyga to faktycznie jest rumuński hardcore.

Jak ja tego nie lubię!

Wiem, że Pan nie jada kaszanki. A ja jadam i nawet sobie chwalę. Ale zapijam piwem.

W Portugalii zapijałem winem, ale tam kaszanka stanowiła fragment większej całości i nieco się jednak różniła od naszej. Także smakiem.

Ale w kwestii kulinariów, to w Portugalii jest dość hardcorowo. Żonie kiedyś do lodów włożyli ususzony kawałek surowego boczku.

I to nie był sabotaż.

Dzielni ludzie, prawdopodobnie…


Jak Pan, Panie Yayco,

wino pod Schmalzbrot wymyśli, to Pan do tej historii na pewno wejdzie. Pytanie, czy uda się Panu z niej wyjść? Bo jak Pan wie zapewne, różne rzeczy mogą się z tą historią dziać...

Uklony

abwarten und Tee trinken


Włąśnie się tego Panie Lorenzo boję,

że wymyślę.

Bo czy to jest taki znowuż wielki honor figurować w historii jako gość co skomponował kaszankę z winem?

I chciałbym i boję się, jednakże.

Więc nawet jak znajdę, to może nikomu nie powiem, co?

Pozdrowienia


Panie Yayco

Portugalia to marznie mojej żony …

ja mamałygę lubię, ale jadałem tylko w wydaniu górali łemkowskich i własnym :)

kiedyś dawno temu nawet lubiłem kaszankę ... w sumie to też swego rodzaju mamałyga

a co do lodów to ja słyszałem że we Włoszech podają do jakiejś ich odmiany ocet balsamiczny i grubo mielony pieprz … nie powiem spróbowałbym :)


Hm, Sandomierskie to jest jabłuszko słynne,

albo było, bo w klimatach taniowinnych od czasu jak studia ukończyłem się nie orientuję.
Wiem tylko, że Jabłuszko Sandomierskie sławą się (zasłużoną?) cieszyło i gdy poznawałem jakichś ludzi z innych części Polski to albo się mnie o to wino pytali albo o grzybki:)

Nie ma to jak mieszkać w ciekawym geograficznie i nie tylko regionie.

P.S. Panie Yayco, koło 16 to ja mam zawsze kryzys i spać mi się chce, jeszcze tak koło 22 mam, później to już do rana siedzieć mogę.

Pozdrawiam.
P.P.S. Najzabawniejsze jak Docent o tym samym trunku mówi, to cały mój wpis na darmo:-)


Jak znajdę chwilkę, Panie Docencie

to może zrobię wyklejankę portugalską, żeby Pana Żonę jeszcze bardziej zdrażnić. Hi, hi…

A mamałygę jadłem na Węgrzech, we Włoszech i w Stanach. I zawsze musiałem tęgo zapijać, bo mi w gardle stawał ten wyrób kukurydziany, psiakrew.

Co zaś do lodów we Włoszech, to tam jest strasznie.

Każde lody tam są. I sorbety. I większość dobra jest dla człowieka.

Kidyś w Lucce trafiłem na zakład, gdzie dawali lody o smaku szynki i bakłażana. Trudne, ale nie najgorsze.

Pozdrowienia radykalne


Panie Yayco

a już zapomniała o tej Portugalii :P

>grześ

jabłuszko, gruszka i drink nadwiślański – flagowe produkty Dwikoz. :P


Panie Grszesiu, widać i Pana sandomierskie klimaty przyciągnęly

W tanich winach to nieobecny pan Max jest mocny.

Cieszę się, że Pan kryzys przetrwał.

Sandomierz to teraz jest słynny z jednego serialu o księdzu, co jego w telewizorze jakobyu pokazują. No.

Widziałem nawet jeden odcinek towarzysko i muszę powiedzieć, że serial, jak serial, ale Sandomierz pięknie jest tam pokazywany. Bez ironii.

Bardzo fajna promocja miasta, moim zdaniem.

Pozdrawiam


To ja jej, Panie Docencie,

przypomnę.

Proszę ją łaskawie ode mnie pozdrowić!


Bo Sandomierz piękne miasto no,

i choć to już sąsiednie województwo to bliziutko mam strasznie, więc jakby kto z TXT skuszony i zachęcony serialem się wybierał Sandomierz pozwiedzać:-), to niech da znać.

A i miasto międzynarodowe, we wrześniu wracając z służbowego wyjazdu gdzieś na zapadłą wieś zawiślańską w kawiarni w Sandomierzu grupę szwajcarskich emerytów spotkałem, z którymi zresztą se pogadałem ciekawie, acz nie o Jabłuszku Sandomierskim ni o Dwikozach.

Pozdrawiam.


Panie Yayco

a dziękuję w imieniu :)

Sandomierz – cycuś. lubię to miasto :)


Też lubię,

rzadki przypadek klimatu.

Kiedyś tak się z jednym księdzem zagadałem w kościele o zabytkach, że się msza opóźniła. Poważnie.

Sympatycznie bardzo.


No, Panie Gresiu,

jakby gdzieś zlot robić, to Sandomierz byłby bardzo OK, moim zdaniem

Zawsze można się w lochach zagubić, jakby co…


Profanacją jest

dodanie przecieru do łazanek.
Zresztą tak samo jak do kapusty kiszonej, bigosu, zalewajki z kapusty itd.. innych z polskiej kuchni.
Tak samo jak i papryki.

Grzyby, suszone śliwki, jabłka i owszem.
Ale pomidory i papryka to inna bajka.

Do węgierskich czy włoskich tak.

Ale to tak jakby do żurku dodać octu balsamicznego a do ruskich pierogów zamiast cebuli imbiru.


Panie Yayco

Butelkę po whisky – wziąć.
2 główki czosnku wycisnąć – i wcisnąć.
Łyżeczką miodu – zaprawić.
3 cytryny wycisnąć – do środka.
Wstrząsnąć – mieszając.
Na pare godzin – odstawić.
Zimną, przegotowaną wodą- uzupełnić.
Do lodówki na jutro – odstawić.
Pić – dobry kieliszek.

Rozdzielności majątkowej i od łoża z żoną ( i nie tylko ) – nie trzeba.


>Panie Igło

zależy jak na to patrzeć.

Węgrzy dają świeże pomidory i moc papryki i inne kluski (ale nie galuszki) ... zresztą nie wiem czy to prawdziwie węgierskie było. Na Ukrainie jadłem bez papryki ale za to czerwone od przecieru jak flaga sojuza. w Krakowie jadłem właśnie takie iglaste, a moja babcia robiła łazanki ze słodką kapustą i z makiem (babcia spod Białegostoku pochodzi) ... ot różnie to bywa

crossover


Paniue Igło,

faktycznie.
Moja mama robi taki grypolin, Tyle, że zamiast wody daje mleko najtłuściejsze jakie znajdzie.
Niedobre jest to bardzo.

Tatuś, jak żył jeszcze to robił lepszy grypolin, bo bez mleka i czosnku, ale za to ze spirytusem, pieprzem i malinowym sokiem. Niestety proporcji nie umiem odtworzyć.

Dobry był, ale trzeba było mieć dobę na spanie. Bez przerw.

Ale mnie już ogólnie lepiej, katar tylko mam okropny

Pozdrawiam dziękując za przepis, cenny bardzo


We Wloszech, jak we Wloszech, Panie Docencie

w takiej Nicei, na Starym Mieście, przy placu obok kosciola św. Franciszka, jest lodziarnia (niestety czynna tylko od kwietnia bodaj do września), która jest – jak oni twierdzą – największa na świecie, jesli idzie o wybór lodów.

I tamże to widzialem (ale tylko widzialem, bo balem się spróbować) m.in. lody tymiankowe, pomidorowe, z pieprzem różowym, o smaku gumy do żucia (sic!). Reszty po prostu nie pamiętam, bo bylo ich po prostu za dużo.

Oczywiście takie bardziej konserwatywne tez byly, tak samo jak sorbety.

Smacznego

abwarten und Tee trinken


Mogę pobawić się w przewodnika na tym zlocie domniemanym:)

na pewno będzie zabawnie, bo mam cechy, których żaden przewodnik mieć nie powinien.
Potykam się wszędzie, na prostej drodze najbardziej.
Trace orientację w terenie bardzo szybko, nawet jak gdzieś byłem setki razy, to i tak się motam i gubię.
Mówię cicho i niewyraźnie:), znaczy mówię normalnie, ale jak się stresuję, to zaczyam coraz ciszej.

Poza tym potrafię rozpętać dyskusję na każdy temat, przykład z pewnej imprezy po festiwalu Dark Stars, siedzimy w kilka osób w mieszkaniu, znudzeni, zblazowaniu za mało krwi w alkoholu i takie tam.
No i mówię, weźcie, zapodajcie jakis kontrowersyjny temat , pokłócimy się, bo w ogóle nuda, lipa i doły i co tak bedziemy bezproduktywnie siedzieć.
No to znajoma jedna rzuca: mam, kara śmierci, wypowiedzcie się, ja jestem za itd
Ja na to: aha

No i wywołało to nie wiedzieć czemu smiech gromki i dyskusja nawet się nie zaczęła a już się skończyła.

Przepraszam za tę autopromocję, ale musiałem pokazać, jak się na tego przewodnika wycieczek nadaję.


W sprawie łazanek,

to pozwolą panowie, że sobie tylko poczytam.

Może mnie przekonacie, choć na razie jestem sceptyczny dosyć.

Choć lubię łazanki na słodko , robione z miodem makiem i bakaliami. No.

Ale proszę bardzo: im więcej inspiracji tym smaczniejsza kuchnia. No.


"łazanki na słodko"

będę miał niedługo mniut to se zrobię:)

a co do Sandomierza to ja bym tam się chętnie wybrał pofocić ...


No właśnie Panie Lorenzo,

ja co prawda jarzynowy sorbet we francuskim mieście spożyłem z satysfakcją, ale to co robią Włosi…

Jak dawno temu dziecko pierwszy raz się dorwało do ichniego wyrobu, to zadawało mi rozmaite trudne pytania. Mianowicie: z czego to jest.

Dopiero jak jej powiedziałem, że lody smerfowe są ze Smerfów, to mi odpuścila.

Ale dobre były, choć niebieskie…


Panie Grzesiu,

masz Pan te fuchę!

Kwalifikacje ma Pan aż nadto moim zdaniem!


Panie Stopczyku,

to nawet mamy dodatkowy powód do tej imprezy w Sandomierzu. Można by potem zrobić wystawę osiągnięc poszczególnych uczestników z uwzględnieniem stopnia spożycia Jabłuszka.

Ciekawa wystawa mogłaby być, jak sądzę. No.

Tylko niech się cholera ociepli, czy coś.

Pozdrawiam z zainteresowaniem


Panie Yayco

o rany … zgaga po Jabłuszku byłaby potworna … i chyba bym musiał odkurzyć Zenka bo on wszystko wytrzyma :)


Ale to jednak bylby

hardcore.

I na postępowych festiwalach pseudo sztuki mielibyśmy poważne szanse.

Tylko jeszcze ktoś by musiał filmować pana Grzesia, jak oprowadza.

Proszę Pana: : Soundance nasze! No.

Pozdrowienia zachęcające


Panie Yayco

ostatnio modne jest fotografowanie z pinhole’em tzw Lomografia … ludzie robią sobie kamery obskurne z pudełek po landrynkach i pykają naprawdę fajne foty :)

ciekawe czy dałoby radę zrobić obskurę z butelki po jabłuszku?

sądzę że po 3 na twarz do robienia zdjęć nie potrzeba by było żadnej kamery :)

pozdrawiam upojony polonezem :)


Ja kończę

wino i kombinuję, czy mój Kijew dalby jeszcze radę. Ze dwadzieścia lat jak leży nieruszany…

Fajna była maszyna.

Z flaszki? Chyba nie, ale z pudełka po fajkach dało by się coś skręcić, obawiam się.

No.


Kiev

ale jaki model … kievy były super ...

Kiev 88 to była podróba Hasselblada … tak jak Zenit ma za przodka Lajkę II


Mój jest starszy,

podróba Conataxa, Kiev 4. Wersja ze światłomierzem. Rok produkcji 1959. Tata dostał go w prezencie ślubnym.

Fantastyka w swoim czasie. Czas 1/1250 rządzil!


Panie Yayco

Dobry człowiek jest dobrym powiernikiem, choc często to powiernictwo cudzych wydarzeń bywa ciążącym,

tak bywa, ale to niekoniecznie jest brzemieniem

pozdrawiam

prezes,traktor,redaktor


Subskrybuj zawartość